Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Świerczek-Gryboś
‹Bardzo trudne samobójstwo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Świerczek-Gryboś
TytułBardzo trudne samobójstwo
OpisRocznik 90, autorka wydawnictwa SQN, redaktorka, organizatorka konkursów. Aktywnie udzielająca się w różnych projektach, szczególnie w Fantazmatach, odpowiedzialna za antologię „Ja, legenda”. Z wykształcenia głównie filozofka, w pracy głównie SM ninja. Uzależniona od urbexu, skażeń atomowych i programów o kosmosie. Badaczka twórczości Lema. Publikowała w „Nowej Fantastyce”, „Fantomie”, „Gazecie Wyborczej”, „Fantazmatach"; odkrywszy uroki weird ficiton, niecierpliwie czeka na publikację w „Snach Umarłych”. Poza „Openminderem” – powieścią SF, która ukazała się w marcu (SQN), w tym roku pojawią się także „Dzieci Burzy” (science-fantasy, Alegoria).
GatunekSF

Bardzo trudne samobójstwo

« 1 2 3 4 »

Magdalena Świerczek-Gryboś

Bardzo trudne samobójstwo

Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Nie posiadam władzy nad oceanem, łajbą ani ciałem. Nie mają sensu modlitwy, próby zawiadowania Kinią. Czuję, jak gorący mocz spływa po nogach. Wstyd, zaszczepiony od małego, łaskocze mnie przez chwilę i tonie jak wszystko.
Nagle ze skotłowanych niczym ocean odmętów umysłu wyłania się wspomnienie ptaka, który płynął ze mną na gapę przez jakiś czas. Cholernie daleko stąd. „Dosiadł się” niedługo po rozpoczęciu regat. Nikomu o nim nie powiedziałam, chociaż reszta chętnie rozprawiała o spotkaniach z delfinami i wielorybami. Nie byłam po prostu pewna, czy to nie majak (jeden współzawodnik, Reg – kontakt z nim urwał się trzy dni temu – straszył wszystkich historiami, jak to w trakcie rejsu ludzie zapadają na choroby psychiczne i nie odróżniają życia od zwidów). Ptak nie wypatrywał lądu, ryb ani robaków, tylko mnie obserwował. Jeśli podeszłam zbyt blisko, podrywał się i zmieniał miejsce. Nazywałam go Kruk. Był ciemnoszary, wielkości mewy, ale miał bardziej obłe kształty. Nie wydawał z siebie żadnych dźwięków. Czasem drżał jak fatamorgana. Kilkukrotnie wydawało mi się, że budzi mnie stukanie dziobu o rufę – za każdym razem, gdy mogłam wpaść w kłopoty: wpłynąć na zgubiony kontener, stracić antenę czy źródła energii. Niezapraszany pasażer zniknął dopiero w okolicach Wellington.
Z rozmyślań zmieszanych z półsnem budzi mnie ogłuszający ryk i zawiśnięcie zmaltretowanego ciała na sznurach. Otwieram oczy. Trzeci korkociąg, fala porywa jacht. Sufit jest niemal pode mną. To pewnie już koniec. Szyba na wprost mnie pęka, gdy coś z impetem w nią uderza – może wszędobylskie śmieci, jakieś stworzenie lub fragment Kini. Bicz wody chlaszcze mnie w twarz, kolejny wypycha powietrze z płuc. Przed oczami najpierw mam świetliki, po chwili kotłującą się ciemność.
• • •
Sierpień. Początek regat. Zapach podnieconego tłumu przebija bryzę. Dziewczynka przywiązuje do Kini balon, różowego kotka. Gdy nie patrzy, pozbywam się go. Obserwuję, jak ulatuje w niebo. Uśmiecham się, kiedy dziewczynka zaczyna płakać. Zupełnie nie wiem, czemu to robię.
– Hej, Marika! Czeka cię tam ochujenie! – Cezary, brat Jeremiego, wskakuje na łajbę. Barczysty, opalony, jest całkowitym przeciwieństwem mojego męża. – Serio, albo zbzikujesz, albo będziesz miała większe jaja niż Jerry.
– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz – mruczy Jeremi, który tysięczny raz sprawdza cały sprzęt.
– To już było – mówię, jakbym nagle doznała świadomego snu. – Byłam tu już.
– I już tu nie wrócisz – stwierdza łagodnie mój mąż.
– Niby dlaczego?! – zaperzam się. – Ukończę ten rejs!
– Nie wrócisz, bo pipa jesteś – warczy Cezary i zanim mogę fuknąć, żeby nie deprecjonował mojego narządu płciowego, ten dźga mnie boleśnie w mostek. Wypadam za burtę wprost do gorącej wody (?!) i nadal czuję irytujące ukłucia.
– Marika! – słyszę głos matki, jakby wołała mnie na obiad. – Marika! – To Jeremi, zdenerwowany. – Marika! – Tego głosu nie znam.
Otwieram oczy.
Ciało zastygło w takiej pozycji, jakbym nadal zwisała na sznurach. A jednak siedzę na plaży. Moje dłonie spoczywają na cudownie ciepłym, białym piasku. Wciąż mam na sobie mokrą kurtkę i kilka warstw ubrań.
– Rozbierz się, dziecino – radzi głos, który przed chwilą mnie wołał. Podnoszę głowę i na tle oszałamiająco błękitnej wody widzę mężczyznę, którego znam ze zdjęć.
– Jean Delacroix? Czy ja nie żyję?
– Tylko trochę.
Ma twarz typowego Francuza, z charakterystycznym wąsikiem, wąskim nosem i wysokim czołem. Tutejsze słońce spaliło go na karmel. Zdaje się nieco młodszy niż podczas rejsu w dziewięćdziesiątym szóstym. Powoli zdejmuję z siebie wierzchnie ciuchy, obserwując, jak szczerzy do mnie białe zęby.
– Cóż to znaczy „tylko trochę”? Gdzie jesteśmy?
– Na wyspie rozbitków.
Podchodzi do nas brodaty, barczysty jegomość w kapitańskim mundurze. W ręku trzyma butelkę pełną szarawego płynu.
– Łap, Delacroix. – Rzuca mu naczynie i spogląda na mnie ostrym wzrokiem. Momentalnie czuję dreszcze i pot na szyi, jakby brodacz był ludojadem i spoglądał na deser. – To już czas na kokosówkę, bien?
Coco! – zachwyca się nieboszczyk, otwiera butelkę i przytyka nos do szyjki.
Zdejmuję buty, wstaję w spodniach i flanelowej koszuli, które błyskawicznie schną. Kapitan odchodzi, więc upiorne wrażenie mija. Rozglądam się: wokół tylko błękit, biel i zieleń. Ja, tropikalna wyspa i pijące trupy. Reg miał rację, rejs padł mi na mózg.
Zaginiony lata temu żeglarz pociąga kilka łyków gęstego alkoholu, oblizuje się i podaje mi butelkę.
– „Tylko trochę” to znaczy, że masz niewielkie krwawienie w mózgu – oznajmia. – Sztorm nieco się uspokoił. Nie położyło ci jachtu.
Macam głowę. Jest cała, nawet bez guza. Mam gładkie, miękkie włosy, jak po keratynowej kuracji, a nie stu dniach smagania wiatrem i słoną wodą. Sprana koszula w czerwono-czarną kratę jakimś cudem odzyskała kolory.
– Napij się – zachęca Jean. Próbuję kokosówki. Ma tak intensywny smak, że wywołuje reakcję w całym ciele. Robi mi się gorąco między nogami.
– Osobliwy sen – mruczę, oddając trunek – ale chyba wolałabym już umrzeć.
– Cały czas to robisz, ma petite chatte. No, nie rób takich oczu. Chodź, Mikas oprowadzi cię po wyspie. Nie zdążyłem dokończyć przygotowań…
Coś szarpie mną tak gwałtownie, że lecę w bok, w stronę niewiarygodnie przejrzystej wody, i upadam kilka metrów od Delacroix. Czuję w ustach smak krwi. Jean pomaga mi wstać.
– Mówiłem, sztorm trochę się uspokoił, ale nie ustał. To się jeszcze może zdarzyć.
Nieopodal pod baldachimem siedzi kilka osób. Jean kiwa na jedną z nich i oddala się bez słowa.
Patrzę na idealnie gładką wodę, nienaturalnie nieruchomą. Nie budzi mnie szaleństwo oceanu. Może faktycznie się wykrwawiam?
Podchodzi do mnie drobny chłopiec w pirackim kapeluszu, na oko dziesięcioletni, ciemnowłosy, ze złotą opalenizną. W ręku ma żarówiaście żółte mango, które do mnie wyciąga.
– Ahoj, Marika. – Ma dziwny głos, dudniący, jakby płynął z tuby. – Czekaliśmy na ciebie. Opiekowałem się tobą, ślicznotko. Pamiętasz mnie?
Przekrzywia głowę identycznie jak Kruk.
– Po co się mną opiekowałeś? – pytam, rozrywając owoc. Zatapiam zęby w miąższu i smak znów rozchodzi się po całym ciele.
– Żebyś tutaj zaczęła umierać. Gdybyś odleciała gdzieś indziej, nie trafiłabyś na naszą wyspę.
Przewracam się raptem i czuję mocne kołysanie, choć krajobraz pozostaje nieruchomy. Mikas łapie mnie za łokieć i pomaga wstać.
– Wejdźmy do wody, nie będzie tak tobą rzucało.
– Przedziwny sen – stwierdzam znów, gdy zanurzamy stopy w oceanie. W dotyku przypomina coś kłębiącego się, jest ożywczy, ostry. Tak właśnie powinno smakować życie, myślę, czując go nawet w ustach.
– Powoli opuszczasz ciało, bo w ślimaczym tempie umierasz. Ale nie można temu zaradzić – gdy wymawia ostatnie słowa, jego głos traci na zdecydowaniu.
Zaczynamy iść wzdłuż wybrzeża, po pas w oceanie. Woda stawia mniejszy opór, niż powinna. Wszystko migocze, jakby obsypane złotym pyłem.
– Co to za wyspa? – pytam, nieco już odprężona.
– Zwyczajna. Umarliśmy w pobliżu. Kiedy żegnasz się ze światem, czasem trafiasz w to samo miejsce na mapie, tylko jakby po drugiej stronie.
– Po co?
– Chyba każdy po co innego. – Wzrusza ramionami. – Ale jeśli siedzisz tu wystarczająco długo… zaczynasz młodnieć, tak jakby się cofasz.
– To pewnie trochę już tu mieszkasz…
Cmoka, nieco z dezaprobatą, ale bardziej z dumą.
– Najdłużej. I zaczynam móc przenikać do świata żywych. Mam starą duszę, Mariczko. Dlatego tu jestem. Wszyscy piraci mają stare dusze. – Pokazuje mi z dumą ramię, na którym pojawia się na chwilę toporny tatuaż kotwicy i trupiej czachy.
– A co, gdy całkiem już się… cofniesz? Wracasz?
Coś pcha mnie w przód, ale woda amortyzuje część siły, z jaką wściekłe fale atakują Kinię.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Kości dla trupokupca
— Magdalena Świerczek-Gryboś

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.