Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Pięta
‹Portret Anny Hals›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Pięta
TytułPortret Anny Hals
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 82, z wykształcenia nauczyciel, z konieczności człowiek wielu zawodów. Miłośnik muzyki, szczególnie w mocnym, gitarowym wydaniu, choć nie tylko. Szczęśliwy mąż i jeszcze szczęśliwszy ojciec, niniejszym tekstem oddający hołd niderlandzkim mistrzom, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z nich.
Gatunekhistoryczna

Portret Anny Hals

« 1 3 4 5 6 »

Michał Pięta

Portret Anny Hals

– Anna, tak jak ciotka, mieszkała w Roesener i była najmłodsza w domu, a było ich tam siedem sióstr. Żyła trochę poza dniem codziennym, taka romantyczna dusza, choć krasy ani temperamentu jej nie brakowało. Mistrz zresztą doskonale oddał to na płótnie. Traf chciał, iż zapoznała się ona z Vernerem, wówczas już ponad czterdziestoletnim, który to uciekł od swego dotychczasowego życia, od sławy, uznania, pieniędzy i mówiło się także, że od sztuki w ogóle. Wedle opowieści ciotki poznali się za miastem, w lesie; ona zbierała jagody, on siedział pod rozłożystym dębakiem, szkicując coś w notesie. Anna nie miała prawa domyślać się, iż wpadła w oko malarskiemu geniuszowi swoich czasów. A pokochali się tak, jakby piorun strzelił! Ojciec Anny wyklął oczywiście taki związek, ona podlotek jeszcze bez żadnego pojęcia o życiu, on podstarzały pacykarz, nie śmierdzący groszem, lecz cóż było robić. Anna postawiła na swoim i tak oto jakiś wikary uświęcił mocą sakramentu uczucie tych dwojga. Okazało się, iż Verner, posługujący się w tym czasie nazwiskiem Johannes Hals, stąd też niespotykane wcześniej w rodzinie nazwisko Anny, posiadał część domu, znajdującego się w którejś ze wsi leżącej przy trakcie do Vunderhorst. I tam też zamieszkali. Tu w historii ciotki pojawił się ciekawy wątek, gdyż powiedziała ona takie mniej więcej słowa, że nowożeńcy żyli z lichego grosza, które Verner brał za malowanie scen myśliwskich i martwych natur, tak że widać po tym, iż pędzla nie odkładał. Wątpię, jeśli to prawda, aby te prace były cokolwiek warte, gdyż Verner z pewnością malował poniżej posiadanych umiejętności, lecz ważne, że wciąż tkwił w fachu.
Ilustracja: <a href='mailto:uradowanczyk@yahoo.com'>Sebastian Wójcik</a>
Ilustracja: Sebastian Wójcik
Dalsza część historii zachowała się dla potomnych tylko dlatego, że pewien mój daleki prawuj, tak go określę, bo trudno dojść w genealogii rodziny, kim on był i dlaczego Anna była dlań istotna, w każdym razie ten prawuj odwiedzał od czasu do czasu domostwo Halsów, i to co tam zastał, zanosił w formie napomnień o zgodę w rodzinie do domu mego pradziada w Roesener. Stąd też wiadomo, iż Verner, chcąc wyrazić miłość do Anny, zaczął malować jej portret, którym to miał przyćmić wszystko, co do tej pory w dziedzinie portretu światło dzienne ujrzało. Z tym, że zamiast hołubić ukochaną i troszczyć się o nią jak o skarb najcenniejszy, dostał na punkcie malowidła prawdziwego szału. Zastraszył Annę, każąc jej całymi dniami tkwić przed sztalugą, samemu nie wyściubiając nosa poza krawędź płótna. A biedna dziewczyna, rozkochana w Vernerze tak, jak tylko młoda dziewczyna rozkochana być może w ucieleśnieniu swych snów i marzeń, z dnia na dzień nikła w oczach, nie zajmując się niczym innym, jak tylko pozowaniem ukochanemu. Odwiedzający Halsów prawuj rozkładał w rozpaczy ręce, błagał i napominał, lecz szaleństwa nie dało się zatrzymać. Któregoś dnia, gdy z drżącym sercem zajrzał do pracowni, zobaczył tam widok, którego obawiał się najbardziej. Ona bez ducha osunięta w fotelu, niczym cień zaplątana w fałdy najlepszej sukni, on przed sztalugą, z pędzlem złożonym na palecie w geście zakończenia pracy. I z obłędem w oczach. Obłędem tak wielkim, iż znać było od razu, że człowiek ten jest dla świata stracony. A cóż stało się dalej? Nie mam pojęcia i nie chcę zgadywać, lecz fakt jest taki, że obraz jest niezwykły i każdy, kto na niego spojrzy, nie może wyjść z podziwu dla mistrzostwa z jakim został wykonany. Taką historię przedstawiła mi ciotka. Tak, wedle niej, Verner zamęczył przed sztalugą moją prababkę.
– Gwoli ścisłości, wedle tego co pan opowiedział, musiała to być pańska prababka cioteczna, lecz podobieństwo między wami jest na tyle silne, iż więzów rodzinnych nie zamierzam podważać. Niezwykła historia, przyznaję, lecz jak…
– Jak obraz trafił na strych mojej ciotki? Nie mam pojęcia, lecz z łatwością można to sobie dośpiewać. A czy pradziad mego ojca miał coś wspólnego z tym, że nikt już więcej o żywym Johannesie Vernerze, czy też Halsie, nie słyszał? To już zgaduj-zgadula. Może pradziad zatłukł go siekierą i zasypał wapnem w dole wykopanym na końcu sadu w Roesener, a może Verner dożył późnej starości jako jeden z obłąkanych starców, wyciągających rękę po jałmużnę pod murami bazyliki świętego Marcina, kto wie. Tego możemy się tylko domyślać.
– Ciekawe. – Vanejgen wstał i ruszył w nerwowy spacer wkoło sztalugi. – Niech da mi pan chwilę. Muszę zebrać myśli.
Krążył tak kilka minut, zerkając to na obraz, to na siedzącego grzecznie Rajmunda. Był blisko. Był już bardzo blisko, to wszystko zaczynało się składać w logiczną całość. Wystarczyło tylko obrać jako punkt wyjścia obraz i prześledzić tok rozumowania artysty. To nie było proste, lecz na wszelkie świętości, któż miał tego dokonać, jeśli nie profesor Isaac Vanejgen?
Rajmund modlił się w duchu, aby Vanejgen wreszcie zaskoczył. Podrzucił mu już tyle tropów, że bał się, aby nie przesadzić. Nie mógł przerysować, nie mógł przeciągnąć struny. Starał się, aby całość była koronkowa, subtelna, nie budząca cienia wątpliwości. Lecz aby tak właśnie się stało, wrodzona lotność Vanejgena musiała wprowadzić go na właściwe tory. Musiała wskazać mu schemat postępowania, którym przy pracy kierował się artysta. Teraz już tylko od podłego starucha zależało powodzenie Rajmundowego planu. Wszystko znów w jego rękach.
– Dobrze. – Vanejgen zatrzymał się i stojąc za sztalugą wskazał na Rajmunda. – Niech pan powie, po co właściwie mnie pan tu sprowadził, skoro, co słyszę wyraźnie, wątpliwości odnośnie autora dzieła nie ma pan żadnych.
Mimo że pytanie ani trochę nie zaskoczyło Rajmunda, ten poczuł występujący na skronie pot. Sytuacja niebezpiecznie zbliżyła się do wspomnień akademickich egzaminów, a to była okoliczność wielce Rajmundowi niemiła.
– No, niechże odwołam się raz jeszcze do pańskiego autorytetu. Jeśli przedstawiłbym obraz marszandowi, a on wyśmiał mnie udowadniając, że to tylko nieudolne naśladownictwo, wrócimy do punktu wyjścia. Najzwyczajniej w świecie się zbłaźnię, a to mi niepotrzebne. A pan? Pan, nawet jeśli uzna malunek pięcioletniego brzdąca za Thinsa lub Bremera, to nikt pańskiej opinii nie śmie podważyć. Tak po prostu będzie i basta!
Vanejgen nie zaprzeczył, bynajmniej nie przez grzeczność.
– Słusznie, jednak niczego jeszcze nie stwierdziłem, a pan wydaje się być pewien swego. To nie takie proste, panie Meegeren. Wręcz przeciwnie! To niezwykle złożone!
Rajmund aż podskoczył.
– Czy pan się ze mną droczy?! Do stu diabłów, profesorze! Przecież tu jak na dłoni widać, że bęcwałowi bez szkoły trafia się okazja sutego zarobku, tyle że potrzebna mu pomoc. Pańska pomoc, profesorze! Po co te gry!
Vanejgen uciszył go gestem i zastygł w bezruchu. Dłuższą chwilę obserwował Rajmunda, mrużąc przy tym oczy, jakby chciał prześwietlić go wzrokiem. Pomału, bardzo powoli, to spojrzenie zaczęło się zmieniać. Złagodniało, zbladło, nabrało czułości i ciepła. Na usta profesora wypłynął niewinny uśmieszek, oczy rozjaśniły się, twarz rozpromieniła. Surowa zawziętość ustąpiła miejsca błogiemu olśnieniu. Vanejgen wiedział, wiedział już wszystko! Rajmund omal nie zleciał z krzesła.
– Tak. To jest właśnie to – profesor zaczął cicho, niemal szeptem. – Teraz to zrozumiałem. Obserwując stąd, zza sztalugi, pańskie uniesienie, ten jakże ludzki odruch, zrozumiałem czym kierował się artysta i co chciał przekazać. A może inaczej, jakie postawił sobie zadanie. Ja przed momentem zapytałem siebie, jak ująć na płótnie pański wybuch, ten zespół reakcji, do którego doprowadziło zdenerwowanie wywołane tym, co powiedziałem. A tu? Na obrazie? Co chciał nam przekazać twórca?
Wobec tak postawionego pytania, Rajmund nie miał wątpliwości, że wszystko co musi zrobić, to przyznać się do niewiedzy.
– No właśnie – Vanejgen skwitował jego wzruszenie ramion. – Niech pan zatem siedzi, patrzy i słucha.
Wyszedł przed obraz i odchrząknął, oświadczając tym samym, iż przechodzi do meritum.
– Z każdej strony mamy skrajności. – Omiótł obraz gestem. – Życie i śmierć, sacrum i profanum, grzech i moc, która mu się przeciwstawia. Tworzy się plan krzyża, rzecz oczywista, a w jego centrum omdlewająca kobieta. Tylko czy omdlewająca? Hmm… daleki jestem od przyjmowania historii, którą mi pan z takimi oporami przedstawił, za faktyczną i nie podlegającą dyskusji, lecz tkwić w niej musi małe ziarnko prawdy. Oto bowiem obraz ukazuje agonię, kobieta umiera, osuwa się na oparciu krzesła, zaraz wyzionie ducha. Dlaczego? Nieistotne. Młoda, zapewne zdrowa, piękna przy tym kobieta umiera, lecz to nieistotne. To nie ma znaczenia. Dlaczego? Ponieważ ta tragedia nie jest sednem dzieła! Śmierć jest tylko metaforą, skrytą sprawnie za fasadą formy alegorią tego, co naprawdę zechciał ująć na płótnie artysta. Proszę popatrzeć tutaj. – Wskazał fragment obrazu przedstawiający otwarte skrzydło okna. – Pęknięta szyba tyczy się nie kobiety, domniemanej bohaterki obrazu, a samego autora. To on jest najważniejszy, on jest bohaterem! Pęknięta cnota, strzaskana moralność, artysta daje nam do zrozumienia, że mierzy się ze sztuką, która nie licuje z etyką, że wykracza poza obszar, w którym humanistyczne założenia regulują nasze istnienie w świecie i jego postrzeganie. To eksperyment! Badanie niepoznanego, pomiar substancji, którą poznawać można jedynie w oderwaniu od doświadczenia, kontekstu i doczesności. Doskonałe! Jakże śmiała próba! Tym samym artysta przyznaje się do winy, to on zdradza, on łamie normy! Uprzedza odbiorcę, że jest na bakier z prawem, że wart jest potępienia. Waga – to jego uczynki będą osądzone, niechże odbiorca go osądzi! Perły – to on jest próżny! Igra z życiem i śmiercią, szukając nowych ścieżek. Tylko po co to wszystko? Po co śmierć, po co bezwstydne przyznanie się do występku? Odpowiedź kryje się tutaj – tym razem wskazał obszar ponad głową postaci. – Tu, w tej dość prostej, lecz wymownej formie, artysta pokazał ulatującą z kobiety duszę. Obrazowo przedstawił rzecz niematerialną; niby opar, niby delikatną nieostrość, niby nic konkretnego, a jednak to jest, tej chwilowej obecności nie da się uniknąć. Po to śmierć. Wizja legitymuje okrucieństwo. A co najciekawsze patrzeć na to wszystko musimy nie wprost, lecz przez umysł spotęgowany, przez pryzmat poszerzający pasmo naszego postrzegania. Przez symbol geniuszu twórcy! Poprzez odbicie! – dłoń nerwowym ruchem doskoczyła do górnej krawędzi obrazu. – Tak! Tak, panie Meegeren! Jeśli Verner rzeczywiście doprowadził pańską prababkę do śmierci, zrobił to tylko po to, aby ujrzeć w szkle uwieszonej u sufitu bańki odbicie jej duszy! I to co tam ujrzał, zawarł w tej właśnie formie!
« 1 3 4 5 6 »

Komentarze

14 VI 2014   13:01:44

Dobrze się czytało. Z przekonywującego opisu interpretacji obrazu widać że autor ma pojęcie o malarstwie. Ale zakończenie jakieś kiepskie. Tak jakby autorowi zabrakło pomysłu jak to zamknąć i uciął na chybcika. Chyba, że ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.