Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Magdalena Świerczek-Gryboś
‹Bardzo trudne samobójstwo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMagdalena Świerczek-Gryboś
TytułBardzo trudne samobójstwo
OpisRocznik 90, autorka wydawnictwa SQN, redaktorka, organizatorka konkursów. Aktywnie udzielająca się w różnych projektach, szczególnie w Fantazmatach, odpowiedzialna za antologię „Ja, legenda”. Z wykształcenia głównie filozofka, w pracy głównie SM ninja. Uzależniona od urbexu, skażeń atomowych i programów o kosmosie. Badaczka twórczości Lema. Publikowała w „Nowej Fantastyce”, „Fantomie”, „Gazecie Wyborczej”, „Fantazmatach"; odkrywszy uroki weird ficiton, niecierpliwie czeka na publikację w „Snach Umarłych”. Poza „Openminderem” – powieścią SF, która ukazała się w marcu (SQN), w tym roku pojawią się także „Dzieci Burzy” (science-fantasy, Alegoria).
GatunekSF

Bardzo trudne samobójstwo

« 1 2 3 4

Magdalena Świerczek-Gryboś

Bardzo trudne samobójstwo

Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
– Medytowałem – oznajmia Jean, machając ręką, by uciszyć pirata. – Wygładziłem się i wyciszyłem. Nie zbzikujesz tak od razu. Idziemy?
Patrzę na jego podnieconą twarz. Przejeżdżam dłonią po włosach, zagrzebuję stopy w piasku. Czy naprawdę mogę się jeszcze obudzić i gdziekolwiek dopłynąć? Czy to tylko durne majaki? To już, kochana, czy jednak nie? Jeżeli nawet w szaleństwie oceanu nie zechciał ukazać ci się sens, jaki sens ma dalsze opieranie się silniejszemu z głosów, głębszemu ze snów?
Patrzę na Delacroix. Czy chcę być jak on, legenda nieukończonego rejsu, straszydło samotnych żeglarzy, niepogrzebane, zatopione ciało, udręka rodziny? Jakiejś części mnie bardzo to odpowiada.
– Jak? – pytam po prostu.
A Jean po prostu wyciąga zza gaci maczetę i ucina mi głowę. Niezbyt wprawnym, ale jednym cięciem, niczym w filmach. Tkanki zostają przerwane, a głowa zjeżdża ze śliskiej szyi i upada w nagrzany piasek. Ten włazi mi w nos i do gardła.
Kaszlę. Piasek zmienia się w wodę.
Czuję, jakbym obrastała w warstwy ubrań, które i tak przepuszczają kąsające zimno. Sznur wpija mi się w ramię tak boleśnie, że pierwsza rzecz, jaką muszę zrobić, to go rozciąć. Sięgam niemrawo po nóż schowany w bucie. Świadomość różnych ognisk bólu narasta we mnie powoli, poobijane ciało zdaje się w kilku miejscach płonąć. Coś mam nie tak z jednym okiem, widzę jak przez mgłę. Lewa ręka jest trochę bezwładna.
„Masz lekkie krwawienie w mózgu”. Czy to możliwe, by mój umysł przekazał mi taką informację poprzez horrendalne majaki senne?
Na zewnątrz jest jaśniej, nie ma już monstrualnych gór, choć ocean pozostaje wzburzony, z pianą na rozkrzyczanych pyskach fal. Kinia chyba nie nabiera wody. Parametry jachtu nie są najgorsze. Sprawdzam czas, byłam nieprzytomna kilka godzin, niedługo zapadnie wieczór.
Jestem kompletnie wykończona, psychicznie i fizycznie wypompowana. Co ja tu robię? Wstaję z trudem i przez chwilę nie potrafię nic ze sobą począć.
Zaglądam w końcu do szafki, gdzie schowałam empetrójkę. Zalana. Czuję, jakby coś zaciskało mi się wokół gardła i rozpychało w piersi – czarna rozpacz, przyjaciółka, z którą znam się najdłużej.
Myślę, czego bym teraz posłuchała. Muzyka zawsze uspokaja Czarną. Toola, zdecydowanie. Odtwarzam w głowie „Sober”. Momentalnie myślę o filozofii, którą wywnioskowałam z tych utworów: człowiek oczyszcza się poprzez łzy. Zataczając się, wychodzę na mój niewielki, zagracony i zrujnowany pokład, pod jasnoszare niebo pełne postrzępionych chmur. Wciągam głęboko w nozdrza zimny, beznamiętny oddech oceanu. Moja samotność jest czysta, a jednocześnie ulotna – pod stopami, w toni, kłębi się życie przepełnione jedynie wolą istnienia. Mnie przepełnia taki przymus płaczu, że jest jak kolejne rozpalone źródło bólu. Ale łzy nie chcą płynąć.
Przez kilka minut próbuję umartwiać się na ulubione, wypróbowane sposoby, unurzać w Czarnej. No i, szlag by to, nic.
Chrzanić to. Muszę obrać na nowo kurs i uciekać stąd, zanim znowu stracę przytomność i będę projektować we łbie fantastykę dla ubogich, z młodniejącymi trupami, kokosówką i własną głową w piachu.
To ostatnie akurat było niezłe.
Niemal podskakuję i patrzę za Czarną, jakby stanowiła realny byt, kogoś kto nagle zniknął z pokładu. Nie mogę ryczeć, więc zrobiłam się wesolutka? Z zamglonym okiem i niesprawną ręką pośrodku niczego?
Gapię się na ocean, oglądam Kinię. Podobnego piekła, co kilka godzin temu, w najbliższym czasie nie przewiduję, ale na tych wodach warunki hydrometeorologiczne w każdej chwili mogą ulec zmianie. Muszę sprawdzić swoją pozycję, nanieść ją na mapę, ocenić kierunek wichru… i tym razem być gotowa na sztormowanie na wiatr.
Stoję kilka kroków dalej, jakbym ni stąd ni zowąd się teleportowała, i znam już wszystkie współrzędne. Co do…
Jakby zabrakło kilku klatek filmu w mojej głowie, jestem nagle w kokpicie, Kinia zasuwa przed siebie, przez chmury przebija się wściekle czerwone słońce. Oglądałam tyle zachodów, barwiących ocean, jacht i mnie, że wszechobecny szkarłat teraz tylko mnie irytuje. Co jest? Głowa odmawia posłuszeństwa? Coś nie zgadza się w moim otoczeniu, spoglądam po sprzętach. Radio i komputer są zniszczone, jakby ktoś przywalił w nie cegłą. To ja? Chryste…
Szczegóły snu uleciały ze mnie jak zwykle, ale nadal pamiętam nawiedzonego Delacroix i jego ambicję pokonania oceanu, nawet w babskiej skórze. Mówił, że zbzikuję… Ale czemu? Mój mózg uprzejmie oznajmił mi nie tylko, że krwawię, ale i, że dostanę od tego szajby?
Chcę spojrzeć na zegarek. Lewa ręka reaguje z opóźnieniem, wkurza mnie. Cholera! Minęły dwa dni, odkąd się obudziłam?! I nie wezwałam w tym czasie pomocy, tylko sobie radośnie żegluję dalej?
Podnoszę głowę. Na dziobie tkwi Kruk.
Znów gubię klatki filmu. Siedzę na rufie w majtkach i koszuli w kratę. Słońce grzeje mnie w kark. Lewa noga jest kompletnie bezwładna, tak samo ręka. Chcę zakląć, ale z moich ust wydobywa się tylko jakiś bełkot. Mam uderzenia gorąca. Nie czuję głowy. Zwyczajnie, jakby odpadła tak jak we śnie. Udaje mi się spojrzeć w dół, bo prawa ręka robi coś dziwnego. Widzę, że mam ją między nogami. Wykonuję dobrze mi znane, okrężne ruchy. Umieram i robię sobie dobrze. Eros i Tanatos, ostatnie starcie.
Brakuje klatek. Obraz zaskakuje. Jacyś ludzie próbują przenieść mnie z łodzi na pomost, ale jestem jak z budyniu, wypływam im z rąk. Pada chłodny deszcz. Widzę podwójnie, nikogo nie rozpoznaję. Dopłynęłam? Z krwotokiem, z udarem?
– No, wreszcie! Tkanka się związała.
– Zrypałeś cięcie, Delacroix.
– No, trochę. Podnieciłem się.
Świat migocze. Jakby jeden kanał telewizyjny nakładał się na drugi. W końcu wybucha nade mną bajkowy błękit. Przestaję być strzępem po człowieku, mogę się podnieść na łokciach. Głowę mam dziwną, rozchybotaną jak takielunek. Widzę mordy ze snu, biały piasek, martwy ocean.
– Czy nie mogę po prostu umrzeć? – pytam z pretensją.
– Nie wiem. A możesz? – to Mikas.
– Więcej bab niż mężczyzn próbuje ze sobą skończyć, ale więcej nas niż was jest naprawdę zdecydowanych – oznajmia Jean.
– Dlatego nie zabieramy bab na pokład, nie? Nie wiedzą, czego chcą – rzuca kapitan.
– W jakim ty świecie żyjesz, lebiodo? – kpi pirat.
– Przecież, darmozjadzie, nie żyję.
Zaczynam się śmiać. Rżę i nie mogę przestać, a głowa nienormalnie chwieje mi się na ramionach. Delacroix z natchnioną miną nasłuchuje, jakby można było usłyszeć ogłoszenie przez śmierć wyroku. Po chwili nachyla się nade mną.
– Nie możesz tu zostać – szepcze mi do ucha, a śmiech natychmiast zamiera mi na ustach. – Trochę cię poznałem. Nie zostaniesz pomiędzy, z nami, na wyspie rozbitków, bo wtedy nigdy stąd nie ruszysz.
– Nie słuchaj go – mówi pośpiesznie Mikas. – Zabierze ci czas, bo się boi, bo sam nie potrafi zrobić stąd kroku…
Jego drobną szyję otacza potężne ramię kapitana. Delacroix głaszcze mnie po włosach.
– To nie ja zabieram czas. To ocean. Wiedziałaś, co robisz.
Czuję wodę w płucach, dziwną, ciepłą, od której się nie dławię. Boże, jakim cudem to dzieje się tak szybko, a nie jak u Hieronima, jak u Mikasa, ja nie zdecydowałam, ani za poprzednim razem, ani za tym. A czemu Jean po prostu siedzi na wyspie, nie musi nic, ale idiotko, to przecież twój sen, twój…
Wstrząs, ciemność. Twarz Francuza, błękit. Wstrząs. Błękit. A przy tym płuca pełne…
– Nie możesz zostać – mówi Jean. – Ani tam, ani tutaj. Musisz zacząć płakać.
Wreszcie mogę płakać. Ale…
– Będziesz warzywem. Nie zostawaj.
Płaczę. Coś się ode mnie odrywa, kolejny fragment układanki, i już nie wraca.
Drę się wniebogłosy.
koniec
« 1 2 3 4
6 lipca 2019

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Kości dla trupokupca
— Magdalena Świerczek-Gryboś

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.