Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Przeistoczenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułPrzeistoczenie
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
GatunekSF

Przeistoczenie

« 1 8 9 10 11 12 »

Antoni Nowakowski

Przeistoczenie

– Nic nie wiemy o ich istnieniu – stwierdził z namysłem. – Rok to akurat tyle, aby od wiosny do jesieni objechać znane nam siedziby. Ludzie z innych osiedli robią tak samo, zapewniając przyspieszenie rozwoju. Od północy mamy lądolód i niezbadaną puszczę, od strony południowej odcina nas boczna odnoga lodowca, trudna do przebycia.
Heritage szukał słowa kiedyś usłyszanego w rozmowie mędrców. Jego znaczenia nie do końca rozumiał, ale teraz wydawało się odpowiednie.
Przypomniał sobie.
– Żyjemy w enklawie. Do tej pory nam to wystarczało.
– Na południe od nas muszą istnieć osady! – Charles przecząco pokręcił głową. – Może nawet na północy!
– Na południu na pewno – przytaknął Jean. – Jednak postęp nie może być tam większy, bo już by nas odnaleźli. Kiedyś tam dotrzemy, może w następnym pokoleniu…
Huk wystrzału z muszkietu odbił się gromkim echem od drzew. Strzelono zza linii drzew i krzaków porastających jedno z bocznych wzgórz. Potem zagrzmiały raz za razem trzy kolejne odpalenia. Jeana ogłuszył boleśnie świdrujący uszy potężny hałas, tworzony opętańczym wrzaskiem kilkunastu gardeł, przeraźliwym, zachrypłym rykiem trąbek i donośnym waleniem w metalowe bębenki.
– Pilnujcie jucznych koni! Trzymajcie konie juczne! – Heritage krzyczał najgłośniej, jak mógł. – Atakują towary, a nie nas! Trzymajcie perszerony!
Ale komenda nic nie dała. Przestraszone wałachy dźwigające pakunki już stawały dęba. Wyrwały długie lejce z rąk przewodników i rozbiegły się. W panice galopowały w różne strony, a trzy z nich zmierzały tam, gdzie wciąż jeszcze rozwiewały się obłoczki spalonego prochu. Konie przenoszące srebrzyście lśniącą przesyłkę też poderwały się szaleńczego cwału – każdy w inną stronę. Metalowe pudło przechyliło się i wraz z nosidłem zwaliło na ziemię, osadzając je w miejscu. Szarpały się dziko, próbując zerwać wiążącą je uprząż.
Kakofonia wrzasków, ochrypłe dźwięki trąbek i huk uderzeń w wibrujący metal natychmiast ustały. Sześciu albo ośmiu jeźdźców pochylonych w siodłach wynurzyło się zza wysokich krzaków i cwałem zmierzało w ich stronę.
– To ludzie z dzikich osad! – Heritage widział, jak jeden z nacierających zręcznie chwyta wodze jucznego wałacha i zawraca w stronę lasu. – Odpierajcie ich!
W końcu poskromił deresza. Wyciągnął rapier i ruszył w stronę napastników.
Przed nim galopowali Montfort, Savigny, Perrault, Charles i jeszcze ktoś, wysoki i chudy – Jean rozpoznał syna Herberta – przeraźliwie wrzeszcząc i wymachując szablami. Ale ludzie z dzikich osad już uchodzili w stronę gęstwy drzew. Płazami białej broni popędzali dwa złapane juczne konie, dobrze obładowane.
Błysnęły ogniki dalszych wystrzałów. Heritage zobaczył, że coś kreśli w powietrzu czarne rysy, jakby niewidoczny człowiek szybko przeciągał przed jego oczyma koniec patyka unurzany w smole. Wiedział dobrze, co dostrzegł: strzały z łuków, wbijające się w ziemię parę kroków przed klaczą Montforta.
Herbert zawrócił konia. Nisko schylony nad łękiem siodła, krzykiem i gwałtownymi gestami wstrzymywał towarzyszących mu jeźdźców.
– Nie damy rady – sapnął do nadjeżdżającego Jeana, wolno chowając rapier do pochwy. – Wystrzelają nas z łuków i strzelb, jeżeli będziemy nadal szturmować. Znają teren i w razie pościgu przygotują zasadzkę.
– Czekali na nas? – Heritage także osadził wierzchowca.
– Myślę, że nie. – Montfort pokręcił głową. – Wracali z jakieś wyprawy albo odpoczywali. Zobaczyli nas z daleka i postanowili jeszcze coś zdobyć. Porwali konia z zapasami żywności i tylko jednego z towarami – dodał po chwili. – Tak naprawdę niewielka strata.
Jego twarz, nienaturalnie ściągnięta i blada, spływała potem. Herbert położył dłonie na łęku kulbaki, jakby instynktownie szukał oparcia.
Napastnicy z dzikiej osady chowali się już wśród pni. Ostatni z jeźdźców odwrócił się w siodle i radośnie pomachał ręką.
– Cieszcie się życiem, a nie marnujcie go dla głupiego postępu! – wrzasnął. Echo powtórzyło słowa. – Barany!
Zza krzewów dobiegło pogardliwe beczenie. Ludzie z dzikich osad często okazywali w ten sposób swój stosunek do mieszkańców starych siedliszcz.
Montfort wolno wyciągnął bukłak z torby przywiązanej obok olstra.
– Od tego cwału zaschło mi w gardle. – Jego głos brzmiał niewyraźnie, jakby mówienie przychodziło mu z trudem. – Odświeżę sobie przełyk.
Wszyscy zaczęli ocierać rękawami kaftanów pot z twarzy – wszyscy oprócz Omara Savigny. Chłopak tak długo próbował podnieść prawą dłoń, ze zdziwieniem przyglądając się brukającej rękaw czerwonej plamie, aż zwalił się z konia na ziemię.
Dłoń Omara zacisnęła się na rozłożystym krzaczku jagód, a krew coraz mocniej zmieniała barwę przejrzałych już owoców.
• • •
Dziewięć miesięcy później Jean Heritage, popijając napar z ziół, siedział na werandzie swojego domostwa. Oglądał z uwagą nowy typ siekiery – wytwarzania tego narzędzia podjął się niedawno Herbert Montfort.
Topór miał esowato wygięte stylisko, starannie wygładzone i nasączone wywarem lnianym. Świetnie leżał w ręku, a kształt rękojeści i jakość ostrza, teraz wielokrotnie przekuwanego, powodowały, że siła uderzenia znacznie wzrosła.
Heritage doskonale się czuł. Całą zimę wykonywał ćwiczenia zalecone przez lekarza. Unikał ciężkiej pracy, a kręgarz osady nastawił mu wysunięte dyski. Wtedy zaczął stosować różne ćwiczenia, a jedna z kobiet osiedla masowała mu plecy. Początkowo pił jeszcze wywar uśmierzający ból – szybko okazało się, że wcale nie musi. Wychylał tylko codziennie kubek mikstury służącej, jak wyjaśnił lekarz, poprawianiu ogólnych funkcji organizmu.
Heritage pomyślał, że nadszedł czas, kiedy powinien zacząć zbierać towary na pierwszą wiosenną wyprawę.
Sposępniał.
Tego dnia, kiedy wrócili z ostatniej podróży, z ledwie trzymającym się na koniu Omarem Savigny – przestrzelona ręka ciągle sprawiała mu nieznośny ból – rozpoczęły się obrady mieszkańców Osiedla na Wzgórzu. Wysłannicy Osady Centralnej nakłaniali do utworzenia hrabstwa.
Jean gorzko się uśmiechnął.
Spodziewał się długiego dyskursu – i odrzucenia propozycji. Przyjęto ją prędko i bez zbędnych ceregieli.
Znaleziona na wzgórzu z tyczkami przesyłka nie wzbudziła zainteresowania inżynierów. Powiedzieli Jeanowi, że zaraz ją otworzą i zbadają niewątpliwie cenną zawartość. Ale Jean widział, że ich myśli zaprzątają zupełnie inne sprawy. List Vernona w srebrzystej tulei Jean wręczył Igorowi Wintersowi, jednemu z mędrców.
Winters wiedział już o planie utworzenia hrabstwa. Poprosił Jeana, żeby chwilę poczekał na otwarcie metalowego walca.
Heritage zaśmiał się w duchu, przypominając sobie, jakim szybkim krokiem zmierzał Winters w stronę obszernego i długiego baraku, wymachując przy tym przesyłką Vernona.
– Vernon żyje jeszcze czasem przeszłym – skwitował mędrzec pytanie Jeana o treść listu, przegładzając palcami rudą brodę okalającą pucułowatą twarz.
Wysoki i tęgawy Winters zawsze nieco się pocił. Idąc albo rozmawiając, stale machał rękoma. Jego gęsta, pofalowana czupryna łączyła się z równie pokaźną brodą, przez co głowa wydawała się nieproporcjonalnie duża.
Heritage go lubił, bo Winters nie stronił od rozmowy. Nieraz obszernie wyjaśniał Jeanowi sprawy zdawkowo zbywane przez pozostałych mędrców. I teraz rudobrody mężczyzna wcale nie ukrywał treści pisma.
– Proponuje połączenie źródeł, archiwów i bieżących projektów technicznych. Ten krok ma przyspieszyć podjęcie fabrykacji produktów przynoszących największe korzyści – a teraz i zyski. Sugeruje połączenie prac nad nowymi wytworami, stworzenie wspólnej stacji, czyli założenie nowej osady. Szybkie zmodyfikowanie planu. Ale plan wydaje już ostatnie tchnienie.
Winters przesuwał między palcami okrągły przedmiot, bacznie mu się przyglądając.
– Vernon żyje czasem przeszłym. – Prychnął. – W sumie pisze o koncentracji, ale Osada Centralna poszła o dwa kroki dalej, jeżeli nie trzy. Julien próbuje ratować to, co złożyliśmy do mogiły. A oto i grabarz.
Mędrzec położył trzymaną w dłoni rzecz na stole.
Na blacie leżała mała, ale dość gruba moneta ze srebra, wcale nie wytarta i matowa, jak większość krążków ze szlachetnego kruszcu. Lśniła blaskiem nowości.
– Klucz całego problemu. – Winters ponownie wziął pieniążek w palce. Uważnie się mu przyglądał. – Od samego początku istnienia Osada Centralna dysponowała znacznym zapasem przemysłowego srebra, wykorzystywanym do fabrykacji monet. – Winters założył za ucho niesforny pukiel rudych włosów. – To kapitalnie przyspieszyło rozwój.
« 1 8 9 10 11 12 »

Komentarze

« 1 2
14 VII 2020   17:40:27

"Czerwona Poświata" wyświetla się, to prawda, tyle, że nie ma tego tekstu - przynajmniej ja tak mam - w zbiorczym wykazie opowiadań opublikowanych w "Esensji". Zauważyłem to przypadkiem. Powinno być albo na trzeciej, albo na drugiej stronie tegoż wykazu. W sumie szczegół, bo i tak tekst stary, ale porządek powinien być.
Pozdrawiam.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Czerwona poświata
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.