Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ryszarda Bańka
‹Czysta chemia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszarda Bańka
TytułCzysta chemia
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w roku 1974, w Lublinie. Pisuję fanfiki oraz głupie wierszyki dla uciechy czytelników różnych forów. A czasami próbuję wydusić z siebie coś poważniejszego…
Gatunekfantasy, kryminał

Czysta chemia

1 2 3 5 »
Próbowali nawiązać kontakt jeszcze przez dobrą godzinę, lecz w końcu nawet Hauke się poddał. Nie pozostało nic innego, jak wracać – w poczuciu klęski. Musieli przyjąć do wiadomości, że Svanson miał rację – wielki niegdyś umysł został całkowicie zniszczony.

Ryszarda Bańka

Czysta chemia

Próbowali nawiązać kontakt jeszcze przez dobrą godzinę, lecz w końcu nawet Hauke się poddał. Nie pozostało nic innego, jak wracać – w poczuciu klęski. Musieli przyjąć do wiadomości, że Svanson miał rację – wielki niegdyś umysł został całkowicie zniszczony.

Ryszarda Bańka
‹Czysta chemia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRyszarda Bańka
TytułCzysta chemia
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w roku 1974, w Lublinie. Pisuję fanfiki oraz głupie wierszyki dla uciechy czytelników różnych forów. A czasami próbuję wydusić z siebie coś poważniejszego…
Gatunekfantasy, kryminał
Nie miał pojęcia, skąd tam się wziął, nagi, pośród nocy. Wiedział tylko, że jest sam – i że jest zimno, przeraźliwie zimno. Z ciemności patrzyły na niego wrogie, przekrwione oczy gwiazd. Zbliżały się i oddalały, krążyły, aż nie mógł nadążyć wzrokiem, a w gardle zaczęła zbierać się gorzka, paląca ślina. Pluł nią i wymiotował, ścierał z twarzy, a ona wzbierała wciąż, dusząca i lepka. Wiatr kąsał jego odsłoniętą skórę, wbijał igły – tysiące, miliony, aż cały spłynął krwią, choć to nie była krew. Sucha i sypka, oblazła go rojem mrówek, zapadał się, po kolana, po pas, chciał zasłonić usta, lecz kiedy podniósł ręce, zobaczył szkielet. Mrówki dopadły go, pożarły od środka, czuł, jak rozpuszczają mu wnętrzności swym kwasem. Krzyczał, póki miał język, lecz zagłuszały go te wielkie koła, obracające się za linią wzgórz. Słyszał ich miarowy, dudniący rytm, wiedział, że będą go miażdżyć powoli i boleśnie, aż przemielą w pył i cuchnące błoto. Krzyczał dalej, palcami zdzierał lepką błonę z ust, a im bardziej ją szarpał, tym narastała grubsza, aż zaczął się dusić. Koła wytoczyły się zza horyzontu, zasłaniając gwiazdy; wielkie i czarne sunęły w jego stronę, pełzł przed siebie, wlokąc bezwładne i martwe nogi. Dudnienie przeszło w ogłuszający ryk, który porwał go jak fala i cisnął w przestrzeń. Spadał, rozdarty na strzępy, wirując szaleńczo w próżni, póki nie oplotła go jak kokon sieć parzących macek.
Wtedy z ciemności wyszedł mężczyzna bez twarzy; biała mgła kłębiła się w miejsce oczu i ust. Znał go, znał go, wiedział że go zna; że jeśli tylko sobie przypomni… Dłonie mężczyzny były błękitnym płomieniem; dotknął go, a ogień objął ich obydwu, miękki i kojący jak woda. Płonął bezgłośnie i bez strachu; tak właśnie miało być.
Potem był już tylko mrok.

Nie miał pojęcia, skąd tam się wziął, nagi, w półmroku obcego pokoju. Światło, choć przyćmione, zakłuło go w oczy tak boleśnie, że zamknął je natychmiast. Głowa ciążyła mu jak kamień, skóra cuchnęła i lepiła się od potu. Mdliło go; nie miał siły wstać, więc tylko przechylił się przez krawędź łóżka i wykasływał z siebie gęstą, pienistą ślinę. Ktoś przytrzymał jego głowę, ktoś otarł mu usta. Poczuł chłodny brzeg kubka na swoich wargach, dopiero wtedy uświadomił sobie, jak bardzo jest spragniony. Przełykał z trudem, krztusząc się i dławiąc; niemal natychmiast wszystko zwrócił. Słyszał jakieś głosy, ale nie rozumiał ich, były tylko szumem.
Potem zasnął.

Kiedy obudził się po raz kolejny, był już – chyba – dzień. Dobrą chwilę mu zajęło, zanim otworzył oczy; powieki miał opuchnięte i sklejone na amen. Rozejrzał się, zdezorientowany; w miarę jak ustępowała mgła zasłaniająca mu wzrok, coraz mocniej czuł, że nie ma pojęcia, gdzie jest.
Leżał na łóżku o wysokim, metalowym wezgłowiu, zaplątany w pościel – wilgotną, lepką i śmierdzącą. Podciągnął się z trudem i usiadł; pociemniało mu w oczach, a ciało momentalnie pokryło się potem. Spojrzał na ręce: pręgi i otarcia na nadgarstkach odpowiadały dokładnie szerokim pasom z mocnej skóry, przytwierdzonym do brzegów łóżka.
Ale teraz pasy były rozpięte, a jego dłonie wolne.
Co, u diabła, tutaj się działo?

Rozejrzał się dookoła. Jego oczom ukazał się wąski pokój, szarawe światło wpadało przez małe, okratowane okienko umieszczone niemal pod samym sufitem. Ściany były gołe, podłoga pusta. Drzwi były jedną, gładką płaszczyzną, z obitym blachą wizjerem pośrodku.
Teraz już wiedział, gdzie jest – a ta myśl napełniła go przerażeniem.
• • •
Pułkownik Antoni Brugge, szef policji miasta stołecznego Velegosto, był w złym humorze. I nie chodziło wcale o skandal dyplomatyczny wiszący nad głową rządu ani o to, że afera szpiegowska zataczała coraz szersze kręgi i żadne tajemnice nie zdawały się już bezpieczne. Nie. Przyczyną gniewu pułkownika był fakt, że jego śniadanie spóźniło się dziś, surdut nie został odpowiednio oczyszczony, a buty wypastowane.
A stało się tak, ponieważ po dwudziestu latach jego służący uznał, że nie zniesie dłużej jadowitego języka swej małżonki i zwiał, gdzie pieprz rośnie.
Pułkownik nawet go rozumiał. Gdyby to on był mężem Margarete, nie wytrzymałby nie tylko dwudziestu, ale nawet pięciu lat. Ale, na cyrkiel Konstruktora! Przecież można było to załatwić inaczej. Sam znalazłby Winstonowi dobre miejsce gdzieś na drugim końcu kraju, dał należytą odprawę, wystawił referencje… Pogrążony w takich rozmyślaniach nie zauważył nawet, kiedy dotarł do celu. Wysiadł z dorożki, zapłacił fiakrowi i, jak co rano, kupił jeszcze torebkę prażonych orzechów od ulicznego sprzedawcy. Pogryzając je, wkroczył do obszernego holu Komendy – punktualnie w chwili, gdy zegar na wieży ratusza wybił dziewiątą.
Już na niego czekali. Sześcioro funkcjonariuszy – czterech mężczyzn i dwie kobiety – zerwało się z ławek pod ścianą i wyprężyło służbiście, gdy mijał ich w drodze do swego gabinetu. Skinieniem ręki nakazał im iść za sobą.
Raporty, niestety, nie różniły się od wcześniejszych. Obiekt nie wyjeżdżał, nie nawiązywał podejrzanych kontaktów. Żadnych odstępstw od rutyny.
Odprawił podwładnych i zamyślił się głęboko. Do cholery! Był pewien, był absolutnie pewien, że wszystkie ostatnie przecieki są sprawką ambasadora Pergovii. Mówiły mu to intuicja i wieloletnie doświadczenie. Do tej pory nie miał powodu, by im nie ufać, lecz teraz zaczynał się wahać. Albo ten łysy sukinsyn jest sprytniejszy, niż mu się wydawało – albo jego niezawodny dotąd nos zaczął szwankować.
Starzeję się – przemknęło mu przez myśl. Jeszcze trochę, a trzeba będzie wybierać się na emeryturę. A niektórzy tylko na to czekają, na przykład ten chudy pajac, Dalan… O, ten chętnie zająłby miejsce Brugge`a; nawet tego zbytnio nie ukrywał.
Stukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania. Sekretarz zaanonsował gości. Brugge skrzywił się. Zwołał to zebranie, licząc na to, że co trzy głowy, to nie jedna, lecz teraz wolałby się z tego wycofać. Pytanie o radę, to jak przyznanie się do porażki. No, ale było już za późno.
Pierwszy wszedł Otto Hauke – na tę okazję pozbył się przepalonego kwasami fartucha, lecz jego koszula zapięta była krzywo, a kamizelka wyświechtana. Szedł energicznym, sprężystym krokiem, wyciągnięty jak struna – w ten sposób starał się nadrabiać niedostatek wzrostu, widoczny zwłaszcza przy wysokim, postawnym Brugge`u. Za Haukem do gabinetu wsunęła się Mathilde Nieuwman – sztywna i bezbarwna, w okularach i ciasno zwiniętym koku wyglądająca jak guwernantka z dobrego domu. Niemniej, to ona właśnie dowodziła rzeszą wywiadowców różnego stopnia, od płotek, nadstawiających uszu w tanich jadłodajniach, po agentów do zadań specjalnych, obdarzonych wszelkimi uprawnieniami. Bez zbędnych ceregieli zasiedli za szerokim stołem, zasłanym raportami, notatkami i świstkami zabazgranego papieru. Hauke grzebał po kieszeniach w poszukiwaniu fajki. Mathilde poczęstowała się orzeszkami.
– Witam – zagaił sucho Brugge. – Nie będę bawił się w długie wstępy, wszyscy wiemy doskonale, w jakiej sprawie dziś się zebraliśmy. Zdajemy sobie również sprawę, że czas nam się kończy. Rząd naciska coraz mocniej. Jeśli do końca tygodnia nie osiągniemy żadnych efektów…
– Polecą głowy – dokończyła Mathilde Nieuwman.
– Dokładnie. Ktoś pod samym nosem naszych służb robi krecią robotę, wykrada najtajniejsze dokumenty – a my wciąż nie wiemy, kto i jak. Jesteśmy jak sparaliżowani. Ludzie przestali ufać sobie nawzajem, nie można polegać na nikim. Co gorsza, te działania wciąż się rozszerzają. Celem może być wszystko. W zeszłym tygodniu przyszedł raport na temat naszych kopalni srebra na półwyspie Hanner. Nie będę wdawał się w szczegóły, lecz wygląda na to, że nasi mili sąsiedzi poznali wszelkie dane na ich temat, a teraz szkodzą im jak mogą. To kolejne tajne informacje, jakie wyciekły w ciągu ostatnich czterech tygodni.
– Aresztowano kogoś? – zainteresował się Hauke.
1 2 3 5 »

Komentarze

27 XI 2012   08:49:34

Klasyka - nadmiar czasownika "być"...

18 III 2014   16:47:13

Da sie czytać jak nudy w biurze :)
Pozdrawiam Stanislaw.dk I/S

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.