– A gdyby tak dać im bitwę? – spytała Filippa. – Bitwę wielką i straszną, okrutną i krwawą. Niech armie cesarza i wojska królów spłyną krwią, a potem my zmusimy ich do zawarcia pokoju.
Dwie bitwy
– A gdyby tak dać im bitwę? – spytała Filippa. – Bitwę wielką i straszną, okrutną i krwawą. Niech armie cesarza i wojska królów spłyną krwią, a potem my zmusimy ich do zawarcia pokoju.
Eryk Remiezowicz
‹Dwie bitwy›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
Autor | Eryk Remiezowicz |
Tytuł | Dwie bitwy |
Opis | Z okazji niedawnej premiery filmu „Wiedźmin”, zapraszamy do bloku poświeconego temu tematowi. |
Gatunek | fantasy, humor / satyra |
Brouver Hoog wydawał wielką ucztę. Powodem było to, co starosta Mahakamu nazwał powrotem. Krasnoludy z całego świata opuściły miasta i kryły się przed wojną w bezpiecznym Mahakamie. Brouver ogłosił, że chce powitać braci godnie. W największych komnatach krasnoludzkiego matecznika rozstawiano stoły. Pomimo trudności z zaopatrzeniem, mahakamskie krasnoludy wyciągnęły ze spiżarni wszystko, co miały najlepszego.
Uczta przebiegała zgodnie z najstarszymi i najświętszymi krasnoludzkimi obyczajami, które nakazywały żreć i pić bez opamiętania, i komentować smakowitość oraz obfitość potraw donośnymi beknięciami.. Zakazane było jedynie śpiewanie po trzeźwemu i sikanie pod ściany. To ostatnie miało służyć utrzymaniu zdrowej atmosfery.
Zoltan Chivay miał już zdrowo w czubie. Był w końcu prawdziwym krasnoludem, oddanym tradycjom swego ludu. Powoli zaczynało mu się dwoić przed oczami. Pełgające i rozmyte światło pochodni w połączeniu z paroma litrami piwa zaczynało robić swoje. Długo musiał się zastanawiać, co nie zgadza się w postaci stojącej obok mahakamskiego starosty. Dopiero po chwili doszedł do tego, że na oto na krasnoludzkiej uczcie znalazł się człowiek! Zamierzał wybełkotać jakiś stosowny komentarz, ale Brouver Hoog ubiegł go .
– Oto jest graf Kobus de Ruyter, wojownik znakomity i szlachcic uczciwy – wrzasnął starosta przekrzykując gwar. Potężne płuca i stalowe struny głosowe były jedną z podstawowych kwalifikacji do urzędu starosty Mahakamu. – Przyszedł się nam pokłonić i wyrazy szacunku złożyć! – wywrzeszczał Hoog.
Towarzystwo odwrzeszczało z powrotem swoje wyrazy szacunku. Znaczna część krasnoludów wplotła w nie jednak barwne opisy problemów seksualnych grafa, wynikających z potężnego wzrostu i wystającego brzucha. Cóż, to również był wyraz szeroko pojętego krasnoludzkiego szacunku.
– Nie tylko jednak w tym celu przybył do nas szacowny graf! Domyślacie się krasnoludzcy bracia, czemu do nas przyjechał?
W odpowiedzi cała sala zgodnie ryknęła:
– Nasze baby przyjechał oglądać zbereźnik!
Padły dalsze opisy i propozycje dotyczące ludzkich technik łóżkowych.
– Nie zgadliście bracia – odpowiedział rześko Hoog. – Nie po baby i nie po pieniądze on tu przyjechał. Nie chce nawet naszych zbroi i mieczów, choć jego żołnierze w pordzewiałych garnkach biegają! W wielkiej wojennej potrzebie są nasi przyjaciele z Redanii. Pytam więc: kto zgłasza się na ochotnika, aby Czarnych odeprzeć i za Jarugę wyrzucić?
Nie było braw. Brouver się ośmieszał. Czemu miałyby ich obchodzić ludzkie sprawy? Mahakam był niezdobyty. Nie tylko dlatego, że leżał w górach. Również dlatego, że obie armie walczyły mahakamską bronią.
– Serce mi łamiecie – Hoog uderzył w tony liryczne. – Przecie to wasze domy i warsztaty będzie wróg niszczył! To waszych ludzkich przyjaciół tam będą mordować! I wy możecie tak tu siedzieć?
Zoltan wiedział, czyje warsztaty będą niszczone. Zaczął trzeźwieć w błyskawicznym tempie. Nagle zauważył czujne i trzeźwe spojrzenia siedzących zauszników Brooga. Przypomniał sobie wszystkich, którym opowiadał dowcipy o wiecznie sklejonych barszczem wąsach starosty. Rozejrzał się dookoła. Nagle zauważył, że pod ścianami stoi parę posterunków straży. Trzeźwych jak świnie i uzbrojonych po zęby.
Broog ciągnął dalej: – Dennis Cranmer! Lata całe pracowałeś w Ellander! Chcesz się teraz od tego odwrócić? Wstyd byłby to wielki dla całej krasnoludzkiej rasy. Stań obok mnie i przysięgnij wierność i posłuszeństwo wobec króla Foltesta!
Dennis wstał. Też już wytrzeźwiał. Na tyle, żeby wiedzieć, że nie ma innego wyjścia. Hoog ryczał dalej:
– Sheldon Skaggs! Kupcy zabijali się o to, żebyś ich karawan strzegł. Takich wojowników na pewno będzie trzeba!
Zoltan nie zdziwił się, kiedy usłyszał swoje nazwisko. Wiedział, że to samo dzieje się teraz w całym Mahakamie. Wiedział też, że wszystkie krasnoludy pójdą, tak jak on. Że duma nie pozwoli im przyznać się do tego, że nikt ich tutaj nie chce..
I dlatego to nie miejsce dla ciebie, pomyślał Dennis Cranmer. Nie dla ciebie, Jarre. Bo ja mam wciąż jeszcze niespłacone długi u Nenneke. Dlatego chciałbym, byś wrócił cało z tej wojny. A Ochotniczy Huf Mahakamski, złożony z krasnoludów, z osobników obcej i gorszej rasy, których nie chcą nawet ich właśni współbratymcy, będą zawsze posyłać z najwredniejszymi zadaniami, na najgorsze odcinki.
Tylko siedem czarodziejek znajdowało się w siedzibie loży. Zamęt powstały po rozpoczęciu wojny wytworzył wiele niebezpieczeństw i szans, wobec których czarodziejki nie mogły pozostać obojętne. I tak na przykład Sabrina Glevissig pilnowała sytuacji w Kaedwen, a Fringilla bawiła w Toussaint. W Montecalvo była już Assire van Anahid, która niedawno wróciła z Nilfgaardu. Kończyła właśnie swoją przemowę:
– Takim to sposobem diuk de Wett pozbawił Emhyra możliwości szybkiego podboju Północy.
– Emhyr przekombinował – stwierdziła Sheala. – Wymyślił, że wysyłając de Wetta i aep Dahy’ego na wojnę, utnie głowę opozycji wewnętrznej.
– Ale dzięki pani Assire i głupocie księcia Joachima- Filippa skłoniła głowę w kierunku eleganckiej czarodziejki – grupa armii „Verden” dała naszym władcom czas na mobilizację. Nieobecna chwilowo pani Glevissig stara się właśnie utrudniać działania armii nilfgardzkiej w Kaedwen i twierdzi, że da sobie z tym radę. Pozostał nam tylko jeden problem.
Menno Coehoorn rozpoczął naradę tradycyjnie od stosu wyzwisk pod adresem rodziny de Wett, ze szczególnym uwzględnieniem księcia Joachima. Od kilku tygodni próbował wpasować resztki armii Verden w struktury swoich wojsk. Szło to wyjątkowo opornie. Żołnierze de Wetta byli zdemoralizowani i chcieli jedynie wrócić do domu.
– Mam jednak dobrą nowinę, panowie – marszałek uśmiechnął się wrednie. – Cesarz zapewnił mnie we własnoręcznie napisanym liście, że niedługo księcia de Wett będzie można oglądać jedynie na portretach. Cytuję: „Zrobimy mu uczciwy proces, a potem powiesimy”. Sądzę również, że żołnierzy de Wetta doprowadziliśmy do stanu, w którym możemy pozwolić im iść za nami bez obawy, że uciekną.
– Generale Braibant – Menno zgasił uśmiech i wrócił do zwykłego sobie chłodnego i skoncentrowanego opanowania. – Pańska Czwarta Konna ma uspokoić Verden. W tym czasie reszta Grupa Armii Środek podejdzie pod Mayenę.
– Armia Verden zdołała stracić większość sprzętu oblężniczego i nie jesteśmy chwilowo w stanie zdobywać naraz Mayeny i Mariboru – ciągnął marszałek dalej. – Zdecydowałem się na Mayenę. Maribor jest za blisko Mahakamu, a te przeklęte karły są nam wrogie. Mając Mayenę będziemy mogli odciąć kurdupli i zabrać się za Maribor. Tam też przezimujemy.
– Verden to ciężki teren – powiedział Brabaint. – W lasach pełno tam kup chłopskich. Jeżeli jeszcze Natalis zostawił tam trochę regularnej piechoty, to wieki tam spędzę.
– Pomyślałem o tym – odparł marszałek Coehoorn. – Dostanie pan wsparcie, prawdziwych mistrzów walki w lasach.
„ Złą sławą okryły się elfy w tej wojnie. Coehoorn spuścił ich na mieszkańców Verden niczym psy na bezbronne owce. Czymże zajadłość i męstwo chłopskie, czymże doświadczenie i wyszkolenie północnej piechoty, kiedy walczyć przyszło z wrogiem, któremu drzewa i zwierzęta pomagają, i który siłą nieczystą i trucizną wojuje. Wielu zginęło, wodę ze studni pijąc. Inni znowu w środku nocy ostrzem noża zostali zbudzeni. Nie znali piękni żołnierze litości ni szacunku. Jak bydło im się zdawaliśmy. Wielu tam się okrucieństwem wyróżniło, ale jedno imię powtarzali wszyscy”
– Isengrim Faoiltiarna! – Brabaint miał głos niczym dzwon i lubił się nim popisywać. Tak było i teraz. Elf z trudem powstrzymał się przed zakryciem uszu. Ludzkie porykiwanie zawsze raniło jego uszy.
– W uznaniu pańskich zasług w czasie walk w Verden, cesarz wspaniałomyślnie darowuje wam wcześniejsze przewiny. Zostajecie również podniesieni do stopnia pułkownika. Gratuluję – Brabaint uścisnął rękę Faoiltiarny, podając mu jednocześnie patent. Nie patrzył jednak świeżo upieczonemu pułkownikowi w oczy. Miał go za mordercę, nie za żołnierza.
– Wasi towarzysze poprosili mnie, pułkowniku Faoiltiarna, o to, żebym wam powierzył dowództwo nad brygadą „Vrihedd”. Jestem skłonny to zrobić. Jeśli się zgadzacie, powtarzajcie słowa przysięgi: Ja, Isengrim Faoiltiarna…
– Ja, Isengrim Faoiltiarna… – elf o mały włos nie ziewnął. Ludzkie rytuały były bezsensowne, a w dodatku nudne.
– Ślubuję wobec wszystkich tu obecnych…