Mężczyzna miał okazję już wcześniej podziwiać piękno planet z przestrzeni kosmicznej. Majestatyczność z jaką tkwiły zawieszone w próżni była niemal wzruszająca. Ta planeta ofiarowywała jednak coś więcej, niż estetyczne doznania; kryła odpowiedź na pytanie, któremu poświecił życie.
Artur Długosz
Fortel
Mężczyzna miał okazję już wcześniej podziwiać piękno planet z przestrzeni kosmicznej. Majestatyczność z jaką tkwiły zawieszone w próżni była niemal wzruszająca. Ta planeta ofiarowywała jednak coś więcej, niż estetyczne doznania; kryła odpowiedź na pytanie, któremu poświecił życie.
Artur Długosz
‹Fortel›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Artur Długosz |
Tytuł | Fortel |
Opis | Autor pisze o tekście: To, jaką ostateczną formę przybrała ta historia, zadecydowała potrzeba chwili. Zapotrzebowanie na scenariusz do komiksu. A więc coś niedługiego, z mocną pointą, stosunkowo niewielką ilością dialogów. I tak właśnie powstał obecny „Fortel”. |
Gatunek | SF |
Ona mi wystarczy – Ziemia
I konstelacji nie chcę, choćby najbliżej
Były; wiem, że im dobrze, gdzie są
I że starczają temu, który należy do nich
Walt Whitman
„Pieśń o otwartej drodze” z tomu „Zdźbła traw”
Blask. Blask stu tysięcy wybuchających nagle gwiazd. A potem znowu ciemność, naturalny mrok i cisza kosmicznej otchłani. Ale blask przyniósł ze sobą odmianę; pozostawił w bezkresnej pustce maleńki wytwór ludzkiego umysłu, zagubiony i osaczony czernią. Statek.
– Bądź taka miła i zejdź z mojego fotela – powiedział czule mężczyzna do psa. – Jesteśmy na miejscu. Wkrótce będzie po wszystkim.
Pies zsunął się z fotela z demonstracyjną niechęcią, a kiedy jego pan znalazł się na miejscu, on także przysiadł, przywierając całą siłą bezwładu do nogi człowieka i wlepiając w niego swe brązowe ślepia. Mężczyzna przetarł oczy, uwalniając z nich resztki snu, i skupionym spojrzeniem objął kokpit statku. Przenosił wzrok z jednego wskaźnika na drugi, z ekranu na ekran, spokojnie, bez pośpiechu, odnajdując w tej czynności potrzebne ukojenie.
Wskaźniki informowały o stanie poszczególnych podzespołów, raportowały przebieg zaplanowanych wcześniej zadań, a ekrany wyświetlały dane, niezrozumiałe dla ludzkiego umysłu w swej pierwotnej formie, za pomocą przystępnych, graficznych reprezentacji. Wyjście z nadprzestrzeni, niebezpieczne w przypadku tak małej jednostki jak jego statek, zakończyło się pomyślnie. Znajdował się dokładnie tam, gdzie zamierzał. Z wyraźną ulgą odchylił się w fotelu i przymknąwszy powieki delikatnie przesunął wierzchem dłoni po grzbiecie psa.
– Jeszcze tylko kilka parseków – powiedział cicho.
W jego dotyku było coś niezwykłego, co zwierzę odczuło jako wyraz smutku i determinacji. Wydawało się, że toczyły one ze sobą bezowocną walkę o pierwszeństwo. Kierując się instynktem, pies najpierw opuścił łeb w geście współczucia, ale zaraz potem położył z powrotem swój ciepły pysk na kolanie człowieka, wyrażając swą solidarność. To wyrwało mężczyznę z zadumy.
Jeszcze raz przyjrzał się kokpitowi, pstryknął jeden z przełączników i skierował wzrok na centralny monitor. Jego ekran, dotąd uśpiony, rozbłysł kolorowo. Palce człowieka zatańczyły na klawiszach wysuniętej klawiatury, a na ustach pojawił się nieznaczny uśmiech, kiedy system przyjął polecenie i wyświetlił napis „Projekt: Fortel”. Wprowadził hasło i zaczął po raz ostatni przyglądać się swoim danym, usiłując raz jeszcze znaleźć dla nich inne wytłumaczenie. To, które nasuwało się samo, wydawało się zbyt nieprawdopodobne.
W wygodnym fotelu przed dużym ściennym ekranem siedział żołnierz. Patrzył tępym wzrokiem na zmieniające się obrazy i co pewien czas naciskał guzik pilota. Obrazy przyspieszały i zwalniały, skakały i zamierały, a on patrzył. Kiedy ekran gwałtownie rozświetlał jasny kadr, żołnierz mrużył oczy i sięgał po butelkę stojącą na podłodze. Pił krótko i nerwowo, nie odrywając wzroku od filmu. Odstawiał butelkę i powracał do zabawy z pilotem.
– Ile razy możesz oglądać te same brednie? – dobiegło go odległe wołanie. – Wyłącz to, do jasnej cholery! Łeb mi pęka!
Żołnierz odczekał chwilę i wyłączył fonię. Nagła cisza była prawdopodobnie jeszcze bardziej męcząca dla jego towarzysza, bo wkrótce usłyszał:
– Mam kurwa dosyć tego wszystkiego!
W drzwiach stanął drugi żołnierz. Gdyby nie przygarbiona sylwetka i zmęczone spojrzenie, wyglądałby całkiem młodo. Stał teraz i beznamiętnym wzrokiem patrzył na przełożonego.
– Spokojnie, Nick. Jeszcze tylko… dwa tygodnie i wracamy do świata żywych – odezwał się ten w fotelu.
– Nie wytrzymam tego dłużej.
– Idź i prześpij się.
– Chyba zwariowałeś. Przespałem dziś większość dnia. Albo nocy. Straciłem już rachubę.
– To znajdź sobie inne zajęcie. Wyczyść broń albo…
– Steve, czy ty niczego nie rozumiesz? Siedzimy na tym zadupiu kompletnie sami i zapomniani. Co pewien czas przyleci tutaj ktoś tak ważny, że nawet nie możemy popatrzeć, po co ląduje na tej kurewsko martwej planecie. A ty wciąż oglądasz te same filmy…
– Sierżancie Bardoll! Przywołuję was do porządku. Jesteście żołnierzem Kosmicznych Sił Narodów Zjednoczonych. Wasze zachowanie uwłacza honorowi armii. Odmaszerować!
Młodszy żołnierz z zastanowieniem przyjrzał się przełożonemu. W końcu wyprostował się, przyjął nienaganną sylwetkę, zasalutował i prężnie odwrócił się na pięcie.
Żołnierz w fotelu spojrzał za nim w chwilę później i na jego twarzy odmalował się wyraz ulgi. Ile jeszcze razy zdoła powstrzymać Nicka? Czuł przecież dokładnie to samo, a co stanie się, jeśli obaj poddadzą się tej apatii i otępiałości ? Służba na tym dziwnym posterunku to temat, na który nie można zadawać żadnych pytań. Czy zwariują obaj? Jeszcze tylko dwa tygodnie.
Nieczęsto się zdarza, aby w czarnym oceanie kosmosu kursy statków zbiegły się. Statystyka w zasadzie zaprzecza takiemu przypadkowi, przez co nadaje mu rangę niezwykłości i atrybut daleko idących konsekwencji. Tak właśnie miało być i tym razem.
– Jednostka KSNZ. Podać swój kod identyfikujący i hasło wstępu do obszaru.
Mężczyzna przyglądał się statkowi widniejącemu na monitorze przed nim. Oblizał suche nagle wargi, a pies zamrugał oczami. Potem pstryknął jeden z przełączników.
– Że co?
– Podać kod identyfikujący statek – padło ponownie.
– Jaki kod? O co wam, świrusy, chodzi? Co wy tu u diabła wyrabiacie?
– Wasz statek naruszył strefę wojskową. Jeśli nie zostanie zidentyfikowany…
– Przestań mi tu koleś pieprzyć. Według map, niczego tu nie ma.
– Podaj kod identyfikujący albo rozpoczniemy ostrzał.
Mężczyzna popatrzył na psa, który przytulił do jego nogi swój wielki łeb. Teraz przejdziemy do właściwej części przedstawienia, pomyślał.
– Spokojnie. Jesteście tutaj sami?
– Kod identyfikujący i hasło. Otwieramy ogień za dwadzieścia sekund.
– Ale ja nie jestem sam. Chcecie się przekonać, kogo mam ze sobą? Przejdźcie na wizję.
Ilustracja: Andrzej Diaczuk
Włączył kolejny przełącznik. Uśmiechnął się na samą myśl, jaką reakcję wywoła u nich oglądany obraz. Kontrolka odbioru transmitowanej wizji zabłysła na czerwono. Samotni żołnierze w wielkim zautomatyzowanym okręcie, zagubieni gdzieś w pustkowiach kosmosu, zobaczyli właśnie pokój pełen powabnych, śmiejących się kobiet.
– Jesteśmy burdelem na skrzydłach.
Ze strony jednostki wojskowej dobiegała napięta cisza. Oznaczała ona konsternację, w jaką wprawił żołnierzy oglądany obraz oraz walkę, jaką toczyli pomiędzy sobą i we własnych sumieniach.
– Chcecie pozabijać bezbronne kobiety?
Kolejne sekundy mijały nieubłaganie odmierzając czas do pierwszych salw.
– Mam inny pomysł – ciągnął mężczyzna. – Pozwolicie nam zniknąć stąd, tak szybko, jak się tutaj pojawiliśmy. A w zamian będziecie mieć okazję urozmaicić sobie monotonne, żołnierskie życie. Co wy na to, chłopcy?
Znowu brak reakcji. Mężczyzna spojrzał na zegarek; właśnie mijała dwudziesta sekunda… Przymknął na moment powieki i przygarnął psa mocniej do siebie. Ale ostrzał nie nastąpił. Zamiast tego usłyszał.
– To dobry pomysł.
A kiedy już kursy statków zbiegną się przypadkiem, jeszcze mniej prawdopodobne wydaje się nawiązanie między nimi kontaktu. Chyba że ogniowego. Lecz to spotkanie nie było dziełem przypadku.
Pies poczuł, jak sunąca wzdłuż jego grzbietu dłoń mężczyzny rozluźnia się gwałtownie; twardy, wręcz nieprzyjemny dotyk przechodzi w łagodne pieszczoty, sztywne dotąd palce nabierają elastyczności. Uniósł łeb i utkwił ufne spojrzenie w twarzy swego pana.
Mężczyzna tylko przez moment był odprężony, za chwilę znowu siedział zgarbiony, jakby trzymał na swych barkach niewidoczny ciężar. Oddychał głęboko i nierówno tocząc ostatnią już walkę. Tym razem jego przeciwnikiem był on sam.