Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹Komnata szaleństwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułKomnata szaleństwa
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do studenta z pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

Komnata szaleństwa

« 1 6 7 8 9 10 »

Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa

– Musieliście robić tędy wiele kursów, kiedy nadzorowaliście transporty walców – powiedział. – Prawda, panie Fritz?
– Nie tylko – odparł tamten. – Byliśmy przy budowie bunkra. Byliśmy przy składaniu Komnaty. Byliśmy obecni, gdy rozlokowywano ostatnie walce. Byliśmy przy zacieraniu śladów. Wszystko wymagało doskonałej logistyki i olbrzymiego tempa. Jak widać, udało się. Szkoda, że mój brat źle zinterpretował tę operację.
– Więc miałem rację. Przeżył pan. Ciężarówka przejechała pana, ale nie zabiła.
Starzec niedbale poruszył kikutem.
– Straciłem tylko przedramię. Na szczęście dziś odbiłem sobie tę stratę. Z nawiązką.
– Więc to ty go zabiłeś – stwierdził ponuro Wolf.
Woźniak przypomniał sobie, że zobaczył Kaisera wchodzącego do domu. Sęk w tym, że to nie był Adam Kaiser, ale Fritz, jego brat. Chwilę później padł śmiertelny cios. Czyste, chirurgiczne wręcz zabójstwo, idealnie pasujące do byłego esesmana.
– A co miałem zrobić? – zirytował się starzec. – To ja miałem strzec Komnaty, aż nadejdzie odpowiedni czas. To mnie powierzono mapę i klucz. Ale Adam ukradł mi jedno i drugie. Ten szaleniec twierdził, że Komnata nie może ujrzeć światła dziennego… Był silniejszy i sprytniejszy, niż sądziłem, ale koniec końców wyszedłem na swoje. Zemsta jest jak wino, moi panowie: im dłużej czeka, tym lepiej smakuje.
– Nie lepiej było wpaść do niego tuż po tym, jak wydobrzałeś po wypadku? – zapytał Wolf. – Oszczędziłbyś nam sporo problemów.
– Widzi pan, to nie takie proste. Owszem, znam na pamięć drogę do Grobu, ale ta wiedza jest bezużyteczna, jeśli nie można dostać się do samego bunkra. Oprócz mapy Adam ukradł mi klucze: dwie specyficznie wymodelowane monety, w których każdy milimetr średnicy, każdy miligram masy i każda krzywizna jest niezwykle ważna. Według moich informatorów, tuż po wojnie ukrył te monety, a w ich zastępstwie natrzaskał sobie duplikatów. Różniły się nieznacznie od oryginałów. Nie dawały pełnego dostępu do korytarzy bunkra. Co więcej, aktywowały systemy zabezpieczeń.
– Skąd wiesz, skoro nigdy ich nie zdobyłeś?
– Ależ zdobyłem! Przed miesiącem moi pomocnicy wykradli falsyfikaty, myśląc, że są to oryginały. Udaliśmy się do Grobu. Bez trudu pokonali pierwszą przeszkodę, ale kolejna… – Zawiesił głos. – Zabiły ich wyładowania elektryczne. Niezbyt chwalebna śmierć.
– Więc co teraz? Skąd pewność, że dostaliśmy oryginały?
Starzec uśmiechnął się. W tym uśmiechu czaiła się pogarda.
– Adam wiedział, że się starzeje. Nie chciał jednakże, by pamięć o Komnacie przepadła wraz z nim. Szukał następców. Nie miał wszakże pojęcia, że ja mu w tym pomagałem.
Woźniak uniósł brwi. Teraz już wiedział, co nie podobało mu się w liście.
Nie treść. Nie okoliczności jego zdobycia. Przypomniał sobie inny list – ten, który Kaiser wysłał do Ministerstwa Kultury i do którego potem się nie przyznawał. Mówił prawdę. Pismo z jednej i drugiej kartki różniło się nieznacznie, ale na tyle, by dostrzec różnicę. Te listy zostały napisane przez dwie różne osoby.
– Miał pan nadzieję, że zaalarmowanie urzędników zmieni status quo – powiedział Andrzej. – Że wyślą kogoś, kto wydębi od pańskiego brata monetę. Gdyby Adam wyciągnął ją z ukrycia i zrobił po drodze jakiś błąd, jej zdobycie byłoby dla pana tylko kwestią czasu.
– Zgadza się – przyznał Kaiser. – Jak widać, mój plan w końcu przyniósł rezultaty.
– Sukinsyn! – wycedził Wolf. – Wysłałeś do mnie wiadomość i ściągnąłeś ze Stanów tylko po to, żeby zabawić się moim kosztem? Żebym zagrał w twojej pieprzonej gierce?!
Tamten skinął głową.
– Istotnie. Aby przyspieszyć wypadki, podobne listy rozesłałem do ludzi na całym świecie: kolekcjonerów, łowców skarbów, rządów próbujących odzyskać zdobyte przez nas dobra. Traf chciał, że Adam zaufał właśnie panom.
Szli w milczeniu pośród nocy.
– Halt! – krzyknął nagle Kaiser. – Jesteśmy na miejscu!
Przed nimi znajdowało się zagłębienie w gruncie. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak zarośnięty lej po bombie. Gdy podeszli bliżej krawędzi, a promienie latarek omiotły wnętrze, dostrzegli okrągłą płytę z betonu, częściowo przysypaną ziemią, piaskiem i igliwiem. Na brzegu miała parę uchwytów, pośrodku zaś – szeroką szczelinę. Po osłonie, która kiedyś zakrywała tę szparę, pozostało jedynie kilka przerdzewiałych fragmentów. Beton wyglądał tak, jakby ktoś próbował rozbić go kilofem – najwyraźniej i tu grasowali jacyś poszukiwacze.
– To wygląda jak właz do ścieku, a nie do bunkra – skrzywił się Wolf. – Naprawdę chcesz tam wejść?
– Wrzuci pan do szczeliny swoją monetę – rozkazał Kaiser lodowatym tonem. – Potem pan i pana przyjaciel otworzycie właz.
– Oczywiście nie obchodzi cię, że ta cholerna kula w ramieniu…
Starzec poruszył niecierpliwie bronią.
– Rób, co mówię.
Wolf i Woźniak zsunęli się po zboczu, łypiąc na siebie podejrzliwie.
– Brawo, kowboju – warknął Andrzej. – Masz chociaż jakąś broń?
Tamten pokręcił głową.
– Tylko nóż – mruknął posępnie. – Kupiłem w Szczecinie, zaraz po lądowaniu. Na pistolet zabrakło czasu, bo akurat miałem autokar… No co się tak na mnie gapisz?! Miałem wziąć ze Stanów? Nie wpuściliby mnie z tym do samolotu!
– Żałosne. Co z ciebie za morderca?
– Morderca?! Przecież to on go zabił, a nie ja! Wszystko byśmy sobie wyjaśnili, gdybyś nie zaczął spieprzać jak wściekły. To przez ciebie trafiliśmy pod lufę tego wariata!
Wolf zbliżył się do betonowej płyty. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął monetę. Zalśniła w świetle latarek. Wsunął ją do szczeliny, aż znikła zupełnie. Nie musiał długo czekać na efekty. Raptem ze środka dobiegło ciche kliknięcie i rwący się raz po raz chrobot. Potem nastała cisza.
Złapali uchwyty i odsunęli płytę. Ukazała im się klatka schodowa, opadająca spiralą w czarną czeluść. Sekundę później obok zjawił się Kaiser.
– Panowie przodem – rzekł, wskazując im drogę lufą pistoletu.
• • •
– Nasi uczeni włożyli w ten projekt wiele pracy – mówił. – W szczególności Otto von Scheinberg. Niedługo osobiście się o tym przekonacie.
Schodzili coraz niżej w ciemność i chłód. Wokół widzieli tylko beton i schody. Kratownicowa konstrukcja podtrzymująca stopnie trzeszczała, zewsząd sypały się płaty rdzy. Woźniak miał wrażenie, że to przejście trzyma się w całości tylko z Bożej łaski.
Która niebawem mogła zniknąć.
– Tyle fatygi, surowców i siły roboczej, żeby zrobić kryjówkę dla Bursztynowej Komnaty? – zapytał. – Klucze, zabezpieczenia, labirynty… Nie łatwiej było po prostu zakopać te cholerne walce?
Kaiser roześmiał się ochryple, a upiorne echo zahuczało wśród ścian.
– Mieszał kłamstwa z prawdą tak, że tworzyły spójną całość – rzekł. – Mój brat był w tym mistrzem! Wodził was za nos przez cały czas, moi panowie. Komnata, do której właśnie zmierzamy, nie zawiera ani grama bursztynu.
Najchętniej Woźniak stanąłby teraz jak wryty, usiadł na schodach i zastanowił się nad słowami starca. Wyczuł w jego głosie czystą prawdę. Stwierdzenie faktu.
Czuł się tak, jakby dostał cegłą w łeb. Wszystkie nadzieje i plany związane ze skarbem roztrzaskały się jak rzucona o ziemię szyba. Pojął, że wpadł w sidła własnej obsesji, szaleństwa poszukiwań królewieckiego arcydzieła. Że Adam Kaiser nigdy nie mówił o Bursztynowej Komnacie. Że obiekt, który był ukryty w bunkrze, nazywał tylko jednym słowem.
Komnata.
I ani grama bursztynu.
– Co?! – wykrztusił Wolf.
– Zapewne kojarzy pan Konrada Zuse’a – rzekł Fritz Kaiser. – Był niemieckim pionierem komputeryzacji, konstruktorem pierwszego komputera pracującego w systemie binarnym. Był również głupcem. Geniuszem, ale jednocześnie głupcem, co po krótkim czasie dostrzegł Scheinberg. Zainspirowany koncepcjami Zuse’a, zaprojektował maszynę, która znajduje się w głównej komorze bunkra. To Komnata, elektromechaniczna matryca obliczeniowa, która początkowo służyła do przeprowadzania symulacji oraz projektowania broni. Perła w koronie ówczesnej technologii. Później zorientowano się jednak, że jej możliwości są dużo, dużo większe.
Schody się skończyły i dotarli do ciasnej komory. Naprzeciwko dostrzegli zardzewiałe drzwi, identyczne jak te w starych okrętach. Pośrodku miały puszkę ze szczeliną. Obok, w niewielkim wgłębieniu w betonie, leżała moneta Wolfa.
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

08 VIII 2014   19:45:12

Indiana Jones w wersji pomorskiej... Świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W stronę źródła wszystkich strachów
— Witold Dworakowski

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.