Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Witold Dworakowski
‹Komnata szaleństwa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorWitold Dworakowski
TytułKomnata szaleństwa
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1989. Tajemniczy osobnik o dwóch twarzach. Pierwsza należy do studenta z pewnej politechniki. Druga – do niereformowalnego fana fantastyki. Debiutował w 64. numerze „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Widma pośród gwiazd”. Koneser coli i czekolady, które już niejeden raz osłodziły mu życie.
GatunekSF

Komnata szaleństwa

« 1 4 5 6 7 8 10 »

Witold Dworakowski

Komnata szaleństwa

I właśnie wtedy rozległ się tupot nóg.
Nie brzmiało to jak kroki starca. Raczej tak, jakby ktoś na złamanie karku biegł do drzwi wejściowych. Niewiele się zastanawiając, Andrzej pognał w tamtą stronę. Wpadł do korytarza, ale drzwi już się zamykały – dostrzegł tylko rąbek ronda kapelusza. Zaklął siarczyście. Ale w momencie, gdy miał się puścić w pogoń, zmienił plany.
Obok dostrzegł drzwi. Nie zauważył ich za pierwszym razem – zlewały się wtedy z pokrytą boazerią ścianą. Teraz jednak były uchylone. Ostrożnie je otworzył.
Po czym stwierdził, że jego pukanie i krzyki były bezcelowe.
Adam Kaiser był martwy.
Ktoś zakneblował go, wepchnął do schowka i poderżnął mu gardło. Ciało półleżało, oparte o obdrapaną ścianę; koszula przesiąknięta była krwią, która wciąż ściekała z szyi. Woźniak cofnął się dwa kroki, przerażony. Uświadomił sobie, że starca zamordowano dosłownie przed chwilą. Że jego współlokator skończył tak samo i pewnie leży teraz gdzieś na poddaszu. Że ktokolwiek to zrobił, może dopaść i Woźniaka.
Cofnął się aż pod przeciwległą ścianę, usiłując powstrzymać torsje. A potem wybiegł na dwór.
Pędził przed siebie na złamanie karku, byle szybciej, byle dalej od tej makabry. Serce waliło mu jak oszalałe, ręce drżały. Zrozumiał, że i on znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Że gdyby sprowokował mordercę, skończyłby z rozprutym gardłem. Przez ułamek sekundy znów miał przed oczami fragment ronda kapelusza i zamykające się drzwi.
Stopniowo zmniejszał tempo i w końcu przystanął. Opadł na ławkę. Pojął, że żarty właśnie się skończyły. I że już wcześniej widział tamten kapelusz.
U faceta, który kręcił się pod domem.
U faceta, z którym zderzył się dzień wcześniej. Na pewno nie przez przypadek.
Kim on był? Oficerem SB, który szukał Komnaty? Agentem Rosji albo Niemiec? Andrzej wątpił w to – istniała bowiem inna, dużo bardziej prawdopodobna możliwość. Kaiser wspominał o Amerykaninie próbującym wyciągnąć od niego informacje, zaś akcent, z jakim klął dryblas w kapeluszu, niemal idealnie pasował do amerykańskiego. Morderca spotkał się ze starcem wczoraj, ale widocznie znudziła mu się zabawa w zagadki. Zakradł się na tyły domu, włamał do środka i zabił gospodarza. Właśnie przymierzał się do przetrząśnięcia wszystkich kątów, gdy do drzwi zastukał Andrzej. Wówczas tamten ukrył się w jakiejś skrytce i czekał na rozwój wypadków.
Woźniak siedział na ławce przez dobrych kilkanaście minut, zastanawiając się, co robić. Nie tylko on szukał Bursztynowej Komnaty. Jego przeciwnik był szybki i cwany. Śledzenie wychodziło mu doskonale, mordowanie zresztą też. Co gorsza, mógł przy sobie trzymać coś gorszego niż nóż. Andrzej spróbował sobie przypomnieć, czy nie zauważył u dryblasa pistoletu, ale w głowie miał pustkę.
Pierwszy raz w życiu czuł się jak w pułapce bez wyjścia.
Wymacał w kieszeni kopertę. Bez namysłu otworzył ją. Na dłoń wypadła mu moneta, identyczna jak zdobycz dziadka. Woźniak poszedłby o zakład, że to nią starzec bawił się na plaży.
Oprócz niej znalazł dwie kartki, obie pokryte niemieckim tekstem. Na pierwszej widniała plątanina ścieżek o zarysie jak z jego mapy. Linie były jednak wyraźniejsze i grubsze, zaś wszystkie adnotacje jak najbardziej czytelne. Z pewnością napisano je stosunkowo niedawno.
Na drugiej kartce widniały cztery akapity odręcznych bazgrołów, sygnowane nazwiskiem Adama Kaisera.

Szanowny Panie!
Pisząc ten list jestem świadom, że nie zostało wiele czasu. Ów czas ucieka coraz szybciej, zwracam się więc do Pana – mimo że wolałbym tego nie robić. Projekt „Komnata” byłby najbardziej bezpieczny, gdybym wiedział o nim tylko ja. Niestety, jak już wspominałem w naszej rozmowie, sprawy potoczyły się inaczej i Oni wpadli na mój ślad. Powtórzę raz jeszcze: tylko Pan może powstrzymać Ich przed zdobyciem Komnaty!
Musi Pan jak najszybciej dotrzeć do Grobu. To wejście do ukrytego w lesie bunkra. Dostęp do niego i jego dalszych części da Panu moneta. Jest to klucz, który należy wsunąć do mechanizmu zamkowego każdego kolejnego przejścia. Klucz, którego nie wolno stracić. Dołączam też mapę – opisuje ona, jak dojść do bunkra i w jaki sposób poruszać się po nim, by uniknąć włączenia zabezpieczeń. W Komnacie, w zaznaczonym miejscu, włączy Pan blokadę bunkra, by nikt go już nie zdobył.
Mojego brata zaślepiło szaleństwo. Nie nadawał się na mojego zastępcę. Nie był godzien pełnienia roli strażnika Komnaty i dobry los sprawił, że umarł. W jego miejsce przyszli Oni. Zaznaczam jeszcze raz: moi współpracownicy nie mogą nam pomóc. Ufam, że nie zawiedzie Pan moich nadziei.
Czas ucieka. Musi Pan iść! Musi Pan odnaleźć Grób!

Andrzej przeczytał list raz i drugi. Tak, pomyślał, to ma sens.
Kaiser był nie tylko niemieckim oficerem. On nadzorował transport walców do bunkra i wiedział, jak się po nim poruszać – dlatego też potrafił narysować mapę. Ponadto dysponował kluczem, prezentem od Ottona von Scheinberga, a zatem musiał być wysoko postawionym nazistą. Zresztą, wskazywała na to fotografia w jego domu. Tatuaż więzienny mógł sobie zrobić dopiero po wojnie wraz z fałszywym nazwiskiem, dorzucając kolejną cegiełkę do historyjki „byłem robotnikiem przymusowym”. Woźniaka najbardziej bolał jednak fakt, że Kaiser miał w planach rozmowę z nim – tak wynikało z listu – co wyjaśniłoby kilka kwestii.
Na przykład kim są Oni.
Spojrzał na mapę. Jedna z adnotacji mówiła, że droga do Grobu zaczyna się przy hangarze wodnosamolotów. Przypomniał sobie, że nadzorowany przez Kaisera transport walców również przechodził przez to miejsce. Teraz hangar już nie istniał, pozostał po nim jednak rozległy betonowy plac. Andrzej mijał go jadąc do Dźwirzyna.
Kopertę z listem, mapą i monetą schował do kieszeni. Spacerowym krokiem ruszył w stronę głównej ulicy. Musiał znaleźć jakiś transport. Od placu dzieliło go ładnych parę kilometrów i nie miał zamiaru pokonywać ich na piechotę.
Zastanowił się nad ostatnimi zdaniami wiadomości. Kaiser był nie tylko esesmanem, ale i strażnikiem Komnaty. Strzegł jej przez te wszystkie lata, podobnie jak jego odpowiednicy dziesiątków innych skarbów – współpracownicy, jak ich nazwał w liście. Mylił tropy. Pilnował bunkra. Ale w końcu postanowił wyjawić prawdę, gdyż pojawili się Oni.
Czyżby nie był już w stanie realizować swojej misji? Może. Był przecież stary, nie tak sprawny jak za czasów Hitlera, może nawet umierający. Oni czekali, aż Kaiser straci siły i czujność, i w końcu zdecydowali się na rozpoczęcie działań. Tylko czy frakcja strażników w istocie była tak słaba, że potrzebowała wsparcia Andrzeja?
Wątpił w to. Nie podobał mu się też sam list. Ale dlaczego? Nie potrafił wydusić z podświadomości tej informacji.
Zresztą, niebawem nie miał już czasu, by się nad tym zastanawiać.
W chwili, gdy zbliżał się do chodnika przy głównej drodze, usłyszał za plecami okrzyk – po polsku, z amerykańskim akcentem:
– Ej, ty! Zatrzymaj się!
Woźniak z przerażeniem stwierdził, że teraz wpadł po uszy. Nie zwalniając kroku, zerknął przez ramię.
Ujrzał drania w całej okazałości. Nieznajomy był wysoki i szczupły, miał krótko ścięte czarne włosy. Nosił koszulę, białą marynarkę i równie białe spodnie. W jednej dłoni trzymał kapelusz z szerokim rondem, w drugiej – kopertę. Mimo odległości Andrzej rozpoznał, że tę samą kopertę widział u Kaisera. Nawet nazwisko adresata ulokowane było w tym samym miejscu.
Wolf. Morderca nazywał się Wolf. Wrócił na miejsce zbrodni i zabrał to, co chciał, a teraz przymierzał się do kolejnego morderstwa.
Woźniak nie miał zamiaru dać się zabić.
Zerwał się do biegu. Przeciął główną ulicę, o włos unikając potrącenia przez furgonetkę, i wpadł na chodnik. Spocony ze strachu, puścił się na zachód, w stronę portu. Zerknął w bok, w stronę przeciwnika – i jeszcze przyspieszył. Wolf pędził równoległym chodnikiem. Zręcznie wymijał stragany, ławki, ludzi i zaparkowane samochody, jakby na co dzień zajmował się czymś takim. I chyba tak było. Gdyby przez ulicę nie przetaczała się właśnie kolumna autokarów, dopadłby Andrzeja w błyskawicznym tempie. A potem zadźgał, zastrzelił czy co on tam jeszcze miał w repertuarze.
– Sukinsynu, stój! – wrzasnął Wolf. Nie trzymał już koperty. Jedną rękę zaciskał na kapeluszu, drugą sięgał za pazuchę marynarki. Prawdopodobnie po broń.
Woźniak z rozpaczą wypatrywał przystanku.
« 1 4 5 6 7 8 10 »

Komentarze

08 VIII 2014   19:45:12

Indiana Jones w wersji pomorskiej... Świetnie się czyta.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

W stronę źródła wszystkich strachów
— Witold Dworakowski

Kiedy rozum śpi, budzą się potwory
— Witold Dworakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.