Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Leon Baar
‹Ryż›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLeon Baar
TytułRyż
OpisLeon Baar na co dzień pod innym nazwiskiem zajmuje się nieco czym innym, ale pisanie uważa za najlepszą rozrywkę. Czytanie też. :) Pod koniec 2018 roku ukaże się jego książka pt. „Opętani i Święci”.
Gatunekgroza / horror, historyczna

Ryż

« 1 2 3 4 5 »
Marynarze wrócili do zabawy z martwymi gryzoniami. Nie zamierzali przeszkadzać kapitanowi, który najwidoczniej w pocie czoła pracował nad łaskawością urzędnika. Za którymś razem, kiedy znów podnieśli szczura i mieli wykopać go daleko za rufę, dziewczyna krzyknęła. Spojrzeli na nią, gestem kazała im się zbliżyć i pokazać truchło zwierzęcia. Pomacała brzuch, powąchała otwarte trzewia.
– Peste – bardziej szczeknęła, niż powiedziała.
– Co? – Juan Pablo rozejrzał się niepewnie.
– Zaraza morowa – Ignacio usłyszał swój głos mówiący to, czego nie chciał powiedzieć. Juan Pablo aż przysiadł na pokładzie. Teraz ich droga do portu była zamknięta.
Kapitan niestety także jakimś cudem usłyszał tę nowinę. Może leżał pod drzwiami kajuty? Wypadł na zewnątrz i potoczył po załodze wściekłym spojrzeniem. Wszyscy cofnęli się pod najbliższe burty.
– Żaden mi więcej nie ucieknie! – syknął, pijany, ale wciąż mogący utrzymać względnie pionową pozycję.
Godzinę później zebrał wszystkich na rufie i każdemu naciął dłoń kozikiem. Krew marynarskiej braci popłynęła między deski pokładu.
– Rekiny zwietrzą was, jak tylko dotkniecie wody – ostrzegł. – Wszyscy zostają tu. Płyniemy do brzegu. Przygotować kotwicę do rwania!
Załoga ruszyła w kierunku kabestanu.
– Wykluczone – jęknął skacowany urzędnik, który właśnie wychynął z kapitańskiej kajuty. Skrzywił się pod jasnym światłem słońca jak wampir. Wszyscy się zatrzymali. – Mam tu papier od króla, w którym stoi, że macie wykonywać moje rozkazy.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
– Gówno prawda! Tylko ja tu umiem czytać – ryknął kapitan. Ignacio spojrzał na ojca Mateo, ale ten schował się za masztem. – Nic tu takiego nie stoi! Ja jestem kapitanem! Do kabestanu!
Znów ruszyli.
– A skoro spłynęła na ciebie łaska szczerości… – Urzędnikowi rozwiązał się język. – Czemu nie powiesz, co jest zakopane w ryżu pod pokładem? Że król zwozi do fortu diabelskie artefakty, by ciskać przez ocean klątwy na flotę angielską, którą ma wkrótce zaatakować! Że z fortu Santa Eva regularnie wypuszcza się demony, a cała załoga tej krypy i tak jest już przeklęta! Skąd, myślisz, zaraza? Ten barkas nie ma nawet nazwy! Widzieliście? – zwrócił się do załogi, która zatrzymała się teraz bardziej z ciekawości niż chęci buntu. – Ach, nie umiecie czytać! Zamiast liter na burtach wymalowano diabelskie runy trzymające towar w ryzach! Wszyscy jesteście przeklęci! Wasze rodziny także miały pójść do ognia! Ale… – Nagle pijany urzędnik zaczął płakać. – Coś poszło nam nie tak. Czekaliśmy na was, na czarownicę – wskazał palcem Jacqueline – którą wzięliśmy z Francji. Diabły się urwały. W forcie nikogo już nie ma. Nocą coś rozdarło całą obsługę murów, jakby byli z papieru. Zostałem tylko ja. To ja do was strzelałem. Od dwóch dni próbuję namówić kapitana, byśmy płynęli gdzie indziej. Przyznaję, to ja odcumowałem łódź… Błagam… Nie płyńcie do brzegu! Kapitan oszalał!
Załoga stała zdezorientowana rewelacjami i teatrem w wykonaniu oficjela. Ignacio spojrzał na Calixto de Montoyę, ale w jego oczach nie było szaleństwa. Cieśla najpierw zobaczył tam panikę, a potem zupełną rezygnację. Kapitan nie mógł odpłynąć. Nie miał dokąd. Pewnie bał się uwierzyć urzędnikowi w jego przeklęte historie, ale i bał się podjąć decyzję bez rozkazu. Nie w sytuacji, w której odbywał karny rejs na beczce ryżu. Niesubordynacja była ostatnim kursem, który chciałby obrać.
– Dokąd chcesz płynąć, przesądny człowieku? – Kapitan złapał urzędnika za klapy kurtki. – Indianie oskórują cię, jak tylko postawisz stopę poza fortem. Nasze osady cały czas są obserwowane i regularnie najeżdżane. Jak długo dacie radę płynąć bez jedzenia? – zwrócił się do załogi. – Ten człowiek postradał rozum!
Juan Pablo zmrużył oczy, bo zapewne wydało mu się, że niedawno słyszał podobne oszczerstwo skierowane w przeciwną stronę. Ignacio patrzył ukradkiem na Jacqueline, która uśmiechała się delikatnie.
– To może sprawdzimy, co jest zakopane w ryżu – wykrztusił urzędnik. – Zaraza z wami i tak lepsza, niż to, co zostawiłem na brzegu. Tu przynajmniej mam szansę przeżyć.
– Ryż jest własnością korony! – Kapitan odepchnął go w tył i puścił kurtkę. – Płyniemy. Jak się któryś rzuci do wody, to przysięgam na krew Chrystusa, strzelę do rekina, który go zeżre tylko po to, żeby kolejny rekin rozszarpał ich obu ponownie, zanim zdechną na dobre.
Niechętnie wsunięto handszpaki i kabestan podciągnął linę. Po dwóch obrotach znaleziono wbity haczyk Xantiego, oczywiście bez ryby. A jeszcze jeden dalej także samego Xantiego, sinego, rozprutego, z jelitami kończącymi się gdzieś w wodzie, jakby miał własną kotwicę. Zaczepił się o linę klamrą pasa.
Wyciągnęli zwłoki na pokład. Od słonej wody szczypały ich rany niedawno zadane sztyletem kapitana. Na deski znów popłynęła krew zmieszana z morską wodą. Jedyna gałka oczna Xantiego została wyjedzona i małe ryby sforsowały drogę do miękkiego mózgu. Większe obgryzły policzki i ręce. Coś ogromnego wyrwało mu nogi wraz z fragmentem miednicy. Ocean pozostawił ciało blade i pozbawione krwi. Masywna klamra na pasie była dosłownie zmiażdżona i zawinięta wokół liny.
– Jaki rekin dałby radę coś takiego?… – odezwał się Żaba.
– Coś go spłoszyło. – Ignacio wyłuskał z czaszki Xantiego sporej wielkości trójkątny ząb. – Urządzimy mu pogrzeb.
– Zmierzcha. – Ojciec Mateo rozejrzał się niepewnie. – Może rano?
Kapitan zmełł w ustach przekleństwo i z hukiem zamknął za sobą drzwi kajuty.
– Kotwica w dół. – Urzędnik otarł czoło rękawem. – Kapitan wam nie powie. Na pokładzie nie ma Pisma Świętego. Nie mogło być. Mówiłem prawdę. Jeśli chcecie chować zgodnie z obrządkiem, trzeba go zabrać na brzeg.
Ignacio musiał przyznać niechętnie, że przez ostatnią godzinę dowiedział się od tego człowieka więcej, niż przez cały rejs od kapitana. Twarze reszty załogi wyrażały mniej więcej tę samą myśl – połączenie wdzięczności z podziwem i strachem. Czego musiał być świadkiem w forcie?
Nagle drzwi kajuty dowódcy rozwarły się z trzaskiem. De Montoya stanął w progu i machnął butelką wina.
– Znowu knujecie? Dosyć tego podżegania! Przykuć go do relingu! – wrzasnął. – Ja tu jestem kapitanem! Ze świtaniem płyniemy.
Urzędnik uniósł obie dłonie, wystawiając je do kajdanów. Żaba niechętnie pokuśtykał na rufę, żeby odśrubować dyby.
• • •
Tym razem Ignacio śnił o aniele zakopanym w hałdzie ryżu pod pokładem. Otworzył oczy. Barkas znów szczeknął pękającym drewnem. Cieśla skrzywił się, jakby to jego własny kręgosłup jęczał, dźwigając niewysłowiony ciężar. Pod parasolem gwiazd dostrzegł kręcące się po pokładzie cienie. Odsunął koc i wysilił oczy. Załoga skupiła się wokół masztu. Podszedł do nich.
– Weź. – Juan Pablo coś mu podał. – Jacqueline zrobiła maść, która goi rany i zabija zarazę. Rekiny nas nie wytropią. Posmaruj tam, gdzie masz strupy, maść musi wejść do krwi.
Żaba i ojciec Mateo siedzieli z boku. Także nacierali się czarną, oleistą substancją. Jacqueline przyglądała się temu w milczeniu.
– Nigdzie się nie wybieram – powiedział Ignacio. – I wy też. Wracać na koje – rozkazał odruchowo, chociaż żadnych koi nie mieli. Ot, koce ułożone na pokładzie. Niechętnie powlekli się na swoje miejsca.
Ignacio kucnął przed dziewczyną. Znów wyszczerzyła zęby. Nawet w słabym świetle widać było, jak nieziemsko błękitne ma oczy.
– Co jest w ryżu? – zapytał po francusku.
– Prometeusz – szepnęła, jakby wyznawała mu miłość.
Uderzył ją w twarz, aż zawisła w kajdanach. Miał już wracać na legowisko, kiedy usłyszał krótkie syknięcie od strony rufy. Wołał go urzędnik.
– Mam na imię Mario – przedstawił się wreszcie. – Ignacio, tak? Musisz mnie posłuchać. Wypuść mnie, wynagrodzę ci. Uciekniemy. Wszystko ci powiem, bo widzę, że jako jedyny masz łeb nie tylko po to, żeby ci deszcz przez szyję nie padał. Fort nie nazywa się Santa Eva. To martwy brzeg. Statki dopływają tu w jedną stronę. Król nasz szykuje się do wielkiej bitwy. Wyśle olbrzymią liczbę statków na wyspy, by uderzyć wściekłą pięścią naszej armady. Chce sobie zapewnić zwycięstwo wszelkimi sposobami. O niektórych z nich Kościół nie może wiedzieć. Rozumiesz, co mówię? Nawet Mateo nie jest księdzem. To wynajęty oszust, który miał was ośmielić do rejsu. Na pokładzie nie może być krzyża, księdza… niczego takiego!
Ignacio skinął głową. Zastanawiał się, jak bardzo szept Maria niesie się po wodzie, ale wyglądało na to, że wszyscy na pokładzie, oprócz mamroczącej coś dziewczyny, pogrążeni są we śnie.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.