Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Barbara Konopka
‹Lagasz. Za cenę krwi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBarbara Konopka
TytułLagasz. Za cenę krwi
OpisMagister kulturoznawstwa, specjalistka ds. marketingu i public relations, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Inne publikacje: Sznur Inanny, „Esensja” 07(CIX)/2011; Sordino, „Qfant” nr 19/2013; Anakranateum w: Dziecko w domu. Antologia grozy, „Esensja”, październik 2015 (wszystko pod dawnym nazwiskiem Maturska). Publikacje naukowe: Szum informacyjny i jego rola w kształtowaniu warunków medialnych i kulturowych, „Transformacje. Pismo Interdyscyplinarne” nr 1–2(104–105)/2020; Fobia społeczna, hikikomori, kokonizm – o potrzebie odosobnienia w społeczeństwie informacyjnym, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna” nr 3(16)/2020.
Gatunekfantasy

Lagasz. Za cenę krwi

Barbara Konopka
« 1 2 3 4 5 10 »

Barbara Konopka

Lagasz. Za cenę krwi

Hefirhenn roześmiała się dźwięcznie. Jej głos brzmiał jak pieśń małych, srebrnych dzwoneczków. Była w nim jednak pełna goryczy nuta, twardy dysonans. Niezbyt wyraźny fałsz, a jednak Nasserheh usłyszał go i zastanawiał się, czym jest – nienawiścią, żalem, tęsknotą?
• • •
Dotknięcie Bahtu było trochę tylko cięższe niż muśnięcie skrzydeł ćmy, ale Nasserheh zbudził się natychmiast. Instynktownie sięgnął po sztylet pod poduszką. Nałożnica przekręciła się tylko na drugi bok, gdy król szedł już przez komnatę, naciągając szatę i aż nazbyt dobrze rozumiejąc, że pobudka w środku nocy oznacza niepokojące zdarzenia.
– Co się stało? – spytał. Wpadające przez wąskie okna światło księżyca ledwie rozpraszało mrok, ale wystarczyło, by dostrzegł gniew na twarzy Bahtu.
– Wybacz mi, Ensi. Moi ludzie zawiedli. Hefirhenn zabiła strażników i pomogła Hassemowi uciec.
Te wieści zaskoczyły go, choć być może nie powinny. Mógł przewidzieć, że harfiarka, o której mówiono, że jest niebezpieczna jak jadowity karakurt czający się wśród róż, jest też lojalna i nie zmienia panów. Dopiero teraz zrozumiał, że pozorna uległość była tylko oczekiwaniem na właściwy moment. Nie lubił popełniać takich błędów, nie lubił towarzyszącego temu uczucia rozczarowania i zawodu. Zacisnął wargi.
– Jak to się stało? – spytał pozornie obojętnym tonem, który nie zdradzał żadnego z uczuć.
– Najmłodszy ze strażników przeżył, bo wypił wino, które przyniosła. Uśpiło go. Pozostali byli zbyt karni, żeby pić, ale nie dość ostrożni, by nie patrzeć, jak tańczy. Pijany nie pamięta nic więcej. Reszta ma poderżnięte gardła, nic nam już nie powie.
– Ilu zabiła?
– Trzech, mój panie.
– Ktoś jej pomagał?
– Nic na to nie wskazuje. – Bahtu z odrobiną wahania podrapał się po policzku. – Ale nie można tego całkiem wykluczyć.
– Zbierz mały oddział. Wybierz szybkich i wytrzymałych ludzi, za których możesz ręczyć. Isirhat niech zostanie tutaj i sprawuje pieczę nad miastem. Musi się dowiedzieć, kto jeszcze brał udział w tym… spisku. Winni mają zostać straceni. Ja pojadę z wami. Musimy schwytać Hassema.
– Mają tylko kilka godzin przewagi, a tropiciel śladów twierdzi, że kierują się w stronę Lagasz.
– Wobec tego musimy ich schwytać, nim tam dotrą. Jeśli Hassem dostanie pomoc swego wuja, grozi nam nowa wojna.
• • •
Hefirhenn pokochała Hassema za jego brutalność i przenikliwość. Był niczym żywioł. Władza sprawiała mu przyjemność. Korzystał z niej i był w tym nieposkromiony. A Hefirhenn nie pamiętała, jaka była, zanim jej nie odnalazł, zanim nie zaczął mówić, jak bardzo jest piękna i wyjątkowa. Bez niego traciła poczucie kim jest. Tylko on mógł jej to powiedzieć. Tylko w jego oczach widziała świat. W jego ramionach poranki były porankami, a noce płonęły żarem pożądania.
Gdy gońcy donieśli jej o porażce armii, nie mogła w to uwierzyć. Myślała, że już zawsze będzie niezwyciężony. Ta niewiara sprawiła, że harfiarka ani na chwilę nie pogodziła się z myślą o przegranej. I nie zamierzała się poddawać. Gdy obcy wkroczyli do sali tronowej, wiedziała, że są tam tylko na chwilę – ich motyla obecność szybko stanie się przeszłością. Hassem odbije miasto i przejdzie po ich kościach.
Mknęli jak wiatr. Mieli szybkie konie. Szybkie nawet w promieniach palącego słońca i po wielu godzinach jazdy – ale i tak trzeba będzie dać im odetchnąć. Sami też nie zaznali snu tej nocy i zmęczenie stawało się obezwładniające.
Hefirhenn zerknęła do tyłu. Uspokoiła się, nie widząc żadnych śladów pogoni. Potem, gdy zobaczyła na swoim ramieniu niedomyte ślady krwi, zadrżała mimowolnie. Chłód i odrętwienie przepełniły ją bez reszty. Odpędziła obrazy śmierci. Oczyściła myśli, aż stały się puste jak opróżniony dzban. Prawie tak puste jak jej bukłak.
– Widzisz tamte skały? Zatrzymamy się tam na noc.
– Lepiej byłoby jechać dalej – zaoponowała, rzucając niepewne spojrzenia przez ramię. – Mam przeczucie, że nas ścigają.
– Nie. Potrzebujemy odpoczynku. Słaniasz się w siodle. Nie poprawimy naszej sytuacji, jeśli konie padną z wycieńczenia.
Kiwnęła głową. Marzyła o kilku godzinach snu. Ale marzyła też, żeby dotrzeć do Lagasz i chciała być tam jak najprędzej.
Wplótł dłoń w jej włosy i zacisnął ją, unieruchamiając jej twarz. Jego usta, żarłoczne i namiętne, zwarły się z jej własnymi.
– Tęskniłem za tobą. Zsiądź z konia.
Zsunęła się z siodła i znalazła w jego ramionach, w twardym, bezwzględnym chwycie, który nie był czuły nawet w chwili największej bliskości. Ich połączenie bardziej przypominało walkę niż miłość, a spojrzenie obalonego króla pozostało zimne jak pustynna noc.
• • •
Nasserheh i jego ludzie podążali tropem zbiegów noc i dzień. Zatrzymywali się tylko aby dać odpocząć wierzchowcom. Tropiciel twierdził, że są coraz bliżej i dogonią uciekinierów o świcie. Zmęczeni i głodni przemierzali więc kamienistą, nieprzyjazną równinę.
Gdy w końcu jutrzenka rozświetliła horyzont bladym blaskiem, a Nasserheh pomyślał, że tropiciel się mylił, Bahtu krzyknął nagle, wskazując rząd skał. Król spojrzał w tamtą stronę, ale w pierwszej chwili niczego nie zobaczył. Dopiero gdy podjechali bliżej, na moment zaparło mu dech. Zeskoczył z siodła i ruszył w tamtą stronę.
Wśród skał, na obumarłym i na poły skamieniałym szkielecie drzewa, wisiała Hefirhenn.
Bahtu na ten widok z sykiem wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby, potem zaklął siarczyście, z niedowierzaniem. Nasserheh tylko patrzył.
Przywiązano ją za nadgarstki. Krew płynęła z ran na całym ciele. Długie pasy zaklęć wycięto na każdym skrawku skóry. Krew spływała na spękaną, piaszczystą ziemię, jakby miała napoić to miejsce. Jakby miała zaspokoić pragnienie samych bogów. Musieli być naprawdę spragnieni…
Otaczające ich, pozornie nieregularne skały mogły być kiedyś czymś więcej. Dziełem człowieka, budowlą lub świątynią, która zniszczała przed wiekami. Kamienne płytki, po których szedł (pozostałość posadzki lub chodnika), nie były dziełem natury, podobnie jak pismo pokrywające potrzaskane i zniszczałe kamienie.
„Czy dlatego Hassem wpadł na ten pomysł? Czy pomyślał, że skoro bogowie doprowadzili go do tej pradawnej świątyni, to znak, że ma szansę odzyskać ich przychylność, jeśli tylko odda im to, co zostało mu najcenniejszego?”
Nasserheh dotknął szyi harfiarki. Z trudnością wyczuł puls. Złożono ją w ofierze, ale to drapieżniki miały dokonać dzieła, a może głód lub pragnienie… Hassem oddał jej życie w darze bogom, licząc, że w zamian odzyska utracone miasto i władzę. Ale czy ofiara była szczera? Jeśli tak wysoko cenił ambicję, ta kobieta nic dla niego nie znaczyła. Jej krew, jej życie nie miały znaczenia.
Bahtu odciął dziewczynę i łagodnie ułożył na ziemi. Zimną wodą spryskał jej twarz i czekał, czy odzyska świadomość.
– Przeżyje? – spytał Nasserheh.
– Być może… Jeśli jest silna – odparł podwładny, wzruszając ramionami, ale jego myśli biegły w stronę Hassema. – Twój wróg, panie, ma teraz dwa konie, które może wymieniać aż do samego Lagasz, to pozwoli mu zyskać nieco przewagi.
– Nieistotne, drogi Bahtu. Pozwólmy mu uciec.
Dlaczego? – zdawało się pytać niedowierzające spojrzenie wiernego wojownika.
Ensi przeniósł wzrok na nieprzytomną harfiarkę. Nie zamierzał jej tu zostawić. Poruszyła się z głuchym jękiem. Nasserheh czuł, że przeżyje, wiedział to tak, jakby ujrzał przyszłość. Była silna, a poza tym… Uśmiechnął się do siebie ironicznie i bez cienia rozbawienia. Ich losy splotły się w dziwny sposób. Najwyraźniej nie on jeden omylił się, co do cudzych intencji. Hefirhenn nie tylko zaryzykowała własne życie, aby ratować ukochanego króla, zabijała, aby go chronić. Tymczasem on bez chwili wahania zrezygnował z niej, próbując odzyskać władzę i koronę.
Bogowie mieli tu swój plan, tkali sieć. Nasserheh czuł ciężar ich obecności. Fatum. Bliskość śmierci, nieuchronnej dla śmiertelników. Przytłaczającą potęgę transcendencji, wobec której byli tylko pyłem.
• • •
Hassem dotarł do Lagasz wiele dni później. Poraniony, na skraju śmierci z pragnienia, osunął się bez świadomości u bram miasta.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

11 VII 2022   13:11:11

Czyta się nieźle. Ale wrażenie psują braki w researchu.
Z powodu niewielkiej zawartości fantastyki (brzytwa Lema się kłania!) zwróciłem uwagę na błędy że tak je nazwę - technologiczne.
Mezopotamia, Sumer - to mniej więcej opisany stopień rozwoju cywilizacyjnego (świadczą o tym także nazwy bóstw).
Otóż wtedy w uzbrojeniu królował brąz. Dość prymitywny jeszcze brąz, czyli brąz stosunkowo MIĘKKI.
Podstawowym uzbrojeniem wojowników na rydwanach była więc broń kłująca - czyli dzidy/ oszczepy oraz sieczna - ale nie miecze, tylko topory. A do tego łuki. Miecze z brązu były głównie uzbrojeniem pieszych falang - i służyły do dźgania przeciwnika, czyli robienia w nim głębokich dziur, a nie masywnych cięć opisanych przez Autorkę. Tego typu cięcia "rozpruwające ciało od pachwinny po udo" były takimi mieczami czy sztyletami (także używanymi do DŻGANIA a nie cięć - po prostu absolutnie niemożliwe - to stało się dopiero możliwe po upowszechnieniu się wysokogatunkowej stali, czyli dopiero za czasów BARDZO późnego cesarstwa rzymskiego.
I druga sprawa - te "strzałki ze środkieem obezwładniającym". NIE BYŁO TAKIEJ OPCJI w owej epoce histpryczno-technologicznej. Ówczesne strzałki nie mogły wyglądać jak strzykawki - bo ich wówczas nie znano. Zatem jeśli nawet były czymś zatrute, to nie opioidami, czy syntetykami, a najwyżej toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE, albo przewlekle, ale dopiero po dłuższym czasie (godziny, dni, tygodnie).
Powtórzę - czyta się nieźle, ale przez te technologiczne solidne anachronizmy, z miejsca włącza się kryterium niewiary. Szkoda.

25 VII 2022   17:42:40

@Paweł- "toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE…" Powiedz to wszystkim ofiarom kurary, której działanie jest praktycznie natychmiastowe, a tylko od dawki zależy, czy ofiara umrze, czy też zostanie sparaliżowana na dłuższy czas. W rejonie Środkowego Wschodu podobną rolę mógł pełnić tojad albo cis.
PS- topór jako broń sieczna? Jestem sobie to w stanie wyobrazić, ale tylko w trakcie pokazowego pojedynku. Nie bez powodu zalicza się go do broni obuchowych- zadaje rany tzw. "rąbano-szarpane" o bardzo niekształtnych brzegach, trudne do opatrzenia, często zawierające elementy uszkodzonego/rozerwanego uzbrojenia.

24 VIII 2022   15:06:06

Niestety, F, nie masz racji.
Kurara, i to ta najzjadliwsza, działa po kilkunastu sekundach ALE WYŁĄCZNIE WSTRZYKNIĘTA w konkretnej dawce ze STRZYKAWKI wprost do głównych naczyń krwionośnych.
Człowiek UKŁUTY igłą z kurarą domięśniowo, a w opku TYLKO to mogło mieć miejsce, zaczyna to odczuwać dopiero po kilku-kilkunastu minutach.
Cis i tojad - a przeczytasz to nawet w wiki, działają głównie oraz najefektywniej po bezpośrednim SPOŻYCIU - i też DOPIERO po dłuższym czasie. Co najmniej kilkudziesięciu minutach, a nawet po paru godzinach. Sam wyciąg z cisu czy tojadu, którym posmarowano by igłę (bo nadal powtórzę - w Sumerze STRZYKAWEK jeszcze nie wynaleziono) i wkłuto ją w mięsień może najwyżej doprowadzić do lokalnego podrażnienia. Itd itp. Toksykologia piękną nauką jest.
Topór ówczesny owszem, był bronią przede wszystkim sieczną. Przypominał nieco zwyczajną dzisiejszą siekierę na długim trzonku, coś jak przerośniętą ciupagę ze znacznie szerszym ostrzem. Właśnie do zadawania CIĘĆ. Obuszek takich toporów był znacznie mniej skuteczny.
I w niczym nie zmienia to faktu, że MIECZE ówczesne, oraz SZTYLETY - wszystkie z brązu, były zdecydowaie za miękkie, by ciąć i pruć ciała niczym japońskie katany czy szable z bułatu. Zatem służyły niemal wyłącznie do zadawania PCHNIĘĆ. I nawet wówczas potrafiły się zwyczajnie wygiąć na byle skórzanej zbroi. Twardy i ostry (PRAWIE jak śedniej twardości stal) BRĄZ BERYLOWY wynaleziono dopiero ze sto lat temu.
Materiałoznawstwo, i to solidne, właśnie dlatego (obok toksykologii ;) podstawą pisania o wojnach starożytności jest!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.