Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 34 35 36

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Zawistnicka, w euforii składająca podziękowania „Panu Wszechmogącemu” i „Najświętszej Panience”, nie spodziewała się już żadnego niebezpieczeństwa.
Dobrzycka zaś, lekko tylko przyspieszonym krokiem, podążała za nią, bez strachu przed zgromadzonymi przed nią żołnierzami. Mogli ją tylko zabić.
Nauczycielka nie słyszała kilku niepewnych okrzyków Wielichamowian, którzy oddaliwszy się od trupa katechetki, próbowali ostrzec ją przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Nawoływania częściowo skierowane były ku żołnierzom, którzy jednak nadal stali nieruchomo, jakby obojętnie wpatrując się w spowity mgłą rynek. Może nie słyszeli wołania, może nie rozumieli jeszcze, kim była teraz Dobrzycka i jakie stwarzała niebezpieczeństwo. A może powód był inny, a mieszkańcy mieli poznać go już wkrótce.
Pierwszej, zaraz po narratorze, dane było zrozumieć prawdę Zawistnickiej.
Zalana łzami, we mgle rozpraszanej tylko przez słabe światło latarni, rzuciła się w ramiona pierwszego z żołnierzy, do którego się zbliżyła. Jej wielkie, zmęczone ciało uwiesiło się na jego szyi, niemal przewracając zdezorientowanego chłopaka.
Nauczycielka podniosła teraz wzrok na jednego ze swoich wybawców i już miała wyrzucić z siebie kolejne łzawe „Dziękuję!”, gdy ujrzała bladą twarz i niewidzący wzrok żołnierza, wbity w nią jak w kawałek mięsa. Z resztek odgryzionego nosa wyzierała ciemna plama czerwieni, zalewając popękane, krwawe usta. Ten chłopak dopiero tej nocy stał się zombie.
Myśli kobiety krążyły teraz w zawrotnym tempie, którego umysł nauczycielki nie potrafił opanować. Nie zgadzały się nawet podstawowe fakty. Trudno było jej zrozumieć, dlaczego żołnierze chwile wcześniej strzelali do swoich.
Rozejrzała się dookoła i jej oczy napotkały dziesiątki podobnych, niewidzących oczu, spokojnie, jednak pożądliwie obserwujących jej tłuste ciało. Jednak w ich wzroku nie było pośpiechu. Zombie wiedzieli, że mają teraz dużo czasu, by delektować się spodziewaną ucztą. Odpowiedź nasunęła się sama – trupy strzelały do trupów, jako że nie chciały dzielić się nadchodzącym wczesnym śniadaniem.
Z jej ust wydobył się niewyraźny jęk. Choć prawda zdawała się być oczywista, zmęczony umysł Zawistnickiej zdawał się nie móc stawić jej czoła.
Z obrzydzeniem puściła nadal nieruchomego trupa żołnierza i odwróciła się na pięcie, zataczając przy tym w szoku i ostatecznej fali przerażenia.
Nie zatrzymywali jej. Ich trupie dłonie spoczywały spokojnie na spustach dymiących jeszcze karabinów.
Zostawili to Dobrzyckiej, która stała teraz na wyciągnięcie ręki od ogarniętej obłędem nauczycielki. Wokół kobiety nie było już żadnego ludzkiego oblicza. Obraz owładniętej furią twarzy niewinnej niegdyś i naiwnej katechetki zdawał się być zamazany, falował niemiłosiernie i Zawistnicka ledwo dostrzegła moment, w którym dziewczyna wyszarpnęła ze wściekłością tasak z własnej szyi, uwalniając fontannę czarnej, gęstej krwi.
Wtedy zrozumiała.
– NIEEEE! – ostatni, rozpaczliwy krzyk, głośniejszy niż można by się spodziewać, rozdarł mrok spowijający wielichamowski rynek. Urwał się tak nagle, jak się pojawił, zamieniając się w obrzydliwy bulgot w momencie, kiedy Dobrzycka wbiła tasak dokładnie w to samo miejsce na pomarszczonej szyi nauczycielki, w którym na jej własnej, niegdyś jędrnej, dziewczęcej skórze widniała teraz błyszcząca, głęboka rana.
Ciało Zawistnickiej osunęło się głośno na bruk u stóp nowego pokolenia głodnych bestii.
Wyraz martwej twarzy Dobrzyckiej zmienił się. Uleciało z niego napięcie, zastąpione teraz przez upiorny grymas uśmiechu, kiedy wpatrywała się w umierającą nauczycielkę, próbującą w konwulsjach wyciągnąć olbrzymi nóż ze swej szyi.
Katechetka spojrzała na żołnierza, na którego szyi wisiała jeszcze kilka sekund temu Zawistnicka. Z niegasnącym uśmiechem objęła go czule i swoimi popękanymi, zakrwawionymi ustami pocałowała namiętnie jego równie zniszczone, trupie usta.
Po zaskakująco długim, filmowym niemalże pocałunku oderwała się od niego, wyciągając z kabury przy jego pasie duży, ciężki pistolet. Przez moment przyglądała się mu niepewnie, jak dziewczyna nieobeznana jeszcze z widzianym po raz pierwszy nowym rodzajem narzędzia, jednak udało jej się go odbezpieczyć, po czym wymierzyła w głowę leżącej w kałuży własnej krwi nauczycielki.
Z trudem, ale pewnie nacisnęła oporny spust glocka i strzeliła pięć razy, obserwując znienawidzoną twarz rozsypującą się kawałek po kawałku jak puzzle.
Ocaleli mieszkańcy Wielichamowa, mając już najwyraźniej dosyć ciągłego zastygania w przerażeniu, podjęli desperacką próbę ucieczki z rynku. Nim zdołali oddalić się choćby na metr, nogi większości z nich zostały strzaskane przez kolejną serię pocisków, która z hukiem wystrzeliła z karabinów, trzymanych w trupich dłoniach.
Gdy tak leżeli bezwładnie na ziemi, czując niewypowiedziany ból, a w ustach smak krwi i gorycz porażki, ciągle żywi i świadomi, niemogący się jednak ruszyć, w oczekiwaniu na okrutną i powolną śmierć, poprzez własne krzyki i płacz usłyszeli jeszcze władczy i szorstki, lecz na swój trupi sposób zmysłowy głos Dobrzyckiej, która nadal trzymała w bladej dłoni rozgrzany pistolet. Z jego lufy unosił się w poranne powietrze gęsty dym:
– Chodźmy chłopcy! Najedzmy się, nim obudzą się inni…

Epilog
„Niewyjaśnione zjawiska, mające miejsce tej nocy, przesunęły na dalszy plan podziwiany przez astronomów deszcz meteorów, które od dwóch dni prawdziwą ulewą atakują Europę Środkową i Wschodnią…”
– Ktoś tam jest!
Dwaj mężczyźni, jadąc bardzo wolno wozem policyjnym, ledwo zdążyli ominąć machającego na środku drogi człowieka, który ni stąd, ni zowąd pojawił się w zasięgu lamp starego, niebieskiego poloneza.
„…oderwanymi fragmentami ogona komety Vita, doskonale widocznej dzisiejszej nocy na półkuli północnej…”
Samochód zatrzymał się, zostawiając człowieka w ciemności, za sobą.
Mieli dosyć ryzyka jak na jedną noc. Niespełna pół godziny wcześniej zatrzymał ich patrol policji na jednej z mało uczęszczanych dróg między okolicznymi wsiami. Jednak policjanci, zamiast poprosić o prawo jazdy, którego zresztą żaden z mężczyzn nie posiadał, rzucili się na nich, próbując ich pogryźć. Sami mieli na ciele wiele ran szarpanych, wyglądem przypominając żywe trupy ze starych horrorów.
Badyl i Michał mieli kije bejsbolowe, bo właśnie wracali z meczu. Wybiegli z samochodu i zaatakowali agresywnych policjantów. W końcu zostawili ich z połamanymi kończynami na poboczu i wzięli ich samochód, który miał więcej paliwa niż ich fiat uno. Badyl został lekko pogryziony, ale bali się pojechać na pogotowie ze względu na dwóch pobitych funkcjonariuszy i skradziony wóz, którym jechali. Słuszność ich decyzji potwierdziły dodatkowo dantejskie sceny, rozgrywające się w Wielichamowie – miasteczko, przez które przyszło im przejeżdżać. Zmasakrowane ciała, opętani ludzie wyglądający jak trupy snujący się po ulicach i krew, wszędzie krew. Przerażeni dodali gazu i nie zatrzymując się przed wychodzącymi na ulicę trupami, wyjechali z miasteczka.
„… doniesienia o przerażających wydarzeniach wydają się być daleko przesadzone. Spotkać można również opinie w pełni wyjaśniające tajemnicze wydarzenia, jednak dalece kontrowersyjne. Doktor Frank Further z uniwersytetu w Denton uważa, że pojawienie się tej rzadkiej komety od tysiącleci obfitowało w niewyjaśnione…”
– Ścisz radio – rzucił teraz Badyl – może coś usłyszymy.
„… to ciało niebieskie kojarzone z niespotykaną obfitością i żywotnością sił natury. W nielicznych zachowanych podaniach ludów słowiańskich z przełomu III i IV wieku naszej ery…”
– Myślisz, że był żywy, czy też taki.. martwy? – zapytał niepewnie Michał.
– Nie wiem sam, Stary… Źle się czuje… Wyglądał na normalnego, ale sam nie wiem… nieostro widzę…
„… w związku z brakiem łączności z tymi rejonami, niewielkie oddziały wojska zostały już wysłane w najbardziej niedostępne miejsca, z których dochodziły najbardziej alarmujące…”
– Ścisz, mówię!
Michał posłusznie wyłączył radio.
– Idziemy sprawdzić. Wychodź… – rzucił.
Badyl nie był przekonany o racjonalności tego pomysłu, jednak posłusznie, lecz z najwyższą ostrożnością wysiadł z policyjnego poloneza.
Obaj wymienili niepewne, porozumiewawcze spojrzenia, kiedy w świetle policyjnej latarki znalezionej przez Michała dojrzeli wysokiego chłopaka z lekką nadwagą. Całe jego zniszczone ubranie i pokaleczona twarz pokryte były zaschniętą krwią, a z niewidzących oczu wyzierał obłęd. Dyszał ciężko i wyglądał na gotowego do ataku, jednak, gdy usłyszał ich głosy, rzucił na asfalt trzymany w ręce kij, z którego wciąż jeszcze kapała krew. Druga ręka, nienaturalnie podkurczona, była niewidoczna, ukryta pod powierzchnią kurtki.
– Dzięki, że tu jesteście… – wysapał nienaturalnym z wycieńczenia głosem. – Pomóżcie mi! Zabierzcie mnie stąd!
Chłopacy po raz trzeci tej nocy poczuli strach i niepewność. Chłopak mógł być jednym z „nich”.
– Skąd jesteś? – rzucił w końcu Badyl. – Co tu robisz?!
– Jestem z Wielichamowa… – wysapał upiór, po czym zaczął iść w stronę dwóch mężczyzn.
Badyl mocniej zacisnął rękę na rękojeści sprawdzonego już tej nocy kija, Michał wyciągnął duży nóż sprężynowy, który zawsze nosił w kieszeni.
– Nie weźmiemy cię – powiedział zdecydowanie, szykując się na ewentualny atak upiora. – Możesz być… – tu się zawahał – … zainfekowany…
Chłopak nie potrafił jednak zrozumieć tej decyzji. Rzucił się na Michała, wbijając w niego niewidzący wzrok przekrwionych oczu. Chwycił go za kurtkę i zaczął trząść.
– Musicie! – zawył, nieświadomie plując Michałowi w twarz krwią. – Musicie mnie zabrać! Ja jestem zdrowy! To oni… ONI! Czym mam być zainfekowany..?!
Michał bardziej ze strachu, bardziej odruchowo niż z rozmysłem wbił nóż w brzuch tajemniczego chłopaka. Wyraz absolutnego niezrozumienia wykrzywił twarz upiora, który jeszcze raz splunął krwią i znacząc białą kurtkę Michała, osunął się na ziemię.
– Zainfekowany… złem… – rzucił chłopak, z niedowierzaniem patrząc na własną rękę, ciemną od czyjejś gorącej, gęstej krwi.
Spojrzał na przyjaciela.
Wyraz twarzy Badyla wyrażał dezorientację, ale także pozornie niezrozumiałe zainteresowanie zakrwawioną ręką Michała.
Trwało to jednak tylko ułamek sekundy. Obaj szybko otrząsnęli się z szoku wywołanego kolejną niespodziewaną konfrontacją i próbując dojrzeć w ciemności jakiś ślad ciekawskich oczu, wrócili do samochodu.
Stary polonez ruszył szybko, pozostawiając na drodze bezwładne ciało zakrwawionego chłopaka.
Jednak, gdy światła policyjnego radiowozu znikły za odległym zakrętem, nad drogę powróciła przytłaczająca ciemność, która ponownie tchnęła życie w martwe ciało. Trup podniósł się i stał chwilę chwiejąc się, jakby zdezorientowany. Ostatecznie ruszył przez pole, przedzierając się przez rozległe połacie śniegu.
Poznań, 02.09.2005
koniec
« 1 34 35 36
28 maja 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.