Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka Osikowicz-Chwaja
‹Rozstaje›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka Osikowicz-Chwaja
TytułRozstaje
OpisCzyta dużo, pisze za mało. Miała zamiar pisać powieści historyczne, ale z powodu (nie tylko) lenistwa przerzuciła się na fantastykę. Chciałaby być genialna. W dziedzinie niemal dowolnej. Współpracuje z internetowym czasopismem poświęconym fantastyce pt. „Silmaris”.
„Rozstaje” należą do tego samego cyklu, co opublikowane wcześniej „Miasto”.
Gatunekfantasy

Rozstaje

« 1 3 4 5
– Ale co pan powie na to?
Rozległ się huk. Asger poczuł rozdzierające szarpnięcie w udzie. Krzyknął i padł na podłogę, jakby ktoś brutalnie podciął mu nogi.
– Podnieście go.
Poderwali go w górę. Wykręcili mu ręce do tyłu, trzymali mocno. Udo paliło żywym ogniem.
– Tak jak powiedziałem, nie jest pan przesadnie trudną przeszkodą. Sierżancie, kapitan jest do twojej dyspozycji.
Kwadratowy podoficer podszedł z błogim uśmiechem na ustach, zwinął dłoń w pięść i uderzył kapitana w brzuch. Asger jęknął, próbował się skulić, ale podtrzymujący go mężczyźni na to nie pozwolili. Przez chwilę bezskutecznie walczył o oddech, a potem zachłysnął się wymiocinami. Żołnierze go puścili, major stwierdził z obrzydzeniem:
– Paskudzi panu dywan!
Preben nie zareagował. Wciąż, marszcząc brwi, obserwował swoje dłonie.
Znowu go podnieśli. Sierżant wycelował pięścią w skroń, trafił. Gabinet Prebena zawirował Asgerowi przed oczami. Kolejne ciosy sprawiły, że świat pociemniał i stracił kontury.
I wtedy nagle wszystko rozbłysło, a Sidort wylądował na miękkim dywanie. Przetoczył się odrobinę, by oddalić się od śladów własnych wymiocin i znużony przymknął powieki. Nad głową słyszał krzyki strachu i bólu oraz łoskot przewracanych przedmiotów i ciał. Zmusił się do otwarcia oczu, gdy dotarła do niego fala gorąca. Pożar. Ogień pożerał gabinet. Asger uniósł się na łokciach, próbując zignorować powiększającą się na popielatym dywanie plamę krwi.
– Leż, chłopcze! Nie trać sił! – Dobiegł go głos Prebena.
Posłuchał, ale odwrócił się na plecy. Mats Preben odprawiał jakiś dziki taniec w płomieniach. Machał pulchnymi rękami we wszystkie możliwe strony, a ciała żołnierzy latały tam, gdzie im kazał, jakby przyczepione do jego dłoni niewidzialnymi sznurkami. Ten groteskowy widok w jakiś dziwny sposób zniesmaczył Asgera, odwrócił więc głowę. Major siedział pod ścianą, nienaturalnie wykręcony. Jego oczy patrzyły przed siebie. Martwe.
Oficer poczuł szarpnięcie za kurtkę. Chciał się wyrwać, ale chwyt Prebena okazał się niezwykle silny.
– Spokojnie. Musimy się stąd wydostać. Korytarz też płonie.
Dotarli pod okno. Bankier rozsunął kotarę, chwycił krzesło i rzucił. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Płomienie rzuciły się po potężną porcję świeżo dostarczonego tlenu i wyciągnęły w stronę mężczyzn gorące macki. Preben jednym ruchem przerzucił Asgera przez parapet, do ogrodu, a potem sam za nim skoczył. Chwycił oficera za kołnierz kurtki i pociągnął przez rabaty kwitnących begonii, byle dalej od buchającego przez okno żaru.
Zatrzymali się za krzakiem różanecznika. Preben zdjął surdut, zerwał rękaw koszuli i skręcił go w sznur. Zawiązał na krwawiącym udzie Asgera opaskę uciskową.
– Kula przeszła na wylot. To nic groźnego – stwierdził.
Oficer uwierzył mu na słowo.
– Skup się teraz, chłopcze – mówił bankier. – Twoje pieniądze nadal są w tym sejfie. Pożar ich nie uszkodzi. Rozumiesz? – Asger skinął głową. Preben wcisnął mu do kieszeni jakąś kartkę. – Tu masz szyfr. Ale przemyśl jeszcze raz, co z nimi zrobisz. – Wstał, rozejrzał się wokół. – Moja rola się skończyła. Nie mam już czego pilnować, mogę odejść. – Odwrócił się w stronę płonącej kamienicy i uśmiechnął się słabo. – Żegnaj. – Postąpił kilka kroków.
– Stój! – krzyknął kapitan. – Nie!
Preben zawrócił i ponownie przykucnął przy oficerze.
– Nic nie rozumiesz, co? Albo próbujesz nie rozumieć.
Asger oddychał ciężko. Dym dotarł już i tutaj.
– Nie przetrwałem tamtego pobicia. Nie wiem, dlaczego trafiło na mnie, to wszystko jest wciąż takie przypadkowe. Wybacz, że nie powstrzymałem ich wcześniej. Nie mam wprawy. No i nie chciałem przy okazji uszkodzić ciebie. – Spojrzał na swoje dłonie. – Ale w końcu wszystko się jako-tako udało. A moja misja się skończyła. Nie mam już skarbów do pilnowania. – Uśmiechnął się, wstał i spojrzał na ulicę. – Twój zbawca już tu pędzi. Jesteś bezpieczny.
Odwrócił się i zniknął w kłębowisku dymu. Kalawa dopadł do dowódcy.
– Dzięki bogom, kapitanie. Myślałem, że już po panu.
• • •
Isla Kalawa jednym ruchem ręki zrzuciła ze stołu w salonie obrus, wraz ze wszystkim, co na nim stało. Jej mąż spojrzał na nią krytycznie, gdy rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Wzruszyła ramionami. Evar położył na pustym blacie opierającego się Asgera.
– Histeryzujecie – orzekł Knud Kalawa. – Nic mu nie jest. Rozbierz go.
Sidort usiadł, chwycił dłonią przód kurtki.
– Nic mi nie jest – powtórzył za gospodarzem. – Tylko udo. Ale to drobiazg.
Knud wykrzywił wargi, położył dłoń na piersi oficera, wymacał coś palcami, a potem pchnął. Nagłe uderzenie bólu sprawiło, że Asger stracił oddech.
– Nic? To złamane żebro też ma pan w udzie? Rozbierz go – powtórzył, zwracając się do syna.
Asger wstrzymał podwładnego ruchem dłoni.
– Ja sam – szepnął.
Evar patrzył, jak dowódca zdejmuje kurtkę, a potem, powoli, z ociąganiem, pokrwawioną koszulę. Wreszcie ukazało się jego ciało – szczupłe, silne, zwinne. I pokryte gęstą siatką blizn. Knud Kalawa bezwiednie wciągnął w płuca powietrze. Dużo powietrza. To nie pasowało do jego wizji bogatego paniczyka, najlepszej partii na północy.
– Dobrze – powiedział, dochodząc do siebie. – Musimy się pospieszyć. Zaraz mam służbę.
– Nic pan nie ma – mruknął Asger. – Major nie żyje. Chwilowo jestem tu najwyższym rangą oficerem. Daję panu wolne.
Popatrzyli na niego z niedowierzaniem. Nagle za oknem rozległ się odgłos licznych kroków. Evar rozchylił kotary.
– Idą! – krzyknął. – Nasi.
– Coś wcześnie – stwierdził Asger i zeskoczył na podłogę. Syknął, gdy nogą szarpnął ból.
– A pan dokąd, kapitanie?
– Muszę złożyć raport pułkownikowi.
Gospodarz westchnął, spojrzał na syna, pokręcił głową i zaczął grzebać w swojej torbie. Evar zrozumiał. Chwycił dowódcę pod ramię i przytrzymał.
– Ja pójdę. Wyjaśnię.
– Nie. Nic mi nie jest, mogę iść.
Żołnierz mocniej ścisnął rękę dowódcy i wyprostował ją; Knud Kalawa precyzyjnym ruchem wbił w nią igłę strzykawki. Asger wydał dźwięk, jakby uszło z niego powietrze, a potem bezwładnie zawisł w ramionach Evara.
• • •
Gdy się ocknął, nad sobą zobaczył pokrytą tatuażami twarz swego zastępcy i lekarza oddziału, porucznika Kerka Tora.
– Nareszcie – rzucił tamten. – Spałeś niemal dobę. Pułkownik chce cię widzieć.
– Czy to nie za wcześnie, poruczniku? Kapitan nie wygląda najlepiej.
Asger odwrócił głowę. No tak. Sierżant Hadar. Jak zwykle zatroskany i opiekuńczy, wyglądał niczym brodata, przerośnięta niania. Pod oknem tkwił jeszcze Evar Kalawa.
– Dlaczego tak skromnie? Jakby dobrze poupychać, to zmieściłoby się tu co najmniej pół oddziału.
Nikt się nie uśmiechnął i Asgerowi zrobiło się głupio.
• • •
Pułkownik Mikel Elif był zwalistym mężczyzną o niezadowolonym wyrazie twarzy. Ta mina często stawała się jeszcze bardziej wyraźna, gdy rozmawiał z kapitanem Sidortem.
– Sidort, czy ja mogę cię kiedykolwiek spuścić z oczu? Zaraz pakujesz się w jakąś awanturę!
Asger siedział na krześle, ranną nogę wyciągnął przed siebie. Uznał, że kwatera, którą wcześniej zajmował Krister, dla Elifa była za ciasna.
– Pułkowniku, to nie ja wpakowałem się w to bagno. Major…
Elif machnął ręką.
– Tak, wiem. Ten twój żołnierz, Kalawa, opowiedział nam wszystko. Pokazał grób. Źle się dzieje, Sidort, nie wiem, jak to wszystko się skończy.
Asger dopiero teraz zauważył, że na szerokiej twarzy pułkownika wyraźnie widać zmęczenie i zniechęcenie. Poczuł niepokój.
– Co pan ma na myśli, pułkowniku?
– Nieważne. Preben nie żyje, pewnie wiesz. Jego dom spłonął, to wiesz na pewno. Sidort, co tam się stało? Ciała są w znacznej mierze zwęglone, ale przecież widać… Ktoś ich nieźle powykręcał, tych wszystkich żołnierzy. Ktoś wam pomógł?
– Nie.
– Sidort, czy ty… No wiesz, to wszystko wraca, nie ma już wątpliwości. – Nie wiedział, jak wyrazić myśl.
Asger popatrzył na niego zdumiony, a gdy zrozumiał, z rozbawieniem pokręcił głową.
– Chyba pan nie myśli, pułkowniku, że ja…? Nie. Czary-mary to nie dla mnie.
Elif odetchnął z ulgą.
– Więc kto?
Asger chwilę rozważał odpowiedź.
– Preben – rzucił wreszcie.
Starszy oficer nie spuszczał z niego wzroku.
– Mimo wszystko… Magia cię lubi, Sidort. Albo ona cię goni, albo ty ją. Uważaj, to igranie z ogniem. Udało ci się…?
– Tak – przerwał kapitan i sięgnął do stojącej przy krześle torby. Wstał z trudem i wysypał jej zawartość na biurko.
Elif chwilę w milczeniu patrzył na pakunek i banknoty.
– Wiesz, że nie odzyskasz majątku rodziny.
– Nie liczę na to.
– To pieniądze twego ojca, teraz twoje.
Asger zmarszczył brwi. Czyżby pułkownik chciał powtórzyć przemowę Prebena?
– Ojciec przeznaczył je na powstanie. Nic mi do tego.
Elif wciąż milczał.
– Asger, dobrze znałem twego ojca. Nie jestem pewien, czy spodobałoby mu się to, co się dzieje.
Kapitan zirytował się.
– A co się dzieje? Pułkowniku, mówi pan zagadkami, Preben też tak mówił. Co się dzieje? Krister był szalony, ale to niewiele znaczy. Szaleńcy zawsze się zdarzają. Nie żyje.
Elif wbił w młodszego oficera udręczone spojrzenie. Po plecach Asgera przebiegł dreszcz.
– Zawsze jesteś w biegu, Sidort, wiecznie cię gdzieś wysyłam. Nie widzisz tego, co ja.
– Czyli?
– Krister nie był wyjątkiem. Niedługo my staniemy się wyjątkami. Szala się przechyla.
Serce Asgera zamarło. Pokój zrobił jeden obrót wokół jego głowy.
– Ja… To, co tutaj się działo… Ja się na to nigdy nie zgodzę – wyszeptał kapitan.
– Wiem. I dlatego się o ciebie martwię.
Pułkownik położył dłoń na pieniądzach i przesunął je odrobinę w stronę podwładnego.
– Raz uratowałem ci życie, Sidort. Nie po to, byś teraz miał je stracić w tak głupi sposób. Nie chcę tego.
Asger spojrzał mu w oczy.
– A co pan myśli, pułkowniku?
– Jeszcze mam nadzieję.
– Więc ja też. Czy mogę się odmeldować?
Pułkownik Elif skinął głową. Czuł narastający ból w skroniach, gdy patrzył, jak kapitan salutuje, chwyta pożyczoną od Knuda Kalawy kulę i, utykając, znika za drzwiami.
koniec
« 1 3 4 5
20 października 2018

Komentarze

22 X 2018   21:22:25

Bardzo fajne opowiadanie, napisane przystępnym językiem, klimatyczne, trzymające w napięciu i zaskakujące! Zawsze z przyjemnością czytam o przygodach kapitana Sidorta i czekan na więcej odsłon!

24 X 2018   11:06:27

Ciekawe ponowne spotkanie z Asgerem. Mam nadzieję, że kiedyś się uda stworzyć zbiór opowiadań o nim i świecie w którym przyszło mu żyć. Cóż, samo przesłanie wiecznie żywe i niepokojąco aktualne...

25 X 2018   13:08:40

Dziękuję za komentarze. :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Miasto
— Agnieszka Osikowicz-Chwaja

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.