Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Konrad T. Lewandowski
‹Żywa woda›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKonrad T. Lewandowski
TytułŻywa woda
Gatunekgroza / horror

Żywa woda

Konrad T. Lewandowski
« 1 3 4 5 6 »

Konrad T. Lewandowski

Żywa woda

Śpiwór, ubranie i karimata Leszka były całkowicie nasiąknięte wodą. Zbielała twarz, sine wargi i pomarszczone palce leżącej obok dłoni były tak zmacerowane, jakby ciało całą noc leżało w rzece. Jednak po obu stronach topielca, posłania Krzyśka i Tadeusza były zupełnie suche…
– Rzepa! Agniecha! Szybko!!! – zaczął krzyczeć Młynarczyk. Krzyk wydał mu się jedyną rozsądną, logiczną i pociągającą rzeczą. Pragnął tylko wrzeszczeć, zatracić się w krzyku, stać krzykiem.
Ale potem wywlekli trupa z namiotu i stali nad nim we czwórkę patrząc i milcząc. Beata nie powracała do roli szefowej, nic nie kazała. Miała otępiały wzrok, zapadnięte policzki, wydawała się bardziej wyczerpana niż wczoraj wieczorem. Bezdźwięcznie poruszała wargami. Zamiast niej odezwała się Agnieszka:
– On ma coś w ustach… – stwierdziła zupełnie spokojnie.
Młynarczyk machinalnie ukląkł i włożył dwa palce w usta nieboszczyka. Rzeczywiście, w gardle coś tkwiło. Z trudem dało się wyjąć, bo jakieś kolce zaczepiały o podniebienie i język. Gdy wreszcie to wyciągnął, powietrze z sykiem wyszło mu z płuc, a oddech zamarł.
Była to głodowa forma okonia, złowiona i wyrzucona przez Leszka wczoraj przed południem. Z pyska martwej ryby jeszcze wystawał fragment wyrwanych haczykiem wnętrzności.
– Nnnłeeee… – Beata zwinęła się w kłąb i zaczęła wymiotować.
Agnieszka ominęła ją spokojnie i przeszła na tył namiotu mężczyzn.
– Spójrzcie! – pokazała. – Tędy przyszła po niego woda…
Od namiotu do rzeki ciągnął się szeroki na dwie dłonie pas wyległej trawy, przyciśniętej do ziemi jakby przez silny strumień wody. Miejscami darń została rozmyta i wypłukana do gołego piasku. Młynarczyk pokręcił głową z niedowierzaniem. Ten ślad miałby sens tylko wtedy, gdyby zamiast namiotu stała przedziurawiona cysterna!
Grabarz podszedł bliżej i stanął jak wryty. Wszelka logika w jego umyśle uległa zawieszeniu. W jednym miejscu, od bruzdy w rozmytej darni odchodziła zakolem druga, zaraz łączyła się z nią z powrotem, jednak przeciwne ułożenie trawy w tym zakolu wskazywało, że woda płynęła też w odwrotną stronę – od rzeki do namiotu. Strumień najpierw przypłynął, potem wrócił, a obie drogi nie pokryły się dokładnie…
• • •
Syrena rozdygotanymi dłońmi wertował swoje ksero. Kopia bezimiennej księgi była wilgotna, wręcz mokra. Kartki pomarszczyły się, posklejały, niepewny dotyk palców sprawiał, że płaty papieru darły się, rozchodziły i wypadały. Kiedy wreszcie Rodrigez odnalazł szukany ustęp, wersy tak skakały mu przed oczami, że nie mógł skupić się na ani jednym zdaniu. Docierały do niego tylko strzępy tekstu: roztwarza się w wodach i na powrót z wód koncentruje…, …pierwsza inteligencyja, zrodzona w przedwiecznym oceanie, zanim Bóg nakazał stać się światłości…
Odbitka wyleciała z rąk, kiedy Agnieszka położyła mu dłoń na jego ramieniu.
– Kim… jesteś? – zapytał ją, walcząc z bezwładem języka.
Dziewczyna bez słowa wzięła go za rękę i poprowadziła na brzeg, do kajaka, którym wczoraj płynęli. Również bez słowa rozebrała się do naga, położyła nad dnie i wysoko uniosła nogi, zaczepiając łydki o burty. Krzysztof ruszył ku niej, ogarnięty nagłym pragnieniem, by zapomnieć o wszystkim. Już stał obiema nogami w kajaku, już rozpinał spodnie, gdy ona nagle uniosła biodra i zaczęła oddawać mocz prosto na jego buty. Syrena zamarł ogarnięty wstrętem. I tak pozostał z wpół rozpiętym rozporkiem, bo z pochwy Agnieszki zaczął wylewać się drugi, znacznie obfitszy strumień wody. Kałuża na dnie kajaka szybko rosła…
Krzysztof Rodrigez, zwany Syreną, oderwał wzrok od krocza dziewczyny i spojrzał na jej twarz. Wtedy zawył. Gwałtownie szarpnął się do tyłu, przewrócił na rufę, poderwał nogi.
Twarz Agnieszki była wyschłą twarzą mumii z obnażonymi zębami. Reszta ciała kurczyła się w oczach, piersi wiotczały i przysychały do żeber, które rysowały się coraz wyraźniej pod szarzejącą skórą. Kiedy nogi zamieniły się w sękate patyki, woda w kajaku zafalowała, wspięła, wbrew ciążeniu przelała przez burtę i, pozostawiając za sobą truchło, wijąc się w trawie jak srebrzysty wąż wróciła do rzeki.
– Ciało ludzkie w sześćdziesięciu procentach składa się z wody… – powiedział Syrena cicho i wyraźnie, ze zdumieniem, w całej pełni ogarniając ten fascynujący fakt. – Ludzkie ciało w sześćdziesięciu procentach składa się z wody… – powtórzył – z sześćdziesięciu… ludzkie ciało… procent…. – Wstał, zaczął iść w stronę Beaty, wciąż klęczącej przy zwłokach Leszka. – Ludzkie ciało… sześćdziesiąt… wody… – podniósł saperkę, leżącą koło wygasłego ogniska. – Ludzkie ciało z wody… – z rozmachem uderzył Rzepę w tył głowy. Kość ustąpiła od razu. – Sześćdziesiąt procent… z wody… z wody… ciało… – tłukł krawędzią łopatki raz po razie.
– Z wody! – Syrena wyprostował się i rozejrzał. Napotkał wzrok pobladłego Młynarczyka. Natychmiast skoczył ku niemu unosząc oblepioną włosami saperkę.
Tadeusz zaczął uciekać. Syrena byłby go dopadł, ale potknął się o linkę namiotu i przewrócił. Gdy wstał, grabarz już przepadł w krzakach.
• • •
Młynarczyk pędził przed siebie bez jednej myśli w głowie, całkowicie podporządkowując się instynktowi przetrwania. Nie liczył czasu, nie zapamiętywał drogi. Gdy drogę zagrodziła mu rzeka, po prostu skręcił w bok. Potem znów natknął się na rzekę i znowu skręcił, nie pamiętał, czy w prawo, czy w lewo. Kiedy nie miał już siły biec, szedł, przebijał przez zarośla i napotkawszy rzekę znów starał się ją ominąć. W ten sposób, po dwóch godzinach, pokaleczony przez krzaki jeżyn, dysząc ciężko, rozgarnąwszy kolejną kępę krzaków… wrócił do obozu.
Obawa rozwiała się natychmiast. Syrenę widać było z daleka. Powiesił się na brzozie, na skraju polany, z dala od rzeki. Młynarczyk podreptał niepewnie ku niemu, ale powstrzymał go cichy charkot.
Beata jeszcze żyła. Poszatkowany mózg był na wierzchu, przemieszany z włosami i skrzepami, mimo to żyła. Leżała twarzą do dołu, na zalanym krwią trupie Leszka, jedna jej dłoń miarowo drapała darń. Na ten widok w Tadeuszu ocknęły się resztki człowieczeństwa.
Trzeba ratować, pomyślał machinalnie, dowieźć do wioski… Ruszył do kajaków. Strupieszałe zwłoki Agnieszki nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Po prostu nie przyjął tego widoku do wiadomości. Z łatwością uniósł mumię jedną ręką i cisnął daleko w szuwary. Zepchnął kajak na wodę, przywiązał, potem wrócił po Beatę. Przyniósł ją na rękach i ułożył na przednim siedzeniu, na tak by klęczała twarzą do dołu, oparta policzkiem o pokrywę dziobu. Ręce po obu burtach, bezwładnie osunęły się do wody. Nie poprawiał ich, chwycił wiosło, odcumował i ruszył z prądem.
Nie analizował swego planu, nie rozważał szans, nie rozpamiętywał. Instynkt podpowiadał mu, że pomysł, by dowieźć ranną do jeziora, do wioski, jest jego ostatnią szansą. Tylko ta myśl chroniła przed obłędem. Jej musiał się trzymać za wszelką cenę. Dotrzeć do wioski, wezwać pogotowie… Rzeka musiała przecież wpadać do jeziora!
Wiosłował ile sił, wypatrując otwartych wód za każdym zakrętem. Jezioro nie pojawiało się. W zamian nadeszło zmęczenie, potem osłabienie, spowodowane brakiem śniadania i obiadu. Młynarczyk walczył ze znużeniem nawet nie siłą woli, lecz samymi nerwami, desperacją, tępym uporem. Gdy w końcu musiał zrobić przerwę, spostrzegł, że Beata już nie oddycha. Jest zimna. Skrzepła krew mocno przykleiła strzaskaną głowę do poszycia kajaka.
Przyjął to obojętnie. Przecież najważniejsze było dotrzeć do jeziora! Tymczasem słońce chyliło się już ku zachodowi. Chwycił za wiosło. Cała jego świadomość zatraciła się w rytmie wiosłowania.
Za kolejnym zakrętem rzeka skończyła się nagle. Woda rozlewała się po bagnistej łące, rozproszyła między kępami trawy i sitowia, nikła w ziemi. Nurt ustał zupełnie. Młynarczyk machinalnie zepchnął kajak z mielizny, wycofał, zaczął szukać głównego koryta. Odnalazł je, chwilę płynął pod prąd, wypatrując jakiejś przeoczonej wcześniej odnogi, po czym znów dał się znieść. Po paru minutach ponownie znalazł się na znieruchomiałym rozlewisku. Opuścił wiosło i zaczął martwo patrzeć przed siebie. Las był daleko, może ze trzysta metrów; przysłaniały go zwolna podnoszące się pasma wieczornej mgły.
Zapatrzony w dal Młynarczyk nie zauważył małego zawirowania, jakie pojawiło się między zanurzonymi w wodzie, skurczonymi palcami Beaty, przekształciło w strumyczek, który owinął się wokół martwego nadgarstka i wpłynął w górę, do rękawa koszuli…
« 1 3 4 5 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Grudzień 2014
— Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Komisarz Drwęcki w trasie. Przystanek Łódź
— Wojciech Woźniak

Komisarz Drętwy
— Michał Foerster

Zaczyn
— Eryk Remiezowicz

Klapa „Ramzesa Wielkiego”
— Marek Pawelec

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.