Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Pięta
‹Portret Anny Hals›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Pięta
TytułPortret Anny Hals
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 82, z wykształcenia nauczyciel, z konieczności człowiek wielu zawodów. Miłośnik muzyki, szczególnie w mocnym, gitarowym wydaniu, choć nie tylko. Szczęśliwy mąż i jeszcze szczęśliwszy ojciec, niniejszym tekstem oddający hołd niderlandzkim mistrzom, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z nich.
Gatunekhistoryczna

Portret Anny Hals

« 1 2 3 4 5 6 »

Michał Pięta

Portret Anny Hals

Ostatnie słowa Vanejgen wypowiedział z nosem przy płótnie, lustrując białą plamkę zmrużonymi oczyma. Rajmund nie śmiał przerywać nabożnego skupienia.
– W związku z tym – podjął Vanejgen – nie wiem, co o obrazie sądzić. Reguła, technika, kompozycja, wszystko to Verner, lecz cóż z tego. Wobec tej plamki pozostaję bezradny. Ten obraz to nie alegoria, nie moralitet, to coś posuniętego dalej, w stronę, gdzie znany mi Verner jeszcze się nie zagłębił.
I to był właśnie moment, w którym do mozolnych oględzin swoje trzy grosze zmuszony był dołożyć Rajmund.
– A może to zwykły błąd w sztuce? – Oderwał się od ściany i podszedł do Vanejgena. – Może obraz nie został ukończony, lub też ktoś próbował go nieudolnie przemalować? Jeśli podejrzewamy schyłkowego Vernera, dlaczego nie miałoby tak właśnie być? A może mistrz zwyczajnie nie dokończył dzieła?
Zatrzymał się kilka kroków od profesora, we wcześniej upatrzonym miejscu, gdzie doskonałe światło zapewniało komfortowe warunki do podziwiania jego brodatej twarzy.
– Nie – Vanejgen zaprzeczył twardo. – Nic z tych rzeczy. To dzieło wyraża myśl, której póki co nie potrafię rozszyfrować. Tu wszystko jest skończone i zharmonizowane, gdybym tylko… a właśnie! Wróćmy do tej Anny Hals! Kimże ona u diabła była?!
Odwrócił się do Rajmunda, obrzucając go spojrzeniem godnym śledczego.
– Cóż – Rajmund udał lekkie zaskoczenie. Niewinnie skrzyżował ręce na piersi i spuścił wzrok, nieznacznie odwracając twarz lewym profilem ku rozmówcy. – Trudno stwierdzić. Po tylu latach…
– Wprost przeciwnie, panie Meegeren. Wprost przeciwnie. – Vanejgen zmarszczył brwi, lustrując Rajmunda od stóp do głów. – A może raz jeszcze powinniśmy prześledzić drogę, którą obraz dostał się do pana, hę? Prześledzić i cofnąć się nią jak najdalej. Krok po kroku, aż do czasów współczesnych Vernerowi.
W powietrzu aż zaiskrzyło. Vanejgen zwietrzył nieścisłość. Rajmund przygryzł wargę.
– Czy ja wiem, to prawie sto lat. Czy takie rzeczy są w ogóle możliwe?
– Nie tylko możliwe, ale i konieczne. Musimy to zrobić! – Vanejgen przeniósł wzrok z powrotem na obraz. Westchnął, jakby wszystko stało się jasne i wrócił do Rajmunda. – Chyba nie był pan ze mną do końca szczery, panie Meegeren.
Ile kosztowało Rajmunda, aby nie wybuchnąć w tym momencie śmiechem, to rzecz wprost nie do pojęcia. Zachował jednak zimną krew, udając zmieszanie w sposób wprost arcymistrzowski.
– Co ma pan na myśli? – zapytał, udając głupiego. – Sugeruje pan, że jestem oszustem?
Vanejgen podszedł i chwycił go za podbródek w taki sposób, w jaki nauczyciel wymusza na niesfornym uczniu, aby ten spojrzał mu w oczy.
– Nie – szepnął profesor. – W żadnym wypadku. Sugeruję, że nie był pan ze mną szczery co do tego, skąd obraz wziął się u pana. Tylko tyle.
Obrócił lico Rajmunda wpierw w lewo, następnie w prawo, a potem znów w lewo. Rajmund pozwalał na te zabawy, nie mogąc wyjść ze zdumienia, jak niepowtarzalnego patosu nabrała ta chwila.
– Ale cóż pan ma na myśli? – wycedził przez zęby.
– Niech pan nie udaje! – Vanejgen puścił go i niemal doskoczył do obrazu. – Ta twarz, te rysy. Nie oszuka pan znawcy! Widzę podobieństwo jak na dłoni! Nawet mimo pańskiego zarostu!
Rajmund nie odpowiedział, spuszczając głowę jak karcone dziecko.
– Niech pan będzie ze mną szczery – profesor ściszył teatralnie głos. – Czy to była pańska babka?
Pytanie zawisło w powietrzu, pozostając tam dłuższą chwilę. Rajmund pragnął wypaść jak najbardziej przekonująco.
– Tak. Znaczy nie. Nie babka. To była moja prababka. I uprzedzając pańskie kolejne pytanie; tak, skłamałem panu w listach. Nie kupiłem obrazu od nieznającego się na rzeczy kuratora majątku zbankrutowanego właściciela browaru z Ulmgraaf. Tak niestety nie było.
– Ale dlaczego? Panie Meegeren, dlaczego? – Vanejgen wybuchnął nieoczekiwaną pretensją. Podszedł do Rajmunda i szeroko otworzył ramiona, jakby chciał go przytulić. Święta Tereso! Ileż w tym człowieku było emocji?!
– To nie taka prosta sprawa! – Rajmund żachnął się i uciekł kilka kroków. – Niech pan uwierzy, nie chciałem kłamać, lecz to sprawa rodzinna, z gatunku tych drażliwych. A zresztą, może powinien pan o tym wiedzieć. Pan tak zręcznie porusza się w świecie sztuki, może ta historia rzuci na obraz nowe światło?
Vanejgen opuścił ręce.
– Słucham zatem w najwyższym skupieniu. Tylko jedno zastrzeżenie, panie Meegeren. Jeśli raz jeszcze przyłapię pana na kłamstwie, to będzie oznaczało koniec. Definitywny koniec. Koniec naszej współpracy i koniec pana, jako handlarza sztuką. Jasne?!
– Jasne. – Rajmund podjął spod ściany dwa krzesła i ustawił je wprost przed sztalugą. – Może usiądziemy? Niestety nie zamknę tego w dwóch słowach.
Vanejgen posłusznie usiadł i nadstawił ucha.
– Obraz wygrzebałem na strychu domu mej ciotki, w Roesener. To było jakiś czas temu, załatwiałem wtedy dla niej różne sprawy, ciotka była chora i wkrótce zresztą zmarła, świeć Panie nad jej duszą. Oczywiście poznałem od razu, że to ktoś wybitny, nie tam byle bohomaz wsadzony między graty. Zainteresowałem się, nie myśląc nawet o sprzedaży, tak po prostu, z wewnętrznego odruchu. Ciotka miała dobry gust i oko, zdziwiło mnie zatem, dlaczego schowała ten niebanalny portret w tak głębokiej czeluści. Zapytałem, ale mnie zbyła. Najpierw raz, potem drugi. Przy każdej wizycie w Roesener chodziłem na strych i oglądałem obraz, jak zaczarowany. No i dręczyłem ciotkę. Obiecała mi wreszcie o nim opowiedzieć, jednak pod warunkiem, że po jej śmierci zabiorę go i schowam w niedostępnym miejscu, z dala od ludzkiego wzroku. Wiem, że to brzmi trochę jak z dziecinnej bajki, ale tak właśnie powiedziała: z dala od ludzkiego wzroku.
– Niech się pan nie mityguje. Starsze osoby mają swoje dziwactwa, to zrozumiałe.
– Tak… zatem oczywiście obiecałem, a gdy ciotka wyjawiła, że to dzieło Vernera, omal nie spadłem z krzesła. Taki unikat, biały kruk! Dzieło warte fortunę, schowane na strychu przez zbzikowaną ciotkę! Historia niemal jak z operetki! Niestety, z początku nie dostrzegłem tego podobieństwa, które pan tak sprawnie wyłapał i gdyby ciotka nie opowiedziała mi o wszystkim, nie miałbym bladego pojęcia kim była Anna Hals, ani jak niezwykła historia kryje się za obrazem. A jest to doprawdy opowieść godna kunsztu mistrza.
Vanejgen każde słowo chłonął całym sobą. Rajmund doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż na opinii profesora w dużej mierze zaważy to, co mu teraz przedstawi. A że historię trzymał w zanadrzu doskonałą, nie spieszył się z jej opowiadaniem. Niechże nasyci się świadomością, iż ma Vanejgena podanego jak na tacy.
– Poznał pan sprawnie, iż trochę się na malarstwie znam. Niewiele, ale w moim fachu muszę choćby rozróżniać plichtę od rzeczy wartościowych, bo różne malowidła przechodzą mi przez ręce. Nie jest to oczywiście znawstwo akademickie, na takim poziomie jak pańskie…
– Dobrze, dobrze. To już ustaliliśmy.
– …ale jak tylko ciotka zaręczyła, że to prawdziwy Verner, zacząłem go badać. Cieszę się szczególnie, iż jest pan zdania, że to jego schyłkowy okres, gdyż i ja tak uważam. Nie potrafię jednak odczytać intencji, które pchnęły Vernera do stworzenia tak niezwykłego dzieła. Choć w świetle tego, co pan przedstawił…
– Na Boga! Proszę mówić o Annie Hals!
– Już, już. Właśnie do tego zmierzam. Anna była moją prababką, o istnieniu której, jak już rzekłem, przed odnalezieniem obrazu nic nie wiedziałem. Rodzina ukręciła całej sprawie łeb tak skutecznie, że już dwa pokolenia dalej, znaczy w pokoleniu moich ojców, o Annie szeptało się co najwyżej jako o niewartej funta kłaków plotce. W moim pokoleniu o istnieniu takiej osoby kompletnie nie mieliśmy pojęcia. Domyślam się, że to zasługa jej ojca, pradziada mego ojca, święty odpoczynek racz im dać Panie, ale to tylko takie moje wyobrażenia złożone ze szczątkowych informacji, które wprawne ucho wyłowi czasem to tu, to tam.
– Uhm… do rzeczy, do rzeczy przyjacielu.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

14 VI 2014   13:01:44

Dobrze się czytało. Z przekonywującego opisu interpretacji obrazu widać że autor ma pojęcie o malarstwie. Ale zakończenie jakieś kiepskie. Tak jakby autorowi zabrakło pomysłu jak to zamknąć i uciął na chybcika. Chyba, że ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.