Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Artur Długosz
‹Ulica›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorArtur Długosz
TytułUlica
OpisArtur Długosz, naczelny "Esensji", publikuje swe teksty prozatorskie głównie w sieci. "Ulica" jest ponurym opowiadaniem współczesnym, ukazującym pesymistyczną wizję naszej rzeczywistości.
Gatunekdramat

Ulica

Artur Długosz
1 2 3 4 »
W każdym mieście jest takie miejsce.
Niekiedy jest to cichy za dnia zakątek, ukryty pomiędzy rdzawą siatką ogrodzenia opuszczonego domu a szpalerem dziko rosnących krzewów. Czasami jest to osiedle, głośne i męczące w świetle słońca, ciche i złowrogie w poświacie księżyca. Bywa, że jest nim dzielnica, niekoniecznie brudna i stara, ale zwykle ciesząca się złą sławą.
W moim mieście jest to ulica.

Artur Długosz

Ulica

W każdym mieście jest takie miejsce.
Niekiedy jest to cichy za dnia zakątek, ukryty pomiędzy rdzawą siatką ogrodzenia opuszczonego domu a szpalerem dziko rosnących krzewów. Czasami jest to osiedle, głośne i męczące w świetle słońca, ciche i złowrogie w poświacie księżyca. Bywa, że jest nim dzielnica, niekoniecznie brudna i stara, ale zwykle ciesząca się złą sławą.
W moim mieście jest to ulica.

Artur Długosz
‹Ulica›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorArtur Długosz
TytułUlica
OpisArtur Długosz, naczelny "Esensji", publikuje swe teksty prozatorskie głównie w sieci. "Ulica" jest ponurym opowiadaniem współczesnym, ukazującym pesymistyczną wizję naszej rzeczywistości.
Gatunekdramat
Ulica
W każdym mieście jest takie miejsce.
Niekiedy jest to cichy za dnia zakątek, ukryty pomiędzy rdzawą siatką ogrodzenia opuszczonego domu a szpalerem dziko rosnących krzewów. Czasami jest to osiedle, głośne i męczące w świetle słońca, ciche i złowrogie w poświacie księżyca. Bywa, że jest nim dzielnica, niekoniecznie brudna i stara, ale zwykle ciesząca się złą sławą.
W moim mieście jest to ulica.
Strach
Połowa mnie jest już spokojna. Oddycham głęboko, chłonąc każdą porcję chłodnego, jesiennego powietrza i delektując się jego ostrym zimnem, przymykam oczy. Powieki jeszcze drżą, czuję, jak drobinki światła latarni przemykają raz po raz pomiędzy nimi i niczym gwałtowne wybuchy oślepiają mnie, zacierają powstający na wewnętrznej stronie powiek niechciany obraz, świadectwo przeżytych właśnie chwil. Druga połowa, do której należy również serce, skamle tkwiąc w postaci wąskiej, długiej tuby przywartej do krtani, od jej środka, utrudnia tak zbawienne oddychanie, redukuje dopływ kojącego lodu do mych rozgrzanych wnętrzności. Rozgrzanych strachem.
– Dobranoc – szepczę otwierając oczy.
Zdaję sobie sprawę, że mówię to zbyt cicho, aby mnie usłyszała, ale bezbłędnie odczytuje ruch mych ust. To ona uśmiecha się pierwsza, mnie na to nie stać, ale idę w jej ślady, a ona dotyka dłonią w rękawiczce mojego policzka. Ciepło, które nie boli. Ciepło, które nie jest pochodną strachu.
– Uważaj na siebie – słyszę jej drżący nerwowo głos. – Dobranoc. Pchły na noc – dodaje po chwili już pewniej.
Spoglądam w jej oczy, błyszczące wciąż łzami i uśmiecham się, tym razem jest chyba lepiej. Przenoszę wzrok ku górze, na nocne niebo, gdzie miriady nieznanych mi, obojętnych tworów odwzajemniają mój uśmiech. Gdyby nie tętniące strachem żyły, mógłbym sobie wmówić, że ta listopadowa noc ma miejsce w górach, z dala od miast, ludzi i ulic. Z dala od lęku.
Wymieniamy jeszcze kilka, przetykanych uśmiechami, długich spojrzeń, ubogich w słowa, ale bogatych w nieuchwytne inaczej myśli. A potem każde idzie w swoją stronę, ona znika za rogiem domu, a ja wchodzę w mrok otaczającej nas nocy, stożek brudnego światła latarni chętnie oddaje mnie w jej wątpliwą opiekę.
Idę cicho. Stopniowo, otulony ciemnościami, nabieram pewności i przyspieszam. Z każdym krokiem oddalam się od swojego domu i zbliżam do ściany lasu. Z każdym krokiem, jak ufam, oddalam się też od niebezpieczeństwa, kryjąc się w ciemnościach nocy i wybierając drogi, na których, mam nadzieję, się mnie nie spodziewają.
Ucieczka
Mylę się. Kiedy świadomość tego dociera do mnie, jest już za późno nawet na ucieczkę.
– Te, łosiu, przystopuj na chwilę. Zmęczyliśmy się tak goniąc za tobą.
Jest ich więcej niż przypuszczałem. Otaczają mnie kordonem papierosowych wyziewów i woni alkoholu. Duszę się strachem, który jeszcze nie zdołał ze mnie ulecieć, ukryty tuż pod powierzchnią mojego udawanego opanowania.
– Nie bój się – mówi niczym nie wyróżniający się chłopak. W ciemnościach nie rozpoznaję jego twarzy, ale sylwetka jest mi znajoma. To on rzucał butelką. – Nie będziemy cię bić. Mamy do ciebie sprawę.
Inni przytakują skwapliwie, kiwają głowami, uśmiechają się, pomrukują. Ale nie mogę dopatrzyć się w tym zachowaniu nawet cienia życzliwości.
– Wiemy skąd tu przyłazisz i po co. Nie możemy tylko zrozumieć, jak to możliwe, że nikt cię nie nauczył, jak zachowywać się w takiej sytuacji?
– W jakiej? – ostrożnie badam grunt. Naprawdę nie wiem, o co im chodzi.
– Nie zgrywaj się.
Ten, który prowadzi rozmowę, klepie mnie w ramię. Rzekłbym, po przyjacielsku. I uśmiecha się. Rzekłbym, nieszczerze.
– Masz tu dziewczynę – zaczyna drugi. – Twoja sprawa. Twoja dziewczyna. O gustach się nie dyskutuje. Ha, ha, ha… Ale jednego musisz się nauczyć.
– Mianowicie – coś mi świta.
– Trzeba się wkupić. Wiesz, kiedyś indianiec przyprowadzał ojcu laski, którą se upatrzył, jakieś konia przed ten, no… wigwam. Teraz jest inaczej. Czasy się zmieniły.
– Nie rozumiem.
– To proste, jak drut. Stawiasz flaszkę i droga wolna! Do oporu możesz sobie dymać tymi ulicami. I nie tylko. Ha, ha, ha…
Wszyscy dobrze się bawią, a ja wymacuję w kieszeni nóż.
– Flaszkę?
– No tak. Nie mów, że nie pijesz? – pyta jeszcze inny.
– Tak się składa, że nie.
Cisza daje o sobie znać dolatującymi z oddali odgłosami, poszczekiwania psów, silnikami zapóźnionych kierowców, pomrukiwaniem telewizji.
– Kurwa! – mówi po chwili jeden z nich spluwając. – Co za pojeb? Mówiłem, kurwa, żeby chujowi od razu wpierdolić na amen.
– Cicho bądź Kacper – odzywa się ten, który rozpoczął tę rozmowę. – To, że on nie pije nie oznacza jeszcze, że nie może postawić nam. Prawda? – zwraca się już do mnie.
Przełykam ślinę usiłując w mroku dostrzec wyraz jego twarzy. Odnoszę wrażenie, że się uśmiecha i że jest to pozawerbalna rada. Ręką gładzę ostrze noża, wzrokiem szukam luki w kordonie ciał.
Do przodu przepycha się jeden ze stojących dalej. Przysuwa swoją twarz do mojej. To ten, którego ostatniej zimy zdołałem sprać. Potem jego towarzysze mnie. On stał na uboczu.
– Wiesz, że jak nie ty, to ona – cedzi powoli nie uśmiechając się.
Właśnie. Rzecz w tym, czy jest granica, której nie przekroczą?
– Wiem.
Nie ma takiej granicy. Tak, jak nie ma na nich żadnej siły.
– Chodzicie razem do kościoła wieczorem – inicjatywę przejmuje jeszcze inny. Bardziej stwierdza, niż pyta. – Niedziela jest pięknym dniem. Warto uczcić go jakimś płynem. Co?
Wszyscy aprobują ten pomysł. Ja bezgłośnie też.
– Więc wieczorem. Po kościele. Będziemy czekać tutaj.
Czuję ciężkie spojrzenia na sobie i chłód stali w ręku.
– Dobra.
– No to fajnie, że sprawa załatwiona – mówi ten od butelki. – Mądry z ciebie chłop – raz jeszcze klepie mnie po ramieniu i uśmiecha się.
Odwracam się i ruszam w swoją stronę, kiedy słyszę, jak mówi jeszcze.
– Tak będzie lepiej.
Spoglądam na niego bez nienawiści. Macha do mnie ręką i oni także się zbierają. Kilka kroków później dobiega mnie jeszcze wołanie.
– Łosiu! Jedna nie wystarczy!
Wierzej
– Nie wierzysz?
– Wierzę, wierzę…
Zasępia się, patrzy gdzieś poza moje plecy, ponad moją głową, byle dalej od moich oczu. Nikt nie chce patrzeć w takie oczy. To niewiarygodne, ale dziś rano w lustrze dostrzegłem kogoś innego. Kogoś, kogo jeszcze nie znałem.
– Idź z tym na policję – odzywa się wyciągając paczkę papierosów. – Chcesz? – dorzuca już innym tonem, jakbyśmy właśnie rozważali trafność decyzji podejmowanych przez ludzkość na przestrzeni wieków.
Nie chce mi się palić, zresztą nie palę. Wierzej wie o tym doskonale. Doceniam jego gest, jeszcze nigdy nie poczęstował mnie papierosem, nawet w żartach, kiedy z trudem odróżnialiśmy piętra.
– Dzięki.
– Mówię serio. Idź na komendę, niech zrobią z tym porządek…
– Daj spokój.
– Przecież między innymi od tego są…
– Przestań.
– Ale to może być wyjście. Nastraszą ich prokuraturą, przecież to jeszcze szczeniaki. Ich starych też i będzie…
– Przestań pierdolić.
Milknie, choć nie uniosłem głosu ani odrobinę. Nie poruszyłem się, nie zatrzepotałem rękami, jak człowiek, który pragnie, aby cały ten świat, jego zgiełk i niesprawiedliwość zamilkły, rozpłynęły się, przestały istnieć. Nie chciało mi się.
– Adrian…
Nie chce mi się już nawet mówić. Jakiś bezwład panoszy się w moim wnętrzu, patroszy moje niespełnione nadzieje przeobrażając je w kłąb bezużytecznych, naiwnych flaków. Jest mi niedobrze. Opuszczam głowę.
– Wierzej – mówię cicho. – To nie pierwszy raz.
Słyszę trzask zapalniczki i odgłos zaciągania się Wierzeja. Długo nie wypuszcza dymu.
– To się ciągnie miesiącami. Mniejsze i większe potyczki. Słowne zwykle, ale nie tylko. Tylko nigdy wcześniej nie było takiego ultimatum z ich strony.
– Czy ona wie?
– Przecież tam mieszka. Ale nie wie o tym. Jakoś nie mogłem jej powiedzieć.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Fortel
— Artur Długosz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.