Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Brama – opowieść o Aaronie Wintersie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułBrama – opowieść o Aaronie Wintersie
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
GatunekSF

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie

« 1 2 3 4 8 »

Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie

Cukierek dziwnie szczeknął, niepewnie, z wahaniem, jakby chciał powiadomić, że nie wie, jak ma postępować. Winters dawno nauczył się rozróżniać najrozmaitsze odcienie warczenia, szczekania i ujadania wielkiego psa.
Nie dziwił się dezorientacji mastifa. Dwie dziecięce postacie, powoli zmierzające ku ognisku, wcale nie wyglądały groźnie. Chłopiec ubrany w zniszczoną sukmanę przepasaną lnianym paskiem z krajki, wytarte i zabrudzone spodnie z grubego płótna, w podniszczonych chodakach – i chuda dziewczynina w zbyt dużej sukience z bufiastymi rękawami, cienkim rzemyczkiem opasującym talię, sznurkiem koralików na wątłej szyi i kilkoma pojedynczymi liśćmi wplątanymi we włosy.
Trzymali się za ręce. Aaron widział, jak palce dzieciaków mocno splatają się ze sobą, jakby w ten sposób chcieli dodać sobie otuchy.
Aaron patrzył na nich w milczeniu, badawczo, taksując, czy gdzieś jednak nie czai się niebezpieczeństwo.
Pies ziewnął szeroko, a potem, wodząc nosem po mchu i zawzięcie machając ogonem, rozpoczął poszukiwania niedawno rzuconego przez Aarona kawałeczka chleba.
Wrócił po chwili.
Przesuwając nosem po okryciach dzieciaków, obwąchiwał je starannie od palców nóg po torsy. Winters spoglądał na niego w milczeniu. Wiedział, czemu mastif się tak zachowuje – pies napotkał nieznany mu do tej pory zapach i starał się go rozpoznać i zapamiętać.
Aaron, zniecierpliwiony przedłużającym się badaniem, machnął dłonią.
Kręcąc ogonem, brytan powrócił do poszukiwania ułomka nadjedzonej pajdy.
– Mógłby nam pan, wielmożny panie, dać coś do jedzenia?
W głosie chłopca zabrzmiała niepewność, ale i zdecydowanie, tak jakby raz przełamawszy strach przed nieznanym mężczyzną, pragnął uzyskać to, o co prosił.
– Od dwóch dni jemy tylko jeżyny – ciągnął już śmielej. – Znaleźliśmy też trochę malin, ale malutko. Jesteśmy bardzo głodni.
– Maliny są słodkie, dojrzałe jeżyny też. – Dziewczynka uśmiechnęła się niepewnie. Mówiła o owocach leśnego runa tak, jakby oznajmiała coś bardzo ważnego. – Dobre. Trochę się nasyciliśmy, ale na krótko. I nie napotkaliśmy więcej krzaków. Jestem Jennifer, a to mój brat, Jonathan.
Przesunęła placami po włosach, pewnie chcąc zrzucić liście na ziemię, lecz druga dłoń nadal mocno ściskała rękę towarzysza.
– Nie tytułujcie mnie wielmożnym panem. – Winters chrząknął. Delikatnie spuścił kurek pistoletu. Dobrze naoliwiony zamek nawet nie szczęknął. – Jestem Aaron Winters, dawny muszkieter, prosty człowiek. Wolny strzelec – podkreślił z naciskiem. – Moja rota, tak jak inne, nikomu nie podlegała, żadnemu wielkiemu farmerowi, hersztowi czy baronowi. To ich nazywają „wielmożnymi panami”, i tak oni nakazują się tytułować, ale to nie dotyczy nas. Sami sobie wybieraliśmy przywódców – ciągnął – zajęcie i wielkość zapłaty. Powinniście coś o tym słyszeć, mimo tego, że jesteście niedorostkami.
Chłopiec kiwnął głową. Głośno przełknął ślinę. Dziewczynka zagryzła wargi. Oboje ciągle trzymali się za dłonie.
– Pan mówił, że głodnego należy nakarmić, a spragnionego napoić. – Winters ponownie wyciągnął schowany już i otulony szmatką bochenek chleba, połeć wędzonki i gliniany dzbanek. – Tak powiada Pismo.
Pismo – niezbyt grubą książeczkę w oprawie w twardej skóry, z wytłoczonym znakiem krzyża na okładce – Winters nosił w wewnętrznej kieszeni wytartego koletu, owijając w kawałek płótna, żeby się nie zniszczyła. Pilnie baczył, aby cienki skrawek tkaniny, służący do ochrony woluminu, pozostawał zawsze czysty – i często go prał. Nikt nie wiedział, jak określić zbiór wielu kartek z grubego papieru, zadrukowanych drobnymi literami, więc wszyscy po prostu nazywali je Pismem.
Aaron często czytał Pismo. Dobrze wiedział, że inni muszkieterzy tego nie czynią, a nawet je lekceważą, a wielu ludzi nie słyszało o Piśmie – ale nie on. Winters czytał Pismo często, zastanawiając się nad każdym rozdziałem, przypowieścią, analizując poszczególne strony, zdania, nieomal wyrazy. Kiedyś zerwał z dębu mocno wyrośnięty liść i dla wygody włożył pomiędzy dwie kartki, szczególnie zajmujące, żeby łatwo na nie natrafić. Liść zżółkł i stracił wiotkość, stwardniał, lecz trwał, dobrze wypełniając rolę zakładki. Winters często na koniec dnia przekładał go w inne miejsce, bez zastanowienia, nie spoglądając do wnętrza książeczki, ciekaw, na co natrafi w Piśmie następnego ranka.
Długim kordelasem Winters ponownie rozsmarowywał świński tłuszcz. Płomień ogniska buchnął w górę, ogarniając niezajętą jeszcze ogniem szczapę.
Ostrze błysnęło, oświetlone blaskiem ognia.
– Pięknie lśni, jak biała smuga. – Oczy chłopca nie wpatrywały się w chleb i faskę, tylko w szeroką, dwusieczną klingę z wąską strudziną pośrodku.
Ilustracja: <a href='mailto:monikajuroszek@wp.eu'>Monika Juroszek</a>
Ilustracja: Monika Juroszek
Dzieciak przełknął ślinę. Jego oczy zalśniły, może poczuciem ciekawości, a może chęcią posiadania pięknie wyglądającego oręża.
– Z tego powodu nazywam go Małym Smugaczem. – Aaron wręczył Jonathanowi pajdę chleba, drugą podał Jennifer. Ukroił dwie następne. – Jest wykuty z bardzo dobrej stali, tak samo, jak mój kord. Jego nazywam Smugaczem, bo też odbija promienie słońca. Kupiłem tę broń dawno, kiedy jeszcze stanowiła rzadkość, a prawie wszyscy nosili o boku ostrza z żelaza. Sporo zapłaciłem, lecz nie żałuję. – Muszkieter pokiwał głową. – Są moimi przyjaciółmi – ciągnął – i nigdy mnie nie zawiedli.
Ostrożnie nalewał teraz wodę z pojemnika do metalowego kubka. Dziewczynka położyła chleb na mchu i wyciągnęła obie ręce.
– Cóż właściwie robicie w lesie? Czemu nie jesteście w domu? – zapytał z ciekawością.
Nieczęsto spotykał dzieci, i prawie nigdy z nimi nie rozmawiał. Widywano je rzadko, bo niewiele się ich rodziło, a jeżeli już przychodziły na świat, rodzice otaczali pociechy troskliwą opieką. Winters nigdy nie dociekał, dlaczego w wioskach, siołach i pojedynczych zagrodach, a nawet w Mieście, jest tak niewiele dziecięcych twarzyczek. Czasami tylko sięgał pamięcią wstecz i stwierdzał, że zawsze napotykał dorosłych ludzi. Tak został urządzony otaczający go świat i wszyscy to akceptowali.
Tak jak nikt nie wiedział, jaką nazwę naprawdę nosi Pismo, tak nikt nie znał miana sporego skupiska domów, ulic, placów i warsztatów, dość często odwiedzanego przez muszkieterów. Książkę zawierającą przypowieści o Bogu i jego dziełach nazywano Pismem, a to miejsce po prostu Miastem, dziwny zaś, niezamieszkały budynek pośrodku plątaniny budowli, zniszczony, ze zwalonymi stropami i ułomkami murów, porosłych krzewami i drzewami – Ruinami. Aaron słyszał parę razy, ze Miast jest kilka, ale znał tylko jedno.
Nie mógł pojąć, czemu dwoje dzieciaków schroniło się w rozległej, gęstej puszczy i, jak przypuszczał, błąkało się bez celu.
– Uciekliśmy z takiej dziwnej karczmy – wypowiadane przez dziewczynkę słowa przerywały chwile milczenia, kiedy piła łapczywie. Podała kubek bratu. – Porwali nas jacyś ludzie, związali i zaprowadzili tam. Zabili ojca i mamusię, bo nie chcieli nas oddać. Wiem, co to jest karczma – dodała z dumą. – Mama mi opowiadała.
Ponownie napełniając wodą naczynie, Winters zastanowił się przez chwilę nad tym, co powiedziała Jennifer. Przed wyruszeniem w drogę wypytał kilku kolonistów, co i kogo może napotkać podczas wędrówki do Miasta. Żaden z nich nie wspominał o istnieniu oberży czy też może zajazdu – a powinni o nim wiedzieć. Lichej i wąskiej drogi przez knieję nie przemierzało zbyt wiele wozów i ludzi, tak samo zresztą, jak i pozostałych gościńców. Karczmy stanowiły rzadkość. Budowali je najczęściej wielcy farmerzy na skrzyżowaniach kilku traktów, puszczali w arendę, czerpiąc potem pokaźne profity. Roty muszkieterskie często odwiedzały te miejsca, nieraz znajdując tam zajęcie, i to suto płatne, przy pilnowaniu budynków, odpieraniu ataków band – i niszczeniu innych zajazdów.
Winters osądził, że ktoś powinien słyszeć o tej gospodzie. Nie pojmował, czemu ta wieść nie przeniknęła do innych ludzkich siedliszcz.
– Niedawno ją wzniesiono. – Jonathan otarł dłonią usta. Bezwiednie uprzedził niezadane przez Wintersa pytanie. – Ojciec się z tego radował. Mówił, że pewnie każdego roku kupią część naszych plonów. Mieliśmy dobre zbiory – dodał z dumą. – W stajni stał na początku jeden wół, ale tata niedawno nabył drugiego.
– I dobrą krowę. – Jennifer uśmiechnęła się. – Uczyłam się doić. Mama dawała nam codziennie do picia gorące mleko, żebyśmy stali się silni. Dobrego ma pan psa – dodała, zerkając na leżącego obok Wintersa mastifa. – Jak ma na imię?
– Zwie się Cukierek – machinalnie odpowiedział Winters. Myślał o czymś innym – o opowieści dzieciaków. Brzmiała dziwnie, a jednocześnie jednak znajomo.
« 1 2 3 4 8 »

Komentarze

« 1 2
04 III 2014   17:50:14

Cokolwiek będzie się działo za Bramą, będę jęczeć, że nie wiadomo, co dalej przed ;)
Mnie zawsze interesuje, co jest za zakrętem - to, czego jeszcze nie widać, a jest na wyciągnięcie reki ;)

04 III 2014   19:41:06

Musiałbym zrobić z tego opowiadania powieść, a zamieszczony w „Esensji” tekst potraktować jako pierwsze rozdziały… Prawdopodobnie nie obyłoby się bez retrospekcji, tak trochę dalej w tekście, żeby przybliżyć postać Wintersa i opis jego świata.
To akurat jest proste.
Aaron w rzeczywistości nie wie, jak się naprawdę nazywa. Wie, że ma na imię Aaron, bo od „zawsze” nosi na szyi srebrną blaszkę z tym imieniem - i pamięta, ze tak na niego mówili rodzice, bardzo religijni ludzie. Nazwiskiem „Winters” ochrzcili go członkowie wolnej roty muszkieterskiej - znaleźli go zaraz po spaleniu wioski i zagrody rodziców, a to było wczesną zimą. Zaopiekowali się nim - muszkieterzy nie byli okrutnikami, choć żyli z wojny. Winters później zaczyna się domyślać, ze to oni zaatakowali wioskę, ale zanim na to wpadnie, żyje wśród nich, dorasta, zaczyna lubić takie życie - a potem zmienia oddział.
Chris w trakcie rozmowy, tuż prze śmiercią, wyjaśnia jeszcze Aaronowi, kim są hersztowie, baronowie i wielcy farmerzy. Hersztowie są po prostu potomkami szefów wielkich gangów, zesłanych do tego świata. Baronowie - potomkami nieco mniejszych gangsterów. Farmerzy - potomkami zwykłych morderców i psychopatów. P{pzostali sa potomkami pospolitych przestępców, dewiantów, psychopatów i ofiar eksperymentów genetycznych. Ale w czasach, kiedy żyje Winters, ci ludzie już tego nie wiedzą. Nie pamiętają, bo ten świat już dawno przerodził się w coś innego. Aaron w karczmie przypomina sobuie dzieciństwo - i zdaje sobie sprawę, ze Chris może mieć rację: jest potomkiem ludzi o źle udoskonalonej cielesności. Stąd bierze się jego dar. Później to jest dla niego także moralnym mandatem do zmienienia otaczającego go świata - jest potomkiem ofiar. Ta konstatacja wcale nie umniejsza wiary Wintersa - Bóg często wystawia ludzi na próbę…
To tak w skrócie o tym, co nie znalazło się w tekście, a co może się kiedyś znajdzie…
Za jakiś czas w „Esensji” kolejny mój tekst - Operacja „Koziorożec”. Amerykański inżynier John David Petersohn w 1938r. przybywa do Berlina… No i co z tego wszystkiego wyszło?
Zapraszam serdecznie, jeżeli „Operacja…” zostanie już opublikowana.
Pozdrawiam.
A.N

05 III 2014   20:23:56

A mogło być na odwrót. Chris naprawdę może być złym człowiekiem, który porywa dzieci. Jennifer i Jonathan trafiają za Bramę i okazuje się, że tam jest gorzej. Winters sobie spokojnie żyje przekonany, że zrobił dobrze, rozpamiętuje to, co może, a dzieciaki szukają powrotnego przejścia. ;)
A "Operację..." też przeczytam ;)

05 III 2014   22:11:41

Chyba nie, bo Winters został już wykreowany... Jest taki, jaki jest, na razie inny nie będzie.
A co do świata za Bramą - chyba świat, otaczający Wintersa, jest znacznie lepszym universum. Tym bardziej, ze Aaron chce go zmienić. Samo poznanie - i dalsze opisanie - tego świata byłoby trudnym zadaniem. Ale możliwym do wykonania.
Pozdrawiam.
A.N

10 III 2014   17:17:04

Bardzo dobrze wykreowany świat,ciekawy bohater.Tekst bardzo mnie wciągnął.Jedno z najlepszych opowiadań publikowanych w Esencji.

11 III 2014   06:59:31

Longinusie, miło czyta się taki komentarz... Dziękuję za wysoką ocenę tekstu. Zdaje się, ze niespodziewane komentarze Anet spowodowały ponowne zainteresowanie tym jednak już dość starym opowiadaniem. Dobrze, że odnalazłaś „Bramę…”, a tekst bardzo się podobał.
Trochę się starałem…
Pozdrawiam.
A.N

22 V 2014   15:07:24

Panie Nowakowski wszystko wszystkim ale coś za długo pan milczy z niecierpliwością czekam na kolejne opowiadanie.
Pozdrawiam
L

19 VII 2014   06:41:07

A to ode mnie nie zależy, tylko od redakcji... Kolejne opowiadanie powinno ukazać się w tym miesiącu.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Czerwona poświata
— Antoni Nowakowski

Przeistoczenie
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.