Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹Komnata szaleństwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułKomnata szaleństwa
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do studenta z pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

Komnata szaleństwa

« 1 3 4 5 6 7 10 »

Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa

Kaiser nazwał ją kluczem. Z jednej strony użył metafory, z drugiej jednak wyjawił coś, czego nie powinien, co stało się jasne w świetle średnicy i masy monety. Ona rzeczywiście była kluczem. Fizycznym. Musiała iść w parze z jakimś mechanizmem, który wiązał ze sobą obie liczby, dając dostęp do Komnaty. Scheinberg użył tego mechanizmu do zabezpieczenia swego natchnienia i muzy, zaś klucze rozdał współpracownikom i nazistom. Jakie szaleństwo się z tym wiązało?
Andrzej znał już odpowiedź na to pytanie.
• • •
Kaiser zjawił się w umówionym miejscu i czasie. Wiatr, dużo silniejszy niż dzień wcześniej, szarpał jego płaszczem. Chmury pędziły po niebie, na przemian zasłaniając i odsłaniając słońce.
– Jak brzmi odpowiedź? – zapytał prosto z mostu.
Woźniak przełknął ślinę. Przywołał na twarz wyraz, który świadczył o większej pewności siebie niż w rzeczywistości.
– Ukrywanie – rzekł. – Szaleństwo ukrywania zrabowanych dóbr. Woda na młyn wszelkiej maści poszukiwaczy i kamień w bucie muzealników.
– Jak pan do tego doszedł?
Nie mogę zdradzić, że też mam klucz, pomyślał Andrzej gorączkowo.
– Herb Królewca – odparł. – Królewiec, ostatnie znane położenie Bursztynowej Komnaty. Komnata została wywieziona w siną dal i ukryta. Stała się symbolem ukrytego skarbu. Wracamy do podstawowej kwestii, panie Kaiser. Gdzie ona jest?
Wpatrywał się w niego z napięciem, wyczekując na odpowiedź. Starzec powoli kiwał głową, a na jego twarz wypełzł ironiczny uśmieszek. Nagle Kaiser wbił wzrok w rozmówcę i powiedział:
– Pamiętam tamten dzień. Operacja wyglądała zaiste imponująco. Na jeziorze wylądował wodnosamolot przewożący jeden z ostatnich pakietów Komnaty. Z ładowni wyciągano walce z zawartością, każdy był ciężki i gruby jak pień dębu. Razem z bratem szliśmy z innymi robotnikami, którzy transportowali je w głąb lasu. Oficerowie SS bez przerwy krzyczeli i ponaglali nas, co chwila zaglądając do swych map. Tak dotarliśmy do Grobu. Potem mieli nas rozstrzelać, ale mnie i bratu udało się uciec.
– Kiedy to było?
– Początek lutego czterdziestego piątego roku. Tak. Panował wtedy nieopisany mróz, tak mocny, że ręce przymarzały do metalu.
Woźniak pokiwał głową, zaintrygowany. Cztery tygodnie później pojawił się junkers z kolejną – być może ostatnią – partią ładunku.
Walce. Wielkie metalowe walce. Za każdym razem transportem zajmowało się stado esesmanów. Za każdym razem zabijano robotników. Szaleństwo ukrywania. Andrzej zastanowił się, czy Kohlmann też tam był. A jeśli tak, to czy również on spoglądał na swoją mapę.
– Co było ładunkiem i gdzie teraz jest? – zapytał. – Proszę mi powiedzieć!
– Nie teraz.
– To kiedy, do diabła?
Kaiser spojrzał na niego z pogardą. Jego wzrok stał się lodowato zimny.
– Mój brat był taki sam jak pan – rzekł powoli, starannie ważąc słowa. – Uparty. Bezczelny. Szalony. To go zabiło. Kiedy zdobyłem mapę do miejsca ukrycia Komnaty, on chciał mi ją odebrać. Mówił, że należy do niego, że nikt poza wybranymi nie może mieć kontaktu z Komnatą. Rzucił się na mnie, szamotaliśmy się w śniegu przez długą chwilę. W końcu wypadliśmy na szosę. Prosto pod ciężarówkę. Ja zdążyłem odskoczyć, ale on zginął pod kołami. Fritz, szalony idiota… Opłakuję go do dziś.
– Nie odpowiedział pan na pytanie.
Z kieszeni spodni starzec wydobył poplamioną karteczkę. Wręczył ją Andrzejowi.
– To mój adres – rzekł. – Spotkajmy się tam dziś o osiemnastej. Mam panu coś do pokazania. A teraz precz!
Spaczone poczucie humoru, stwierdził w duchu Woźniak, gdy znów szedł zacienioną uliczką.
• • •
Kula śmignęła mu tuż obok głowy i zaryła w gruncie.
Nie wierzył własnym oczom. Spodziewał się wszystkiego – od mordercy po batalion wojska – ale nie jego!
Kaiser stał oparty o drzewo i mierzył w niego z pistoletu, który trzymał w prawej dłoni. Uśmiechał się paskudnie, świdrował go swym strasznym spojrzeniem. Nagle zrobił krok naprzód.
– Wstawaj – wychrypiał. – Powoli. W przeciwnym razie nigdy już nie wstaniesz. Ręce w górze, bez zbędnych ruchów. Właśnie, właśnie tak. Doskonale.
– Dlaczego pan to robi? – wysapał Andrzej. Serce łomotało mu jak oszalałe. – Skąd pan w ogóle…
– Zamknij się! – syknął starzec. Nerwowo potrząsnął bronią.
Nagle drgnął – gdzieś w pobliżu rozległy się kroki. Trzask łamanych gałęzi, szelest trawy. Kaiser błyskawicznie wycelował pistolet w tamtą stronę. Wypalił. Echo wystrzału pomknęło przez las. Sekundę później zza drzewa wyłonił się drugi mężczyzna.
Woźniak patrzył na niego z przerażeniem. To był znowu on.
• • •
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Dom Kaisera leżał w głębi Dźwirzyna. Parterowy, o spadzistym dachu i małych okienkach, od dłuższego czasu gubił tynk – w kilkunastu miejscach odsłonięty był goły mur. Kiedy Andrzej zbliżał się do budynku, stwierdził, że właśnie tak go sobie wyobrażał. Brakowało tylko kurzej nogi i miotły na ganku.
W zasadzie ten rejon miejscowości był prawie całkiem wyludniony i równie dobrze mógłby pełnić rolę parkingu. Przy i na chodnikach tłoczyły się samochody. Ulicą szło jedynie kilka osób. Jakaś staruszka… Kobieta z wózkiem dziecięcym… Para turystek, które najwyraźniej zgubiły drogę… Wysoki facet w kapeluszu…
Zaraz.
Andrzej go znał. Z wczorajszego zderzenia. Mężczyzna najwyraźniej też go rozpoznał, bo skinął na niego przyjaźnie. Zaraz potem odszedł – zniknął w odnodze ulicy, która biegła tuż obok domu Kaisera. Jaki ten świat mały, pomyślał Woźniak, odprowadzając go wzrokiem. Śledzi mnie czy co?
Nagle zmienił przedmiot zainteresowania. Dostrzegł Kaisera. Starzec podszedł do drzwi swojego domu. Zapukał, a gdy się otworzyły, natychmiast zniknął w środku. Nie mieszka sam i bardzo dobrze, pomyślał Woźniak, spoglądając na zegarek. Dochodziła osiemnasta. Czas się zbierać.
Stanął przed wejściem. Nie dostrzegł dzwonka, więc i on zapukał. Spodziewał się błyskawicznego nadejścia gospodarza, ewentualnie odgłosu ciężkich kroków i starczego gderania. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Zastukał ponownie, również bez rezultatu. Nacisnął klamkę. Zdziwił się, gdy drzwi bez trudu ustąpiły, ale zrobił krok naprzód. Znalazł się w półmroku obitego boazerią korytarza. Zamknął za sobą, włączył światło i ruszył przed siebie, mijając wejścia do różnych pomieszczeń i schody na poddasze.
– Panie Kaiser? – zawołał. Odpowiedziała mu cisza.
Wszedł do salonu. Wpadało tu niewiele światła – okno zasłaniały drzewa – i Andrzej odniósł wrażenie, że wrócił do swojego nieodżałowanej pamięci antykwariatu. Przy dłuższej ze ścian dostrzegł wielki regał, na półkach którego tłoczyły się grube tomiska. Większość księgozbioru stanowiły pozycje niemieckie, podobne do tych, jakie trzymał na zapleczu. W rogu pokoju stał stoliczek z zastawą, która ewidentnie pochodziła z początku ubiegłego wieku. Z sufitu zwisał rozłożysty żyrandol. Najwyraźniej gospodarz też lubił starocie.
Pośrodku pokoju znajdował się stolik, na nim zaś ramka ze zdjęciem: stara, popękana i zakurzona, jakby od lat nie widziała światła dziennego. Fotografia przedstawiała dużo młodszą wersję Kaisera. Stał dumny i wyprostowany przed jakąś dziurą w ziemi, trzymając w ręku monetę.
I miał na sobie obwieszony medalami mundur.
Oficera SS.
Takich zdjęć nie robią sobie robotnicy przymusowi, pomyślał Woźniak. Coraz mniej podobała mu się ta wizyta. Niespecjalnie dziwiła go druga tożsamość Kaisera – czy raczej osobnika, który posługiwał się tym nazwiskiem. Dziwne było jednak to, że starzec postanowił się teraz zdradzić, stawiając na widoku swoje zdjęcie. Czemu to miało służyć? Uwiarygodnić go w oczach gościa? Czy raczej przestraszyć Andrzeja i zmusić go do wykonywania poleceń?
Obok zdjęcia znalazł dwie zaklejone koperty. Na pierwszej widniało nazwisko Wolf. Na drugiej jego własne i to właśnie ją podniósł. Oprócz listu zawierała coś jeszcze. Coś ciężkiego jak moneta.
Złożył kopertę na pół i schował ją do kieszeni, po czym rozejrzał się. Kaiser nadal nie nadchodził, jego współlokator też, zupełnie jakby nikogo nie było w domu. Dziwne. Bardzo dziwne.
– No gdzie jesteś, do cholery? – warknął z wściekłością.
« 1 3 4 5 6 7 10 »

Komentarze

08 VIII 2014   19:45:12

Indiana Jones w wersji pomorskiej... Świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W stronę źródła wszystkich strachów
— Witold Dworakowski

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.