Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹Komnata szaleństwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułKomnata szaleństwa
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do studenta z pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

Komnata szaleństwa

« 1 2 3 4 5 10 »

Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa

Pierwsze próby nie trwały nawet pół minuty i kończyły się trzaskiem słuchawki po drugiej stronie linii. Potem było trochę lepiej. Za szóstym podejściem Kaiser stał się bardziej rozmowny.
– Do cholery, mówię panu! – wrzasnął zachrypniętym, starczym głosem. – Nie wysyłałem żadnego listu! Pan kłamie! Bzdury! Nie mam nic do powiedzenia!
Wściekłość Andrzeja rosła coraz bardziej i w końcu osiągnęła taki pułap, że zdecydował się na wypad do Dźwirzyna, do domu tego drania. Jeśli i to nie poskutkuje, trzeba będzie albo osiąść tu na stałe, albo wrócić do Wrocławia z poczuciem porażki. Stojąc na przystanku, podjął jeszcze ostatnią, czternastą albo piętnastą próbę.
I doznał szoku. Kaiser dał się w końcu namówić na spotkanie.
„Tak, dziękuję. Do widzenia.” Kiedy Woźniak wymawiał te słowa, miał ochotę zdzielić tego dziada łopatą przez łeb i utopić w jeziorze.
A więc stało się. Jechał do Dźwirzyna po rozwiązanie zagadki.
• • •
W pewnym miejscu droga przecinała rozległy betonowy plac. Z prawej strony rozciągały się szuwary i gładka tafla Reska Przymorskiego. Z lewej, za krzakami i drzewami, Andrzej dostrzegł morze. Zaraz znikło mu z oczu, ale gdy zarośla znów się przerzedziły, ujrzał kolejny plac. Nie był on pusty. Wznosiły się na nim dwa zniszczone budynki w kształcie klockowatych brył. Jeden miał dwie kondygnacje i zakratowane okna bez szyb, wewnątrz których ziała czerń. Drugi, dużo wyższy, przywodził na myśl kwadratową, szczerbatą czaszkę o trzech oczodołach. Według dostępnych w Internecie informacji, była to kotłownia. Służyła do roztapiania lodu na jeziorze, by wodnosamoloty mogły lądować również zimą.
W końcu autobus przejechał przez most – przez chwilę rozciągał się widok na przetokę łączącą jezioro z Bałtykiem – i Andrzej znalazł się w Dźwirzynie.
Tak. Tutaj czuło się, że sezon urlopowy w pełni.
Poniemiecka szosa rozcinała miejscowość na część północną – pełną zejść na plażę, ośrodków wypoczynkowych i stołówek – i część południową, gdzie leżało jeszcze więcej ośrodków, stołówek i jadłodajni, a ponadto multum sklepów. Woźniak wysiadł z autobusu i zmieszał się z tłumem wczasowiczów, płynącym po chodniku leniwym potokiem.
Wyminął pochód rozwrzeszczanych kolonistów, przeszedł przez ulicę i skręcił w lewo, w uliczkę prowadzącą do trzeciego zejścia na plażę. Drzewa rzucały tutaj dużo cienia i było mniej upalnie. Zignorował otoczonego wianuszkiem dzieciaków mima, minął stragan z zabawkami i ogródek piwny. Niebawem uliczka się skończyła i Woźniak stanął u szczytu schodów. Z prawej miał betonowy podjazd, ześlizgujący się na plażę po łagodnym czole wydmy.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Na podjeździe stał mężczyzna. Wysoki i chudy, o kościstych ramionach, nosił spodnie za kolana i luźną koszulę. Na lewym przedramieniu miał niewyraźny tatuaż, przywodzący na myśl numer więzienny. Podrzucał jakąś monetę i łapał ją w locie, a co pewien czas rozglądał się uważnie. Najwyraźniej czekał na kogoś. Andrzej domyślał się, na kogo.
– Pan Kaiser? – zapytał, zbliżając się do niego.
– Tak jest. – Starzec podrzucił monetę po raz ostatni i schował ją do kieszeni.
– Rozmawialiśmy przed godziną.
Mężczyzna był całkowicie łysy, a jego twarz pokrywały istne kaniony zmarszczek. Ściągnął okulary, wpatrzył się w przybysza. Woźniak poczuł dreszcze. Oczy starca miały kolor lodowatego błękitu, a ich spojrzenie wydawało się przenikać wszystko. Zimne, straszne spojrzenie.
– Pamiętam – powiedział szorstko. – Takiej bezczelności i buty nie da się zapomnieć.
– Bezczelności?
– Bezczelności w poszukiwaniach, rzecz jasna. Bezczelności graniczącej niemalże z szaleństwem.
Gestem zaprosił rozmówcę na przechadzkę. Zeszli na gorący piasek. Przecisnęli się między kilkunastoma wysepkami osłoniętych parawanami plażowiczów, następnie ruszyli brzegiem na wschód. Fale przyboju muskały im buty.
– Szaleństwo, powiada pan?
– Istotnie, Herr Woźniak – przyznał Kaiser. Jego głos wydawał się nieznośnie chropowaty w porównaniu z gładkim szumem Bałtyku. – Każdy jest po trochu szalony. Pan. Ja. Wojsko. Politycy. Te fragmentaryczne szaleństwa sumują się. Tworzą wypadkowy wektor, który kieruje świat na określone tory. Niech pan popatrzy. Rewolucja październikowa… Rządy Hitlera… Dwie wojny światowe i multum pomniejszych konfliktów… Kiedy człowiek żyje tyle lat, co ja, dostrzega pewne prawidłowości.
– Ciekawa teoria.
– Proszę tam spojrzeć. – Starzec wskazał odległy rejon brzegu. – Festung Kolberg. Między lutym a marcem czterdziestego piątego roku szalało tam piekło. Dziś mówi się o wyzwoleniu miasta i bohaterstwie Armii Czerwonej. A jak to wyglądało od drugiej strony? Powiem panu. Miasto było przepełnione uchodźcami. Działał most powietrzny, który stopniowo ich ewakuował. Kobiety, dzieci, ranni… Nie wszystkim się udało. Na przykład jeden z dornierów rozbił się tuż po starcie z powodu przeciążenia. W katastrofie zginęło osiemdziesięcioro dzieci. – Pokręcił smutno głową. – A kiedy sowieci wkroczyli do miasta, kiedy zdobywali je dzielnica po dzielnicy, rabowali i niszczyli, co się dało. Gwałcili kobiety, które miały pecha przeżyć. Szaleństwo.
– A pan? – zapytał Woźniak. – Co pan robił podczas tego szaleństwa?
Starzec patrzył w milczeniu w morze, jakby konsultował się z nim, co wyjawić, a czego nie. W końcu rzekł:
– Pracowałem przy bunkrach. Tu, w Kamp. Cudem uniknąłem śmierci. Kiedy nadeszli Rosjanie, skorzystałem z zamieszania i uciekłem. Po wojnie wyjechałem do Niemiec, ale w końcu wróciłem w te strony. Miałem tu parę niedokończonych spraw.
– Związanych z Bursztynową Komnatą?
Kaiser uśmiechnął się nieznacznie.
– Widzi pan, wszyscy mnie o to pytają. Niemcy, Rosjanie, ostatnio jakiś Amerykanin… Komnata! – prychnął. – Nieśmiertelne szaleństwo tego świata.
– Można trochę jaśniej?
Nagle starzec wyciągnął z kieszeni monetę, którą podrzucał przed kilkoma chwilami, i wziął ją w dwa palce, by była dobrze widoczna. Patrząc na nią to z lewej, to z prawej strony, Andrzej starał się nie zdradzić podniecenia. To ta moneta! Awers: Adolf. Rewers: herb Królewca. Brak emitenta, brak nominału. Spojrzał na Kaisera wyczekująco.
– Istnieją różne rodzaje szaleństwa – stwierdził tamten. – To jest symbol jednego z nich. Jakiego?
Woźniak westchnął. Ta bezcelowa pogawędka ostro już go irytowała. Wolał jednak tego nie okazywać. Nie mógł sobie pozwolić na zniechęcenie tego wariata, bo wtedy cała eskapada poszłaby do diabła. Musiał wziąć udział w tej kretyńskiej gierce.
– Chciwość? – zapytał ostrożnie. – Szaleństwo chciwości?
– Blisko.
Pomyślał o Adolfie.
– Szaleństwo nienawiści?
– Bliżej.
I o herbie, o wywiezieniu z Królewca Bursztynowej Komnaty.
– Szaleństwo grabieży?
Kaiser uśmiechnął się szeroko, odsłaniając dwa nierówne rzędy zębów. Nagle ukrył monetę w pięści i wrzucił ją z powrotem do kieszeni. Założył okulary.
– Gorąco, ale jeszcze nie strzał w dziesiątkę. Do widzenia panu!
Woźniak zesztywniał, wściekłość zalała go w ułamku sekundy. Nie, pomyślał, to się tak nie skończy. Powiesz mi wszystko, co wiesz, już ja to z ciebie wyciągnę!
Zastąpił mu drogę i powiedział:
– Najpierw informacje.
– Precz! – rzucił ostro starzec. – Precz do pracy, jak to się kiedyś mówiło!
– Do jakiej znowu pracy?
Popatrzył na Andrzeja znad okularów.
– Niech pan znajdzie typ szaleństwa odpowiadający monecie. Będę czekał jutro w tym samym miejscu, o tej samej godzinie. Ta moneta jest, że tak powiem, kluczem do projektu „Komnata”. Tak więc – do widzenia panu, Herr Woźniak!
I odszedł, przeciskając się miedzy parawanami i plażowiczami. Andrzej śledził go do czasu, aż starzec zniknął mu z oczu na szczycie pobliskiego zejścia na plażę. Został sam na sam z myślami, zastanawiając się, czy ta cała eskapada ma sens. Do tej pory sądził, że nadszedł finał poszukiwań. Tak naprawdę był to dopiero początek drogi przez mękę.
Adam Kaiser coś wiedział – to nie ulegało wątpliwości. Podczas wojny pracował przy bunkrach, a na przedramieniu miał numer więzienny, zatem był jednym z robotników przymusowych. Mógł widzieć lądowanie i katastrofę junkersa. Na pewno widział ładunek maszyny i miejsce jego ukrycia, bo przecież w przeciwnym razie nie zachowywałby się jak pokręcona wersja mistrza Yody.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

08 VIII 2014   19:45:12

Indiana Jones w wersji pomorskiej... Świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W stronę źródła wszystkich strachów
— Witold Dworakowski

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.