Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Teżewski
‹Żytnia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Teżewski
TytułŻytnia
OpisAutor pisze o sobie:
Studiuję trudny kierunek, dzięki czemu mam dobre wytłumaczenie dlaczego moja wielka powieść powstaje w tempie iście ślimaczym. Niniejsze opowiadanie jest luźną kontynuacją tekstu „O Babce, zwanej Znachorką”.
Gatunekrealizm magiczny

Żytnia

« 1 2
Nagle od strony Paulowej drogi rozległ się przeraźliwy dźwięk. Gdyby go ksiądz dobrodziej usłyszał, to może by i z powrotem w diabła zaczął wierzyć. Ani to był krzyk, ani jęk, ani wycie, a jednocześnie wszystkiego po trochu. Urwało się raptownie, jakby komu struna w skrzypcach nie wytrzymała i pękła. Aż dreszcz przeszedł starego Wojciecha.
Jego grupa pobiegła w tamtą stronę, bo i najbliżej była. Po paru minutach znaleźli Basię siedzącą samotnie na rozstaju dróg. Na zimnym kamieniu, w samej tylko sukience podartej, patrząc w dal. Niektórzy przeżegnali się odruchowo, bo rzeczywiście wyglądała, jakby ją co opętało.
– Basiu, co ty tu robisz! – rzuciła się ku niej mama.
– Tańczyłam – odpowiedziało rezolutnie dziecko.
Matka Basi omdlała ze strachu, osuwając się na trawę. Stary Wojciech zbliżył się do dziewczynki, schwycił ją w ramiona i spytał cichutko:
– Tutaj tańczyłaś?
– Tutaj obok, na polu.
– A z kim?
– Z taką białą panią. To źle?
– Dobrze, ale lepiej nikomu o tym nie mów.

Bladym świtem Wojciech wsiadł na rower i pojechał w las. Trochę się gubił, bo nie był u Babki już pewnie od kilkunastu lat. Właściwie to nawet nie był pewien, czy ma jeszcze gdzie jechać. Ludzie przestali się Babki radzić, choć nie przestali bać. W rezultacie od paru ładnych lat nie było do końca wiadomo, czy staruszka ciągle żyje, gdyż zwyczajnie nikt nie zbliżał się do jej domostwa.
W końcu starzec odnalazł wąską ścieżkę pomiędzy brzozami, którą chyba rzeczywiście dawno nikt nie chodził. Zaraz ujrzał i chatę Babki. Wszystkie zabudowania wyglądały nieszczególnie, jakby las miał je zaraz pochłonąć. Mech już pokrywał północne połacie dachów, a ściana domu zdawała się stać pionowo tylko dlatego, że ją podtrzymywały gałęzie olbrzymiego dębu. Mężczyzna wszedł do izby, wpierw głośno pukając i chrząkając. Stary Wojciech nie musiał przynosić babce wędlin ani pukać do drzwi trzy po siedem razy. Powiedzmy, że znali się z młodości…
Babka siedziała przy piecu i krajała boćwinę. Jakby to było naturalne, żeby ją mieć w sierpniu.
– No i czego Wojtek cię przygnało! Toż to żytnia ta kurew – powiedziała staruszka, zanim Wojciech zdążył postawić lewą nogę za progiem.
– Wiem, że żytnia. Tylko co z nią robić do cholery!
– Przyjdzie jesień, sama zniknie.
– A kto będzie do jesieni czekał z żytem?
– A bo ty Wojciech masz choć ar żyta posadzon? – zaśmiała się Babka. – Oj ty bohater, bohater…
– Nie bohater, aleć wiecie, że, niech Boska ręka broni, jak jedna się zjawiła, to zaraz zaczną jak szczury spod ziemi wyłazić.
– Toż kiedyś tych czortów na pęczki było, chłopy w cieniu spali i nikt sobie tym łba nie zawracał.
– Kiedyś, Babko… – powiedział Wojciech bardzo poważnie – kiedyś to i czorty były inne, bardziej nasze! Za przeproszeniem, czary niedzisiejsze, ludzie się boją.
Babka też trochę posmętniała, wysmarkała się w sweter i wstała z taboretu. Trzymając się pieca podeszła do kredensu.
– A to zmarła jakaś dziewka ostatnio?
– Młoda Zięcina. Samochód ją walnął dwa tygodnie przed ślubem.
– Dobra, Wojtek. Bez ogródek, bo mię już to gadanie męczy – Babka pociągnęła nosem. – Znowu chcesz to zrobić? Stary jesteś, możesz sobie nie poradzić.
– Stary jestem, to mnie nie szkoda. A nuż się uda?
Babka pokiwała głową. Znała Wojciecha jeszcze z jego młodych lat. Wszyscy wtedy mówili, że drugiego takiego tancerza to nie ma w całej gminie. Bo nie było, a pewnie i nie będzie! Oj, co się oni wtedy natańcowali…
– Niech będzie – odrzekła po kilkuminutowej ciszy. – Masz tu tylko coś na wzmocnienie.
Wyjęła z kredensu zakurzony słoik po musztardzie z jakimś niebieskim płynem w środku i podała go Wojciechowi. Ten ukłonił się, pocałował Babkę w dłoń (co było nie lada wyzwaniem), pożegnał się i wyszedł.
– A nuż się uda… – westchnęła babka, patrząc na starca odjeżdżającego ukrainą.

Kombajnisty dalej nie było. Wojciech zaproponował więc, że może chętnych nauczyć kosić kosą. I o dziwo stawiło się kilku młodych mężczyzn. Z reguły tych najbardziej leniwych, którzy w domu roboty palcem nawet nie tkną, a u kogo to za marne grosze będą gnój przerzucać. Bo i tak naprawdę bardziej zależało im na nauce koszenia z innych względów. Kto by tam kosił żyto, wiązał je w snopki, młócił… Znajdzie się kombajn, to się zrobi.
W rzeczywistości chodziło o to, że w sąsiedniej gminie szukano ludzi do koszenia biebrzańskich łąk. Miało to coś wspólnego z ekologią, jakimiś rzadkimi ptakami… W każdym razie można było tylko kosą, a pieniądze były spore. Przynajmniej dużo lepsze niż w tartaku, a i człowiek palcami nie ryzykował.
Jednak i stary Wojciech miał w tym swój interes. Wątpił, czy żytnia przyjdzie do starego dziada, więc potrzebował pewnej przynęty… Początki nauki koszenia są trudne. Samo prawidłowe trzymanie kosiska jest sztuką, a co dopiero klepanie, czy równe kładzenie ściętego zboża, albo wiązanie w snopki. Około południa wszyscy byli już zdrowo zmęczeni. Wtedy stary Wojciech zaproponował odpoczynek… I dziwnym zbiegiem okoliczności w okolicy nigdzie nie było cienia. Adepci sztuki koszenia pokładli się więc na trawie przy miedzy i zaczęli chrapać. Młodzi byli, w polu pracowali tyle co machorkę znosili, to i nikt nawet nie wiedział, czym to może grozić. Chrapał i stary Wojciech, jednak w przeciwieństwie do reszty tylko udawał, że śpi.
Wtem usłyszał wiatr, a zboże wkoło zaczęło falować, co było znakiem, że zbliża się żytnia. I rzeczywiście, w oddali zaczął majaczyć biały kształt. Zbliżał się powoli… Ładna dziewczyna w białej sukni. Z falującymi włosami koloru żyta, które już najwyższy czas skosić. Rzecz jasna żyto, a nie włosy. I nawet miała w nich kłosek. Jednak stary Wojciech wcale nie był pewien, czy to na pewno żytnia. Niby miała ten czerwony błysk w oku, niby stóp nie było widać, ale czy na pewno… Może to jakiś inny czort, a nie żytnia.
Dziewczyna zaczęła tańczyć przy śpiących młodzieńcach, głaskać ich po twarzach i nucić coś pod nosem. Wojciech ukradkiem wyciągnął słoiczek po musztardzie zza pazuchy i wypił jego zawartość. W mgnieniu oka wstał na równe nogi i krzyknął:
– Pokaż zęby, kurwo!
Nastąpił potężny podmuch wiatru. Postać gwałtownie odwróciła głowę, przekręcając szyję o pełne pół obrotu. Jej oczy nabrały na moment szkarłatnego koloru. W szerokim uśmiechu wystawiła rząd zębów. Równiutkich, tyle że metalowych…
Schowała je szybko, reszta ciała obróciła się również. Jej oczy znów stały się zielone, a włosy nieco opadły. Krótko mówiąc: znów była piękna.
– Zatańczymy? – spytała uśmiechając się kącikiem ust.
– Czy ja bym odmówił tak pięknej kobiecie?
Wojciech objął żytnią wpół i przycisnął do siebie. Bardzo blisko i silnie. Ona uśmiechnęła się, zarumieniła i nieśmiało odchyliła głowę.
– Jesteś stary, wiesz co z tobą zrobię?
Starzec wykonał pierwszy obrót, schwycił żytnią za dłoń i podskoczył. Z dużą gracją.
– Już to robiłem – odrzekł przyciągając ją jeszcze bliżej – No, ruszaj się!
Wiatr zaczął im grać na kłosach. Drugi, trzeci obrót, coraz szybciej.
– Tańczyłeś z moją siostrą? I żyjesz? To niemożliwe…
Schwycił ją i podrzucił. Była trochę onieśmielona, najwidoczniej ta wiadomość mocno ją speszyła. Po chwili jednak otrząsnęła się i szepnęła mu do ucha:
– Tańcz…
I zaczęła nucić swoją diabelską piosenkę. Niesamowicie skoczną, ale przepełnioną jakąś ukrytą goryczą. Jakby ktoś płakał, że ścinają zboże, a jednocześnie cieszył się, bo z tych ziaren wyrośnie ono za rok. Mimo że nie można było rozróżnić słów, piosenka z pewnością mówiła też o tęsknocie. Nawet Wojciechowi zaczęła się przypominać utracona młodość, te wszystkie tańce, te rumiane dziewczyny…
Byli już w środku szczerego pola. Tańczyli coraz szybciej, kontury świata zaczynały się rozmywać. Wszystko dookoła wydawało się być jednym wielkim złoto-błękitnym wirem.
Wojciech przymknął oczy, ale starał się dorównać kroku żytniej. Przyciskał ją do siebie coraz mocniej, a ona śmiała się i śpiewała…

Młodzi mężczyźni zbudzili się i spostrzegli, że nie ma pośród nich starego Wojciecha. Zaczęli więc go szukać i znaleźli dopiero pod lasem. W linii prostej dwa kilometry dalej. Starzec leżał przy drodze, obejmując snopek zboża i kurczowo ściskając w dłoni słoiczek po musztardzie. Ciężko dyszał i w przerwach pomiędzy kolejnymi napadami kaszlu szeptem pytał:
– Udało mi się? Znowu mi się udało?
Zmarł, zanim przyjechała karetka. Według lekarzy najwyraźniej zaszkodziła mu zawartość słoiczka. Wojciech był stary i nie powinien był pić samogonu…
I nawet przez to wszystko nikt nie zauważył, że przestały się dziać dziwne rzeczy. Znalazł się kombajn, a żniwa udało się skończyć na długo przed pierwszym deszczem.

Tylko Babka, gdy dąb przychylił się bliżej okna z nowinami, uśmiechnęła się i powiedziała sama do siebie:
– E tam, bohater… Tancerz to on był!
koniec
« 1 2
23 sierpnia 2010

Komentarze

26 VIII 2010   23:08:37

Szacun

27 VIII 2010   09:51:03

Świetny tekst! Ładne rysunki.

08 IV 2011   09:42:38

Smutne, ale dobrze napisane, gładko się czyta.

06 IV 2014   13:13:02

Znam się na mitologii słowiańskiej i bardzo dobre opowiadanie, tylko tak dalej.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Burza nad Łaźniami
— Szymon Teżewski

O Babce, zwanej Znachorką
— Szymon Teżewski

Tegoż twórcy

Nowotwór
— Szymon Teżewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.