Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiejak
‹Całopalenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiejak
TytułCałopalenie
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiejak. Rocznik 1978. Mieszkam w Piastowie pod Warszawą. Studiuję lingwistykę (sekcja niemiecka i francuska) oraz prawo na UW (V / III rok). Najchętniej czytam fantastykę polską poruszającą zagadnienia polityczne, społeczne i moralne (Zajdel, Ziemkiewicz, Wolski). Studia lingwistyczne zaszczepiły mi sceptycyzm do przekładów. Dlatego interesuję się głównie klasyką francuską i niemiecką w oryginale, w czym zresztą i dla fantastyki znajduje się miejsce.
Gatunekfantasy

Całopalenie

« 1 3 4 5 6 7 10 »

Adam Wiejak

Całopalenie

Co kryło się w leśnym gąszczu nieopodal polany, trudno właściwie powiedzieć. Blask rzucony od ogniska rozpraszał się w listowiu i więcej nadawał chaszczom grozy, niźli jasności. Stworzenie skulone nieruchomo wśród olszyn niemal nie odróżniało się od cienia, jaki ponuro spowijał gęstwinę. Dzikim, łapczywym wzrokiem przypatrywało się mężczyznom spożywającym wieczerzę. Również pragnęło zaspokoić głód. Targane dotkliwą świadomością własnej niemocy wobec świętego kręgu, popadało w nieludzką wściekłość. Wiedziało bowiem, że mimo rwącego pragnienia nie zdoła zapolować, gdyż guślarza i wędrownego śpiewaka chroni na polanie moc Swaroga – pana ognia i błyskawicy. Stwór miał wyostrzony słuch, więc bez trudu usłyszał rozmowę przy wieczerzy. Z każdym zdaniem coraz słabiej panował nad swoją zwierzęcą naturą i członki dygotały mu w nieznośnym napięciu. By więc nie zostać zauważonym, zerwał się i zniknął w leśnej gęstwie. Tylko kołyszące się gałęzie i paprocie wskazywały przez chwilę, którędy przebiegł.
• • •
Szynkarz chlasnął Miecława po zarumienionych policzkach i z trudem wyprowadził z izby. Chłop runął ciężko na środku podwórca. Nie spił się jednak tak bardzo, by zasnąć natychmiast na miejscu. Chłód klepiska przeszył go na wylot i otrzeźwił nieco. Miecław dźwignął się więc i zatoczył w stronę swej chaty, lecz jakoś nie mógł zbliżyć się do celu. Ścieżka wiła się niesfornie i uciekała na boki. Gonił ją, lecz okazywała się zwinniejsza. Wreszcie zrezygnował i dostrzegł ze zdumieniem, że osada roztapia się w oddali. Odwrócił gwałtownie głowę napychając płuca powietrzem. Z drugiej strony płynęły sosny. Niektóre kołysały się pod uderzeniami wichru tak bardzo, że zaczęły się przewracać. Podbiegł do nich i jął przytrzymywać rękoma. Zmęczył się tym niezmiernie i oddychał ciężko. Chwycił kurczowo pień drzewa, które unosiło się do nieba, i zatrząsł się od głębokiego wydechu. Lżej mu się zrobiło i nawet drzewo przestało się unosić, ale zdębiał na widok dziwnej postaci, która przypłynęła nagle nie wiadomo skąd, przeszywając go wściekłym spojrzeniem. On jednak uśmiechnął się jowialnie i wyciągnął ramiona, by się przywitać. Nagle wśród otaczających ciemności nadzwyczaj wyraźnie błysnęła mu przed oczami biel olbrzymich zębów. Poczuł ich ostrze na ramieniu i natychmiast błogie ciepło rozlało się po jego ciele. Jeszcze tylko ujrzał, jak nieludzkie ślepia mrużyły się w rozkoszy, jak gęba ociekała ciemną posoką i rzucała strzępy pary. Potwór wpił się ponownie, ale Miecław poczuł go gdzieś w oddali. Nie śledził już kształtów napastnika, które zacierały się z każdą chwilą. Nie chciał się dalej bronić. Przestał się bać. Błogość i ciepło ogarniały go do ostatka, kiedy drgał w konwulsjach. Nie zdołał powstrzymać sosen. Uniosły się do nieba i pogrążyły w ciemnościach.
• • •
Głód rozpanoszył się na ziemiach Polan. Nieurodzaj guślarze tłumaczyli współplemieńcom gniewem bogów. Panowie borów, lasów, pól, polan i strumieni, a nade wszystko władca ognia i błyskawicy – wszystkie bóstwa dobitnie przekonywały o swej zazdrości. W istocie, nie tylko w zachodniej części słowiańskiego państwa ludzie zapominali nader prędko o tym, w co od wieków wierzyli. Musieli przeto zapłacić za odstępstwa od tradycji. Musieli przejść katusze, jakie sami dla siebie przygotowywali. Wiele znaków świadczyło o czasie pomsty. Oto bowiem Słowianie wystąpili przeciwko Słowianom, choć wielu było święcie przekonanych, że staje w obronie macierzy przed ukrytym najazdem z zachodu. I tak ludzi ogarnęła jakaś nieznana bojaźń przed wszystkimi. Na szlakach snuli się obłąkani, a że zima okrywała ziemię mroźnym płaszczem, liczne trupy kostniały tu i ówdzie na oczach wędrowców. Nic zatem dziwnego, że bardowie znikli z gościńców, a jeśli już docierali do osady, to o swych przygodach nie chcieli śpiewać. Jakoż niemal co dzień płomienie strzelały w górę z siłą, która przerażała nawet najstarszych członków wspólnot. Płonęły domostwa, płonęły lasy, płonęli wyznawcy Chrystusa. Swaróg wielce musiał się rozeźlić, skoro zażądał tak wielkiej ofiary. Bezpłodne, suche lato ustąpiło już dawno, a jednak ziemia gorzała.
Zmierzch spowijał leśne ostępy oraz gościniec, który w pobliżu Międzyrzecza znacznie się poszerzył i mniej kłopotów sprawiał wędrowcom. Swąd drażnił nozdrza Stefana, gdy ten na dorodnym gniadym wierzchowcu prowadził orszak do Międzyrzecza. Kołysał się w siodle z ponurą miną, raz że całą noc był czuwał, po drugie zaś miał powody do najgorszych przeczuć. Nikt bowiem mimo zbliżającego się targu nie zmierzał do klasztoru, wręcz przeciwnie: droga złowrogo świeciła pustkami. Do czterech wozów ciągnionych przez woły udało mu się sklecić pół tuzina zbrojnych eskorty. Niewielu chciało ruszać w drogę, mimo że wielu załadowało swe ziarno, licząc na korzystną wymianę w młynie. Tak więc czterech zbrojnych rekrutowało się spośród wyzwoleńców księdza, w tym dwóch dziarskich Niemców. Stefan z własnych środków musiał dostarczyć większość wyposażenia. Waresz nie chciał pomóc, choć o jego broni krążyły legendy.
Adalbert, dumny z pierwszej wyprawy z ojcem na targ, bez skutku starał się zasnąć i nie zwracać uwagi na wyboje. Ponieważ znudziły mu się ballady śpiewane przez barda, przeszedłszy na drugi koniec wozu, zabarykadował się workami ziarna. Nagle oprzytomniał zupełnie, kiedy do jego uszu dotarł krzyk:
– Stójcie! Kto wy?
Kiedy wytknął głowę nad worki, dostrzegł przed koniem ojca gromadę obdrapanych chłopów. Stefan nie odpowiedział, tylko zawrócił do Niemca po pochodnię. Oświetlił tłuszczę, dostrzegając zarośnięte gęby, skrwawione koszule i dziurawe łapcie. Ocenił liczbę napotkanych na trzy tuziny, bacząc na trzymane kurczowo kije, drągi, dzidy, a nawet miecze.
– Ktoś jest, gadaj, bo cię rozniesiemy! – wrzasnął ktoś inny.
Stefan spiął zniecierpliwionego konia:
– Ze wszystkimi nie będę gadał. Kto wam przewodzi? – w gromadzie przeszedł pomruk zagniewania, po czym przed księdzem stawił się barczysty guślarz z czupryną jak u lwa. – Jakim prawem zastępujesz drogę królewskiemu wojowi?
– Nie ma już króla. My tu władamy, więc gadaj, kim jesteś i co wieziesz na wozach – wycedził guślarz.
– Przejdźmy w spokoju! Nie szukam zwady – odparł Stefan.
– Jeśli do Międzyrzecza zdążacie, to lepiej zawróćcie – zaśmiał się guślarz, a za nim cała gromada ryknęła śmiechem tyleż gromkim co chrapliwym.
– Dlaczego?
– Bośmy gród i klasztor spalili! Jak chcecie posiedzieć na palach, to i my wam coś wystrugamy – rechot wzmógł się jeszcze, a guślarz oglądał się na towarzyszy dumny ze swego poczucia humoru.
Stefanowi wszakże nie było do śmiechu. Wiadomość napoiła go żółcią i gdyby nie uspokajał się w duchu od samego początku, rzuciłby się opętany w środek tłuszczy, kosząc mieczem aż do niechybnej śmierci. Wykrzywił twarz we wściekłym grymasie, tak że chłopi ucichli nagle i cofnęli się nieco, choć liczebna przewaga nie dawała im żadnych powodów do niepokoju. Orszak księdza zdany był na łaskę i niełaskę zrewoltowanej dziczy.
– Przejdźmy w spokoju! Nie szukam zwady – powtórzył Stefan.
– Dawaj wozy i broń!
– Pax Dei! – zakrzyknął ksiądz, na co guślarz szeroko otworzył oczy:
– To ty klecha jesteś? – chłopi poruszyli się jak stado drapieżników przed łupem. Eskorta Stefana zaś skupiała się powoli za wozami, klepiąc drżącymi dłońmi po rękojeściach mieczy, jakby sprawdzając, czy wszystko jest na miejscu. – Myślisz, że jakeś klecha, to cię pokój boży chroni? Jak się z naszych rąk wywiniesz, ruszaj do Międzyrzecza i zapytaj mnichów, czy ich wasz Bóg pościągał z pali!
Rechot ugrzązł w gardle guślarza razem z głownią miecza. Głowa zachybotała jak trącony dzban, przekrzywiła się nienaturalnie i gruchnęła wraz z korpusem pod łapcie chłopów. Trzy następne ciała z gromady osunęły się na ręce przerażonych towarzyszy. Koń Stefana stawał dęba i rżał, podczas gdy jego jeździec ciął błyskawicznie, z krótkim zamachem, jakby w nadgarstku skupił nieziemską siłę. Kopyta tratowały motłoch jak łany zboża, aż chłopi rozpierzchli się na wszystkie strony, by swobodnie kąsać różnorodną bronią. Na Stefana posypały się kije, drewniane widły i dzidy, rumak zaś wpadł w szał pod razami mieczy i jął broczyć krwią na tratowane ciała. Ksiądz poczuwszy kłucie w lewym boku, zawrócił do wozów, wypatrując syna. Zaklął siarczyście, gdy zauważył, jak członkowie eskorty z niepewnymi minami powściągali konie.
– Nie możemy oddać ziarna, bo głód będzie we wsi! Dobrze wam zapłacę! Bronimy się! – krzyknął dając znaki germańskim wyzwoleńcom. Syna nie dostrzegł, a nie miał już czasu na poszukiwanie pod gradem kamieni i drągów. Ujrzawszy jednak Mścibora lustrującego otoczenie, polecił mu natychmiast:
– Bierzcie czym prędzej Adalberta i uciekajcie! Sowicie wynagrodzę!
« 1 3 4 5 6 7 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.