Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eryk Remiezowicz
‹Godzina piąta, minut trzydzieści›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorEryk Remiezowicz
TytułGodzina piąta, minut trzydzieści
OpisUrodzony w lutym dawno temu, z zamiłowania chemik i inżynier chemik, lubi czytać, oglądać, grać, śpiewać, biegać, śmiać się i mieć dużo pracy. Pisze dużo i chętnie, czasem sensownie.
Debiutował we Framzecie, opowiadaniem „Trzy małe problemy”.
Publikowane opowiadanie zostało wyróżnione w pierwszym Konkursie Literackim „Esensji”.
GatunekSF

Godzina piąta, minut trzydzieści

1 2 3 13 »
Mówiąc kodem wspólnym - wspaniałe wynalazki naszych noblistów nie przewidywały istnienia przeciwnika. Nasz okręt trafiony pociskiem tracił praktycznie swoje uzbrojenie, bo superwydajny układ reaktorów przestawał być szczelny i losowe wiązki promieniowania latały po pokładach, mordując załogę z wydajnością przewidzianą dla Warneńczyków.

Eryk Remiezowicz

Godzina piąta, minut trzydzieści

Mówiąc kodem wspólnym - wspaniałe wynalazki naszych noblistów nie przewidywały istnienia przeciwnika. Nasz okręt trafiony pociskiem tracił praktycznie swoje uzbrojenie, bo superwydajny układ reaktorów przestawał być szczelny i losowe wiązki promieniowania latały po pokładach, mordując załogę z wydajnością przewidzianą dla Warneńczyków.

Eryk Remiezowicz
‹Godzina piąta, minut trzydzieści›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorEryk Remiezowicz
TytułGodzina piąta, minut trzydzieści
OpisUrodzony w lutym dawno temu, z zamiłowania chemik i inżynier chemik, lubi czytać, oglądać, grać, śpiewać, biegać, śmiać się i mieć dużo pracy. Pisze dużo i chętnie, czasem sensownie.
Debiutował we Framzecie, opowiadaniem „Trzy małe problemy”.
Publikowane opowiadanie zostało wyróżnione w pierwszym Konkursie Literackim „Esensji”.
GatunekSF
O godzinie 17.30 czasu centralnego, druga międzygwiezdna stacja transportu Układu Słonecznego została wybita ze swojej orbity. Natychmiast wysłano kilka holowników, które miały ściągnąć ją do najbliższej stoczni w celu przeprowadzenia niezbędnych napraw. W tym samym czasie, kiedy na Thalassę odholowywano uszkodzone instalacje, na Ziemi pośpiesznie szukano winnych, a tam, gdzie dawniej istniała stacja numer dwa, stworzono niewielki rezerwowy punkt komunikacyjny, osłaniany przez ciężki lotniskowiec „Moltke” i współpracujący z nim zespół uderzeniowy „Teuta”.
Podczas remontu, w trakcie usuwania szczątków pocisków z resztek stacji, odkryto kapsułę z wyjątkowo trwałego molibdenowego organostopu. Otworzono ją z najwyższą ostrożnością, bardziej pieszcząc niż tnąc. W środku znajdował się ozdobiony czerwoną lakową pieczęcią papierowy rulon, którego treść wysłała znaczną część dowództwa Floty na przyspieszoną emeryturę. Wystarczyło tych kilka prostych zdań: „Próbowaliście zniszczyć nasz dom, licząc na to, że usuniecie nas w ten sposób. Nie udało się. Żyjemy. Udało wam się jedynie przerwać ostatnie łączące nas z Sol więzy. Spotkamy się jeszcze. Pozdrówcie admirała Konopackiego.”.
Oznaczało to, że najbardziej sporna z operacji ziemskiej Floty nie przyniosła spodziewanych efektów. Mój przyjaciel Kemal Pahor żył i miał jeszcze więcej powodów, żeby nas nie lubić. Winny całego zamieszania Konopacki wywinął się od sprawy - już nie żył. Wojna z Warną trwała dalej.
• • •
Nigdy nie zrozumiem jakim cudem ludzkość zgromadziła aż tyle głupoty, krótkowzroczności, zapalczywości i bierności zarazem, żeby przekształcić niewinne i bzdurne spory handlowe w ludobójstwo. Dziwię się tym bardziej, że pamiętam jeszcze czasy, kiedy było prosto i pięknie, bo trwała właśnie ekspansja poza Układ Słoneczny. Sama idea wojny międzyplanetarnej uważana byłą przez opinię publiczną za wybitny kretynizm i pojawiała się jedynie jako pretekst do rozdymania drajdewizyjnych produkcji. Na żadnej z planet nie było niczego, czego nie dałoby się taniej i lepiej wytworzyć w strefie Słońca. W dodatku wszystkie skolonizowane światy uznawały z dobrej woli przewodnictwo swojej ojczyzny często prosząc ją o pośrednictwo i rozsądzanie sporów. Kiedy zaś Rada Sol grzecznie poprosiła o przesyłanie na Ziemię nadwyżek, tłumacząc, że wysyłać emigrantów trzeba, a surowce nie są niewyczerpane, otrzymała w odpowiedzi kurtuazyjne zapewnienie, że pomoc dla macierzy jest najwyższym zaszczytem, poparte, co więcej, całkiem poważną liczbą kontenerów. Niewiarygodne, prawda? Ale byliśmy wtedy sercem ludzkości wysyłającym do gwiazd dzień w dzień tony sprzętu i tego co najważniejsze - ludzi.
Idylla trwała jeszcze, kiedy zaczęto zaludniać Warnę, największy układ planetarny jaki kiedykolwiek odkryliśmy. Dwadzieścia jeden planet, w tym cztery nadające się prawie od razu do zamieszkania. Od razu rozpoczęła się masowa emigracja w tamtym kierunku. Budowano, tworzono, rozwiązywano problemy, a przy okazji na największym z nadających się do kolonizacji światów odkryto życie. Nie było to pierwsze tego typu znalezisko, ale po raz pierwszy stwierdzono podobieństwo (niewielkie, ale jednak) substancji tworzących organizmy ziemskie i pozaukładowe. Pokrywało się nawet kilkanaście aminokwasów. Na prośbę Rady Ziemi Warneńczycy przesłali nam parę zbiorników pełnych tamtejszych porostów, które następnie szczegółowo przebadano w ziemskich laboratoriach, odnajdując w warneńskich ziółkach krocie fascynujących substancji. Były tam leki i środki przeciwbólowe, całkiem niezłe halucynogeny, niektóre z roślin stały się też modnymi przyprawami. W dużych dawkach były owe warneńskie dodatki trujące, ale w małych miewały zbawienne, względnie zabawne działanie. Na naszą prośbę, Warneńczycy zaczęli z każdym transportem przysyłać regularnie kilka kontenerów z "ziółkami”. W zamian za to ich statki emigracyjne dostawały dodatkowe automatyczne minizakłady, absurdalnie olbrzymie pojemniki z lekami, czy też inne oprzyrządowanie, które Warneńczycy uznali akurat za potrzebne. I tak to trwało przez całe sto dziewięćdziesiąt lat, od pierwszego statku z transportem z Warny do Sol, aż do początku awantur. Sam nie wiem komu ten układ przeszkadzał. Mnie na pewno nie, ale ja na początku całego zamieszania miałem jakieś pięćdziesiąt lat, mieszkałem w Kalabrii i byłem pilotem wewnątrzukładowego frachtowca. Krótko mówiąc, nikt mnie o zdanie nie pytał, bo i niby dlaczego.
Z naszej strony cała ta bezsensowna historia zaczęła się od komisarza McCullana. Znalazłszy silne plecy, stwierdził na jednym z posiedzeń komisji ekonomicznej Ziemi, że wymiana z Warną przynosi nam wiele strat. Oznajmił, że należy powołać specjalne biuro do zbadania sprawy, potem uchwalić podstawy prawne dla handlu międzygwiezdnego, rozszerzyć je na całe Sol i resztę układów, a na końcu utworzyć komisję Handlu Międzyplanetarnego. Rzecz jasna szefem nowo powstałej agencji miał być McCullan. Chodziło prawdopodobnie o dodatkowe stołki dla krewnych i znajomych, w związku z czym sprawę naświetlono w gazetach ze znudzeniem, uważając ją za kolejną typową biurokratyczną ruchawkę. A szkoda. W tym samym czasie podobną kampanię rozpoczęto bowiem na Warnie. Prowadził to niejaki Zlatićć, szermując dziwnie podobnym do naszego hasłem „Nie dajmy się wykorzystywać!”. Na Ziemi nikt tego nie zauważył, a jeżeli nawet, to zignorował, bo kogo tak naprawdę obchodził prosty wiceminister bez jakiegokolwiek demokratycznego mandatu. Błąd był to straszny, bo ów zdawałoby się nieznaczny urzędnik, miał powiązania z kilkunastoma najważniejszymi klanami tamtego układu gwiezdnego. Nikt nie zauważył, że na Warnie faktycznym ustrojem rządzącym była oligarchia, a rodzina Zlatićć, do spółki z familiami Pahor, Sonal, Kutlay i Solakovi decydowała o wszystkim, o czym się dało.
Pierwszy ruch należał do McCullana, który wysłał list domagający się przyznania Ziemi uprzywilejowanego statusu w handlu z Warną. To bardzo zdenerwowało przeciętnych Warneńczyków, którzy w międzyczasie zdążyli już się poczuć wykorzystywanymi pionierami. Oprócz tego, McCullan zdołał rozwścieczyć szefów klanów, bo skierował swoje dzieło do prezydenta, podczas gdy każdy na Warnie wiedział, że jest on nieznaczną marionetką z drugorzędnego klanu, a wybiera się go wyłącznie dla uspokojenia nastawionych demokratycznie solańskich polityków. Warneńczycy, klnąc po cichu, zaproponowali rozmowy. Ziemianie zachowali jeszcze resztki zdrowego rozsądku, co skłoniło ich do przyjęcia oferty i rozpoczęcia negocjacji. Z Sol wysłano dyplomatów, najwyższej rangi specjalistów, wydając przy tym sumy większe niż rzekome straty w handlu. Na Warnie przyjęto ich wystawnie, formując na ten cel specjalnie kompanię honorową i ozdabiając w pośpiechu port pasażerski. Warneńczycy wydali na to prawie tyle samo co my na naszych negocjatorów, co jasno dowodzi, że głupota jest zaraźliwa i ani międzygwiezdna próżnia, ani ponad sto lat świetlnych nie jest dla niej przeszkodą.
Rozmowy zaczęły się od płomiennych deklaracji, z których jasno wynikało, że żadna stron nie ma specjalnego pojęcia o tym czego chce druga. Właściwie, to mało kto wiedział czego chce. Dyplomaci z obu obozów przystąpili do spotkania pewni, że mają rację, a ci drudzy są głupsi i robią im na złość. Nic dziwnego, że negocjacje przypominały nieco układ dwóch gwiazd - Ziemianie i Warneńczycy krążyli wokół siebie w stałej odległości i nic nie mogło ich do siebie zbliżyć. Trwało to kilka miesięcy, po których nasi pojechali do domu, nie osiągnąwszy niczego. Nie mogli jednak dopuścić do tego, żeby wydało się, jak bardzo są niepotrzebni. W celu uniknięcia wydatków zdecydowano się na bardzo prostą i tanią metodę kontynuowania negocjacji. Wysłano kapsułę z listem, co samo w sobie nie byłoby może takie złe, gdyby nie fakt, że było to dzieło bardzo obraźliwe w treści. Stwierdzono tam dobitnie, że Warneńczycy istnieją tylko dzięki pomocy i pracy wszystkich Solan, a w szczególności Ziemian. Zaznaczono wyraźnie, że ich poczynania są niewdzięcznością, po czym zagrożono bliżej niesprecyzowanymi konsekwencjami.
W odpowiedzi na nasze ultimatum przysłano nam z Warny kapsułę, w której znajdował się list ze zwięzłym „Idi u piczku materinu”. Wtedy klika McCullana wpadła na drugi z kolei idiotyczny pomysł, decydując o zaprezentowaniu naszej siły. Mocno już byli zdesperowani i wydało im się to najlepszym wyjściem z sytuacji. Postanowiono więc naprężyć ziemskie mięśnie i pokazać drzemiącą w Układzie Sol potęgę (jakoś tak to uzasadniano). Wzięto kilkadziesiąt frachtowców, obito płytami pancernymi, doklejono do każdego kilkanaście wież z prostą artylerią i posłano w drogę. Nasi chłopcy mieli trochę postrzelać do sztucznych satelitów, może zniszczyć parę instalacji i wrócić. Nic prostszego, gdyby nie podstawowy błąd popełniony w trakcie planowania ekspedycji. Założono mianowicie milcząco, że Warneńczycy nie wpadną na ten sam pomysł. Nasze frachtowce pojawiły się w ich układzie, ustawiono instalację do odpalenia powrotnego, zaczęto ładować do niej energię, a statki bojowe ruszyły raźno w kierunku jednej z zewnętrznych stacji układu. Zanim jednak osiągnięto cel, pojawiły się pociski Warneńczyków. Kilka miliardów ton skał, rozdrobniono i rozproszono na kilka tysięcy kilometrów sześciennych, tworząc rozległą chmurę pyłu, którą rzucono na naszą ociężałą flotę, która łatwo wpadła w kosmiczną zasadzkę. Zanim zdecydowali się, czy hamować, czy też skręcać i dopasowali do tego całą formację, byli już w środku chmury. Kamienne pociski dziurawiły pancerze, załogi ginęły od próżni i promieniowania. Odłamki nie były duże, ale przy względnych prędkościach sięgających kilkuset tysięcy kilometrów na godzinę ziarna wielkości groszku wybijały dziury zdolne wyłączyć z akcji ogromny frachtowiec. Krótko mówiąc, kuzyni przewidzieli nasze otwarcie i stworzyli bardzo nieprzyjemny system obronny. Na szczęście straty w ludziach były niewielkie. Ale koszty nie.
1 2 3 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Trzeba jakoś żyć
— Eryk Remiezowicz

Dwie bitwy
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.