Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Barbara Konopka
‹Lagasz. Za cenę krwi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBarbara Konopka
TytułLagasz. Za cenę krwi
OpisMagister kulturoznawstwa, specjalistka ds. marketingu i public relations, absolwentka Uniwersytetu Śląskiego. Inne publikacje: Sznur Inanny, „Esensja” 07(CIX)/2011; Sordino, „Qfant” nr 19/2013; Anakranateum w: Dziecko w domu. Antologia grozy, „Esensja”, październik 2015 (wszystko pod dawnym nazwiskiem Maturska). Publikacje naukowe: Szum informacyjny i jego rola w kształtowaniu warunków medialnych i kulturowych, „Transformacje. Pismo Interdyscyplinarne” nr 1–2(104–105)/2020; Fobia społeczna, hikikomori, kokonizm – o potrzebie odosobnienia w społeczeństwie informacyjnym, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna” nr 3(16)/2020.
Gatunekfantasy

Lagasz. Za cenę krwi

Barbara Konopka
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Barbara Konopka

Lagasz. Za cenę krwi

Strażnicy, którzy go znaleźli, rozpoznali jego oblicze. Pogłoski o przegranej bitwie dotarły do pałacu i spodziewano się, że upadły król, jeśli zachowa życie, a wrogowie się nad nim ulitują, będzie szukał schronienia i azylu właśnie w Lagasz.
Zaniesiono go do pałacu, ale król Szaachann nie był zachwycony widokiem bratanka. Nie mogąc zignorować więzów krwi, wyłącznie z obowiązku nakazał umieścić go w jednej z komnat i opatrzyć rany.
– Ma nadzieję, że krewny wyzionie ducha przed zachodem słońca. Czeka go rozczarowanie – szeptały niewolnice, przemywając głębokie rany po pazurach lamparta na twarzy i torsie Hassema. Krwawe bruzdy smarowano maściami, które miały uśmierzyć ból i przyśpieszyć gojenie. Kapłani odprawili modły do bogów i czary. Okadzono komnatę świętym dymem. Ustawiono błagalne figurki wotywne.
Ensi Szaachann nadszedł ocenić gorliwe starania kapłanów i służby, powiódł surowym wzrokiem po swych poddanych, zacisnął usta i opuścił komnatę bratanka. Wszyscy, którzy w jednej chwili pojęli niechęć króla, szybko podążyli za nim, pozostawiając Hassema własnemu losowi. Wszyscy prócz niskiego kapłana o nalanej twarzy i bystrych oczach, który szacował nieprzytomnego mężczyznę tak, jak szacuje się narzędzie, z którego ma się nadzieję zbudować wielki dom. Niski kapłan przechylił głowę i widział przed sobą nie człowieka z krwi i kości, ale szansę, którą mógł pochwycić w garść.
„Ktoś, kto przetrwał mimo przegranej bitwy, kto nie umarł ranny na pustyni, musi nie tylko mieć ogromną siłę i hart ducha, ale też być częścią boskich planów” – Gizzoh chciał stać się ich częścią, a może nawet (na ile śmiertelnik mógł się ważyć) mieć na nie wpływ.
• • •
Hefirhenn śniła o górach Elbruz i błyszczących ślepiach lamparta. Śniła o świecie bez bólu. Z tego snu nie chciała się budzić, ale bogowie nie spełnili jej życzenia. Otworzyła oczy, wiedząc, że znajduje się na powrót w swej komnacie w pałacu w Urhussum.
Napotkała spojrzenie Nasserheha, który czuwał przy jej łóżku.
– Jak się dziś czujesz? – spytał z cieniem uśmiechu na wargach.
– Moje ciało jest coraz zdrowsze, ale umysł chory, pełen ciemności, krwi i żądzy zemsty.
– Noszenie na sobie boskich zaklęć to ogromne brzemię. Czy czujesz ich moc?
– Nie, tylko piekący ból, królu. Ból i żal, który mu towarzyszy i przyćmiewa wszystko inne. – Rześkie powietrze poranka zakołysało zasłonami. Hefirhenn spojrzała na nieskalany błękit nieba, palmy daktylowe widoczne w ogrodzie i na kwiaty hibiskusa. Usiadła i opuściła bose stopy na posadzkę.
Popatrzył na drobne, smagłe ramiona pokryte symbolami, odczytując boskie imiona i zaklęcia. Zastanawiał się, czy, gdy już zgaśnie ból, pewnego dnia lub nocy, lub poranka, Hefirhenn odkryje, że jej zdolności albo wiedza wykraczają poza obszar dostępny śmiertelnikom. Kapłani dostarczyli mu gliniane tabliczki opisujące podobne przypadki. Wedle tych opisów, Hefirhenn nie była już człowiekiem. Jej świętość nie podlegała dyskusji. Słudzy, których jej przydzielił, mieli obowiązek zabezpieczać jej magiczne włosy, paznokcie i świętą krew tak, aby nikt nieupoważniony nie mógł ich wykorzystać.
Czymże jednak była? Demonem? Narzędziem bogów? Ciekawość rozpalała myśli Nasserheha, ale nie znajdował odpowiedzi na żadne ze swych pytań. Jeszcze nie.
Wiedział nazbyt dobrze jakie to uczucie być zdradzonym, jakie to uczucie doświadczyć niesprawiedliwości i nienawidzić kogoś ze wszystkich sił. Ale nie chciał o tym mówić Hefirhenn, bo dla niej krzywda jakiej doznała była jedyną krzywdą na świecie, wyjątkową, godną najwyższego potępienia, ponieważ była jej własna.
– Dlaczego mi pomogłeś… Dlaczego mnie oszczędziłeś? – spytała, bawiąc się w zamyśleniu kosmykiem włosów.
– Z wielu powodów. Chciałabyś, żebym je wymienił?
– Nie. Myślę, że znam wszystkie. Po pierwsze, otrzymałam już karę, na którą zasłużyłam. Po drugie, biorąc pod uwagę okoliczności, mamy wspólnego wroga, którego zguby żarliwie pragniemy. Poza tym sądzisz, że bogowie mnie oszczędzili, a nosząc na sobie ich zaklęcia, zasługuję na cień zigguratu.
– Mylisz się co do jednego. Nie uważam, że zasłużyłaś na to, co cię spotkało. Wprost przeciwnie. Myślę, że Hassem nie ma honoru ani poczucia przyzwoitości. Jego czynu nie sposób usprawiedliwić.
Wstała, aby się ubrać. W międzyczasie więc Nasserheh przywołał niewolnice, by wniosły jedzenie. Patrzył, jak harfiarka nakłada tunikę, podczas gdy kobiety ustawiały nakrycia i potrawy dla dwojga.
Szata, którą wybrała Hefirhenn, była nad wyraz skąpa. Utkana z delikatnego, białego lnu nie drażniła niedawno poranionego ciała, a przez przejrzysty materiał zmysłowo prześwitywały kontury ciała. Krawędzie cięć nie były już krwistoczerwone, ale jasnoróżowe tam, gdzie skóra zasklepiła rany. Uzdrowiciele doskonale się sprawili. Twierdzili, że wskutek działania maści i opatrunków blizny na twarzy będą nieznaczne. Skaryfikacje na ciele miały jednak pozostać głębokie i wyraźnie widoczne.
– Czy odurzył cię czymś?
Dziewczyna spojrzała na niego, lekko unosząc brwi, w niemym pytaniu. Nie zrozumiała, co miał na myśli.
– Gdy nacinał znaki… – dopowiedział, żałując, że musi ją o to pytać. Chciał jednak wiedzieć. Chciał wiedzieć wszystko.
– Nie. Związał mnie. Byłam całkowicie świadoma, jeśli o to ci chodzi. Krzyczałam, ale mnie nie dostrzegał, nie patrzył na mnie jak na człowieka. Zachowywał się jak ktoś zupełnie odległy i obcy.
Nasserheh poczuł wściekłość.
– Powinienem był go zabić, gdy był w mojej mocy – warknął.
Hefirhenn uśmiechnęła się nieznacznie. Jej mroczne oczy wpatrzyły się w niego przenikliwie, ale z odrobiną zdziwienia, jakby nie spodziewała się jego współczucia.
– Oboje popełniliśmy ten błąd.
• • •
Hassemowi śniły się nabiegłe krwią i przerażeniem ślepia rozszarpywanych koni. Rżenie przeszło w przeraźliwy skowyt, od którego zrobiło mu się niedobrze. Nozdrza wypełnił mu smród ich agonii, ciężki, metaliczny, przerażający. Ścisnął mocniej w ręce mały nożyk, niemal bezbronny w starciu ze zgłodniałym, wściekłym lampartem.
Zwarty kłąb sierści i pazurów powalił Hassema na ziemię, przygniótł swoim ciężarem zadając rany. Hassem ciął raz po razie, niemal na oślep, gdy spływająca po twarzy krew zamknęła mu prawe oko. Ból przeszywał go na wskroś i tylko rosnąca panika dawała mu siłę, by mógł bezradnie ścigać małym nożykiem błyski futra i kłów, czując, że jest zgubiony.
Nagle przez czerwonawą mgłę dostrzegł rozjarzone furią oko i ugodził je. Oko za oko. Dźgał wielokrotnie na oślep, krzycząc z bólu i paniki, dopóki lampart całkiem nie znieruchomiał. Uspokoił się, dopiero gdy drapieżnik znieruchomiał, rzężąc w agonii.
Drżąc na całym ciele przeczołgał się pod truchłem zwierzęcia, po mokrym, czerwonym piasku, kalecząc łokcie i kolana na ostrych kamieniach i żwirze. Czołgał się i pełzł w raniącym gorącu, odbierającym mu dech i wysysającym ostatek woli, każącym przeć naprzód, aż znajdzie cień, aż znajdzie wodę, aż przestanie boleć.
Innym razem śniła mu się bogini Ereszkigal siedząca na grzbietach lwów, otoczona przez sowy, na tle nocy i migotliwych gwiazd. Stał przed jej strasznym obliczem, czując bliskość śmierci. Sowy zerwały się do lotu. Pofrunęły, stając się coraz większe i większe. Pióra ich skrzydeł wypełniły całe niebo, skłębiły się jak gęste burzowe obłoki. Dzioby cięły się nawzajem, aż niebo spłynęło szkarłatem.
Innym razem szedł przez pustkowie, a straszne pragnienie toczyło go od środka. Miał z sobą bukłak wody i chociaż pił i pił, dopóki woda się nie skończyła, nie potrafił zaspokoić nią pragnienia.
• • •
Hassem, każdego dnia zdrowszy i silniejszy, był też coraz bardziej świadomy nieustannie towarzyszących mu spojrzeń. Uporczywe, niechętne oczy towarzyszyły mu wszędzie, dokąd się udał. Może dlatego ziggurat w Lagasz wydawał mu się ponurym i mrocznym miejscem, pełnym groźnych zakamarków. Przez okna wpadało niewiele światła, ściany sal zdobiły mozaiki z czerwonych i czarnych kamieni, a on czuł się tak, jakby znalazł się w potrzasku, otoczony przez nieprzyjaciół. Nie tego oczekiwał.
Aż w końcu pewnego dnia Szaachann nakazał mu stawić się przed swoim obliczem. Spotkanie przebiegało w oficjalnej, chłodnej atmosferze. Wuj zasiadał na tronie i patrzył z góry na bratanka, który musiał się przed nim pokłonić. Obaj wiedzieli, że nie przywykł do okazywania poddaństwa i że gorzko przełknął to upokorzenie. Z boku, poniżej podwyższenia, siedziały nałożnice władcy rozmawiając szeptem i chichocząc. Najstarszy syn króla stał za ojcem. Miał czternaście lat.
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Komentarze

11 VII 2022   13:11:11

Czyta się nieźle. Ale wrażenie psują braki w researchu.
Z powodu niewielkiej zawartości fantastyki (brzytwa Lema się kłania!) zwróciłem uwagę na błędy że tak je nazwę - technologiczne.
Mezopotamia, Sumer - to mniej więcej opisany stopień rozwoju cywilizacyjnego (świadczą o tym także nazwy bóstw).
Otóż wtedy w uzbrojeniu królował brąz. Dość prymitywny jeszcze brąz, czyli brąz stosunkowo MIĘKKI.
Podstawowym uzbrojeniem wojowników na rydwanach była więc broń kłująca - czyli dzidy/ oszczepy oraz sieczna - ale nie miecze, tylko topory. A do tego łuki. Miecze z brązu były głównie uzbrojeniem pieszych falang - i służyły do dźgania przeciwnika, czyli robienia w nim głębokich dziur, a nie masywnych cięć opisanych przez Autorkę. Tego typu cięcia "rozpruwające ciało od pachwinny po udo" były takimi mieczami czy sztyletami (także używanymi do DŻGANIA a nie cięć - po prostu absolutnie niemożliwe - to stało się dopiero możliwe po upowszechnieniu się wysokogatunkowej stali, czyli dopiero za czasów BARDZO późnego cesarstwa rzymskiego.
I druga sprawa - te "strzałki ze środkieem obezwładniającym". NIE BYŁO TAKIEJ OPCJI w owej epoce histpryczno-technologicznej. Ówczesne strzałki nie mogły wyglądać jak strzykawki - bo ich wówczas nie znano. Zatem jeśli nawet były czymś zatrute, to nie opioidami, czy syntetykami, a najwyżej toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE, albo przewlekle, ale dopiero po dłuższym czasie (godziny, dni, tygodnie).
Powtórzę - czyta się nieźle, ale przez te technologiczne solidne anachronizmy, z miejsca włącza się kryterium niewiary. Szkoda.

25 VII 2022   17:42:40

@Paweł- "toksynami zwierzęcymi czy roślinnymi, działającymi albo dopiero po kilku-kilkudziesięciu minutach, czyli NIE OD RAZU - nie znali takich technlogii! - ale wyłącznie ŚMIERTELNIE…" Powiedz to wszystkim ofiarom kurary, której działanie jest praktycznie natychmiastowe, a tylko od dawki zależy, czy ofiara umrze, czy też zostanie sparaliżowana na dłuższy czas. W rejonie Środkowego Wschodu podobną rolę mógł pełnić tojad albo cis.
PS- topór jako broń sieczna? Jestem sobie to w stanie wyobrazić, ale tylko w trakcie pokazowego pojedynku. Nie bez powodu zalicza się go do broni obuchowych- zadaje rany tzw. "rąbano-szarpane" o bardzo niekształtnych brzegach, trudne do opatrzenia, często zawierające elementy uszkodzonego/rozerwanego uzbrojenia.

24 VIII 2022   15:06:06

Niestety, F, nie masz racji.
Kurara, i to ta najzjadliwsza, działa po kilkunastu sekundach ALE WYŁĄCZNIE WSTRZYKNIĘTA w konkretnej dawce ze STRZYKAWKI wprost do głównych naczyń krwionośnych.
Człowiek UKŁUTY igłą z kurarą domięśniowo, a w opku TYLKO to mogło mieć miejsce, zaczyna to odczuwać dopiero po kilku-kilkunastu minutach.
Cis i tojad - a przeczytasz to nawet w wiki, działają głównie oraz najefektywniej po bezpośrednim SPOŻYCIU - i też DOPIERO po dłuższym czasie. Co najmniej kilkudziesięciu minutach, a nawet po paru godzinach. Sam wyciąg z cisu czy tojadu, którym posmarowano by igłę (bo nadal powtórzę - w Sumerze STRZYKAWEK jeszcze nie wynaleziono) i wkłuto ją w mięsień może najwyżej doprowadzić do lokalnego podrażnienia. Itd itp. Toksykologia piękną nauką jest.
Topór ówczesny owszem, był bronią przede wszystkim sieczną. Przypominał nieco zwyczajną dzisiejszą siekierę na długim trzonku, coś jak przerośniętą ciupagę ze znacznie szerszym ostrzem. Właśnie do zadawania CIĘĆ. Obuszek takich toporów był znacznie mniej skuteczny.
I w niczym nie zmienia to faktu, że MIECZE ówczesne, oraz SZTYLETY - wszystkie z brązu, były zdecydowaie za miękkie, by ciąć i pruć ciała niczym japońskie katany czy szable z bułatu. Zatem służyły niemal wyłącznie do zadawania PCHNIĘĆ. I nawet wówczas potrafiły się zwyczajnie wygiąć na byle skórzanej zbroi. Twardy i ostry (PRAWIE jak śedniej twardości stal) BRĄZ BERYLOWY wynaleziono dopiero ze sto lat temu.
Materiałoznawstwo, i to solidne, właśnie dlatego (obok toksykologii ;) podstawą pisania o wojnach starożytności jest!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.