Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wstyd›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWstyd
OpisAutor pisze o sobie: Jestem dwudziestoletnim studentem UAM w Poznaniu. Piszę teksty o bardzo niejednorodnej tematyce, z różnym skutkiem próbując nadać kształt moim emocjom i wynikającym z nich przemyśleniom. „Wstyd” jest pośród moich opowiadań jednym z najbardziej nietypowych. W pozostałym wolnym czasie czytam, przesiaduję w kinie, gram na gitarze i jak każdy student próbuję zachować równowagę między tym co przyjemne a tym co pożyteczne.
Gatunekdramat

Wstyd

1 2 3 »
Umiał już zabijać bez wahania, był coraz silniejszy i dojrzalszy. Jednym ruchem maczety potrafił odrąbać gałąź grubości ręki. O rękach nie wspominając – były mniej twarde i już dawno radził sobie z nimi jednym pociągnięciem noża. Tak, pomyślał, jestem w tym dobry. Gdyby nie ta umiejętność, nie wyszedłby nawet ze swojej wioski, gdy przyszli jego Panowie.

Dominik Fórmanowicz

Wstyd

Umiał już zabijać bez wahania, był coraz silniejszy i dojrzalszy. Jednym ruchem maczety potrafił odrąbać gałąź grubości ręki. O rękach nie wspominając – były mniej twarde i już dawno radził sobie z nimi jednym pociągnięciem noża. Tak, pomyślał, jestem w tym dobry. Gdyby nie ta umiejętność, nie wyszedłby nawet ze swojej wioski, gdy przyszli jego Panowie.

Dominik Fórmanowicz
‹Wstyd›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWstyd
OpisAutor pisze o sobie: Jestem dwudziestoletnim studentem UAM w Poznaniu. Piszę teksty o bardzo niejednorodnej tematyce, z różnym skutkiem próbując nadać kształt moim emocjom i wynikającym z nich przemyśleniom. „Wstyd” jest pośród moich opowiadań jednym z najbardziej nietypowych. W pozostałym wolnym czasie czytam, przesiaduję w kinie, gram na gitarze i jak każdy student próbuję zachować równowagę między tym co przyjemne a tym co pożyteczne.
Gatunekdramat
Tropikalny deszcz dogasił resztki ogniska, jednak świt nadchodził już zdecydowanym krokiem przez dżunglę. Gwiazdy nierówno bladły i nieprzyjemna szarość poranka obnażała prawdę o ukrytej wcześniej w mroku rzeczywistości.
Obóz grzązł w błocie, ulegając wątpliwemu urokowi świtu.
Szmer w namiotach z biegiem minut narastał. Czas się zwijać.
Assai siedział przy dogasającym ognisku już czwartą godzinę, obserwując krąg zieleni otaczający skromną polankę. Świt dodał mu pewności siebie, zdejmując z jego barków ciężar, który już od dawna przygniatał go do twardej afrykańskiej ziemi. Dopiero teraz kształty i głosy, które widział i słyszał w ciągu ostatnich godzin, wydawały się być niegroźne, szczelnie zamknięte w chłodnej klatce świtu. Ptaki, drzewa i krzewy, które przez ostatnie długie godziny przybierały postacie wojowników i duchów, stały teraz spokojnie i dumnie, smagane lekkim wiatrem od strony gór. Już dawno nauczył się radzić sobie z tym. Wiedział, że duchy towarzyszą mu w każdej chwili i często czuł ich obecność. Wojownicy przywodzili mu na myśl ojca i braci, którzy obserwowali go z krainy duchów już trzeci rok. Tylko że jego bliscy, w odróżnieniu od nocnych zjaw, nie mieli pik, ale karabiny. Szkoda, pomyślał. Piki zawsze były niezawodne. Wszystko zależało od człowieka, który trzymał je w garści. Jego pewność i zdecydowanie warunkowały powodzenie i szanse na przeżycie. Co innego karabiny. W deszczu zacinały się, stając się bezużytecznym żelastwem. Gdyby nie one, jego rodzina może by żyła, a on nie musiałby odcinać swoim braciom rąk i nóg, by jego samego nie pozbawiono życia. Stare karabiny, które ojciec kupił jeszcze od Belgów zanim się stąd wynieśli, w deszczu odmówiły posłuszeństwa. Nikt się nie spodziewał, że rebelianci zaatakują wioskę w najgorszej ulewie…
Tak, z duchami umiał sobie radzić — jak każdy z jego plemienia. Gorzej było z ciałami, których sterty zaśmiecały dżunglę. Co noc obserwowały go oczy zabitych i okaleczonych jego własnymi rękami. Gdy siedział na warcie, czuł na sobie ich dotyk, ich oddech na karku. Setki razy oglądał się za siebie, setki razy płakał i błagał, by go zostawili. Na początku krzyczał i próbował dodać sobie pewności nucąc stare, plemienne pieśni, które matka śpiewała mu, gdy jeszcze żyła. Lecz za obudzenie Oficerów bez ważnego powodu groziło wybicie zębów. Po paru nocach stracił wszystkie. Dobrze, że to były pierwsze zęby, pomyślał. Wkrótce wyrosły te właściwe. Niestety, teraz i tych zostało już niewiele.
Ale nie skarżył się. Nie mógł. Nie miał komu. Owszem, bał się ciemności, ale walczył z tym, jak na wojownika przystało. Miał już czternaście lat, był mężczyzną — był żołnierzem. Czasem tylko, gdy noc była naprawdę gwiaździsta i przyjemna, a on nie miał warty, myślał o mamie i braciach. Siostry prawie nie pamiętał — miała tylko parę miesięcy, gdy przyszli rebelianci.
Teraz, rozmyślając i przygotowując się do kolejnego dnia marszu, w skupieniu obserwował żuka, który mozolnie przedzierał się przez czarne błoto. Tak jak my, stwierdził w myślach. Jego oddział podobnie do upartego owada dzień za dniem przedzierał się przez czarne błoto dżungli.
Ale to przynajmniej zrobiło z niego mężczyznę. Umiał już zabijać bez wahania, był coraz silniejszy i dojrzalszy. Jednym ruchem maczety potrafił odrąbać gałąź grubości ręki. O rękach nie wspominając – były mniej twarde i już dawno radził sobie z nimi jednym pociągnięciem noża. Tak, pomyślał, jestem w tym dobry. Gdyby nie ta umiejętność, nie wyszedłby nawet ze swojej wioski, gdy przyszli jego Panowie.
Uderzenie w tył głowy otrzeźwiło umysł chłopaka i wyciągnęło go z otchłani wspomnień.
— Znowu dałeś się podejść od tyłu! – usłyszał niski, chropowaty głos.
Wiedział, że to Saper, jeden z jego Panów. Szanował go. Jako jedyny z nich próbował zrobić z chłopców żołnierzy. Krzyczał i bił, ale tak trzeba. To dla mnie dobre, myślał Assai. Bez tego nie przeżyłby w dżungli mając jedenaście lat. Gdyby został sam, znaleźliby go inni, zabiliby lub okaleczyli. Mogli go też znaleźć żołnierze rządu – wtedy zastrzeliliby na miejscu lub torturowali, wyciągając zeznania.
Już dawno uciekłby stąd, gdyby tylko było dokąd.
Uciekłby — wtedy. Teraz nie. Teraz było już prawie dobrze. Wzbudzał szacunek i strach każdego napotkanego wieśniaka, kiedy wchodzili do wioski, szukając kolaborantów sprzyjających rządowi. Popisywał się przed innymi chłopcami umiejętnością władania maczetą, gdy trzeba było zająć się miejscowymi. Po cichu podziwiał Panów. Zawsze wiedzieli, gdzie kryją się zdrajcy. Wchodzili po prostu do jakiegoś domu i wyciągali ich jak królika z kapelusza. Chłopak widział objazdowy cyrk raz, kiedy z ojcem był w mieście, dwa dni drogi od ich wioski. Jechali, żeby sprzedać plon. Był tam akurat czarownik, który wyciągnął królika z kapelusza tak, jak Saper i reszta Oficerów wyciągała z chat zdrajców. Tylko kobiety zostawiali w środku i dopiero potem je wywlekali. Na początku zupełnie tego nie rozumiał. Dopiero potem okazało się, że prowadzili przesłuchania. A jeszcze później, w innej wiosce, wyszło na jaw, że i to nie jest prawdą. Gdy wychodzili z chat, czasem zostawiali te dziewczyny dla nich, młodszych chłopców. O ile jeszcze żyły. Ale jaka to różnica…
— Idziemy – krzyknął Saper.
A więc nie będzie posiłku. Od tygodnia już nie było. Tylko stare mięso w południe i to, co udało się znaleźć w czasie marszu.
Grupa kilkunastu mężczyzn i chłopców ruszyła w ciszy przez wilgotną, czarno-zieloną dżunglę. Od paru dni kierowali się na południe. Podobno w tym rejonie aż roiło się od kolaborantów. Szli oczyścić teren.
W stolicy pewnie też jest wojna, myślał chłopak. Właściwie to była ta „zła” stolica, stolica białych i posłusznych im zdrajców. Oni, rebelianci, mieli swoją stolicę i tylko ich miasto zasługiwało na szacunek. Assai nigdy tam nie był, ale słyszał kiedyś rozmowę Oficerów. Miał dobry słuch i czujny wzrok – dlatego wśród reszty przypadkowych chłopców tworzących oddział cieszył się największym szacunkiem.
Tylko w nocy jego wzrok i słuch stawały się przekleństwem. Słyszał, jak ciała bez rąk zbliżają się chwiejnym krokiem, widział wieśniaków bez nóg czołgających się ku niemu niczym ślimaki w błocie. I chciał krzyczeć, że to nie jego wina, że mu kazano — musiał, choć wiedział, że to złe.
Ale nie wiedział. Na początku tak myślał, ale teraz było inaczej. Teraz czuł, że ma prawo to robić, bo wywalczył sobie silną pozycję i posiadał maczetę, którą zabrał z jednej z wiosek. To była jego siła, a mając siłę trzeba z niej korzystać.
Wieśniacy jej nie mieli. Oni chcieli tylko siać swoje pieprzone zboże i zbierać pieprzone plony. Zamiast walczyć.
Jeden z niewielu nowych chłopaków, którzy przeżyli trudny początek w oddziale, zapytał go kiedyś, o co walczą. Assai pamiętał go dobrze. Lubił tego chłopca, może dlatego, że wioska, z której go zabrali, bardzo przypominała jego własną. Tak, chyba właśnie dlatego.
To było na postoju, po tym jak oczyścili osadę ze zdrajców. Chłopiec zapytał wtedy, dlaczego to wszystko się dzieje i jaki jest tego cel. Pamiętał dokładnie tę mądrą, ale wyrażającą brak zrozumienia twarz, gdy dzieciak patrzył mu prosto w oczy, chcąc wyczytać z nich odpowiedź.
To było właśnie wtedy, kiedy Assai zdobył maczetę.
Podniósł ją, leżącą na kamieniu obok, nową i lśniącą. Uśmiechnął się do siebie. Widział jasne plamki swoich kilku zębów odbijających się w lśniącym ostrzu.
A potem wbił je chłopcu w brzuch aż po rękojeść. Spokojnie przekręcił o sto osiemdziesiąt stopni i równie spokojnie wyciągnął. Chłopiec był tak zaskoczony, że nawet nie krzyknął. Jęknął tylko cichutko, osuwając się w kałużę — dzień był bardzo deszczowy. Assai patrzył na ofiarę jeszcze parę minut wzrokiem tępym i nieobecnym. Dzieciak wyglądał jakby spał, tylko ręce miał trochę nienaturalnie wykręcone, a z kącika ust kapała na glebę krew.
Assai po prostu nie znał odpowiedzi na zadane mu pytanie. Jego młodszy współtowarzysz postawił go przed problemem, którego nie potrafił rozwiązać. Ale rozwiązał go. Rozwiązał. Jednym wprawnym ruchem.
• • •
W połowie dnia zawsze przychodził kryzys, objawiający się zmęczeniem i niechęcią do wszystkiego. Do każdego kroku, do każdego oddechu, do życia chyba.
Dżungla – to co innego. Jej nienawidzisz szczerze i głęboko. Po trzech latach to dla ciebie pułapka, choć znasz jej każdy odruch. Przewidujesz każde podłe posunięcie i cały czas z nią walczysz. A jednocześnie to twój dom. Nieokreślony i prowizoryczny jak cała egzystencja oddziału, ale zawsze dom. Assai nie zastanawiał się nawet, czy umiałby żyć gdzie indziej. Obawiał się wyjścia z dżungli, jakby ona miała przykryć i zamaskować jego nieświadome-świadome zbrodnie Codziennie rano swymi wilgotnymi liśćmi omiatała jego sumienie, wysuszając je do cna. I za to właśnie nienawidził swego domu najbardziej. Za to, że każde drzewo, każda paproć i każda schowana za nią para dzikich oczu były świadkami jego życia. Nie myślał o tym wprost, ale podświadomie właśnie to napawało go strachem. Każde miejsce, każdy pień wyglądały podobnie. Miejsca, w których dojrzewał i spędzał biedne, głodne dzieciństwo, wyglądały dokładnie tak samo jak miejsca, w których odcinał ręce, podrzynał gardła i gwałcił. Dżungla stanowiła prawo i oceniała jego postępowanie. Ona pamiętała wszystkie przerażone twarze lepiej niż on sam. I przypominała mu o nich, wywlekając każdego dnia gwiazdy na czarną dziurę nieba i jak na starym filmie przywołując postaci z jego życia, jego ofiary. Ofiary tego lądu, ofiary tych, którzy byli gdzieś tam, schowani za szkłem i podłączeni do neonów cywilizacji.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wielichamowo Horror Show
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.