Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacek Maria Fryderyk Dehnel
‹Kaligrafia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJacek Maria Fryderyk Dehnel
TytułKaligrafia
OpisOpowiadanie wyróżnione w pierwszym Konkursie Literackim „Esensji”.
Gatunekrealizm magiczny

Kaligrafia

Jacek Maria Fryderyk Dehnel
« 1 2 3 4 »

Jacek Maria Fryderyk Dehnel

Kaligrafia

Plan pojawił się jeszcze tego samego popołudnia. Wziął z "Charona” zaległy urlop, spakował walizkę i wyjechał na pierwszą wycieczkę do Wenecji. Tam, po dokładnym zwiedzeniu miasta i okolic, zasięgnął języka u właścicielki niewielkiego pensjonatu, w którym mieszkał, po czym wynajął dwa zawilgocone pokoje i zagrzybioną piwnicę w centrum Adriatyki na czas nieokreślony, licząc od początku następnego kwartału. Tyle potrzebował na zlikwidowanie wszystkich spraw w Holandii, pożegnanie z Aapenem, który był chyba jedynym naprawdę życzliwym mu człowiekiem, prócz, rzecz jasna, kabalistów, ale dla nich wyjazd Corneliusa oznaczał tylko zmianę znaczków z holenderskich na włoskie i inny adres na kopercie. Obliczył, że zgromadzony kapitalik pozwoli mu na dostatnie życie, może bez luksusów, ale w sam raz dla pracownika zakładu pogrzebowego na wcześniejszej emeryturze. Sprzedał większość mebli, a drobiazgi, ubrania i książki spakował do kilku skrzyń i we wrześniu objął w posiadanie pięćdziesiąt trzy - siedemdziesiąt trzy, jeśli liczyć z piwnicą - metry swojego przyszłego życia.
Należałoby się spodziewać, że na początku van Norg zadba o nowe sprzęty w miejsce tych, które zostawił w Holandii. Jednak, prawdę mówiąc, mógł się znakomicie obejść bez większości z nich, a parę najpotrzebniejszych - stół, kilka krzeseł, łóżko - znalazł w piwnicy i dostał w prezencie od tłustej sąsiadki. Może wrodzona nieśmiałość nie pozwoliłaby mu nawet ich przyjąć, ale pulchna signora z drugiego piętra, rozkrzyczana bez umiaru od rana do wieczora, tętniąca głosem w kamienicy jak jakiś wokalny krwiobieg, wręcz narzuciła mu się ze swą uprzejmością i gdyby się sprzeciwiał, byłaby go jeszcze ochotniej obsypywała spróchniałymi bieliźniarkami i stolikami na trzech nogach. Uległ więc, a ona odtąd zarezerwowała sobie prawo do głośnego pozdrawiania go na schodach, przytulania do obszernego łona, pachnącego sosem od spaghetti i - od czasu do czasu - przynoszenia misek dymiącej pasty.
Tak więc Cornelius nie musiał się troszczyć o meble. Zamiast tego przemógł nieśmiałość i wybrał się na zakupy. Potrzebował gliny. Dużo gliny. Dużo gliny w najlepszym gatunku.
Zjeździł bez mała całe Veneto, dopytując się o pierwszy sort oczyszczonego surowca, aż po miesiącu starań trafił na taki, jaki zalecał w swojej broszurce pilny uczeń uczniów Eleazara z Wormacji, Isaak ben Jochai. Tak oto wszedł w posiadanie dwustu kilo gliny, którą kierowca ciężarówki, właściciel i tragarz w jednej osobie zniósł w wilgotnych szmatach do pracowni kabały stosowanej, nie wiedząc czemu posłuży w przyszłości.
Plany Corneliusa były planami odziedziczonymi po przodkach. Opierały się na starannej kalkulacji sił na zamiary, buchalterii pragnień rodem z ksiąg kupców bławatnych i pasamoników. Zamierzał stworzyć wielu golemów, a każdego z nich czynić lepszym i piękniejszym niż poprzedniego. Pierwszy miał być odbiciem swego stwórcy - homunkulusem marnej próby, o zbyt dużych, niekształtnych dłoniach, tak dobrych do pracowania z mięsistą i lepką gliną. Z początku chciał go wprawdzie uczynić pracownikiem zakładu pogrzebowego. Mógłby go wysłać Aapenowi w zastępstwie, by rubaszny właściciel „Charona” miał na powrót niemego pracownika, do którego tak się przyzwyczaił. Ale wkrótce postanowił, że pierworodny - czy raczej pierwolepny - będzie mu pomagał w przyszłych pracach nad całym plemieniem sztucznych ludzi. Dopiero następni - dla zwrotu kosztów - mieli zostać zatrudnieni w sklepach z używaną odzieżą, portowych tawernach, warsztatach szewskich. Ich doskonalsi sukcesorzy, jeśli tacy powstaną, będą się pieli po stopniach kariery, zdobywali zaszczyty i stanowiska, żenili się posażnie i błyskotliwie rozwodzili, pracowali nad fuzjami firm i hamowaniem światowej recesji. Buchalteria nie kłamie.
Wskazówki Isaaka ben Jochai były przejrzyste, wydrukowane drobną coupertinowską czcionką na półprzejrzystych stroniczkach, rozsypujących się ze starości. Gdzieniegdzie prosty drukarski ornament oddzielał dwa akapity tekstu, jak niedbale spreparowany, poczerniały karaluch, lub rozgnieciona mucha.
Ulepienie golema zdawało się nie sprawiać szczególnych trudności. Prototyp nie musiał przypominać Febusa, miał być raczej rodzajem na wpół ludzkiego perszerona, pociągowego bydlęcia wielkiego przedsięwzięcia. Byle umiał miesić glinę, zamiatać piwnicę i gotować posiłki - o resztę zatroszczy się jego mistrz. Zbyt duża, skłonna do sprzeciwów głowa, byłaby z pewnością nie na miejscu. A kiedy martwe, ciężkie ciało będzie już gotowe, duch zostanie weń nie tchnięty, a wypisany na czele hebrajskimi literami, by dało się go zmazać w razie niepowodzenia. Niektórzy rabini próbowali bowiem wkładać karteczkę z magiczną inskrypcją pod język golema, ale gdy, zbuntowany, obracał się przeciw swemu twórcy i siał wokół zniszczenie, znacznie trudniej było go na powrót zamienić w drętwą kukłę. Toteż dla świętego spokoju van Norg postanowił zastosować się do zaleceń Isaaka ben Jochai, by w razie niepowodzenia powstrzymać kataklizm.
Również wyrycie rylcem na czele golema tetragramu - rzecz jasna nie boskiego JHWH, a jego szczególnej odmiany, odkrytej na drodze długotrwałych obliczeń i zestawień, zbyt trudnych dla głowy Corneliusa - było niezbyt skomplikowane. Cztery znaki hebrajskiego alfabetu, jakkolwiek pochodziły w linii prostej od zawikłanych rycin, przedstawiających splecione ze sobą bryły i drzewa kabały, od czerniejących na cienkim papierze wizerunków amuletów i nie kończących się kolumn liczb i cyfr, zaludniających trzy rozdziały traktatu, same w sobie były banalne.
Wkrótce mógł przystąpić do tego prostego rytuału. Golem był już gotowy - stał w rogu piwnicy na niewielkim podwyższeniu z nieheblowanych desek. Nieforemny, bezkształtny niemal, przypominał do połowy wykuty z marmuru posąg, nad którym rzeźbiarz będzie musiał spędzić jeszcze sporo czasu - chyba, że jest Michałem Aniołem.
Van Norg, choć mógł pokusić się o malowniczy wystrój i atmosferę grozy z frankensteinowskich horrorów, nie pracował w nocy, nie zniósł do pracowni ani zapalonych świec w srebrnych lichtarzach, ani wykaligrafowanych na płachtach papieru tajemnych emblematów z kart broszury. Gardził wyprawianiem takich cyrków - widział siebie jako solidnego robotnika, mozolnie powołującego do życia kolejne pokolenia sztucznych ludzi z gliny prima sort, a nie jako potężnego maga, czy naukowca w śnieżnobiałym kitlu. Wystarczały mu jego czarne krawaty wdowca, oddawane regularnie do prasowaczki, co dzień spinane tą samą starą szpilką z opalem, która była jedyną pamiątką po Anne, jeśli nie liczyć paru sennych koszmarów i melancholijnych snów erotycznych nad ranem.
Podszedł do figury, wyciągnął dłuto z miseczki, pełnej brudnej wody, i wyrył na czole pierwszy znak, starając się jak mógł powstrzymać wrodzoną niezdarność, po czym przesunął dłoń nieznacznie w lewo - pamiętał oczywiście o kolejności pisania od prawej do lewej, by nie zapisać odwrotnego tetragramu, który mógłby zaowocować nie wiadomo jakimi konsekwencjami - i postawił drugą literę. Skrawki wyrytej gliny zwijały się w szarawe wióry i spadały na posadzkę. Trzecia litera. Nie znał jej nazwy, ale była trudniejsza niż inne, zakończona trzema przecinkami, czy płomykami na trzech długich ramionach.
I byłby już się zabrał do czwartej, gdyby nagle nie zadrżała mu ręka. Czy to wystarczy? Czy charakter pisma - który z pewnością zadecyduje o charakterze golema - jest dostatecznie wykwintny? I, zamiast prawidłowo wyżłobić alef, pozostawił literę niedokończoną, by ozdobić napis ornamentem.
Było jeszcze wcześnie, do sjesty zostało parę godzin, więc czytelnia uniwersytecka wciąż była czynna. Zamknął na klucz piwnicę, drzwi do pokoju, wyślizgnął się z objęć przechodzącej po schodach sąsiadki, nieodmiennie pachnącej spaghetti aglio e olio, ale głównie - niestety - aglio, i niemal biegiem ruszył w kierunku biblioteki.
Do drugiej przedzierał się przez katalogi, fiszki i dzieła, by znaleźć taki zestaw wzorów, który pasowałby do pierwszego golema. Były to ozdobniki nieskomplikowane, ale urocze. Można by im zarzucić toporność, ale był to raczej rodzaj przaśnej skromności, w sam raz dla niezbyt rozgarniętego czeladnika, utytłanego po łokcie w glinie. Odrysował je niezgrabnie na kilku luźnych kartkach i, z wypiekami na twarzy, co nie zdarzyło mu się od wielu lat, Cornelius van Norg popędził do domu.
Tak zaczął ulepszać golema. Nie wiedział wtedy, że dążenie do perfekcji zniweczy jego marzenie stworzenia wielkiego rodu homunkulusów, bo nie będzie umiał się opamiętać w tym pędzie do boskiej doskonałości kreacji.
Prace, które rozpoczął wykreślając pierwszy ścieg ornamentu, były zakrojone na wieczność.
Odtąd pracował całymi dniami. To, co wydało mu się tylko wieńczącym dzieło drobiazgiem, wkrótce okazało się dziełem samym w sobie. Jeśli nie spędzał czasu z dłutem w dłoni, ślęczał nad katalogami wzorów, secesyjnymi kalendarzami, lub albumami o sztuce iluminatorskiej i typograficznej. Wynajdował tam dawno zapomniane esy floresy, plecionki pokryte patyną minionych mód, zmurszałe zawijasy i nadgniłe nieco palmety. Żaden skręt roślinnej wici, żaden splot figur geometrycznych, żadna konfiguracja spiral i meandrów nie była mu obca. Kiedy ukończył już główną konstrukcję - cztery pary rozwijających się wstęg ornamentu, wychodzące z ramion czterech liter tetragramu - wypełniał przestrzenie między nimi, lub schodził z czoła na policzki, łysą czaszkę i ramiona. Pracował coraz drobniejszymi, coraz precyzyjniejszymi rylcami, kaligrafował misterne ażury i arabeski, splątujące się i rozplątujące z zachowaniem odwiecznych praw symetrii, rozkręcał spirale i woluty, lamował krawędzie lambrekinami. Golem z wolna upodabniał się do marynarza z portowej tawerny, od stóp do głów wytatuowanego w perskie oczy i zawikłane filigrany.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.