Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Dolata
‹Tam, gdzie kwitną jabłonie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Dolata
TytułTam, gdzie kwitną jabłonie
OpisRocznik ’92, absolwent filologii polskiej na UAM-ie ze specjalnością wydawniczą. Miłośnik literatury, w szczególności fantasy, wielbiciel rodzimego hip hopu, muzyki celtyckiej i filmowej, kinoman. Publikował m.in. w „Qfancie”, „Esensji” i w serwisie Poltergeist.
Gatunekfantasy

Tam, gdzie kwitną jabłonie

« 1 6 7 8

Marcin Dolata

Tam, gdzie kwitną jabłonie

Słowa Morrigan przypominające o dawnej umowie zasiały w sercu kobiety ziarno niepokoju, które szybko zakiełkowało. Bláithín niepewnie spoglądała na każdego gościa w jej domu, każdy kwiat zaczął wyglądać podejrzanie, pod każdym kamieniem mogło czaić się niebezpieczeństwo. Nie wiedziała, co szykuje Morrigan, ale nie chciała tego doświadczyć.
Pewnego ranka wydarzyło się coś dziwnego – kobieta dostrzegła na dworze kraczące kruki. Czarne ptaszyska licznie rozsiadły się na najbliższych budynkach i ciągle ich przybywało. Inni mieszkańcy wioski również je zauważyli i zaczęli wytykać palcami. Bláithín bez zastanowienia zabarykadowała okna i do wieczora nie wyściubiła nosa na zewnątrz, tylko słuchała upiornego krakania zza ściany.
Podjęła decyzję nad ranem, po kolejnej nieprzespanej nocy. Dłonie drżały jej nieustannie, nie mogła się na niczym skupić. Przed świtem, kiedy w wiosce panowała jeszcze cisza, poszła na nabrzeże, zepchnęła niewielką łódź na wodę i chwyciła za wiosła. Wbrew woli Morrigan postanowiła sama popłynąć do krainy skąpanej w blasku wieczności, wprost w objęcia męża i Siwowłosej. Musiała spróbować.
Morski żywioł stawiał opór niemłodym już mięśniom, ale łódka odbiła od brzegu. Kobieta wiosłowała zawzięcie przez cały poranek. Słońce raziło ją w oczy, pot zmoczył jej tunikę na plecach, a na dłoniach pojawiły się odciski.
– Nasza umowa wciąż obowiązuje. Bramy Avalonu są dla ciebie zamknięte. Nigdy tam nie dopłyniesz – usłyszała głos Morrigan tuż przy swoim uchu, kiedy znalazła się na końcu zatoki, w miejscu, z którego rozpościerał się widok na otwarte morze. Rozejrzała się nerwowo na wszystkie strony, ale nigdzie nie zauważyła bogini ani żadnego kruka. Zacisnęła usta i zaczęła wiosłować jeszcze bardziej zawzięcie.
Płynęła trzy dni, bez jedzenia i wody, ale nawet nie wiedziała, czy obrała dobry kierunek. Po prostu żeglowała przed siebie, w stronę horyzontu, bez nadziei. Dopiero teraz, kiedy już ochłonęła, zdała sobie sprawę z tego, że sama nie ma szans trafić do celu, tak jak nie udało się wielu żywym przed nią. Co ona sobie właściwie myślała? Czuła się potwornie zmęczona, chciało jej się pić. Przez kolejne godziny gapiła się w niebo powleczone ciemnymi chmurami, aż wreszcie wstała i spojrzała w bezdenną morską toń.
Wiedziała, co powinna zrobić. To była jedyna szansa, żeby przekonać się, co stanie się z nią po przekroczeniu granicy życia. O, jakże inaczej czuła się w tej chwili niż przed laty. Ongiś stanęła nad przepaścią zrozpaczona, pogrążona w bezgranicznym smutku, z oczami pełnymi łez, teraz zaś miała zamiar odejść z uśmiechem, spełniona, zaznawszy w życiu największego szczęścia. Wzięła głęboki oddech i rzuciła się do lodowatej wody. Brylantowe krople natychmiast wypełniły jej usta i przełyk, a strumienie bąbelków buchnęły z nozdrzy. Przez chwilę szamotała się na wszystkie strony, lecz chwilę później straciła siły i bezwładnie podryfowała w dół. I wtedy nagle jakaś siła poderwała ją do góry.
– Nikt nie ucieknie przed przeznaczeniem! – grzmiały rozszalałe fale głosem Morrigan. – Nie umrzesz, dopóki ci nie pozwolę!
Dookoła szalał sztorm. Czuła, że morze samo wciąż ją wypycha, że morskie prądy smagają ją po plecach i prowadzą w bliżej nieokreślonym kierunku. Gardło paliło ją od niekontrolowanego kaszlu, załzawione oczy piekły jak po dotknięciu meduzy. Kiedy kolejna rozwścieczona fala uderzyła ją w twarz pienistym biczem, Bláithín straciła przytomność.
Ocknęła się zagrzebana w zwilgotniałym piasku, z powrotem na plaży nieopodal Dúbh Linnu. Wypluła całą wodę i odetchnęła z trudem. Minęły długie chwile, zanim się podniosła i zdołała uporządkować myśli. Wciąż nie wiedziała, co przygotowała dla niej wiedźma, ale musiało to być coś naprawdę okrutnego, skoro było gorsze od śmierci. Teraz Bláithín chciała już tylko jednego – aby zemsta kruczej bogini nie dosięgła także jej rodziny. Jeśli nie mogła umrzeć, istniało tylko jedno inne rozwiązanie, które miało szansę uchronić syna, bliskich i mieszkańców wioski przed gniewem Morrigan.
Musiała uciekać jak najdalej stąd.
• • •
Bláithín wyruszyła trzy dni później, kiedy odzyskała siły. Wymknęła się z wioski niepostrzeżenie i przez kilka tygodni z długim kijem w dłoni wędrowała na północ wzdłuż wybrzeża, przypominając sobie w duchu młodzieńcze wyprawy. Potem przebyła cieśninę Sruth na Maoile, płacąc rybakom za przeprawę, a gdy jej stopy dotknęły ziemi po drugiej stronie morza, skierowała się na dalej na północ, tam, gdzie nikt nie powinien jej zobaczyć. Wędrowała bezdrożami Alby, unikając osad, najczęściej o zmierzchu, żeby żaden Pikt jej nie dostrzegł. Księżyc w kształcie rogala, wiszący wysoko na rozgwieżdżonym niebie, wskazywał jej drogę nikłą poświatą.
W trakcie mijających dni Bláithín czuła się coraz gorzej, często kręciło jej się w głowie, skórę zaś pokryły dziwne, ciemne plamy. Zdawało jej się, że cały czas słyszy szyderczy śmiech Morrigan, więc wciąż przyśpieszała kroku. Wreszcie nadeszła ta noc, która zmieniła wszystko. Najpierw odezwał się ból w paznokciach, narastający z każdą chwilą. Kobieta dmuchała na palce i rozprostowywała je, ale nie odczuła ulgi. Potem cierpienie stopniowo rozlało się na wszystkie kończyny, powalając ją na kolana. Bláithín zaczęła rzucać się w drgawkach na chłodnych kamieniach. Wygiąwszy się agonalnie, zajęczała żałośnie. Kolejne fale rwącego bólu zalewały ją niczym morze podczas przypływu. Zamrugała, gdy blask księżyca przygasł, a ciemność zasnuła wszystko. Straciła zupełnie wzrok. Nie miała nawet chwili, żeby rozpaczać z tego powodu, bowiem szczęka zapiekła bezlitośnie, zaś długie, lekko zakrzywione kły przypominające szable rozerwały dziąsła i powoli wysunęły się z ust.
Bláithín wrzasnęła ochryple i żałośnie, ale jej głos z każdym tonem brzmiał coraz mniej ludzko, przypominając raczej porykiwania wydawane przez nienazwane stwory z ciemności, największe plugastwa zrodzone w iryjskiej ziemi.
Nagle wszystko ustało. Ból znikł, jakby go nigdy nie było. Kobieta przez chwilę sądziła, że umarła, ale przeczył temu świszczący oddech i kłęby pary buchające z jej nozdrzy. Znów mogła widzieć, tyle że teraz postrzegała świat inaczej. Otoczenie tonęło w szarych barwach, ale po ciemku łatwiej było zauważyć każdy, najdrobniejszy nawet ruch. Słyszała lepiej, wszystkie szmery dochodziły do jej uszu ze zdwojoną siłą.
Nie potrafiła poruszyć rękoma ani nogami. W ogóle ich nie czuła i nie widziała. Chciała krzyknąć, ale z jej ust dobył się tylko przeraźliwy syk, a spomiędzy stwardniałych warg wystrzelił wąski język o rozwidlonym końcu. Umięśniony ogon mimowolnie omiótł obrośnięte mchem głazy.
Usiłowała ruszyć się z miejsca, ale okazało się, że mogła tylko wygiąć szyję i pełznąć po ziemi. Jej długie, ogromne cielsko wiło się wśród śliskich kamieni, miażdżąc wszystkie napotkane rośliny. Zachciało jej się jeść. Zaraz potem poczuła nieodpartą chęć owinięcia się wokół czegoś i zaciśnięcia szczęk. Najlepiej wokół człowieka albo wokół wołu. Och, jakże chętnie wygryzłaby się w soczyste surowe mięso i posmakowała świeżej krwi…
Nie! Nie! Nie!
Z przerażeniem odegnała od siebie te myśli, próbując zachować trzeźwy umysł, ale nie mogła pozbyć się jednej, tej najbardziej bolesnej. Kiedyś ludzie uważali ją za potwora – teraz była nim naprawdę.
Morrigan! Nienawidzę cię, wiedźmo! Słyszysz?! Słyszysz?! Nienawidzę!
Sunęła dalej wzdłuż skał, posapując ciężko. Na szczęście niedaleko, u podnóża łagodnie nachylonych gór obrośniętych lasem, czerniło się wielkie jezioro. Na pierwszy rzut oka ciche, niezamieszkane, zapomniane przez ludzi. Tak, to było odpowiednie miejsce, żeby się ukryć.
Tutejsi nazywali je Loch Ness.
koniec
« 1 6 7 8
21 stycznia 2017

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Ranę zadałeś, ranę otrzymasz
— Marcin Dolata

Nic osobistego
— Marcin Dolata

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.