Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Brama – opowieść o Aaronie Wintersie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułBrama – opowieść o Aaronie Wintersie
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
GatunekSF

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie

« 1 2 3 4 5 8 »

Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie

Dawny muszkieter nie lubił opowiadać o brytanie. Mastif trzymał się tylko jego, nie spoufalając się z innymi ludźmi, a nawet od nich stroniąc. Winters uważał, że tak jest najlepiej. Lecz teraz rozmawiał z dziećmi, więc nie widział powodów do milczenia.
– Znalazłem go przy drodze, w spalonej wiosce. Chyba dopiero przejrzał na oczy. – Pies na dźwięk swojego imienia podniósł łeb. – Strasznie piszczał, więc go zabrałem. Nosiłem Cukierka w torbie na ładunki, zanim dorósł. Jeżeli przychodziło do walki, kładłem szczeniaka na ziemi. – Winters poklepał sakwę, wypełnioną teraz jabłkami. – Kiedyś – wtedy jeszcze sypiał w sakwie – otrzymaliśmy część lafy w żywności, między innymi worek cukierków.
Winters zachichotał.
– Rzuciłem jeden mojemu psu, i bardzo mu smakował. Prosił o więcej. Dziwne. Wtedy nazwałem go Cukierkiem.
Ziewnął. Usłyszał opowieść często powtarzaną i dobrze mu znaną. Sam nieraz palił chaty i wypędzał kolonistów, buntujących się przeciwko płaceniu czynszów, zwykle wtedy, kiedy zastęp muszkieterów najmował bogaty farmer. Sam, jeszcze będąc młodzieniaszkiem, musiał uciekać, kiedy zagroda rodziców stanęła w płomieniach.
Patrząc teraz na dzieciaki, łapczywie dojadające chleb z wędzonką, widział to dokładnie. Przypominał sobie też małego psa, piszczącego i biegnącego za nim. Nie chciał go zabrać – stanowiłby obciążenie. Kopnął go, tak mocno, że szczeniak zawył z bólu i zawrócił. Stanął pośrodku ścieżki, bojąc się iść dalej, lecz nadal rozpaczliwie szczekał. Kiedy Winters w spalonej wsi spotkał Cukierka, wszystko jeszcze dobrze pamiętał – i bez namysłu zaopiekował się równie żałośnie skomlącym zwierzakiem.
– Pewnie nie płaciliście danin? – zapytał, znowu ziewając. Czuł w kościach zmęczenie długą drogą. – Są wysokie, wiem, a farmerzy gnębią kolonistów.
Właścicieli wielkich połaci ziemi zwano „farmerami”. Najmowali parobków i dziewki, licho im płacąc albo tylko żywiąc. Rota Wintersa niejednokrotnie uderzała na nędzne parobczańskie sadyby, wymuszając posłuch. Tak samo często atakowała zagrody i sioła kolonistów, samodzielnie uprawiających rolę, niezamierzających poddać się woli posiadaczy wielu włók gruntów, żądających haraczu. Czasami chroniła też kolonistów, jeżeli starczało im miedzi, brązu i srebra na zapłatę.
Winters zadał pytanie od niechcenia, spodziewając się tylko jednej, potwierdzającej odpowiedzi.
– Nie. – Jennifer pokręciła głową. – Oni chcieli nas zabrać do miejsca zwanego Bramą. Tak o niej mówili i tak ją wszyscy w naszych stronach nazywają. Niekiedy ludzie mówią, ze jest to Przejście.
– Brama? – powtórzył z namysłem Winters.
Pismo nic nie wspominało o Bramie albo o Przejściu. Mówiło o Mieście, wzniesionym przez ludzi z boskiej inspiracji. O Ruinach, części Miasta zburzonej przez ludzi odrzucających wiarę i oddających cześć tylko życiu doczesnemu.
Ale nic nie wspominało o Bramie. Pierwszy raz w życiu słyszał, że coś takiego istnieje.
– Tak powiadali – potwierdził chłopiec. – Twierdzili, że to dla nas będzie dobre. Ale ojciec nie chciał nas oddać. Porwał siekierę, bo akurat stała w rogu sieni, i natarł na nich. Wpadł w gniew. Chcieli coś powiedzieć, ale ich nie słuchał. Mama chwyciła za oszczep. Zdążyła jeno rzucić mi ten pasek, a ojciec krzyknąć, żebyśmy uciekali. – Chłopiec położył dłoń na lnianej krajce, wyszywanej w proste wzory, przepasującej sukmanę. – A potem jeden z tych ludzi, człowiek o siwych włosach, strzelił ojcu w twarz.
Głos chłopca się załamał.
– Matkę też zabili, bo jednego z nich raniła i nie chciała rzucić oszczepu. Nas ogłuszyli pałkami i związali. Wrzucili na dziwny wóz bez kół. Tam znajdowało się więcej dzieci – dodał. – Też wziętych w pęta. Ale my uciekliśmy, bo słabo zacisnęli więzy.
Nagle Jonathan zaczął płakać – rozpaczliwie łkać, nieomal bezgłośnie, lecz spazmatycznie. Odłożył niedojedzoną skibkę chleba i zakrył dłońmi twarz.
– Podała ci ten pasek? Po co? – zdziwił się Winters. – Nie rozumiem tego.
Nie zamierzał zbytnio dociekać, dlaczego licha przepaska na sukmanę miała jakieś znaczenie. Wypełnił obowiązek nakazany przez Pismo. Pozostawało tylko następnego dnia odprowadzić dzieciaki do najbliższego sioła, omijając karczmę. Potem może wrócić do zajazdu, bo pewnie mógłby tam znaleźć zajęcie.
Jakaś stercząca w górę, ogarnięta ogniem gałąź przełamała się wpół, podsycając płomień. Niewysoki snop iskier buchnął w górę. Oświetlił dziwnie wyglądającą twarz Jennifer – wyjadła sporo miękiszu kromki, pozostawiając z boków grube skórki. Kiedy odsunęła pajdę od łakomych ust, pewnie zamierzając coś powiedzieć, kromka wyglądała niczym dziwaczne rogi, zachodzące na policzki. Winters osądził, że spieczona powierzchnia chleba, zbita i twarda, nie poddawała się łatwo naciskowi drobnych ząbków.
– Nie ruszaj się teraz i zewrzyj nogi – powiedział łagodnym tonem. – Nie obawiaj się, nic się nie stanie.
Lewa ręka Wintersa z trzymanym w dłoni Małym Smugaczem wysunęła się do przodu, jednocześnie wykonując krótki zamach. Pierwszy cios przeciął skórki tuż przy wargach. Następne uderzenia poszatkowały resztkę chleba na drobne kawałeczki, zanim cienkie już cząstki skórek zdążyły upaść na kolana dziewczynki.
Wtedy, kiedy Winters przesuwał długie ostrze kordelasa w górę i w dół, tak szybko, że wzrok nie nadążał za ruchami dłoni, poblask ogniska rozświetlił głownię czerwonawym blaskiem. Ostrze wyglądało przez chwilę jak smuga krwi, przecinająca powietrze.
Jennifer otworzyła usta, zamierzając coś powiedzieć. Nie zdążyła – uprzedził ją Jonathan.
– Mógłby pan ich wszystkich zabić? Tych sześciu napastników? – Po twarzy chłopca nie spływały łzy. Wierzchem dłoni otarł powieki. – Zapłacimy panu. Damy to, co zbierali dla nas rodzice.
Głos Jonathana brzmiał prosząco, a jednocześnie natarczywie.
Jennifer od razu wpakowała sobie do ust kilka najmniejszych kawałków skórki.
– Zabić? – powtórzył z namysłem Winters. – Przypomnij mi – iluż ludzi napadło waszą zagrodę?
– Sześciu, policzyłam. – Jennifer zbierała resztę okrawków z podołka sukienki. – Umiem już rachować do dziesięciu – dodała z dumą. – A monety mamy w pasie brata. – Wskazała dłonią lnianą krajkę, przepasującą sukmanę Jonathana. – Rodzice zebrali już sporo grosiwa i mama postanowiła je schować. Zaszyła wszystko w tym pasku. Ja jej pomagałam.
– Niech pan je weźmie. – Jonathan odsupłał węzeł przepaski i podał Wintersowi. – Niech pan to za nas wykona. My jesteśmy za mali.
– Nie lękasz się, że teraz was zabiję? – Winters zważył płat tkaniny w dłoni. Nie ważył dużo, lecz muszkieter palcami wyczuł wiele stykających się ze sobą krążków metalu.
– Dawno mógł pan to uczynić, a dał chleb i mięsiwo – poważnym, wcale nie dziecięcym tonem odpowiedziała Jennifer. – A Cukierek jest bardzo dobry. Przyjacielski. – Dziewczynka uśmiechnęła się. – Podoba mi się.
Pieszczotliwie poklepała psa po grzbiecie.
– Tutaj ma niezwykle twardą skórę – zauważyła ze zdumieniem. – Jest bardzo mocna.
– To mieszaniec – ze zniecierpliwieniem odpowiedział Winters. – Odziedziczył po przodkach grzbiet i boki tak spoiste, że szablą ciężko je przebić. Wielu chciało go usiec i nie dało rady. Te dziwne psy, niekiedy spotykane – dodał, myśląc o czymś innym – o skórze jak z żelaza, mogą się łączyć ze zwykłymi. On pochodzi, myślę, z takiego miotu.
Niespodziewanie Cukierek przewrócił się na grzbiet, odsłaniając brzuch. Jennifer delikatnie pogłaskała zmierzwione futro.
– A tutaj jest mięciutki i ciepły! – obwieściła, prawie się uśmiechając.
Winters nie zwracał na nią uwagi, zastanawiając się nad tym, co powiedział Jonathan.
Wcale go nie zdziwiły słowa chłopca. Czasami, mając chwilę odpoczynku, wytchnienia od powszednich zajęć, sięgał pamięcią wstecz i zawsze widział obrazy walk, mordów, natarć i odwrotów, krwi, zamieszania i trupów. Zabijali już mali chłopcy. Aaron dziwił się, że żyje tak długo. Obliczał, choć nie mógł tego powiedzieć na pewno, że w tym roku ukończy już trzydzieści lat. Może, myślał niekiedy Winters, jest to znak, dany od Pana, chcącego powierzyć mu jakąś misję. Nigdy jednak w jego życiu nie wydarzyło się nic takiego, co mógłby poczytać za wskazówkę Stwórcy. Czekał na nią, choć wiedział, że może jej nie otrzymać.
Teraz, kiedy nagle prawie wszędzie pojawiły się nowe strzelby skałkowe i nieliczne mitraliezy, wzajemne walki jeszcze się wzmogły.
« 1 2 3 4 5 8 »

Komentarze

« 1 2
04 III 2014   17:50:14

Cokolwiek będzie się działo za Bramą, będę jęczeć, że nie wiadomo, co dalej przed ;)
Mnie zawsze interesuje, co jest za zakrętem - to, czego jeszcze nie widać, a jest na wyciągnięcie reki ;)

04 III 2014   19:41:06

Musiałbym zrobić z tego opowiadania powieść, a zamieszczony w „Esensji” tekst potraktować jako pierwsze rozdziały… Prawdopodobnie nie obyłoby się bez retrospekcji, tak trochę dalej w tekście, żeby przybliżyć postać Wintersa i opis jego świata.
To akurat jest proste.
Aaron w rzeczywistości nie wie, jak się naprawdę nazywa. Wie, że ma na imię Aaron, bo od „zawsze” nosi na szyi srebrną blaszkę z tym imieniem - i pamięta, ze tak na niego mówili rodzice, bardzo religijni ludzie. Nazwiskiem „Winters” ochrzcili go członkowie wolnej roty muszkieterskiej - znaleźli go zaraz po spaleniu wioski i zagrody rodziców, a to było wczesną zimą. Zaopiekowali się nim - muszkieterzy nie byli okrutnikami, choć żyli z wojny. Winters później zaczyna się domyślać, ze to oni zaatakowali wioskę, ale zanim na to wpadnie, żyje wśród nich, dorasta, zaczyna lubić takie życie - a potem zmienia oddział.
Chris w trakcie rozmowy, tuż prze śmiercią, wyjaśnia jeszcze Aaronowi, kim są hersztowie, baronowie i wielcy farmerzy. Hersztowie są po prostu potomkami szefów wielkich gangów, zesłanych do tego świata. Baronowie - potomkami nieco mniejszych gangsterów. Farmerzy - potomkami zwykłych morderców i psychopatów. P{pzostali sa potomkami pospolitych przestępców, dewiantów, psychopatów i ofiar eksperymentów genetycznych. Ale w czasach, kiedy żyje Winters, ci ludzie już tego nie wiedzą. Nie pamiętają, bo ten świat już dawno przerodził się w coś innego. Aaron w karczmie przypomina sobuie dzieciństwo - i zdaje sobie sprawę, ze Chris może mieć rację: jest potomkiem ludzi o źle udoskonalonej cielesności. Stąd bierze się jego dar. Później to jest dla niego także moralnym mandatem do zmienienia otaczającego go świata - jest potomkiem ofiar. Ta konstatacja wcale nie umniejsza wiary Wintersa - Bóg często wystawia ludzi na próbę…
To tak w skrócie o tym, co nie znalazło się w tekście, a co może się kiedyś znajdzie…
Za jakiś czas w „Esensji” kolejny mój tekst - Operacja „Koziorożec”. Amerykański inżynier John David Petersohn w 1938r. przybywa do Berlina… No i co z tego wszystkiego wyszło?
Zapraszam serdecznie, jeżeli „Operacja…” zostanie już opublikowana.
Pozdrawiam.
A.N

05 III 2014   20:23:56

A mogło być na odwrót. Chris naprawdę może być złym człowiekiem, który porywa dzieci. Jennifer i Jonathan trafiają za Bramę i okazuje się, że tam jest gorzej. Winters sobie spokojnie żyje przekonany, że zrobił dobrze, rozpamiętuje to, co może, a dzieciaki szukają powrotnego przejścia. ;)
A "Operację..." też przeczytam ;)

05 III 2014   22:11:41

Chyba nie, bo Winters został już wykreowany... Jest taki, jaki jest, na razie inny nie będzie.
A co do świata za Bramą - chyba świat, otaczający Wintersa, jest znacznie lepszym universum. Tym bardziej, ze Aaron chce go zmienić. Samo poznanie - i dalsze opisanie - tego świata byłoby trudnym zadaniem. Ale możliwym do wykonania.
Pozdrawiam.
A.N

10 III 2014   17:17:04

Bardzo dobrze wykreowany świat,ciekawy bohater.Tekst bardzo mnie wciągnął.Jedno z najlepszych opowiadań publikowanych w Esencji.

11 III 2014   06:59:31

Longinusie, miło czyta się taki komentarz... Dziękuję za wysoką ocenę tekstu. Zdaje się, ze niespodziewane komentarze Anet spowodowały ponowne zainteresowanie tym jednak już dość starym opowiadaniem. Dobrze, że odnalazłaś „Bramę…”, a tekst bardzo się podobał.
Trochę się starałem…
Pozdrawiam.
A.N

22 V 2014   15:07:24

Panie Nowakowski wszystko wszystkim ale coś za długo pan milczy z niecierpliwością czekam na kolejne opowiadanie.
Pozdrawiam
L

19 VII 2014   06:41:07

A to ode mnie nie zależy, tylko od redakcji... Kolejne opowiadanie powinno ukazać się w tym miesiącu.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Czerwona poświata
— Antoni Nowakowski

Przeistoczenie
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.