Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Czerwona poświata›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułCzerwona poświata
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
Gatunekhistoryczna, SF

Czerwona poświata

« 1 2 3 4 5 »

Antoni Nowakowski

Czerwona poświata

– Dobrze! Spotkanie pośrodku rzeki, na kamiennym przejściu. Bez broni. Nie bimberek, ale doskonała gorzała z trzciny cukrowej.
Tuba białogwardzistów po chwili przeniosła niezrozumiałą wymianę zdań. Niewidoczny żołnierz niespodziewanie dodał jeszcze:
– Podrzućcie trochę kamieni do zapalniczek, bo się nam kończą. Następnym razem jakoś wyrównamy…
Reszta nielicznego oddziału Wagnera budziła się, wyrwana ze snu krzątaniną przy szykowaniu wymiany. Chrząkali, przecierali oczy, a kilku za załomem transzei oddawało mocz. Strzelec Simmons, snajper oddziału, sprawdzał, czy nie zaparował się wizjer celownika optycznego jego karabinu.
Rzeka płynęła w głębokim wąwozie. Porucznikowi przypominał kaniony w rodzinnych Górach Skalistych, teraz tak dalekich od wzgórz i jarów Uralu. Oddział próbujący sforsować bród za dnia zostałby wysieczony ogniem wroga. W nocy sytuacja nie przedstawiała się tak prosto. Konfederaci i unioniści czuwali po zmierzchu. Wagner, z nastaniem świtu rozpoczynając czujną drzemkę, nie pamiętał już, od kiedy trwa ten stan. Wiedział tylko, że od bardzo dawna.
Ktoś w sztabie amerykańskiej dywizji ochotniczej dostrzegł możliwość wykorzystania przez konfederatów gościńca łączącego kilka wiosek, używanego też do przegonu bydła na wypas. Postanowił zabezpieczyć przejście. Front dawno już zastygł. Obie strony lizały rany, wyczerpane długotrwałą wojną i hekatombą ofiar. Zdziesiątkowana rota Wagnera otrzymała proste zadanie – strzec brodu, nawet do ostatniego żołnierza. Wykluczono możliwość odwrotu.
Frist, gotów do zejścia, obciągnął szynel i poprawił kaszkiet. Wagner ocenił, że czerwona gwiazdka prezentuje się całkiem dobrze – sierżant porządnie wykonał pracę. Emblemat nie wyglądał nawet na specjalnie brudny. Sierżant przetarł go kilka razy wodą z manierki. Kolor gwiazdy symbolizował płomień prawdziwej wolności, bronionej przez unionistów.
Żołnierze bez komendy zajmowali miejsca przy strzelnicach. Czekali na rozkaz, taki jak zwykle.
Wagner go wydał.
– Dajcie osłonę ogniową Fristowi, jeśli białogwardziści wymyślą głupi podstęp – zakomenderował. – Tylko bez nerwów! Powinno pójść dobrze.
Lufa karabinu Simmonsa przesuwała się w lewo i prawo. Snajper szukał pewnego celu.
Strzelec wyborowy oddziału Wagnera pochodził z Baltimore. Dawnej był kucharzem w jakimś podłym barze w ubogiej dzielnicy. Teraz okazało się, że nie tylko świetnie strzela, ale i dobrze gotuje. Jack Simmons oprawiał złowione zające i bażanty. Z nieodległej opuszczonej wioski O’Hara przynosił warzywa, wyszukiwane w zdziczałych ogródkach, a Jack pichcił niezłe zupy.
– Jeśli coś wymyślą, jeden na pewno pójdzie do piachu… – rzucił snajper. – Jakiś szczawik, śmieje się od ucha do ucha.
Wagner chrząknął. Obie strony przestrzegały krótkotrwałych rozejmów. Porucznik nie spodziewał się, żeby tym razem stało się inaczej. Wymiana dawała chwilę wytchnienia od obezwładniającej umysły nudy i beznadziei życia w okopie. Pozwalała zapomnieć o perspektywie ciągłego przebywania w ciasnych i wilgotnych schronach mieszkalnych. Stwarzała chwilową ułudę normalności.
Wagner przez chwilę zastanawiał się, czy ktoś z przeciwległego brzegu złowił jego twarz w celownik.
– Chłopczyk idzie… – O’Hara zatarł dłonie. – Niedługo napijemy się kawy. Dostaliśmy niezłe suchary i czekoladę, też całkiem świeżą.
Piegowatą twarz farmera z Idaho rozciągnął uśmiech.
Od strony konfederatów do wymiany wychodził zawsze ten sam żołnierz – szczupluteńki młodzieniaszek w przydługim szynelu i zuchowato przesuniętej na bakier czapce. Wagner sądził, że dowódca wrogów wybrał go świadomie, wiedząc że w razie strzelaniny straci najmniej wartościowego podwładnego. Chłopak niósł dzbanek opatulony ręcznikiem. Przez ramię przewiesił sporej wielkości torbę.
Simmons kaszlnął i odłożył snajperkę.
– Szykujmy stoliki… – stwierdził wyraźnie zadowolony. – Zależy im na papieroskach, więc nie wykoncypują nic głupiego.
O’Hara wyciągnął z kieszeni płaszcza pilnik i sięgnął po piłę. Kapral utyskiwał, że jej zęby mocno się już stępiły. Najwidoczniej, osądził Wagner, O’Hara zamierzał po śniadaniu z pyszną kawą zabrać się do ich ostrzenia. Wielu żołnierzy pomagało dawnemu farmerowi. Szukali zajęcia zabijającego przytłaczającą umysły jednostajność życia w głębokim wykopie.
– Poruczniku, przeczyta pan przy kawie ostatni list od żony? Chłopaki mówili, że dostał pan nowy… – W głosie O’Hary brzmiała pewność pozytywnej odpowiedzi. – Tak mało otrzymujemy listów, tak niewiele… Może coś napisała o tej poświacie.
Wagner z trudem stłumił ciężkie westchnienie, odpowiedział jednak z uśmiechem:
– Tak, kapralu. Pominę tylko najbardziej osobiste wątki.
Z przyzwyczajenia zerknął w okular lornety nożycowej, starego grata, pewnie wyciągniętego z jednego z magazynów, gdzie przechowywano dawno wycofane z użytku rupiecie. Lorneta nadal sprawowała się dobrze, pozwalając na bezpieczny ogląd terenu.
Wagnera coś podświadomie niepokoiło w wyglądzie wrogiego brzegu. Coś, czego jeszcze nie potrafił określić. Trzy smużki dymu nad stanowiskami konfederatów nabrały gęstości – białogwardziści też szykowali śniadanie. Szczupły chłopak wracał do swoich, machając ręką. Palił papierosa. Frist już wychodził na strand, niosąc dzbanek z kawą. Ptaki nadal beztrosko spacerowały na przedpolu pozycji konfederatów, pilnie szukając pożywienia.
Wagner przesunął głowicę lornety. Chciał przyjrzeć się szczytowi kamienistego wzgórza. Na jego zboczu rozgałęział się okop konfederatów.
Coś dziwnego, niespodziewanego, wdarło się do siatkówek oczu porucznika. Coś, czego jeszcze wczoraj nie było. Wagner już wiedział, co go niepokoiło.
Od wschodu też nadciągała czerwona poświata. Mało jeszcze widoczna, wyglądająca jak zetlałe zamazanie widnokręgu amarantową farbą, jednak wyraźnie już dostrzegalna.
• • •
Porucznik Harry Wagner czytał ostatni list od swojej żony Joan. Znał go na pamięć, tak jak wszystkie pozostałe.
Siedział w przeznaczonym tylko dla niego schronie mieszkalnym. Wąskie wyjście wiodło pod stromym kątem wprost do stanowisk strzelniczych. Wagner lubił swoje niewielkie przytulisko, bo czuł się w nim bezpiecznie. Nad głową miał warstwę stalowych belek i kilka metrów kamieni i ziemi. Nawet ciężki granat plazmowy uderzający w strop nie wyrządziłby większych szkód. Kryjówka była niewielka i całkiem przytulna – prycza, piecyk, stolik, stojak z miednicą, popękane lusterko, trzy zydle i biurko. Zbił je O’Hara, wykorzystując deski oszalowania okopu.
Wagner ponownie zaczął studiować fragment listu żony o czerwonej poświacie. O’Hara nie mylił się – Joan sporo o niej napisała. O promieniowaniu pożerającym wszystko. O tym, że jej i sąsiadom zostało ledwie parę godzin życia. O tym, że nikt już nie pamięta, dlaczego wybuchła wojna i czemu tak zaciekle obrzucono się bombami i pociskami jądrowymi. O tym, że modli się, żeby okop na zboczu wąwozu go ochronił. I o tym, że bardzo go kocha.
Harry wiedział, że napisze nowy list od martwej już żony. I kilka innych do swoich podkomendnych, pełnych wieści o zwykłych sprawach i małych kłopotach. Przy następnej kawie zrobi to samo, co zawsze – przeczyta je. Tylko on umiał czytać i pisać. Nikt już nie wiedział, kiedy zamknięto szkoły i przestano uczyć znaczenia liter.
Porucznik w biurku przechowywał pierwsze próbki tych listów. Zachował je. Przy każdym liście zmieniał charakter pisma i dzięki tym próbkom dobrze wiedział, który jest odpowiedni. Żołnierze traktowali listy jak relikwie, nieraz i nie dwa prosząc go o ponowne przeczytanie. Musiały różnić się charakterem pisma.
Pamiętał, że niebawem musi też udać się do odległego magazynu, nadal pełnego zaopatrzenia. Znowu przyniesie papierosy, suchary i cukier. Upozoruje kolejną dostawę.
Porucznik pragnął już tylko jednego. Zanim nad piękną rzekę dotrze czerwona poświata, mogli przecież razem z konfederatami złowić kilka pstrągów. Urządzić piknik, a potem na kamienistej plaży rozegrać mecz piłkarski.
Mogli też w końcu odpruć z czapek i kaszkietów czerwone i białe gwiazdy i zerwać z naramienników niepotrzebne już nikomu dystynkcje.
Wagner złapał się nagle na dziwnie prostej i oczywistej myśli. Poczuł złość, że wcześniej nie przyszła mu do głowy.
Mógł przy kolejnej wymianie sam zanieść konfederatom sakwę z towarami. I pośrodku rzeki porozmawiać o czerwonej poświacie z dowódcą oddziału śmiertelnych wrogów.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

25 II 2016   21:21:56

Wciągający, porządnie napisany, a momentami nawet wzruszający tekst. Przeczytałem z przyjemnością.

26 II 2016   19:26:49

Wielkie dzięki za komentarz.Cóż, wojna z zasady jest brudna i krwawa, a jednak niekiedy w toku tych morderczych działań zdarzają się momenty wzniosłe, a może nawet wzruszające. Tak chyba bywa.
I to - między innymi - starałem się w tym opowiadaniu uchwycić.

Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeistoczenie
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.