Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹Komnata szaleństwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułKomnata szaleństwa
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do studenta z pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

Komnata szaleństwa

« 1 5 6 7 8 9 10 »

Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa

Wypatrzył i przystanek, i autobus. Nie wierzył we własne szczęście. Tym bardziej, że w chwili, gdy maszyna się zatrzymała, obok z hukiem przejechała ciężarówka. Andrzej nie mógł przepuścić takiej szansy. Przepchnął się przez tłum turystów, przypadł do kierowcy. Drżącymi rękoma zapłacił za bilet. Rozejrzał się, czy Wolfa nie ma w pobliżu, zajął fotel – i już był w trasie.
Serce biło mu jak tłok, ciężko łapał oddech, ale stopniowo się uspokajał. Nie widział tego mordercy wśród innych podróżnych ani przechodniów na zewnątrz autokaru. Mógł zatem spokojnie założyć, że go zgubił. Teraz, gdy tymczasowo odsunął od siebie widmo śmierci, wreszcie mógł skupić się na poszukiwaniach.
Czy Wolf współpracował z Nimi? Wątpliwe. Kaiser z pewnością go prześwietlił zarówno pod tym kątem, jak i w aspekcie powiązań z Hitlerem, nazizmem i różnymi ciemnymi organizacjami. Miał od tego Internet i swoich współpracowników. Woźniak był pewien, że jego własne życie również zostało wnikliwie przestudiowane. Zagadka na plaży musiała być testem, który przeszedł i on, i Wolf. Gdyby było inaczej, nigdy nie dostaliby zaproszenia do domu Kaisera, sam starzec zaś nie zdecydowałby się na ujawnienie swojej przeszłości.
Ale się przeliczył. Nawet jeśli Wolf był czysty, to miał swoje plany. Jeśli przejmie Bursztynową Komnatę, na pewno nie będzie się z tym obnosił. Po cichu ją sprzeda i świat już nigdy jej nie zobaczy.
Andrzej nie miał zamiaru do tego dopuścić. W drugiej kieszeni wciąż miał latarkę, którą rano kupił w Rogowie. Doskonale.
Pora znaleźć Grób.
• • •
Poprosił kierowcę, by wysadził go na placu. Teraz stał na terenie dawnego hangaru i podziwiał pozostałości po nim. Z prawej strony z jeziora wyłaniały się betonowe płyty – była to pochylnia służąca do wciągania wodnosamolotów. Następnie płyty łączyły się z szosą i przechodziły w plac, by w końcu wniknąć w wydmę. Na plażę można było się dostać wąskim zejściem. Stanowiło ono jedyną pamiątkę po pomoście, który niegdyś wybiegał w morze na dwieście metrów. Transportowano nim wodnosamoloty, które czasem lądowały na Bałtyku.
Pośrodku placu tkwiła metalowa szyna, po której kiedyś przesuwały się wrota hangaru. Większą jej część maskował gąszcz trawy, krzaków i zeschłych badyli.
Andrzej spojrzał na zachodnią część przybrzeżnego lasu. Według mapy, gdzieś tam krył się bunkier i rozwiązanie zagadki. Widmo Bursztynowej Komnaty kusiło jeszcze mocniej, niż na początku… ale mimo to przeszło mu przez myśl, że mógłby jeszcze się wycofać. Umknąć mordercy, póki czas. Przy odrobinie szczęścia nie zostałby powiązany ze śmiercią Kaisera. Przy odrobinie szczęścia Wolf nigdy by go nie znalazł. Ale nie chciał dać za wygraną. Nie tu, nie teraz, nie po tym wszystkim, przez co przeszedł. Nie wybaczyłby sobie tego do końca życia.
– Ty wariacie – mruknął pod nosem.
Spojrzał na jezioro, na tego milczącego świadka wojny, skrywającego wraki, niewybuchy i trupy. W jego gładkiej jak lustro tafli odbijały się chmury, sunące z wolna po ciemniejącym niebie. Szumowi morza wtórował szelest owiewanych wiatrem drzew. Spokój był tak wielki, tak wszechobecny, że aż nierzeczywisty. Woźniak miał nadzieję, że tak będzie już zawsze.
Nadzieję, która żyła w nim tylko przez krótką chwilę.
Nagle rozległ się warkot silnika i na plac z piskiem opon zajechał szary mercedes. Woźniak nie musiał nawet zgadywać, kto siedzi za kierownicą. Odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę lasu.
Drzwi od strony kierowcy otworzyły się. Wolf wysiadł, powiódł wzrokiem po otoczeniu. Zobaczył, jak jego ofiara daje nura w krzaki.
– Ej, ty, nie ruszaj się! – wykrzyknął, sięgając po broń. – Nie ruszaj się, mówię!
Ty wariacie, jęknął w duchu Woźniak, przedzierając się przez chaszcze.
Grób. Musiał go odnaleźć.
• • •
Patrzył z niedowierzaniem to na Kaisera, to na Wolfa, zastanawiając się, czy nie zwariował. Miał przed sobą trupa – żywego trupa! – i jego oprawcę. Obaj mężczyźni stali naprzeciw siebie i taksowali się nawzajem wzrokiem. Lufa pistoletu starca wciąż mierzyła w Amerykanina, połyskując groźnie.
– Co się tu, cholera, dzieje? – wykrztusił Andrzej. – Wolf! To ty za wszystkim stoisz?
– Nie masz o niczym pojęcia – syknął w odpowiedzi tamten.
Skrzyżowali spojrzenia jak miecze.
– Właśnie że mam.
– Milczeć! – rozkazał starzec. Błyskawicznym ruchem wycelował broń w Woźniaka.
Nie powinien był tego robić.
Nagle Wolf doskoczył do niego. Zaszedł go od tyłu, wykręcił mu lewe ramię i chwycił za prawe, uzbrojone. Kaiser skrzywił się z bólu, ale nie stracił woli walki. Szarpnął się wściekle, wymierzył łokciem silny cios.
Andrzej zastanawiał się, czy nie skorzystać z zamieszania i nie dać nogi. Ale zanim podjął decyzję, jego uwagę przykuła scena jak z horroru.
W chwili, gdy Wolf chciał odebrać starcowi broń, Kaiser gwałtownie rzucił się w bok. Coś chrupnęło, trzasnęło – i Wolf miał w dłoni tylko jego przedramię. Patrzył na nie w osłupieniu. Zaraz jednak pojął, że dał się oszukać – nie było na nim krwi ani strzępów mięsa. Kiedy podniósł wzrok, było już za późno na jakąkolwiek reakcję. Starzec oddalił się na bezpieczną odległość i strzelił.
Wolf syknął z bólu – kula przeszyła mu lewy biceps. Zachwiał się, ale nie upadł. Wbił w przeciwnika mordercze spojrzenie. Następnie oddarł rękaw marynarki i za pomocą drugiej ręki oraz zębów zawiązał tę prowizoryczną opaskę uciskową nad raną.
– Nie macie pojęcia, jak trudno w tych czasach o dobrą protezę – stwierdził cierpko Kaiser. Zerknął z dezaprobatą na kikut ramienia. – Mam nadzieję, że wyjaśniliśmy już sobie, kto tu rządzi.
Jasne, stwierdził w duchu Woźniak. Wyjaśniliśmy nawet więcej niż to. Fragmenty układanki przeskoczyły w nowe miejsca i utworzyły nowy, bardziej klarowny wzór.
– Wystraszył mnie pan – rzucił. – Przez chwilę naprawdę myślałem, że on zmartwychwstał.
Starzec uśmiechnął się szeroko. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się jeszcze bardziej.
– To znaczy?
– Nie jest pan Adamem Kaiserem. Ani żywym, ani martwym. Prawdziwy Adam Kaiser miał zdrowe oba ramiona. Dlaczego kazał pan Wolfowi go zabić?
– Nie zabiłem go, ty idioto! – wykrzyknął Wolf.
– Czyżby? – zwrócił się do niego Woźniak. – Popraw mnie, jeśli się mylę. Śledziłeś mnie, żeby się upewnić, czy nie zorientowałem się w twoich planach. Zdobyłeś zaufanie Adama Kaisera. Nakłoniłeś go, żeby narysował dla ciebie mapę i powierzył ci klucz. W decydującej chwili włamałeś się do jego domu i go zabiłeś… po czym przyniosłeś łup tutaj, swojemu mocodawcy. Nie wiem tylko, z czego wynikła wasza bójka. Konflikt interesów? Chciałeś sam dotrzeć do Komnaty? Jeśli tak, to dlaczego…
– Nikogo nie zabiłem! – ryknął Wolf. – Ty to zrobiłeś i próbowałeś uciec!
Andrzej wytrzeszczył oczy, zaskoczony. Dosłownie go zamurowało. Tymczasem Amerykanin kontynuował:
– Byłem z nim umówiony na osiemnastą w jego domu. Jakiś baran zostawił otwarte drzwi, więc wszedłem do środka. Znalazłem trupa, a potem zobaczyłem, jak przetrząsasz pokoje z góry do dołu. Wolałem się wynosić. Bałem się, że jesteś uzbrojony i cholernie niebezpieczny. Nie chciałem walczyć w takiej ciasnocie.
Skrzywił się z bólu. Przycisnął dłoń do rany, z której wciąż sączyła się krew.
– Jeśli chodzi o pościg, to gratuluję szczęścia – dodał. – Niewielu ma go aż tyle. I nie śledziłem cię. Po prostu cholerny zbieg okoliczności.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Mówił prawdę? Czy kłamał, by zyskać na czasie albo odwrócić uwagę przeciwnika… lub przeciwników? Co tak naprawdę łączyło go z tym starcem? Gdy tylko go ujrzał, wyglądał na zdziwionego, a jego późniejszy atak nie świadczył o przyjaznych zamiarach. Andrzej coraz bardziej wątpił, by współpracowali. Może nawet byłby skłonny uwierzyć Wolfowi.
– Wiem, co widziałem – powiedział Woźniak. – Ja tego nie zrobiłem. Ale jeśli ty też, to w takim razie kto…
Równocześnie wbili wzrok w jednorękiego starca. Ten nagle przestał się uśmiechać.
– Porozmawiamy później – rzekł, nie opuszczając pistoletu. – Grób czeka! Marsz!
• • •
Szli w półmroku, oświetlając drogę latarkami. Wolf i Woźniak wędrowali przodem, starzec za nimi, wciąż trzymając ich na muszce. Co chwila korygował trasę pochodu. Wydawał się dokładnie ją znać. Andrzej wiedział, dlaczego.
« 1 5 6 7 8 9 10 »

Komentarze

08 VIII 2014   19:45:12

Indiana Jones w wersji pomorskiej... Świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W stronę źródła wszystkich strachów
— Witold Dworakowski

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.