Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiejak
‹Całopalenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiejak
TytułCałopalenie
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiejak. Rocznik 1978. Mieszkam w Piastowie pod Warszawą. Studiuję lingwistykę (sekcja niemiecka i francuska) oraz prawo na UW (V / III rok). Najchętniej czytam fantastykę polską poruszającą zagadnienia polityczne, społeczne i moralne (Zajdel, Ziemkiewicz, Wolski). Studia lingwistyczne zaszczepiły mi sceptycyzm do przekładów. Dlatego interesuję się głównie klasyką francuską i niemiecką w oryginale, w czym zresztą i dla fantastyki znajduje się miejsce.
Gatunekfantasy

Całopalenie

« 1 2 3 4 10 »

Adam Wiejak

Całopalenie

Raz po raz siekierka spadała z głuchym łoskotem na drewniany bal. Sęki ustępowały pod miarowymi uderzeniami Stefana. Tymczasem Adalbert wsparł się na drewnianej łopacie i mimo że oddech mu się wyrównał, nie pałał ochotą do pracy przy okopywaniu fundamentu kaplicy. Od wczorajszego dnia zmagał się z bólami brzucha, choć do ust brał niewiele. Rozejrzał się wokół, chłonąc nozdrzami jesienny, wilgotny powiew. A widok ze wzgórza, gdzie ojciec był wystawił fort, rzeczywiście przykuwał uwagę. W stronie osady współplemieńców jesień pomalowała bory całą paletą barw: tu brunatnym brązem, ówdzie rozjaśniła żółcią, a kasztany tak się jaskrawiły, jakby je skropiła świeżą krwią.
– Co tam się dzieje? – zapytał taty, zatrzymawszy spojrzenie na smudze dymu, która unosiła się nad cmentarzem. Łoskot siekierki ucichł. Stefan wyprostował się wreszcie, aż mu kręgosłup chrząstnął. Ciężko dysząc wodził wzrokiem za smolistymi kłębami porywanymi przez wicher jesienny ponad koronami dębów i buków. Zasępił się:
– Palą Miłka.
– Miłko, biedaczyna. Żonę zostawił. Żal i Waresza, tak naprędce synów postradał.
– Żal… – uciął Stefan i wrócił do pieńka, po czym jął ciosać z takim zacięciem, że grzywa mu się zmierzwiła na czole i posklejała od potu.
– Zali to źle tak palić? – usłyszał syna – Widziałem Miłka, jak leżał w gęstwinie, a muchy szalały nad nim. Tato, jak już umrę, jak mnie mają tu jeść robaki i obłazić muchy – wskazał na cmentarz za kaplicą, gdzie bieliły się brzozowe krzyże – to wolę, żeby mnie Waresz spalił i kurhan wystawił.
– Bluźnisz, dziecko – kilka gwałtownych uderzeń i sęk prysnął na ziemię. Chłopak jednak nie dawał za wygraną:
– Przecie ojcowie zawsze tak czynili i cześć bogom oddawali.
Ciosy siekierki ustały. Stefan wyprostował się ponownie i ściągnął skórzany kubrak. Ze stalowych mięśni unosiło się pierze pary. Spojrzał łagodnie na syna:
– Jest Bóg większy od tych bogów. Ty wiesz, że nasz król oddał Mu hołd? Cały dwór i drużyna, i ponoć miasta, i wioski – wszyscy przyjęli chrzest. Cesarz też. – wskazał z dumą na ścianki kaplicy – Spójrz, dla Niego to wszystko robimy. In nomine Dei.
– A skąd wy znacie takie zaklęcia, ojcze? – zagadnął Adalbert.
– To nie zaklęcia, mój synu. Nie masz już zaklęć, bo to jeno wroni skrzek wobec mądrości chrześcijańskiej. To język całego świata – łacina, której mnie biskup w Poznaniu wyuczył. Dzięki łacinie odkryłem też mądrość ksiąg i przekażę ci ją w swoim czasie.
– Ludziska gadają, że demony w nich jakieś uroki zaklęły. Przeto boją się was jako guślarza, który większą mocą niźli sam Waresz włada. Ponoć na biesiadach krople miodu z czary strząsają, co by się księgowe potworności nie rozbudziły.
– Chrystus właśnie od demonów i śmierci pragnie nas wyzwolić.
– To dlaczego nie uchronił Miłka od wilka, który rozdarł mu szyję?
Na te słowa Stefan odrzucił siekierkę. Wsparł się nogą na pieńku i ścisnął dłońmi skronie. Mimo całego zachwytu, jaki żywił do potężnego Boga, mimo pałającej chrześcijańskiej duszy i mimo całej gorliwości neofity nie potrafił odpowiedzieć na wiele pytań rodzących się w prostych umysłach współplemieńców. Również w tej chwili bezradność rozlała się w jego wnętrzu niczym dokuczliwe mdłości. Na Boga! wyjaśnienie tej tragedii niechybnie istniało, ale wielebny Stefan nie potrafił go odnaleźć. Zaiste wszystko w życiu ma swój sens, nawet śmierć – tyle wiedział na pewno, ale wiedział też za mało. Jaką bowiem mądrość mógł zgłębić w ciągu dwóch lat studiów w Poznaniu? Czuł się marnym prochem nie tylko wobec Boga, lecz również wobec swego kapłana, który posiadł wiedzę absolutną, zgłębiwszy tajniki wszystkich pięciu nauk. To on mu wyjaśnił, że czasy wojen i wrogości muszą odejść i że Stefan – dawny wojownik wsławiony męstwem na dworze królewskim, nie potrzebuje już miecza, lecz że Słowo będzie mu bronią. A zatem chłonął gorliwy uczeń tę nową naukę, lecz mimo święceń kapłańskich w dużej mierze wciąż pozostała dlań jedynie słodką melodią, która wprawdzie rozbrzmiewa w ukojonej duszy, ale też wyrazić ją i zrozumieć nie sposób.
– Księże Stefanie! Księże Stefanie! – zachrypnięty krzyk dochodzący ze ścieżki wyłowił go z rozmyślań. Z osady biegł na złamanie karku Sławomir. Ledwie szesnaście wiosen mu minęło, a wiarę zyskał tak dojrzałą, że i Stefan modlił się o podobną gorliwość. Tym trudniej żyło się chłopakowi, że pochodził z niewolnej rodziny Małopolan, których dziadek Waresza wziął jako łup wojenny jeszcze za czasów mieszkowych. Dlatego niejednokrotnie uciekał się po pomoc do innego plemiennego mocarza przeciw pogańskim procederom swego pana.
– Na rany Ukrzyżowanego! Waresz pali Miłka! Nie pozwalajcie, wielebny Stefanie. Nie pozwalajcie! Niechaj Miłko spocznie tu po chrześcijańsku. Cała wieś poszła na obrzęd, nawet ci, co na mszę do was przychodzą.
– Ja się w gusła nie mieszam – stwierdził Stefan, naciągając z powrotem kubrak, bo go dreszcz nagły przeszedł od stóp do głów. Szczerze miał dość ciągłego drapania się z pogaństwem. Wzniósł fort dla rodziny i wyzwoleńców, gdzie przyjmował każdego wiernego oraz głosił Słowo Boże. Wznosił kaplicę, by się mieli gdzie pomodlić. I koniec! Wystarczy, że będzie pielił własny ogródek i przez guślarską miedzę nie przestępował.
A jednak do jego głowy jak kleszcz wessało się pytanie: Na Boga! Jak to możliwe, żeby wszyscy tam poszli? Czyżby tak małej byli wiary? Nie, nie wierzył w wolną wolę współplemieńców. Znał dobrze Waresza. Znał jego czary. Nieraz doświadczył mocy tkwiących w naturze. Ale dlaczego w takich sytuacjach Bóg zawsze milczał? Dlaczego okazywał się taki mały? Dlaczego, do licha, zachowywał się tak, jakby Go nie było?
Stefan chwycił siekierkę i bezlitośnie gromił sęki, tak że Adalbert odsunął się na kilka metrów. Sławomir osłupiał i dopiero po kilkunastu ciosach odważył się zapytać:
– Zali nic nie uczynicie?
– Nic…
W przejęciu chłopak zapomniał właściwie, co przede wszystkim chciał powiedzieć Stefanowi i dopiero teraz użył tego jako ostatecznego argumentu:
– To wiedzcie, że Waresz związał synową i zabrał miecz.
Jednak robota nie ustała. Ksiądz wycedził tylko zdyszany:
– Adalbert, precz do domu! – lecz nie zareagował, choć musiał zdawać sobie sprawę z potworności, jakie mogły się zdarzyć. Nim trzy razy się zamachnął, Adalberta nie było. Sławomir zaś, widząc, że niewiele wskóra, ruszył ku kłębom dymu nad cmentarzem, odprowadzany głuchymi uderzeniami siekierki. Zdawało mu się, że wielebny pracuje energiczniej niż zwykle, jako że cięcia słychać było z dużą częstotliwością. Niespodzianie jednak odgłosy umilkły i pośród jesiennego trzepotu liści Sławomir usłyszał wołanie:
– Czekaj! Idę z tobą!
Odwrócił głowę w stronę osady i na tle wznoszonych ścian kaplicy ujrzał zbiegającego ze wzgórza Stefana.
• • •
Kiedy weszli na cmentarną polanę, ich oczom ukazał się uroczysty widok. W środku przestrzeni, na której stały ziemne kopczyki z wyglądu przypominające krecią robotę, czerniły się zgliszcza stosu. Dym nie wydobywał się już z języków ognia, lecz wyślizgiwał się, poszarzały i duszny, z wewnętrznego żaru dającego znać o sobie raz po raz strzelającymi słupami skier i trzaskaniem. Uchodził żwawo ku niebu powłóczonemu ołowianymi chmurami, tak że zdawało się, iż to on zabrudził nieboskłon. Wokół stosu, w nabożnym skupieniu i ze wzrokiem utkwionym w popioły, stali mieszkańcy osady, a wśród nich Waresz z synową. Wiele jeszcze pacierzy upłynęło, nim Waresz pochylił się w milczeniu nad popiołami i wygrzebał resztki z niezwykłą sobie delikatnością właściwą raczej matce pieszczącej niemowlę, niźli wojowi słynnemu niegdyś w całej kasztelanii z okrucieństwa wobec wrogów. Sławomir mówił prawdę: wdowa po Miłku – Zbynia stała skrępowana rzemieniem i z trupim spokojem wpatrywała się w stos. Rozpaczliwy pomruk przeszedł w ciżbie i niektóre kobiety jęły głośno zawodzić.
Kości spoczęły w glinianej popielnicy, którą umieszczono w wykopanym nieopodal dołku. Pachołki chwyciły za łopaty i po chwili w tym miejscu wznosił się kopczyk. Waresz osunął się na kolana. Objął usypaną ziemię niedźwiedzimi ramionami. Po chwili podniósł się ze wzrokiem zastygłym na kurhanie. Zgodnie z odwiecznym zwyczajem członkowie wspólnoty zbliżyli się, tworząc krąg modlitwy. Ksiądz nie chciał zanosić modłów do Wichru porywającego życie Miłka, do Ziemi Żywicielki, ani do Swaroga Ognistego. Bez trudu rozpoznał moc uroku, jakiego Waresz uczył go jeszcze jako kompan wojenny w krainie Łużyczan. Zmarszczył czoło. Tak, wokół szerokiego kręgu, pod splecionymi dłońmi mieszkańców, a przede wszystkim przy kopczyku wiły się niczym żmije dziesiątki demonów. Widział, jak falowały w podmuchach jesiennych powiewów na kształt orgiastycznego tańca. W tym przerażającym ruchu zjednoczeni w modłach ludzie przypominali kamienne posągi utwierdzone wśród morskich bałwanów nie wiadomo po co i dlaczego.
« 1 2 3 4 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.