Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Agnieszka Osikowicz-Chwaja
‹Rozstaje›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAgnieszka Osikowicz-Chwaja
TytułRozstaje
OpisCzyta dużo, pisze za mało. Miała zamiar pisać powieści historyczne, ale z powodu (nie tylko) lenistwa przerzuciła się na fantastykę. Chciałaby być genialna. W dziedzinie niemal dowolnej. Współpracuje z internetowym czasopismem poświęconym fantastyce pt. „Silmaris”.
„Rozstaje” należą do tego samego cyklu, co opublikowane wcześniej „Miasto”.
Gatunekfantasy

Rozstaje

« 1 2 3 4 5 »
Evar spojrzał na niego zaskoczony.
– Nie mogłem sobie przypomnieć, aż w końcu mnie olśniło. Był aktorem. Matka uwielbiała wędrownych artystów, więc rodzice spraszali ich na pęczki. Krister był jednym z nich. Zapamiętałem go, bo upił się przed występem, obrażał gości i ojciec wyrzucił go na zbity pysk.
Kalawa parsknął śmiechem.
– Upił się?
– Tak. Jak widać nie tylko zrobił błyskawiczną karierę, ale też zupełnie zmienił upodobania.
– Kiedy to było?
Asger pokręcił głową.
– Dawno. W innym życiu.
– A on pana zapamiętał?
– Pewnie tak. Nawet jeśli nie mnie, to moje nazwisko. To jest ciekawe, Kalawa. To nazwisko, które wszyscy uważają za przywilej, omal mnie nie zabiło. Mój ojciec poświęcił dla powstania wszystko, co miał, ja… Ja już właściwie nie pamiętam tamtego życia. To znaczy, pamiętam, ale jak ze snu, jakby to wszystko było tylko złudzeniem… A wciąż wypominają mi to nazwisko, wciąż słyszę: przecież to Sidort. I często muszę sobie przypominać, o co chodzi, bo mam wrażenie, że mówią o kimś innym. Tu też. Przyjechaliśmy wczoraj, a już Krister i twoi rodzice… Przynajmniej twój ojciec… – zająknął się. – Nieważne. Gadam bez sensu.
Kalawa może i by zaprzeczył, gdyby nie był tak zdumiony. Dowódca zawsze był zdystansowany, trzymał emocje na smyczy tak krótkiej, że gdyby ją skrócił jeszcze odrobinę, to by się udusił. W tych kilku zdaniach powiedział o sobie więcej, niż Evar usłyszał przez ostatnie cztery lata.
– Mojemu ojcu musi pan wybaczyć – wymamrotał wreszcie.
– Nie mam mu co wybaczać. Rozumiem go.
Evar postanowił nie mówić, że też pamięta Asgera z tego dnia, sprzed dwunastu chyba lat, kiedy ten po raz ostatni przyjechał z ojcem do jego miasta. Kalawa stał wtedy w grupce młodych mężczyzn udających, że mały orszak Sidortów interesuje ich tylko dlatego, że można się z niego pośmiać. Asger zwracał na siebie uwagę. Nastoletni chłopak, który właśnie zaczął sobie uświadamiać moc wynikającą z urodzenia, majątku i urody. Jechał z przodu, z radosną miną przyszłego zdobywcy świata, pewny siebie i beztroski. Evar z przyjaciółmi nabijali się z „kogucika”, jednak wciąż doskonale pamiętał bolesne ukłucia zazdrości.
Zerknął teraz na wtulonego w ścianę dowódcę, próbującego ochronić się przed nocnym chłodem, by przekonać się, co zostało z tamtego chłopca. Kapitan był niemal tak samo szczupły jak wtedy, ale beztroskę zastąpiły skupienie i powściągliwość. Pozostała pewność siebie, jednak Kalawa miał wrażenie, że nawet ona jest już zupełnie innego rodzaju.
– Powiedz mi coś o sobie, Kalawa. Przecież studiowałeś prawo.
– Dwa semestry. I mnie wyrzucili. To był cios dla rodziców. Ojciec jest kimś w rodzaju lekarza… Nie, nie po studiach, jak nasz porucznik, ale zna się na leczeniu. Dzięki temu mogliśmy żyć wygodnie, a ja pójść na studia. I zepsułem to.
– Dlaczego…?
Asger nie dokończył pytania. Wyprostował się, zmarszczył brwi. Kalawa dopiero po chwili usłyszał oddalone szmery.
– Idą – szepnął oficer.
Wyszli przed budynek, kryjąc się za zdziczałymi krzewami derenia. Bezchmurna, księżycowa noc pozwalała wyraźnie zobaczyć nadciągających ludzi. Poruszali się powoli, w niemal całkowitej ciszy. Kalawa miał rację – przeszli ścieżką tuż obok stróżówki. Ciągnięte przez ospałe konie dwa wozy poszarpały liście na krzewach. Zatrzymali się ledwie kilkadziesiąt sążni dalej, na okazałym trawniku. Mężczyźni zbliżyli się do wozów, spod przykrywających je plandek wyciągnęli szpadle. Zbliżył się do nich jeździec i pokazał, gdzie kopać.
Przez przeszło godzinę słychać było tylko uderzenia szpadli i szum przesypywanej ziemi. Kalawa i Asger niemal zesztywnieli z chłodu; zapomnieli już, jak zimne bywają jesienne noce na północy, nie przygotowali się na taki ziąb. Dowodzący akcją mężczyzna raz przejechał ścieżką tuż koło nich, ciekawie spoglądając na stróżówkę. Krister. Trudno było nie poznać jego bladej twarzy.
Wreszcie dół został wykopany. Mężczyźni ponownie podeszli do wozów, ściągnęli z nich plandeki. Evar głośno wciągnął powietrze, posunął się krok do przodu. Gałązki derenia zatrzeszczały ostrzegawczo, kapitan szarpnął podwładnego w tył.
Ciała uderzały o ziemię z głuchym łomotem, ale potem, gdy zaczęły opadać na te, które leżały już niżej, ucichło. I znowu szelest przesypywanej ziemi, wreszcie ubijanie szpadlami. Gotowe. Jeden z mężczyzn wszedł na świeżą mogiłę i zaczął coś na nią sypać szerokim ruchem ręki. Siał trawę. Asger z niedowierzaniem pokręcił głową.
– To mój sąsiad – szepnął Kalawa. – Bawiłem się z nim na podwórku, kiedy byłem dzieckiem.
Asger patrzył jeszcze chwilę na zastygłe na trawniku ludzkie cienie i odwrócił się.
– Chodźmy – rzucił. – Nic tu po nas.
• • •
Następnego dnia w południe kapitan Asger Sidort ponownie przemierzał ciemne korytarze mieszkania Matsa Prebena. Podrażniony własną bezsilnością, w głowie układał raport dla pułkownika Elifa. Jego regiment miał pojawić się w mieście dziś wieczorem, najdalej jutro rano. Asger wyczekiwał tego z niecierpliwością, wyobrażając sobie upadek majora Kristera.
Zapukał do drzwi gabinetu Prebena. Cisza. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Za biurkiem siedział Krister i uśmiechał się szeroko. Sześciu jego żołnierzy rozlokowało się po całym pomieszczeniu. Preben przycupnął na krześle pod oknem i siedział tam, wyprostowany, z rękami na kolanach, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. Asger zapomniał zasalutować.
– Witam, kapitanie – odezwał się major.
– Co tu się dzieje?
– Nic wielkiego. Robię porządki. Pułkownik Elif wkrótce się zjawi, chcę, by był zadowolony.
Asger poczuł, jak jego mięśnie napinają się, a zmysły wyostrzają.
– Już większość uprzątnąłem, zostały resztki.
– Naprawdę?
Krister pokiwał głową.
– Co się pan głupio pyta? Był pan przecież w nocy w parku, sam pan widział.
Sidort poczuł, jak po plecach przemyka mu zimny dreszcz.
– I uważa pan, majorze, że pułkownika to zadowoli?
Major wydął policzki i zaczął bawić się przyciskiem do papieru.
– Nic nie uważam. Słyszałem o pułkowniku Elifie i wiem, że mógłby tego nie docenić. Ale to tylko drobna przeszkoda. On jest tylko drobną przeszkodą. Chociaż nieco większą niż pan, kapitanie. Wie pan, nasze powstanie pewnie wreszcie wygra. Ale po co miałoby wygrać, jeśli wszystko zostałoby po staremu? Jeśli zmieniłaby się tylko osoba na szczycie? Potrzebujemy zmian, prawdziwych zmian. Musimy ukształtować się na nowo. Tacy jak pan, jak ten tutaj – wskazał na Prebena – nie pasujecie. Tacy jak ci, którzy leżą w tym dole… Pojedynczo nic nie znaczycie. Mogłoby się wydawać, że wasze grzeszki są drobnostkami. Ale jeśli je wszystkie zsumować… Powstanie fala, która mogłaby zniszczyć naszą odnowę, zanim by się na dobre rozpoczęła. Musimy dać przykład. Wasz los musi być przykładem.
– Powiem coś panu, majorze. Nie ma nic bardziej żałosnego niż osoba, która zdobyła maleńką władzę i wydaje jej się, że przez to stała się półbogiem. Stoi pan na czele małego garnizonu w małym, zapyziałym miasteczku. Coś się panu przewróciło w głowie i uznał pan, że to zadupie stało się centrum dowodzenia, z którego pewien niespełniony wędrowny aktor wysadzi w powietrze świat. Nic z tego. Wkrótce się pan o tym przekona.
– Tego pana podwładnego, Kalawę, też dopadniemy.
Ta uwaga kosztowała Asgera chwilę dekoncentracji. Odrobinę za późno zauważył, że stojący za nim żołnierz oderwał się od ściany. Sidort uchylił się przed ciosem, ale pięść musnęła go w szyję. Chwycił napastnika za włosy, odchylił jego głowę tak mocno, że oczy tamtego niemal wyskoczyły. Drugą ręką uderzył go w grdykę, krótkim, ledwie zauważalnym ruchem. Żołnierz zacharczał i runął na ziemię. Kolejnego unieszkodliwił precyzyjnym kopniakiem w krocze i wreszcie zdołał wyciągnąć szablę. Pędzący ludzie majora zatrzymali się, przyczaili, skoncentrowali. Kapitan rzucił okiem na Prebena – bankier patrzył na bijatykę rozognionym spojrzeniem, a potem uniósł ręce, wykonał jakiś niesprecyzowany ruch i ze zdziwieniem obejrzał własne dłonie. Asgerowi wydało się, że poczuł na twarzy silny podmuch wiatru.
– Imponujące, kapitanie – stwierdził spokojnie major Krister.
Sidort przeniósł na niego wzrok. Starszy oficer wciąż siedział za biurkiem, ale nie bawił się już przyciskiem do papieru. W prawej dłoni trzymał pistolet.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

22 X 2018   21:22:25

Bardzo fajne opowiadanie, napisane przystępnym językiem, klimatyczne, trzymające w napięciu i zaskakujące! Zawsze z przyjemnością czytam o przygodach kapitana Sidorta i czekan na więcej odsłon!

24 X 2018   11:06:27

Ciekawe ponowne spotkanie z Asgerem. Mam nadzieję, że kiedyś się uda stworzyć zbiór opowiadań o nim i świecie w którym przyszło mu żyć. Cóż, samo przesłanie wiecznie żywe i niepokojąco aktualne...

25 X 2018   13:08:40

Dziękuję za komentarze. :)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Miasto
— Agnieszka Osikowicz-Chwaja

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.