Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Radosław Rak
‹Tamdarej w innych światach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRadosław Rak
TytułTamdarej w innych światach
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1987, mieszka w Dębicy. Lekarz weterynarii, pracuje w swoim zawodzie. Opublikował kilka opowiadań w czasopismach (ostatnio „Lilka” w Nowej Fantastyce, nr 3/2012), kolejne w planach. Aktualnie równolegle pracuje nad dwoma powieściami. Wielki miłośnik gór, lata i świętego spokoju. W internecie obecny pod nickiem Ajwenhoł.
Gatunekrealizm magiczny

Tamdarej w innych światach

« 1 4 5 6 7 8 11 »

Radosław Rak

Tamdarej w innych światach

7. Did Puchacz
W pewien deszczowy poranek Did Puchacz spakował niewielką walizkę i bez pożegnania opuścił swoją ostatnią kochankę, gdy ta jeszcze spała.
Był wielkim artystą, to na pewno. Był nawet profesorem Akademii Sztuk Pięknych Wielkiego Miasta, a jego obrazy na zachodnich aukcjach osiągały zawrotne ceny. Prócz swego talentu – głównie do sztuki sakralnej – słynął też z głębokiej religijności i licznych kochanek. Pytany o tę dziwną dychotomię swego postępowania – złośliwi nazywali ją za plecami Puchacza hipokryzją – odpowiadał niezmiennie, że nie istnieje taki drogowskaz, który podążałby drogą, którą wskazuje.
Mimo sławy i otaczającego go szacunku coś jednak musiało Didowi w Wielkim Mieście doskwierać, bo pewnego dnia rzucił wszystko i wrócił pociągiem do Dębicy.
Jeśli ktoś go wtedy szukał – nie znalazł. Nikt dobrze nie pamiętał, skąd Puchacz pochodził, choć niektórzy przypominali sobie, że była to jakaś galicyjska mieścina bez znaczenia, taka, przez którą przejeżdża się i zapomina natychmiast. Był nawet taki czas, że Did Puchacz nie wypowiadał nawet nazwy Dębicy, tylko mawiał, że pochodzi z małego miasteczka pod Wielkim Miastem.
Nie było prawdą, że Dębica nie miała znaczenia: wszystkie stare kościoły Wielkiego Miasta zwrócone były prezbiteriami na wschód, jakby patrzyły w tamtą stronę z utęsknieniem. Did nie zwracał na to większej uwagi – w końcu na wschodzie leży Jeruzalem, Dębica jest tylko po drodze. Ale gdy wracając w rodzinne strony przez przypadek minął dębicki dworzec i wysiadł dopiero w Lubzinie, kilka kilometrów dalej, dostrzegł, że ceglany wiejski kościół zwrócony jest ku zachodowi. Stało się jasne, że cała mistyka, cała świętość świata ciąży ku Dębicy. Did Puchacz padł twarzą do ziemi i płakał, płakał, płakał, a potem ruszył na kolanach do sanktuarium w Zawadzie i tam płakał znów.
W Wielkim Mieście wkrótce zapomniano o Puchaczu. Jego katedrę na uczelni przejął któryś z ambitnych docentów, a kochanki poszukały sobie innych kochanków. Pamięć nie była bowiem nigdy wpisana w tkankę Wielkiego Miasta, dlatego też tak wiele tam marnowano papieru na zapisywanie różnych nikomu niepotrzebnych rzeczy – dokumentów, ksiąg i wierszy. Jeśli nawet ktoś o Puchaczu wspominał, to najczęściej, że umarł; znaleźliby się i tacy, którzy przysięgliby, że byli na jego pogrzebie, tylko zapomnieli już, gdzie go pochowano.
Pierwszym, co dostrzegł Puchacz po powrocie do domu, było to, że po raz pierwszy od bardzo dawna użył słowa „dom”. To jedno z tych słów, które nigdy się nie wycierają, nie blakną i nie nabierają znamion banału bez względu na to, jak często się ich używa. Dom. To brzmi nawet mocniej niż „Bóg”.
Drugą rzeczą było wolne kapanie chwil, o połowę wolniejsze niż w Wielkim Mieście.
Trzecią – ciągnąca ulicami pogodna kadzidlana woń. Czuło się, jakby w Dębicy zawsze panowała niedziela, a całe miasteczko było jedną wielką świątynią. Tak to czuł Did.
Did Puchacz zapomniał umrzeć, więc żył, żył latami i było mu z tym dobrze. Czasem malował obrazki, zwykle akwarele, rzadziej gwasze. Gdy kończył się papier do obrazków, malował na papierze pakowym, na zbitych razem deskach, na odwrotnych stronach biletów pociągowych. Wieszał sobie te obrazki na szyi na kolorowych wstążkach i tak wychodził na rynek; czasem ktoś te obrazki kupował, a czasem nie, i czasem miał Puchacz co włożyć do garnka, a czasem nie. Tak to jego życie wyglądało.
Tamdarej mógł mimo wszystko nie spotkać Dida. Obaj żyli widać w dwóch różnych Dębicach. Did Puchacz po opuszczeniu Wielkiego Miasta zrobił się bowiem pojedynczy, wszystkie dodatkowe twarze złuszczyły się z niego, zlazły jak strupy po ospie. Takim sposobem Did Puchacz poznał, że liczbą Boga, liczbą doskonałą i ostateczną, jest jeden. Bo jest jeden Bóg i jedno życie, jedna matka, jeden ojciec i jedna kobieta – bo bez względu na to, ile by ich było, kocha się w życiu tylko jedną kobietę – jest jeden język, którym się mówi od dziecka, i jedna śmierć, i wszystko, co ważne, jest tylko jedno. W całym rozwarstwieniu świata tylko jedna jedyność była prawdziwa. Did Puchacz mógł zatem wybrać tylko jedną Dębicę.
Wychodzi z tego, że Dębica Tamdareja nie była tą prawdziwą, a więc nie było jej wcale.
8. Tamdarej i Pola
Tamdarej poznał Polę, gdy był na trzecim roku studiów. Zakochał się w jej brudnych od ziemi dłoniach i krótkich paznokciach. Sprzedawała kwiaty pod wieżą na starym mieście, małe bukieciki bławatków po pięć złotych, spięte niebieskimi wstążeczkami, wszystkie w jednym wiaderku. Obok róże krzywiły z niesmakiem czerwone gęby, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Tamdarej podszedł, bo kwiaciarka pierwsza się uśmiechnęła; była chyba niewiele od niego starsza i miała cudowne kurze łapki w kącikach oczu, jak promyki słońca.
– Proszę jeden taki bukiecik – powiedział.
– Któryś z tych? – Podsunęła mu dwa. – Ten tu jest taki jakby obfitszy.
– Ten w pani lewej ręce, od serca.
– O, to pewnie dla kogoś szczególnego – uśmiechnęła się. Tamdarej zapłacił.
– No, owszem. Dla pani.
I odszedł między kamieniczki, zostawiając zaskoczoną Polę z bławatkami w dłoni, ale to zaskoczenie wkrótce z niej spłynęło i zostało tylko miłe, łaskoczące ciepło w okolicy serca. Tego wieczora marzyli o sobie nawzajem. To były marzenia pulsujące czerwcem, gwałtowne i mocne, rodziły się gdzieś w krzyżu i stamtąd szły ogniem na całe ciało.
Przez parę dni przechodził pod wieżą i wymieniali tylko uśmiechy, spojrzenia uciekały gdzieś w bok. Lipiec budził się z wolna, Tamdarej zawalił egzaminy i pewnego dnia, szepcząc modlitwę do Marii Magdaleny, uplótł niezgrabne kółeczko z trawy, z kwiatem rumianku na wierzchu. Polę odnalazł tam, gdzie zawsze. Tym razem sprzedawała słoneczniki. Uklęknął przed nią, choć wkoło przewalał się tłum ludzi, i założył na jej palec pierścionek z ziół.
– Kocham panią. Zostanie pani moją żoną?
I wędrowali razem po starym mieście do późnego wieczora, całując się w omszałych bramach i zaułkach, gdzie lęgną się kosmate cienie.
Lato toczyło się przez świat namiętne i upalne. W pewien czerwcowy dzień Tamdarej zabrał Polę na łąkę pod niebem zastygłym od gęstego błękitu i położył ją w suchej trawie. To był jego pierwszy raz i skończył szybko, ze wstydem, ale potem ona poprowadziła go pewnie i delikatnie, jeszcze i jeszcze, aż utonęli w morzu maków. Od łąki bił zielny zaduch, dokuczały muchy. Później delikatnie pieścił ją czerwonymi płatkami, od chłodnych muśnięć ciało okrywała gęsia skórka.
– Ilu ich było? – zapytał nagle Tamdarej.
– Ilu kogo było?
– Mężczyzn. Przede mną. – Tamdarej nie patrzył na Polę, tylko gdzieś w błękit nad głową.
– Nie liczyłam. Nie wszystkich warto pamiętać. – Pola roześmiała się, ale zabrzmiało to trochę sztucznie. – A ma to jakieś znaczenie?
– Nie – skłamał Tamdarej. Pola wyczuła, że to kłamstwo, ale nie powiedziała nic.
Nie poruszali tego tematu nigdy więcej.
9. Pola
Czekała na niego do wieczora. Wiedziała, że ma przyjechać – zawsze dzwonił zawczasu, nie robił niespodzianek i dawał jej czas, by mogła się przygotować, by nie musiał oglądać jej bez dyskretnego makijażu, w domowych ciuchach, z dłońmi pachnącymi krojonymi warzywami. Jesteś moją damą, podkreślał zawsze. Pola myślała, że on raczej boi się codzienności, że go ona przeraża. Cóż, jego problem, ostatecznie. I tak pewnego dnia zbudzi się i przekona, że nie ma na świecie nic poza codziennością, zupełnie nic. Ale to już nie była sprawa Poli.
Przyjechał, gdy długi sierpniowy wieczór był już brudnożółty. Jego samochód zaparkował pod blokiem Poli. Nie musiała nawet wyglądać przez okno, odgłos silnika – tego konkretnego silnika – znała doskonale. Czekała, aż on pojawi się w drzwiach, jak zwykle z butelką wina, tego samego co zawsze. Kiedyś, podczas jednego z ich pierwszych spotkań, zapytał ją o ulubione wino, a ona rzuciła pierwszą nazwę, jaka jej przyszła do głowy; nie znała się w ogóle na alkoholach. Od tamtej pory nie zdarzyło mu się kupić innego wina.
A więc wino. I płyty z filmami, kilka do wyboru. Filmy też zawsze przynosił, zwykle amerykańskie, ale nie z tych takich całkiem głupawych. Czasem jakiś polski, jeśli był głośny. Lubił być na bieżąco. Pola na filmach znała się tak jak na winach, oglądała więc po prostu razem z nim.
Dla Poli zawsze było dziwne, że film, rozpoczynając się, wyrywa bohaterów z całego ich rozgałęzionego życia, owija wokół siebie aż do momentu splecenia wątków i mniej lub bardziej ostatecznego rozwiązania. Wszystkie myśli, wszystkie działania nagle zaczynają kręcić się tylko i wyłącznie wokół fabuły i nie ma już miejsca na nic innego. W filmie całe życie staje się nagle bezwstydnie zewnętrzne i ograniczone surową oszczędnością opowieści, która nakazuje przycinać brutalnie wszelkie sprawy, które jej bezpośrednio nie dotyczą. A takie sprawy wypełniały znaczną część życia Poli; inni ludzie chyba też mieli podobnie.
« 1 4 5 6 7 8 11 »

Komentarze

28 XII 2012   16:12:03

Bardzo ładne. Marquez w "Stu latach..." tak naprawdę ani na chwilę mnie nie wciągnął, a "Tamdarej" owszem. Pewnie trochę dlatego, że klimat jest mi bliższy, bardziej zrozumiały, bardziej swojski niż ten z powieści Latynoamerykanina. (Nawet jeśli jestem i zawsze byłem z Wielkiego Miasta, to oczywiście do Dębicy mam bliżej, dosłownie i w przenośni, niż do Kolumbii). Na pewno jednak duża w tym zasługa zręczności autora. Muszę przyznać, że w "Tamdareju" potencjalne, alternatywne światy przechodzą bardzo płynnie jeden w drugi, w historię, w mit oraz los bohaterów. Z przyjemnością pozwoliłem się unieść narracji i czekałem na klejnociki -- jak metafizyczne uwagi o jedności, czy wizje artysty, który poprzez sztukę ma moc półboską, wielki wpływ na ludzi i rzeczywistość. Poza tym nawet chwilami wierzyłem w bohaterów i się o nich martwiłem.

Mimo wszystko realizm magiczny nie jest konwencją, która mi odpowiada. Moim zdaniem lepszą dlań nazwą byłby "nierealizm magiczny". Zbyt nieprawdziwy, właściwie wszystko może się zdarzyć bez uzasadnienia. Raz na jakiś czas mogę coś takiego poczytać, ale preferuję czytanie opowieści ze ściśle wykreowaną rzeczywistością, czytanie o przeżyciach postaci, z którymi (nawet przez sam tylko fakt, że konstrukcja świata ogranicza ich możliwości) jestem w stanie odczuwać prawdziwą więź empatii. Dlatego wolę choćby -- przykład pierwszy z brzegu -- fantasy.

07 X 2020   11:08:49

Gratulacje z okazji zdobycia tegorocznej nagrody literackiej Nike! Oby tak dalej!
Ajwenhoł, serdecznie pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.