Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 14 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Antoni Nowakowski
‹Czerwona poświata›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAntoni Nowakowski
TytułCzerwona poświata
OpisAutor pisze o sobie:
prawnik i politolog, piszący opowiadania i nowele, głównie o tematyce fantastycznej. Ceni fantastykę, ale także historyczną literaturę marynistyczną, faworyzując książki Frederica Maryatta i niektóre pozycje napisane przez Cecila Scotta Forestera. Swoje teksty publikował na ogólnodostępnych portalach internetowych. Ulubiona książka – „Rok 1984” George’a Orwellla, opowiadanie – „Kłopoty to moja specjalność” Raymonda Chandlera, a film to „Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda.
Gatunekhistoryczna, SF

Czerwona poświata

« 1 2 3 4 5 »

Antoni Nowakowski

Czerwona poświata

• • •
W miejscu brodu woda sięgała ledwie po kolana, jednak przeszywała ciało zimnem. Nawet w upalny dzień rzeka nigdy mocno się nie nagrzewała.
Podczas wymian emisariusze konfederatów i unionistów często donosili kamienie, wkładając je w nierówności płycizny. Warstwa małych głazów i otoczaków narastała. Teraz już wszyscy nazywali przewężenie rzeki kamiennym przejściem.
Stali naprzeciwko siebie – Wagner i dowódca oddziału konfederatów, wysoki, młody mężczyzna w okrągłych okularkach na ładnie zarysowanym nosie. Porucznik poczuł w sercu ukłucie zazdrości, gdy zobaczył nakrycie głowy wroga. Kaszkiet z gładkiej, błyszczącej skórki, z pięknie wyprofilowanym daszkiem, ozdobiony gwiazdą z białego metalu wyglądał bardzo szykownie i przyciągał wzrok.
Trzymany w dłoni przez dowódcę konfederatów dzbanek z kawą roztaczał cudowny zapach.
– Nieźle pachnie… – Wagner przełożył naczynie do sakwy. Zabrał aż trzy torby – uzgodniono obfitą wymianę. Towary sprawnie wędrowały z rąk do rąk. – Piękna czapka, pozazdrościć… Jestem porucznik Harry Wagner, dowódca nędznych resztek licznego niegdyś oddziału Amerykańskiej Brygady Ochotniczej. Was też nie pozostało zbyt wielu… Wiemy o tym.
Mężczyzna w okularach wzruszył ramionami. Niedbałym ruchem zdjął czapkę i palcami przygładził włosy. Miał ładną fryzurę, długie włosy układały się na czole w gęstą grzywkę.
Przez chwilę Wagner czuł niepewność, czy został zrozumiany. Odpowiedź rozwiała wątpliwość.
– Starszy lejtnant Joshua Lermontow, dowódca kompanii Angielskiej Brygady Ochotniczej imienia Oliwera Cromwella. – Lermontow niespodziewanie uśmiechnął się. Rozerwał paczkę papierosów i wsadził jednego do kącika ust. – Czemu chciałeś się spotkać? Nie mamy sobie wiele do powiedzenia…
Lermontow mówił wysmakowanym angielskim, z akcentem kogoś, kto ukończył renomowany uniwersytet i większość życia spędził nad Tamizą, obracając się w kręgach doskonale wykształconych ludzi.
Kątem oka Wagner dostrzegł sporej wielkości okonia, płynącego z nurtem. Kolczasta ryba zatrzymała się na chwilę, jakby oceniając, czym są buty i łydki obu mężczyzn. Po chwili okoń popłynął dalej.
– Naprawdę tak się nazywasz? – Wagner zadał pytanie bez chwili zastanowienia. Oksfordzki akcent zupełnie nie pasował do rosyjskiego nazwiska. Wielu żołnierzy brygad ochotniczych obu stron często przybierało nowe, nieraz dziwnie brzmiące nazwiska. – Ładnie brzmi…
– Dawniej nazywałem się Trent. Nijako… – Człowiek w pięknym kaszkiecie wolno pokiwał głową. – Obecne nazwisko znacznie bardziej odpowiada moim zapatrywaniom, poglądom i ideom. Walczymy o nie – o świat bez granic, bez banków, bez pieniędzy i wyzysku. O skonfederowany glob wytęsknionej sprawiedliwości. W tej walce nazwiska są bez znaczenia, jednak obecne bardziej mi się podobało. W nowym świecie brzmiałoby dobrze…
Lermontow uśmiechnął się tęsknie. Zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. Z namysłem potarł czubek kształtnego nosa.
– Harry, mów, o co chodzi – dodał po chwili. – Chyba nie ściągnąłeś mnie po to, żebyśmy dostali zimnicy… Jesteś wrogiem, śmiertelnym wrogiem, i mam nadzieję kiedyś cię wykończyć. Twoi żołnierze może zrozumieją, że otumaniła ich głupia propaganda obrońców zmurszałego porządku. Znajdziemy dla nich miejsce.
Wagner ciężko westchnął. Wiele razy słyszał takie słowa – na spotkaniach, wiecach, mityngach. Słyszał je prawie bez przerwy w stacjach informatycznych, gdy jeszcze działały. Od jeńców, tłumaczących, dlaczego walczyli tak zaciekle. Sam wygłaszał kiedyś bardzo podobne zdania, głęboko w nie wierząc. Ta wiara zetlała, obróciła się w proch, przemieniła w dojmujące poczucie wstydu, gdy przypominał sobie widoki egzekucji i rekwizycji. Gdy wspominał widok ciężarówek, odwożących niepewnych ideowo do obozów odosobnienia. Coraz dłuższe kolumny aut… Przemieniła się w żrące duszę poczucie winy, gdy ujrzał nagie trupy, wiszące na drzewach i latarniach, z przywiązanymi kartkami: ”zdrajca”, „szpieg”, „renegat”, „sprzedawczyk”, „konfederat”.
Pamięć porucznika nagle przywołała twarzyczki chudych dzieci, wyciągających rączki po żołnierskie suchary. Zakłopotany uśmiech O’Hary, sięgającego do torby z racjami żywnościowymi. Wagner odwracał wtedy głowę, bo inaczej musiałby postawić kaprala przed sądem polowym za marnowanie cennej żywności.
Nie było sensu wszczynać z Lermontowem dyskusji. Już nie teraz, gdy z każdym dniem przybliżała się zawłaszczająca niebo czerwona poświata.
– Joshua, ty i inni uważacie, że walczycie o słuszną sprawę. My też tak uważamy. Może nawet jesteśmy jej nadal wierni – skwitował krótko. – Co z tego? Wszystko rozpłynęło się w krwi, głodzie, trupach. W gadaninie nawiedzonych polityków, siedzących w dobrze zabezpieczonych schronach. Dajmy sobie z tym spokój…
Wagner przez szynel czuł przyjemne ciepło dzbanka z kawą. Myśl o kubku czarnego jak smoła napoju spowodowała napływ śliny do ust. Z rozdrażnieniem pomyślał, że teraz najprostsze przyjemności wywołują zachwyt. Tak jak u Lermontowa, z błogim wyrazem twarzy zapalającego następnego papierosa.
– Tobie i mnie z wielkich zamiarów wyszło wielkie gówno… – kontynuował głuchym głosem. – Jak ostatni głupcy utaplaliśmy się w nim po szyję. Daliśmy się oszukać pieprzonej gadaninie. Lepiej powiedz, co wiesz o tej czerwonej poświacie.
Wagner ze zdziwieniem stwierdził, że obaj mówią sobie po imieniu, jakby od dawna się znali. Równie niespodziewanie skonstatował, że czuje się tak, jakby rzeczywiście spotkał dobrego znajomego. Może z tego powodu, że ten starszy lejtnant też był żołnierzem i nadal wierzył w to, o co zaciekle walczył.
Człowiek w pięknej czapce uważnym spojrzeniem omiótł twarz Wagnera. Przez chwilę głęboko nad czymś się zastanawiał. W końcu dziwnie znużonym gestem wzruszył ramionami.
– Radiacja… – stwierdził, drapiąc się po policzku. – Widzę, że wiesz. Albo domyśliłeś się. Kurestwo, i nie ma siły, żeby ją powstrzymać.
Wagner poczuł, że stopy zesztywniały mu z zimna. Dzbanek z kawą szybko stygł. Należało wracać. Pewnie na obu brzegach już zastanawiano się, o czym dowódcy tak długo rozmawiają.
– Zakończmy walkę – kontynuował. – Wspólnie poszukamy sposobu ratunku. Koniec z podziałem na konfederatów i unionistów. Twoi i moi żołnierze zrozumieją, dlaczego, jeśli dowiedzą się, czym jest poświata. Pewnie się domyślają…
Lermontow pokręcił głową. Zdjął okulary i przetarł je kawałkiem irchy. Uważnie oglądał soczewki, jakby dostrzegł w nich coś bardzo interesującego.
Ławica małych płotek przepłynęła między nogami obu mężczyzn. Wagner odprowadził ją wzrokiem. Przypomniała mu czasy, gdy oddawał się ulubionej pasji – łowieniu ryb.
Lermontow odchrząknął.
– Harry, cóż chciałbyś zrobić? – rzucił, ugniatając w palcach następnego papierosa. Dokładnie go obwąchał i uśmiechnął się z zadowoleniem. – Zakończyć wojnę na tym zapomnianym przez wszystkich zadupiu? Już od dawna specjalnie intensywnie nie walczymy.
– Tak – potwierdził porucznik. – Chłopie, nie mam żadnej łączności z jakimś zakichanym sztabem. Ty też nie masz. Zapomniano o nas i bardzo możliwe, że jesteśmy ostatnimi oddziałami unionistów i konfederatów. Reszta już gnije w ziemi. Albo patrzą w lusterko i widzą, jak skóra odpada płatami, wypadają włosy. Dziwią się, że srają ropą… Może razem jakoś się uratujemy.
Wagner nie spał całą noc. Czytał listy Joan. Czytał stare listy żon i dziewczyn żołnierzy. Prawdziwe listy, pilnie skrywane. Dokładał szczap do piecyka, a potem wracał do lektury i rozmyślań. O tym, co powiedział Lermontowowi, pisało wiele osób. Harry sądził, że rozkaz zabezpieczenia brodu uratował tych kilka tuzinów żołnierzy w dziurawych szynelach i znoszonych czapkach. Przedłużył istnienie jego i Lermontowa, choć obaj nie wiedzieli, na jak długo.
Porucznik od dawna czuł, że jego pasje i przekonania odchodziły w niebyt, stawały się nieistotne, a nawet śmieszne w obliczu tego, co czego doprowadziły.
Lermontow schylił się zebrał dłonią garść piasku, wspaniale żółtego, z drobnymi kawałkami kwarcu, nieskalanymi nawet cieniem brudu. Przyglądał się mu z uśmiechem.
Opłukał palce i spojrzał wprost w twarz Wagnera.
– Nie. – W głosie dowódcy konfederatów zabrzmiało zdecydowanie. – Możemy wygrać. Ta kurewska poświata kiedyś w końcu ustąpi… Może nie ogarnie wszystkiego.
Wargi Lermontowa ułożyły się w marzycielski uśmiech.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

25 II 2016   21:21:56

Wciągający, porządnie napisany, a momentami nawet wzruszający tekst. Przeczytałem z przyjemnością.

26 II 2016   19:26:49

Wielkie dzięki za komentarz.Cóż, wojna z zasady jest brudna i krwawa, a jednak niekiedy w toku tych morderczych działań zdarzają się momenty wzniosłe, a może nawet wzruszające. Tak chyba bywa.
I to - między innymi - starałem się w tym opowiadaniu uchwycić.

Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przeistoczenie
— Antoni Nowakowski

Operacja „Koziorożec”
— Antoni Nowakowski

Brama – opowieść o Aaronie Wintersie
— Antoni Nowakowski

Listy kochanków
— Antoni Nowakowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.