Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Pięta
‹Portret Anny Hals›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Pięta
TytułPortret Anny Hals
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 82, z wykształcenia nauczyciel, z konieczności człowiek wielu zawodów. Miłośnik muzyki, szczególnie w mocnym, gitarowym wydaniu, choć nie tylko. Szczęśliwy mąż i jeszcze szczęśliwszy ojciec, niniejszym tekstem oddający hołd niderlandzkim mistrzom, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z nich.
Gatunekhistoryczna

Portret Anny Hals

« 1 2 3 4 6 »

Michał Pięta

Portret Anny Hals

Sztalugi i farby poszły więc w kąt, a Rajmund zajął się dla zarobku handlem drugorzędną sztuką. Lecz upiory przeszłości co i raz powracały. Aż jeden z nich powrócił na dobre.
– Jest pan bardzo młody – ocenił Vanejgen, gdy rozsiedli się na ławeczce. – Z korespondencji wnioskowałem, iż spotkam się dziś z człowiekiem mocno doświadczonym, a tu niespodzianka. To doskonale świadczy o pańskim znawstwie.
Od czasów bytności w progach Akademii Rajmund postarzał się w swoim mniemaniu o całe wieki, wbrew modzie zapuścił też brodę i dzięki dobroczynnej magii małżeństwa znacznie przytył, lecz jeśli Vanejgen pragnął go widzieć młodym, nie zamierzał oponować. Zwłaszcza, że wszystko powyższe zapewniało, iż profesor nie rozpozna w handlarzu sztuki niedoszłego malarza.
– Dziękuję bardzo. Nie uważam się za znawcę, podzieliłem się z panem zaledwie kilkoma spostrzeżeniami. Jednakże miło słyszeć takie słowa. Poza tym wiek, hmm… nawet on nas dzieli – nie wiedzieć czemu Rajmund uznał, że podkreślenie różnic będzie najlepszym sposobem na otwarcie rozmowy. – Przyznam, iż obawiałem się, że może to pana zniechęcić do zajęcia się tą sprawą.
– Ach, różnice. – Vanejgen złożył dłonie na gałce laski i spojrzał w niebo. – Wie pan, różnice zdań, poglądów, punktów widzenia, to nic złego. Wręcz przeciwnie, są potrzebne, wnoszą ożywczy powiew. Fakt, pańskie spojrzenie na pewne sprawy nieco mnie zdziwiło, lecz historia, którą mi pan przedstawił, oraz propozycja, która za nią poszła sprawiły, iż przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie. Rzecz mnie zainteresowała, nawet mimo różnicy w poglądach. – Uśmiechnął się delikatnie. – W przeciwnym wypadku, niech mi pan wierzy, czasu na korespondencję, a już zwłaszcza na dzisiejsze spotkanie, raczej bym nie marnował.
Zerknął na Rajmunda. Ten odpiął z kamizelki broszę i schował do kieszonki. Nie przepadał za świecidełkami.
– Ano właśnie… Przepraszam za entourage i aurę konspiracji, której nie da się odegnać od naszego spotkania, jednak nie chciałbym wszczynać larum nad czymś, co nie jest tego warte. Żal dobrego imienia.
– Ależ szanowny panie, doskonale to rozumiem! Powiem więcej. Zwracając się w tej sprawie do mnie, uczynił pan najrozsądniej jak tylko można było! Niechże pan posłucha: ja już jestem tym wszystkim zmęczony. Katedra na Akademii, wieczne wernisaże, a czy to, a czy tamto… zawracanie głowy. Jestem zmęczony miałkimi talentami, mieliznami nowych w malarstwie trendów, treściami niedorastającymi do formy. Brednie, same brednie, coraz częściej tylko i wyłącznie brednie. A Verner? Całkowita odwrotność. Malarstwo pełne wyrazu, nerwu, w zgodzie z klasyką, a jednocześnie w kontrze do niej. Rzecz, jakiej dzisiaj brakuje, coś, wobec czego nie można pozostać obojętnym. I sam artysta. Niezwykła postać, nietuzinkowy człowiek, zagadka. Niesłusznie jego gwiazda dziś tak przyblakła, oj niesłusznie. I tu trafił pan w punkt. To doskonały czas na takiego artystę. Na kogoś, kto wytrąciłby oręż z ręki durnowatych piewców papierowych talencików.
– Tak pan uważa?
Ilustracja: <a href='mailto:uradowanczyk@yahoo.com'>Sebastian Wójcik</a>
Ilustracja: Sebastian Wójcik
– Oczywiście. Niech pan słucha; jeśli okaże się, że portret, który znalazł się w pańskich rękach, rzeczywiście jest autorstwa Vernera, staniemy przed szansą kreacji wydarzenia naprawdę dużej wagi. Naprawdę dużej! Tak dużej, że dorównać jej będą mogły jedynie kwoty, które w kontekście obrazu zaczną wymieniać marszandzi. Nie dziwi zatem, że zwrócił się pan z tym do mnie. Doskonale! Bardzo mądrze! Któż inny miałby poświadczyć, że dzieło pochodzi spod ręki mistrza Vernera, jeśli nie największy jego znawca? Hę? Czyli ja, ma się rozumieć, i zapomnijmy na moment, jak nieskromnie to brzmi.
Po tych słowach niepewność opuściła Rajmundowe serce, jakby zdjęta czarem. Jest dobrze, jest jak powinno być! Trafnie wyczuł podłego starucha i zręcznie podrzucił mu żer. Vanejgen poszedł jak po sznurku, tak jak Rajmund to zaplanował!
– No racja, tym też się kierowałem. Nie byłem tylko pewien, czy propozycja pana profesora zainteresuje.
– Och, mój kochany. A czemu służyć miały listy? Po co przez trzy miesiące trudziliśmy Królewską Pocztę? Wyznam, iż nieco pana badałem, sprawdzałem, czy to aby nie blaga i pańskie w temacie znawstwo przed chwilą potwierdziłem. To, co napisał pan w listach, daje zrąb pewności, że moja fatyga nie była na darmo.
– A jeśli stanie się odwrotnie? Jeśli okaże się, że to tylko nieudolna imitacja?
Vanejgen popatrzył na Rajmunda z politowaniem, jakim nauczyciel obdarza ucznia zamartwiającego się postawionym w kajecie kleksem.
– Wtedy nic się nie stanie. Ja wrócę do stolicy, a pan, no cóż, na szwank imienia zbędnym szumem nie wystawi, a portret sprzeda za lichy grosz, jako wprawkę bezimiennego terminatora gildii Świętego Łukasza.
Rajmunda zatkało. W najśmielszych snach nie przypuszczał, że Vanejgen aż tak głęboko połknie haczyk. Widocznie pochlebstwa prawione mu w listach odniosły zamierzony skutek.
– Jest pan zbyt skromny, panie Meegeren – ciągnął profesor. – I wiem co mówię, przez lata poznałem arkana nie tylko malarstwa, lecz i ludzkich charakterów. Ja się tej przywary wyzbyłem dawno temu. Pewny jestem wygłaszanych osądów i jeśli ktoś mi udowodni, iż na polu sztuki malarskiej się mylę, to oznaczać będzie, że jestem już wyłącznie godnym pożałowania tetrykiem. Lecz nieprędko to się stanie, oj nieprędko! Verner, Bremer, Thins, czy na ten przykład Ohtesvelt: w ich sztuce nie mam sobie równych i jeśli ja potwierdzę, iż płótno, które pan posiada jest oryginałem, tak będzie i basta.
– Och, nie wątpię…
– A jeśli tak się stanie, to będzie wydarzenie, które wstrząśnie całym malarskim światem; od adeptów skrobiących pokornie swe martwe natury, po znawców i kolekcjonerów, że o marszandach nie wspomnę. Bo niech mi pan wierzy, panie Meegeren, to jedno mi się jeszcze marzy. Trząchnąć tym wszystkim raz jeszcze! Jak niegdyś, trząchnąć porządnie, aż wysypią się śmieci! Tak! Aż z substancji malarskiego świata wysypią się wszystkie zbędne elementy! To jest rzecz, którą chciałbym uczynić! To jedno mi się jeszcze marzy!
Stuknął laską w żwir, dodając słowom hardości. Jego perora dźwięczała w uszach Rajmunda niczym z największym uczuciem pisana melodia. O jakże był szczęśliwy! Jak wspaniale! Przecież Vanejgen to próżny bęcwał, jakiego ze świecą szukać! Za kogo on się uważał? Przez ciągłe nadskakiwanie niedouczonych karierowiczów chyba naprawdę uwierzył, iż posiada patent na nieomylność! Absurd! Czysty absurd! Absurd w najczystszej postaci!
Para łabędzi zbliżyła się do nich, jakby zwabiona wzburzonym głosem profesora.
Choć po prawdzie Rajmund roił podobne marzenia. Wstrząsnąć, wzburzyć, ruszyć z posad murszejące gmaszysko nie tylko Królewskiej Akademii Sztuki, lecz całej tej najprzedniejszej ze sztuk – malarstwa! O tak. Takie zamiary cechowały jedynie najwybitniejszych i Rajmund musiał przyznać, iż dwóch takich właśnie artystów zeszło się dziś na parkowej ławeczce stojącej nieopodal stawu Lente w parku Vincenes w Laretcie. I jedyne co ich dzieliło, to fakt, że jeden drugiego trzymał jak na wędce.
– Przepraszam za ekscytację – podjął Vanejgen. – To wynik zainteresowania portretem. Niech pan mnie dłużej nie zwodzi, panie Meegeren. Tylko tak będziemy mieć pewność. Tylko tak rozsupłamy tę pętlę. Muszę obejrzeć obraz.
– Jutro – głos Rajmunda przybrał ton rzeczowy i twardy. – Pod tym adresem, około południa.
Wręczył Vanejgenowi fiszkę z nazwą ulicy i domu. Zastanowił się, czy nie powinien umieścić tam również swego nazwiska, lecz teraz było już za późno.
– Zatrzymał się pan „Pod Złotą Gąską”? – zapytał z głupia frant, wstając i szykując dłoń do pożegnania. – Niech się pan tam nie stołuje, kucharz to prawdziwy fajtłapa. W „Mechelen” można zjeść naprawdę porządnie.
– Zapamiętam – odparł Vanejgen, jakby przekazano mu ściśle tajną informację. – Liczę na owocną współpracę.
– Ja również. – Rajmund uśmiechnął się i uścisnął zgrabną dłoń profesora.
Potem uciekł, niczym nakryty na gorącym uczynku złodziej.
• • •
Jest na tym świecie gros ludzi, którym praca artysty jawi się jako rzecz podobna do boskiej kreacji. I słusznie, bo czyż nie jest to proces ożywiania rzeczy martwych? Tworząc, nadając myśli ciało, artysta obdarza zimną materię iskrą życia, jest w stanie tchnąć w nią ducha, aby do nas mówiła, aby nas poruszała, grała na uczuciach. I niechybnie tkwi w tym jakiś element boskości, bo też czy ktoś choć raz, obcując ze sztuką, nie przeżył uniesienia zbliżającego do sacrum?
« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

14 VI 2014   13:01:44

Dobrze się czytało. Z przekonywującego opisu interpretacji obrazu widać że autor ma pojęcie o malarstwie. Ale zakończenie jakieś kiepskie. Tak jakby autorowi zabrakło pomysłu jak to zamknąć i uciął na chybcika. Chyba, że ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.