Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mirosław Bregin
‹Akcja „Smętek”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMirosław Bregin
TytułAkcja „Smętek”
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik ’84, z wykształcenia historyk, z zawodu przedstawiciel handlowy. Mieszkaniec Krakowa o statusie metojka. Zainteresowany pograniczem historii i fantastyki ze wskazaniem na tą pierwszą. Nie gardzi też klimatem dystopicznym. Dotąd pisał głównie do szuflady co jednak planuje zmienić. Kiedyś. Nie licząc dwóch tekstów na łamach serwisu portalliteracki.pl, „Akcja ’Smętek’” jest jego właściwym debiutem.
Gatunekgroza / horror, historyczna

Akcja „Smętek”

« 1 2 3 4 10 »

Mirosław Bregin

Akcja „Smętek”

Zwłaszcza że nie wiadomo było, kogo lub czego mieliby szukać. Szybko więc zaczęli wykręcać się sianem. Może to faktycznie wilk albo niedźwiedź? Wtedy to sprawa bardziej dla myśliwych, a nie dla bezpieczniaków. A jeśli to robota dywersantów albo jakiejś bandy, to tym bardziej problem wojska, najlepiej ruskich. Wprawieni. Raz dwa zrobią porządek. Funkcjonariusze chcieli już odjechać, jednak naczelnik Chromala, naciskany przez mieszkańców, tak długo prosił, groził, aż wreszcie obiecali przekazać sprawę dalej, do wojewódzkiego ubepu.
• • •
Wojewódzki ubep ściśle mówiąc nie był wojewódzki, ale okręgowy. Zdobyczne poniemieckie ziemie nie zostały jeszcze zorganizowane w tradycyjny dla administracji polskiej sposób i miejsce województw zajmowały okręgi. Tak też było i tu. Istniał sobie zatem Okręg Pomorza Zachodniego. Jego oficjalną stolicą był Stettin, czyli polski już Szczecin, jednak okręgowy ubep mieścił się w Köslin, czyli Koszalinie. Gdy dotarło tam zgłoszenie o tym, co dzieje się w Chromalowej gromadzie, wzbudziło niemałą konsternację. Szef urzędu nie zastanawiał się długo nad tym, komu przekazać sprawę: od trzech miesięcy miał u siebie dwóch idealnych do tego zadania, jak sam mawiał, „gagatków”.
Jeden z nich był kapitanem i miał w resorcie ksywę Profesor, choć wcale nie posiadał tytułu naukowego. Na drugiego natomiast, mającego stopień kapralski, mówiono po prostu po nazwisku: Farel.
• • •
„Profesor” naprawdę nazywał się Zdzisław Kwiatkowski i był dobrze po pięćdziesiątce. Przezwisko wzięło się po trosze z jego wyglądu. Małe okularki, cienkie wąsiki oraz dostojna łysina nadawały mu wyjątkowo inteligencką powierzchowność. W większości jednak brało się z jego oczytania i erudycji. Istotnie był człowiekiem wykształconym, psychologiem. Nie zrobił, co prawda, kariery na uczelni, bowiem szybko utrącono go za nieprofesjonalne i nienaukowe podejście. Chodziło o jego niezdrowe zainteresowania, a mianowicie o fascynację zjawiskami paranormalnymi czy też, jak kpiąco mówili ignoranci, duchami i magią. Profesor faktycznie był tym pochłonięty. Tropił zjawy, zwiedzał nawiedzone zamki, interesował się wszystkim co tajemnicze, masonerią, teozofami, nawet liberałkatolikami Tokarzewskiego. W związku z tym jednak, że samo poznawanie prawdy nie przynosiło mu wielkiego dochodu, często wynajmował się jako prywatny detektyw, badacz rodzinnych tajemnic i pośrednik w kontaktach z jasnowidzami.
Już po wybuchu wojny jego doświadczenie okazało się cenne dla podziemia. Sam Kwiatkowski początkowo stronił od zaangażowania, na tyle jednak miał rozeznanie w geopolityce, że potrafił przewidzieć, która ze stron będzie po wojnie rozdawać karty. Tak, dość cynicznie, zaczął się jego flirt z czerwonymi. Początkowo patrzyli na niego nieufnie, wszak oni, wyznawcy materializmu dialektycznego, byli od niego odlegli światopoglądowo o całe lata świetlne. Jednak szybko znaleźli sposób na wykorzystanie umiejętności Profesora. Na ich zlecenie miał rozpracować i skłonić do współpracy Ossowieckiego, słynnego jasnowidza, aby „wieszczył” rychłe zwycięstwo Sowietów. Jak pokazały następne lata, nie odbiegło to dalece od prawdy, jednak Ossowiecki nie dał się namówić. Potem zaś wybuchło powstanie i zmieniło wszystko.
Profesor stracił w nim żonę i córkę, ponoć widział, co przed śmiercią zrobił z nimi jakiś Kałmuk czy Mongoł z oddziałów narodowościowych SS. Sam, ciężko ranny, ledwo doszedł do siebie. Leczenie trwało długo, nie chciał żyć. Gdy przyszła nowa Polska, przypomniano sobie o jego tajnej działalności i zatrudniono w stołecznym ubepie. Miał się zająć inwigilacją ocalałych z wojny wolnomularzy. Istotnie Profesor rzucił się w wir pracy, jakby szukając w niej lekarstwa. Okazało się jednak, że lek ten przedawkował. Gdy w ruinach stolicy zaczął szukać mitycznego bazyliszka, wszyscy uznali, że „odleciał” niebezpiecznie daleko.
Wtedy do stolicy przyjechał pewien chłopak. Miał dwadzieścia cztery lata, kruczoczarne włosy i smutne spojrzenie, nazywał się Jakub Farel. Pochodził z Krakowa, tam przeżył pierwsze trzy lata okupacji, dla miasta, jak sam uważał, raczej łagodnej, choć z pewnością nie dla niego. Potem żył w lesie, wśród partyzantów, gdzieś na Kielecczyźnie. W czasie wojny stracił wszystkich swoich bliskich. W Warszawie szukał Ossowieckiego, słyszał o nim jeszcze przed wojną, wiedział, że to wybitny jasnowidz, który potrafi odnajdywać zaginionych. Jego pytania od razu wzbudziły zainteresowanie stołecznego ubepu… Tak trafił na Profesora. Kwiatkowski polubił chłopaka i pomógł mu szukać. Szybko jednak przekazał mu smutną wiadomość, jasnowidz zginął w powstaniu. Załamany i zdezorientowany chłopak nie wiedział, co ma ze sobą począć ani gdzie się udać. Legitymował się jednak mocnymi papierami. Partyzantka, w której służył, była czerwona. Sam miał postępowe przekonania, a do tego odpowiednie pochodzenie. Uznano więc, że świetnie nadawałby się do pracy w resorcie, a że nikt nie chciał pracować z Kwiatkowskim, zdecydowano, że młody partyzant mógłby się nadawać na jego partnera. Zwłaszcza, że Profesor szybko polubił chłopaka. Może ta bliskość ich losów, bo przecież obaj stracili wszystkich i wszystko, tak go w Farelu urzekła. Może było to po prostu owo krzepiące oddziaływanie, jakie daje młodość tym, którzy na starość mają z nią do czynienia. W resorcie uznano, że młoda, świeża twarz może poprawić samopoczucie Profesora i wyrwać go z odmętów obłędu.
Była to jednak pomyłka. Farel, zamiast wpłynąć trzeźwiąco na swego starszego towarzysza, uległ całkowicie jego oddziaływaniu. Razem zaczęli szaleć po Warszawie. Znaleźli jakąś przedwojenną spirytystkę, a raczej zwykłą wiedźmę, i przy jej pomocy zorganizowali seans, chcąc wywołać duchy utraconych bliskich. Nie udało się. Wiedźma to nie Ossowiecki, za to sprawa się rozniosła. Po stolicy zaczęto szeptać, że UB organizuje seanse spirytystyczne. Wybuchł skandal jakich mało. Toż nowa władza miała nieść postęp i elektryfikację, a tu coś takiego! Przełożeni uznali, że miarka się przebrała. Postanowiono odesłać ich jak najdalej się da. Padło na Pommern, kraj niemal bezludny, dziki, świeżo dopiero do Polski przyłączony. Tak Profesor z Farelem trafili do Koszalina. Bez żalu zresztą z ich strony, woleli zachodnią rubież, gdzie mogli mścić swe krzywdy na Szwabach, niż stary kraj, gdzie szybko zagoniono by ich do rozwalania akowców i innych niepokornych.
Szef koszalińskiego ubepu, swoją drogą zdolny enkawudzista, nie lubił ich obu. Profesora za inteligencki wygląd i za paranormalnoje jewlenija, którymi się interesował, a które dla kapitana były zwykłym duractwem. Farel był zaś dla niego za młody i, mimo pobytu w lesie, za miękki do służby w resorcie. Gdy jednak dotarły do niego materiały z Chromalowej gromady łącznie ze zdjęciami i opisem ofiar, od razu uznał, że tych dwóch podrzutków z Warszawy to dla niego prawdziwy dar z nieba, a raczej, jako że był komunistą i w niebo nie wierzył, że to prawdziwie szczęśliwy traf.
• • •
Jechali na południe wśród pustych pól i lasów. Porządną niemiecką asfaltową drogą. Początkowo mieli obawy, czy aby nie za bardzo ryzykują wybierając się tylko we dwóch. Nie mieli jednak wyjścia. Na szczęście trasa, którą wypadło im zdążać wiodła wzdłuż głównej szosy biegnącej znad morza w kierunku na Piłę i dalej ku Poznaniowi, była więc stosunkowo ruchliwa i dobrze kontrolowana. Dopiero potem musieli odbić w boczne drogi, ku ciemnym lasom, ale mieli nadzieję, że bezpiecznie dotrą do gromady naczelnika Chromali. Jechali niespiesznie, choć ich czarny służbowy Citröen Traction Avant model BL 11 wyciągał sto dwadzieścia na godzinę. Kierował jednak Farel, a ten nie lubił szybkiej jazdy, zresztą w ogóle kierowcą był dopiero od kilku miesięcy. Przed wojną jako gówniarz nie widywał samochodów zbyt często. Zwłaszcza na biednych ulicach rodzinnego Kazimierza. Czasem tylko, gdy po zmroku limuzyna tego czy owego burżuja przystawała na chwilę przy jakiejś młodocianej kurwie. I szybko znikała.
Początkowo nie rozmawiali ze sobą podczas jazdy, wreszcie pierwszy odezwał się „Profesor”:
– To dopiero są drogi! Nie to, co w Polsce… Yyyp – podsumował czkawką. Jak zwykle był na lekkim rauszu. Od czasu powstania nie rozstawał się z piersiówką.
– Tu teraz też jest Polska – zauważył Farel.
– Ciekawe… Yyyp… na jak długo. Obstawiam dziesięć lat.
– Oj, profesorku… Dobrze, że jesteśmy sami. Wiesz, co grozi za mówienie takich rzeczy.
Kwiatkowski wiedział, że przy chłopaku może sobie pozwolić na więcej. Nie tylko dlatego, że młody traktował go niemal po synowsku, ale także dlatego, że znał wiele jego sekretów. Zaufanie za zaufanie.
– A tak sobie mówię, bo droga mało atrakcyjna. – Profesor ziewnął.
– Poczytaj lepiej gazetę – poradził chłopak. – Specjalnie biegałem za nią rano.
Kwiatkowski wyjął ze schowka „Głos Ludu”. Zaczął wertować szare, zapisane maczkiem strony.
« 1 2 3 4 10 »

Komentarze

11 XI 2014   04:26:42

A korekta i redakcja śpią sobie w długi weekend, to i takie kawałki wchodzą na główną stronę.

29 XII 2014   14:34:24

Niezłe. Chciało się doczytać do końca. Zwrot akcji w końcówce pierwszorzędny, ale na zakończenie trochę za łatwo poszło głównym bohaterom. Jedyna wątpliwość jaka mi się nasuwa, to że dziwnie się czułem kibicując UBowcom, ale widać takie czasy...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.