Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Radosław Rak
‹Tamdarej w innych światach›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRadosław Rak
TytułTamdarej w innych światach
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1987, mieszka w Dębicy. Lekarz weterynarii, pracuje w swoim zawodzie. Opublikował kilka opowiadań w czasopismach (ostatnio „Lilka” w Nowej Fantastyce, nr 3/2012), kolejne w planach. Aktualnie równolegle pracuje nad dwoma powieściami. Wielki miłośnik gór, lata i świętego spokoju. W internecie obecny pod nickiem Ajwenhoł.
Gatunekrealizm magiczny

Tamdarej w innych światach

« 1 3 4 5 6 7 11 »

Radosław Rak

Tamdarej w innych światach

Tym, co naprawdę różniło Wielkie Miasto od Dębicy nie był jednak niegasnący nawet nocą ruch ani wielkie szare bloki, a ludzie. Tamdarej nigdy nie nawiązał tylu znajomości co w Wielkim Mieście, były to jednak znajomości płytkie, czasem wręcz jednorazowe, na czas imprezy w akademiku, na czas wyjścia do pubu. Dopiero wtedy uderzyło Tamdareja, jak bardzo jest samotny. Szukał więc kobiety, bo nie ma na samotność lepszego lekarstwa od miękkości kobiecego ciała.
Kobiet było wiele – wystarczyło przejść się głównym bulwarem czy starówką, wyciągnąć rękę i patrzeć, co się złapie. Wszystkie piękne. Pachnące. Welony perfum nieraz ciągnęły się za nimi niemal do końca ulicy. Tamdarej wyczuwał w ich przydługich spojrzeniach i w uśmiechach dyskretnych lub całkiem jawnych jakąś dostępność, jakąś oczywistość, która w Dębicy mogłaby uchodzić za wulgarność. Tamdarejowi to nie przeszkadzało. Pragnął kobiety i to pragnienie rozsadzało mu pierś i brzuch.
Ilustracja: <a href='mailto:wolffowna@gmail.com'>Magdalena Wolff</a>
Ilustracja: Magdalena Wolff
Raz trafił do klubu z kilkoma kumplami z akademika. Z początku ruszał się na parkiecie niezgrabnie, ale nie miało to tutaj znaczenia, migoczące światła nadawały każdemu ruchowi pozory fotograficznej precyzji. Poczuł się pewniej, mechaniczny rytm spłynął jego ciałem i Tamdarej cały stał się tym rytmem. Szybko znalazł się między dziewczynami, błyszczącymi i pociągającymi jak modelki z reklam. Ciała chętnie szukały ciał, usta – ust, wypite piwo nie zalegało ciężarem w brzuchu, tylko od razu szło do głowy. Tamdarej szybował.
Nie pamiętał, w jaki sposób znalazł się na zewnątrz z farbowaną blondyneczką o strzępiastej grzywce i lekko rozmytym spojrzeniu.
– To jak? – spytała. – Idziemy do ciebie czy do mnie? – W ostrym powietrzu słowa buchały kłębami pary. Przymroczony alkoholem świat wolno i dostojnie przesuwał się przed oczami Tamdareja, z lewa na prawo. Chłopak pomyślał, że w Wielkim Mieście nawet ludzie są jednorazowego użytku. On jednorazowy, ona jednorazowa. Odwinąć z opakowania, pochłonąć, papierek wyrzucić i zapomnieć.
– No jak to jak – wybełkotał. – Ty do siebie, ja do siebie.
– Dziwny jesteś – prychnęła dziewczyna i wróciła do środka.
A Tamdarej wracał do akademika sam. Chodnik co parę kroków przesuwał mu się pod nogami, w piersi wzbierał pijacki chichot.
– Nie jessem jedno-razowy! – darł się w noc co jakiś czas. – Nie jessem!
Gdy dotarł wreszcie do akademika, rzucił się w butach na łóżko. Był w pokoju sam. Sufit kręcił się nieprzyjemnie nad głową, więc Tamdarej wstał i otworzył okno. Grudniowy mróz wkłębiał się do środka białym tumanem. Chłopak wyszedł na balkon i patrzył to na rozświetlone miasto w dole, które nie chciało spać, to na zrudziałe niebo. W połowie drogi między jednym a drugim, na siódmym czy ósmym piętrze, był on sam i wyglądał na świat jak z ptasiej budki. Balkon wychodził na wschód, w stronę Dębicy.
– Hej! – zawołał Tamdarej w rudą ciemność. – Jesteś tam?!
Nikt nie odpowiedział, więc chłopak potoczył się do kuchni, z zamrażarki wyciągnął nienapoczętą wódkę – dobrą wódkę – a z kredensu dwa kieliszki, każdy z innego zestawu. Postawił to wszystko na szerokiej balkonowej balustradzie z ceramicznych płytek.
– Hej! Jesteś tam?!
– Zamknij, kurwa, mordę! – ryknął ktoś parę okien dalej, ale Tamdarej wołał nadal:
– Heeej! Jesteś taaam?!
Ponieważ Bóg zawsze słyszy, gdy woła się dostatecznie długo i głośno, więc i tym razem usłyszał i zstąpił z nieba na balkon w akademiku. Nie miał daleko, to tylko wpół drogi do ziemi.
– Napijesz się ze mną? – Tamdarej nalał gęstej wódki do kieliszków.
Wypili. Wchodziła gładko. Jakby pili lód.
– Dobra ta wódka. – Bóg chuchnął pod nosem. Tamdarej polał znowu, wychylili na drugą nogę. Świat znów mroczniał przyjemnie i rozmywał się na brzegach.
– Smutno mi, Boże – zachichotał. I nawet nie wiedział, jak zaczął po pijacku wyrzucać z siebie zakrzepłe żale. Mówił o Czarnej, dziennej i nocnej, i o tym, jak anioły zabrały je obie do nieba. Co tam u niej słychać, Boże? Wspomina o mnie czasami? Mówił o ludziach z papieru, o łatwych dziewczynach, o farbowanej blondynce z klubu. Mógł przecież dziś wyciągnąć rękę, zerwać, spróbować, nikt nie miałby za złe. Byłaby jego pierwszą. Dziwne, prawda? Nie ma na świecie rzeczy dziwniejszej, bardziej wstydliwej niż męska cnota. Męska cnota! Mężczyzna powinien przychodzić na świat już rozprawiczony. Tak byłoby prościej. Właściwiej. O tak. Czy ty wiesz, Boże, ile razy ja sobie wyobrażałem noc poślubną moją i Czarnej? Pierwszą wspólną noc. Zaczynałem rozbierać ją zawsze od rękawiczek, takich długich, koronkowych, bez palców, a potem kochaliśmy się w chłodnej pościeli. Powiedz mi, Boże – to była Czarna dzienna czy nocna? Może od tej chwili już była tylko jedna Czarna? Czemu nie ma takich kobiet? Są tylko albo dzienne, albo nocne. Smutno mi, Boże.
Rdzawa noc kruszyła się już, jej rude strupy opadały z wolna przyklejając się do dachów, kominów i ścian domów. Miasto wyglądało jak uwiecznione w sepii. Tamdarej z Bogiem raz za razem podnosili kieliszki do ust. Słowa chłopaka płynęły mętnym potokiem i każde miało w sobie młodzieńczą ostateczność. Bóg, jak to Bóg, słuchał tylko i milczał. Gdy w pewnym momencie poczuł, że szumi Mu w głowie, poprowadził prawie całkiem zamroczonego Tamdareja do łóżka.
– Zobaczymy, co da się zrobić – mruknął pod nosem.
W jakiś czas później Tamdarej przypadkiem trafił do kościoła. Przypadkiem, bo nie miał takiego zamiaru; nogi same zaniosły go przed kościelne drzwi, gdy włóczył się po starówce. W środku było ciemno i spokojnie, jak w łonie. Zapach starego drewna mieszał się z różaną wonią kadzideł i to była jedyna rzecz, jaka się tam działa. Tamdarej usiadł w skrzypiącej ławie. Zaczął szeptać różaniec – najpierw mechanicznie, bo melodia i rytm znanych od dziecka modlitw same się narzucały, nie sposób było ich nie wypowiadać, tak jak nie sposób odruchowo nie pogłaskać wskakującego na kolana kota. Zdrowaśki sypały się jak piasek i było ich tyle, że w pewnym momencie Tamdarej zaczął im się dokładniej przyglądać, obracać w głowie i smakować. Były jak brzoskwinie, soczyste i słodkie, z lekko gorzkawą skórką. Jeszcze i jeszcze – Tamdarej wgryzał się coraz głębiej w różaniec, kleisty sok ściekał mu po brodzie. Dawno nic mu tak nie smakowało.
Kończąc, błądził wzrokiem po barwnych freskach, aż nagle przy bocznym ołtarzu dostrzegł wielobarwne anioły. Niosły białe wstęgi z łacińskimi inskrypcjami, nic Tamdarejowi niemówiącymi. Podszedł bliżej – malowane anioły krążyły nad miastem, miastem z białą kościelną wieżą i rynkiem otoczonym piętrowymi kamieniczkami; w rogu rynku kuliła się synagoga. To była Dębica, na pewno Dębica, Tamdarej dostrzegł nawet porosły winoroślą austriacki dworzec, pożółkłe koszary w zakolu rzeki, nawet pomalowany w biało-czerwone pasy komin zakładów oponiarskich, wielki i obsceniczny, podobny do obrzmiałego penisa, którego kłębiaste wytryski zatruwały powietrze nad miastem. Ponad tym wszystkim zaś czuwała porosła szarą buczyną Palana Gera.
Tamdarej zagadnął o malowidło pierwszego napotkanego księdza.
– A, to. To fresk mistrza Puchacza, Dida Puchacza, takie miał dziwne imię, niechrześcijańskie. Ale to był wielki malarz sakralny naszego miasta – odparł ksiądz. – Fresk przedstawia Nowe Jeruzalem. Widać nową świątynię, w miejscu świątyni Salomona. – Wskazał sękatym palcem biały kościół.
– A ta góra? – Tamdarej pokazał Palaną Gerę.
– Golgota, oczywiście.
– Ten Did Puchacz – on żyje jeszcze?
Ksiądz roześmiał się.
– Fresk pochodzi z początku dwudziestego wieku.
Tamdarej nie zdziwił się specjalnie; wiadomo przecież, jak długowieczni potrafią być ludzie z Dębicy. Ci z Wielkiego Miasta żyli krótko i marli szybko, niekiedy tak szybko, że nie mieli czasu uświadomić sobie, że naprawdę żyją. Księdza zaś nie obchodziło, czy Did Puchacz żył, czy pochodził z Dębicy ani czy tam wrócił, i o żadnej Dębicy wcale nie słyszał. Nie ma przecież życia poza Wielkim Miastem, no chyba że w Rzymie, ale poza tym wszystko ciąży ku Wielkiemu Miastu i nawet jeśli mglisty początek Dida Puchacza faktycznie był w jakiejś Dębicy, to na pewno nie ma to już teraz znaczenia. Did Puchacz tworzył w Wielkim Mieście, był zatem artystą Wielkiego Miasta, to chyba jasne.
Tamdarej nie znalazł potem żadnych wzmianek o Didzie Puchaczu. Ani w książkach, ani w przewodnikach turystycznych, ani nawet w internecie. Nigdzie.
« 1 3 4 5 6 7 11 »

Komentarze

28 XII 2012   16:12:03

Bardzo ładne. Marquez w "Stu latach..." tak naprawdę ani na chwilę mnie nie wciągnął, a "Tamdarej" owszem. Pewnie trochę dlatego, że klimat jest mi bliższy, bardziej zrozumiały, bardziej swojski niż ten z powieści Latynoamerykanina. (Nawet jeśli jestem i zawsze byłem z Wielkiego Miasta, to oczywiście do Dębicy mam bliżej, dosłownie i w przenośni, niż do Kolumbii). Na pewno jednak duża w tym zasługa zręczności autora. Muszę przyznać, że w "Tamdareju" potencjalne, alternatywne światy przechodzą bardzo płynnie jeden w drugi, w historię, w mit oraz los bohaterów. Z przyjemnością pozwoliłem się unieść narracji i czekałem na klejnociki -- jak metafizyczne uwagi o jedności, czy wizje artysty, który poprzez sztukę ma moc półboską, wielki wpływ na ludzi i rzeczywistość. Poza tym nawet chwilami wierzyłem w bohaterów i się o nich martwiłem.

Mimo wszystko realizm magiczny nie jest konwencją, która mi odpowiada. Moim zdaniem lepszą dlań nazwą byłby "nierealizm magiczny". Zbyt nieprawdziwy, właściwie wszystko może się zdarzyć bez uzasadnienia. Raz na jakiś czas mogę coś takiego poczytać, ale preferuję czytanie opowieści ze ściśle wykreowaną rzeczywistością, czytanie o przeżyciach postaci, z którymi (nawet przez sam tylko fakt, że konstrukcja świata ogranicza ich możliwości) jestem w stanie odczuwać prawdziwą więź empatii. Dlatego wolę choćby -- przykład pierwszy z brzegu -- fantasy.

07 X 2020   11:08:49

Gratulacje z okazji zdobycia tegorocznej nagrody literackiej Nike! Oby tak dalej!
Ajwenhoł, serdecznie pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.