WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Szymon Teżewski |
Tytuł | Żytnia |
Opis | Autor pisze o sobie: Studiuję trudny kierunek, dzięki czemu mam dobre wytłumaczenie dlaczego moja wielka powieść powstaje w tempie iście ślimaczym. Niniejsze opowiadanie jest luźną kontynuacją tekstu „O Babce, zwanej Znachorką”. |
Gatunek | realizm magiczny |
ŻytniaSzymon TeżewskiŻytniaNagle od strony Paulowej drogi rozległ się przeraźliwy dźwięk. Gdyby go ksiądz dobrodziej usłyszał, to może by i z powrotem w diabła zaczął wierzyć. Ani to był krzyk, ani jęk, ani wycie, a jednocześnie wszystkiego po trochu. Urwało się raptownie, jakby komu struna w skrzypcach nie wytrzymała i pękła. Aż dreszcz przeszedł starego Wojciecha. Jego grupa pobiegła w tamtą stronę, bo i najbliżej była. Po paru minutach znaleźli Basię siedzącą samotnie na rozstaju dróg. Na zimnym kamieniu, w samej tylko sukience podartej, patrząc w dal. Niektórzy przeżegnali się odruchowo, bo rzeczywiście wyglądała, jakby ją co opętało. – Basiu, co ty tu robisz! – rzuciła się ku niej mama. – Tańczyłam – odpowiedziało rezolutnie dziecko. Matka Basi omdlała ze strachu, osuwając się na trawę. Stary Wojciech zbliżył się do dziewczynki, schwycił ją w ramiona i spytał cichutko: – Tutaj tańczyłaś? – Tutaj obok, na polu. – A z kim? – Z taką białą panią. To źle? – Dobrze, ale lepiej nikomu o tym nie mów. Bladym świtem Wojciech wsiadł na rower i pojechał w las. Trochę się gubił, bo nie był u Babki już pewnie od kilkunastu lat. Właściwie to nawet nie był pewien, czy ma jeszcze gdzie jechać. Ludzie przestali się Babki radzić, choć nie przestali bać. W rezultacie od paru ładnych lat nie było do końca wiadomo, czy staruszka ciągle żyje, gdyż zwyczajnie nikt nie zbliżał się do jej domostwa. W końcu starzec odnalazł wąską ścieżkę pomiędzy brzozami, którą chyba rzeczywiście dawno nikt nie chodził. Zaraz ujrzał i chatę Babki. Wszystkie zabudowania wyglądały nieszczególnie, jakby las miał je zaraz pochłonąć. Mech już pokrywał północne połacie dachów, a ściana domu zdawała się stać pionowo tylko dlatego, że ją podtrzymywały gałęzie olbrzymiego dębu. Mężczyzna wszedł do izby, wpierw głośno pukając i chrząkając. Stary Wojciech nie musiał przynosić babce wędlin ani pukać do drzwi trzy po siedem razy. Powiedzmy, że znali się z młodości… Babka siedziała przy piecu i krajała boćwinę. Jakby to było naturalne, żeby ją mieć w sierpniu. – No i czego Wojtek cię przygnało! Toż to żytnia ta kurew – powiedziała staruszka, zanim Wojciech zdążył postawić lewą nogę za progiem. – Wiem, że żytnia. Tylko co z nią robić do cholery! – Przyjdzie jesień, sama zniknie. – A kto będzie do jesieni czekał z żytem? – A bo ty Wojciech masz choć ar żyta posadzon? – zaśmiała się Babka. – Oj ty bohater, bohater… – Nie bohater, aleć wiecie, że, niech Boska ręka broni, jak jedna się zjawiła, to zaraz zaczną jak szczury spod ziemi wyłazić. – Toż kiedyś tych czortów na pęczki było, chłopy w cieniu spali i nikt sobie tym łba nie zawracał. – Kiedyś, Babko… – powiedział Wojciech bardzo poważnie – kiedyś to i czorty były inne, bardziej nasze! Za przeproszeniem, czary niedzisiejsze, ludzie się boją. Babka też trochę posmętniała, wysmarkała się w sweter i wstała z taboretu. Trzymając się pieca podeszła do kredensu. – A to zmarła jakaś dziewka ostatnio? – Młoda Zięcina. Samochód ją walnął dwa tygodnie przed ślubem. – Dobra, Wojtek. Bez ogródek, bo mię już to gadanie męczy – Babka pociągnęła nosem. – Znowu chcesz to zrobić? Stary jesteś, możesz sobie nie poradzić. – Stary jestem, to mnie nie szkoda. A nuż się uda? Babka pokiwała głową. Znała Wojciecha jeszcze z jego młodych lat. Wszyscy wtedy mówili, że drugiego takiego tancerza to nie ma w całej gminie. Bo nie było, a pewnie i nie będzie! Oj, co się oni wtedy natańcowali… – Niech będzie – odrzekła po kilkuminutowej ciszy. – Masz tu tylko coś na wzmocnienie. Wyjęła z kredensu zakurzony słoik po musztardzie z jakimś niebieskim płynem w środku i podała go Wojciechowi. Ten ukłonił się, pocałował Babkę w dłoń (co było nie lada wyzwaniem), pożegnał się i wyszedł. – A nuż się uda… – westchnęła babka, patrząc na starca odjeżdżającego ukrainą. Ilustracja: Wojciech Gołąbowski, Łukasz Matuszek Kombajnisty dalej nie było. Wojciech zaproponował więc, że może chętnych nauczyć kosić kosą. I o dziwo stawiło się kilku młodych mężczyzn. Z reguły tych najbardziej leniwych, którzy w domu roboty palcem nawet nie tkną, a u kogo to za marne grosze będą gnój przerzucać. Bo i tak naprawdę bardziej zależało im na nauce koszenia z innych względów. Kto by tam kosił żyto, wiązał je w snopki, młócił… Znajdzie się kombajn, to się zrobi. W rzeczywistości chodziło o to, że w sąsiedniej gminie szukano ludzi do koszenia biebrzańskich łąk. Miało to coś wspólnego z ekologią, jakimiś rzadkimi ptakami… W każdym razie można było tylko kosą, a pieniądze były spore. Przynajmniej dużo lepsze niż w tartaku, a i człowiek palcami nie ryzykował. Jednak i stary Wojciech miał w tym swój interes. Wątpił, czy żytnia przyjdzie do starego dziada, więc potrzebował pewnej przynęty… Początki nauki koszenia są trudne. Samo prawidłowe trzymanie kosiska jest sztuką, a co dopiero klepanie, czy równe kładzenie ściętego zboża, albo wiązanie w snopki. Około południa wszyscy byli już zdrowo zmęczeni. Wtedy stary Wojciech zaproponował odpoczynek… I dziwnym zbiegiem okoliczności w okolicy nigdzie nie było cienia. Adepci sztuki koszenia pokładli się więc na trawie przy miedzy i zaczęli chrapać. Młodzi byli, w polu pracowali tyle co machorkę znosili, to i nikt nawet nie wiedział, czym to może grozić. Chrapał i stary Wojciech, jednak w przeciwieństwie do reszty tylko udawał, że śpi. Wtem usłyszał wiatr, a zboże wkoło zaczęło falować, co było znakiem, że zbliża się żytnia. I rzeczywiście, w oddali zaczął majaczyć biały kształt. Zbliżał się powoli… Ładna dziewczyna w białej sukni. Z falującymi włosami koloru żyta, które już najwyższy czas skosić. Rzecz jasna żyto, a nie włosy. I nawet miała w nich kłosek. Jednak stary Wojciech wcale nie był pewien, czy to na pewno żytnia. Niby miała ten czerwony błysk w oku, niby stóp nie było widać, ale czy na pewno… Może to jakiś inny czort, a nie żytnia. Dziewczyna zaczęła tańczyć przy śpiących młodzieńcach, głaskać ich po twarzach i nucić coś pod nosem. Wojciech ukradkiem wyciągnął słoiczek po musztardzie zza pazuchy i wypił jego zawartość. W mgnieniu oka wstał na równe nogi i krzyknął: – Pokaż zęby, kurwo! Nastąpił potężny podmuch wiatru. Postać gwałtownie odwróciła głowę, przekręcając szyję o pełne pół obrotu. Jej oczy nabrały na moment szkarłatnego koloru. W szerokim uśmiechu wystawiła rząd zębów. Równiutkich, tyle że metalowych… Schowała je szybko, reszta ciała obróciła się również. Jej oczy znów stały się zielone, a włosy nieco opadły. Krótko mówiąc: znów była piękna. – Zatańczymy? – spytała uśmiechając się kącikiem ust. – Czy ja bym odmówił tak pięknej kobiecie? Wojciech objął żytnią wpół i przycisnął do siebie. Bardzo blisko i silnie. Ona uśmiechnęła się, zarumieniła i nieśmiało odchyliła głowę. – Jesteś stary, wiesz co z tobą zrobię? Starzec wykonał pierwszy obrót, schwycił żytnią za dłoń i podskoczył. Z dużą gracją. – Już to robiłem – odrzekł przyciągając ją jeszcze bliżej – No, ruszaj się! Wiatr zaczął im grać na kłosach. Drugi, trzeci obrót, coraz szybciej. – Tańczyłeś z moją siostrą? I żyjesz? To niemożliwe… Schwycił ją i podrzucił. Była trochę onieśmielona, najwidoczniej ta wiadomość mocno ją speszyła. Po chwili jednak otrząsnęła się i szepnęła mu do ucha: – Tańcz… I zaczęła nucić swoją diabelską piosenkę. Niesamowicie skoczną, ale przepełnioną jakąś ukrytą goryczą. Jakby ktoś płakał, że ścinają zboże, a jednocześnie cieszył się, bo z tych ziaren wyrośnie ono za rok. Mimo że nie można było rozróżnić słów, piosenka z pewnością mówiła też o tęsknocie. Nawet Wojciechowi zaczęła się przypominać utracona młodość, te wszystkie tańce, te rumiane dziewczyny… Byli już w środku szczerego pola. Tańczyli coraz szybciej, kontury świata zaczynały się rozmywać. Wszystko dookoła wydawało się być jednym wielkim złoto-błękitnym wirem. Wojciech przymknął oczy, ale starał się dorównać kroku żytniej. Przyciskał ją do siebie coraz mocniej, a ona śmiała się i śpiewała… Młodzi mężczyźni zbudzili się i spostrzegli, że nie ma pośród nich starego Wojciecha. Zaczęli więc go szukać i znaleźli dopiero pod lasem. W linii prostej dwa kilometry dalej. Starzec leżał przy drodze, obejmując snopek zboża i kurczowo ściskając w dłoni słoiczek po musztardzie. Ciężko dyszał i w przerwach pomiędzy kolejnymi napadami kaszlu szeptem pytał: – Udało mi się? Znowu mi się udało? Zmarł, zanim przyjechała karetka. Według lekarzy najwyraźniej zaszkodziła mu zawartość słoiczka. Wojciech był stary i nie powinien był pić samogonu… I nawet przez to wszystko nikt nie zauważył, że przestały się dziać dziwne rzeczy. Znalazł się kombajn, a żniwa udało się skończyć na długo przed pierwszym deszczem. Tylko Babka, gdy dąb przychylił się bliżej okna z nowinami, uśmiechnęła się i powiedziała sama do siebie: – E tam, bohater… Tancerz to on był! |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Nowotwór
— Szymon Teżewski
Szacun