Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 33 34 35 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Odległa salwa ucichła.
Teraz, pomyślał Świński. W ostatniej chwili, gdy czuł już na twarzy oddech nadbiegającego Wielebnego, odskoczył w lewo i z największym zamachem, na jaki było go stać przy wykonywanym ruchu, uderzył trupa w kolano.
Dał się słyszeć trzask łamanej kości, na co reakcją był pełen wściekłości okrzyk duchownego, przypominający zniekształcone, bezzębne „kurwa”.
Wielebny nie upadł. Zachwiał się tylko, odwracając głowę w poszukiwaniu stawiającej opór ofiary.
Wzrok, którym przeszył Świńskiego, wyrażał największą furię, czystą wściekłość, która gotowa była zmieść z powierzchni ziemi całą świątynię. Jednak skierowana była tylko przeciw jednej osobie.
W tym momencie chłopak, bliższy co prawda wyjścia niż wcześniej, poczuł obezwładniające przerażenie. Nie miał sił ruszyć w kierunku zakrystii. Hipnotyzujący wyraz wściekłych oczu kapłana zatrzymał go w miejscu, uniemożliwiając ucieczkę.
– Zdrowaś Mario, łaski pełna… – wyrwało się z ust sparaliżowanego strachem chłopaka.
Żałosny szept został jednak przerwany przez charczący śmiech proboszcza.
– Umrzyj, chłopcze! – rzucił z pogardą przez resztki zębów, wypluwając długą, gęsta smugę krwi. – Zrozumiesz wtedy więcej…
Nim krew zdążyła dotknąć zimnej posadzki, trup z żelazną determinacją wściekłego zombie ponownie ruszył na chłopaka.
Jednak cios w kolano okazał się skuteczniejszy niż w pierwszej chwili. Gdy trup przeniósł ciężar pozornie martwego ciała na uszkodzoną nogę, ta załamała się pod nim i padł na długi, czerwony dywan ciągnący się od ołtarza przez główną nawę.
Tym razem rozgrzana nieco jarzeniówka w głowie Świńskiego zadziałała zaskakująco sprawnie. Chłopak zdecydowanie ruszył w kierunku drzwi.
Dzieliły go od wyjścia niespełna trzy metry, gdy jak spod ziemi wyrósł w nim zaginiony Sławek – pośrednia przyczyna wielu tragicznych wydarzeń minionej nocy, chwiejnym krokiem wytaczając się z zakrystii.
Na pierwszy rzut oka nie różnił się niczym od pozostałych zombie. Krew, sącząca się z ust i furia w przekrwionych, niewidzących oczach. Tylko ogromnych rozmiarów dziura w głowie świadczyła o przejściach, które musiały być jego udziałem. W bladym świetle świec Świński potrzebował kilku sekund, by dojrzeć liczne ślady długich pazurów i zębów na twarzy i szyi znienawidzonego przez siebie chłopaka.
Świński miał teraz do wyboru uciec, nim Sławek go zauważy lub dać upust nienawiści i rzucić się na trupa, już tylko przypominającego żywego chłopaka.
W tym miejscu kończyła się praca jego nienadużywanego mózgu i pracą jego mięśni starym zwyczajem zaczęły władać instynkty.
Rzucił się na Sławka z dawną furią, atakując kijem plecy trupa. Jednak gdy zombie zdał sobie sprawę z obecności żywego Świńskiego, z równie wielką furią chwycił rękę chłopaka, tę zaopatrzoną w kij i wykręcił brutalnie, łamiąc kości w kilku miejscach.
Świński upuścił kij, wyjąc z bólu. Sławek kierował już połamaną rękę w kierunku swoich zalanych cudzą krwią ust, jednak Świński ostatkiem sił zdołał wziąć zamach i drugą dłonią zwiniętą w pięść, uderzyć trupa w dziurę w głowie, mając nadzieję trafić w jego najczulszy punkt.
Pomysł Świńskiego okazał się słuszny. Zombie zawył z bólu, puszczając złamaną rękę niedoszłej ofiary. Jednak druga ręka chłopaka nadal tkwiła w obrzydliwej mieszaninie pleśniejącego mózgu, krwi i innych płynów sączących się z głowy trupa.
Przezwyciężając obrzydzenie, Świński okręcił dłoń w ciepłej, gęstej mazi, by oswobodzić uwięzione ramię.
Manewr powiódł się. Częściowo obezwładniony bólem, jednak nadal przytomny, chłopak gotowy był do dalszej walki lub ucieczki.
Trup Sławka szybko dochodził do siebie po paraliżującym ciosie. Lada chwila miał wrócić do pełni sił, do pełni swojej trupiej, a zarazem ludzkiej agresji.
Daruj sobie, Świński. Trochę mniej nienawiści, a może przeżyjesz. Chociaż raz w życiu zastanów się, zanim coś zrobisz.
Różne myśli, prześcigając się z bólem, pulsowały w ciele chłopaka, uniemożliwiając podjęcie decyzji.
Odsunął się i zamachnął kijem. Zwątpił jednak pod wpływem kolejnego przeraźliwego wycia, wydobywającego się ze zdeformowanego ciała. Również Wielebny z niesłabnącą furią czołgając się po zimnej posadzce, był coraz bliżej Świńskiego.
Jeszcze dwa nerwowe zamachnięcia, jeszcze kilka niepewnych myśli i znów bardziej instynkt niż świadoma decyzja poniosły Świńskiego w stronę drzwi zakrystii. Nie dowiemy się już, czy zwyciężył strach przez konfrontacją z potworami, czy nagły przebłysk rozwagi. Subiektywne sugestie narratora zdają się być w tym momencie zbędne. Czytelnik, znając już nieco postać Świńskiego, sam niech postara się odpowiedzieć sobie na to pytanie.
W każdym razie chłopak, nadal dzierżąc kij Pierwotnickiego w dłoni, wydostał się z feralnego kościoła i przedzierając się przez morze ciał, na wpół ożywionych, lecz zbyt połamanych, by podnieść się z krwawego błota wielichamowskich ulic, ruszył biegiem ku granicom miasteczka.

Trudno wyobrazić sobie ulgę, jaką poczuli wycieńczeni i pozbawieni już nadziei mieszkańcy, kiedy strzały ucichły, a ostatnie trupy leżały na ziemi znów martwe, nieruchome, tak, jak prawa fizyki, biologii i Pan Bóg przykazał.
Znowu ogarnęło ich zapomniane tej nocy poczucie bezpieczeństwa, ciągłości własnego życia, które znów miało szanse choć częściowo wrócić na dawne tory. Kiedy już krew zniknie z ulic a ciała, stare i nowe zostaną znów pochowane, ich egzystencja ponownie stanie przed możliwością przykrycia się przytulnym, ciasnym i dusznym, ale swojskim płaszczykiem dwulicowej prowincjonalności.
Czy ich myśli sięgały w tym momencie aż tak daleko? Czy tylko odrodziła się w nich nieśmiała iskierka wiary w przyszłość?
Każda spośród około dwudziestu osób, zgromadzonych na wielichamowskim rynku, zapewne inaczej postrzegała swoje położenie. Wśród wykończonych i przerażonych ludzi, w większości na skraju obłędu, znajdowały się takie osobistości jak nieśmiertelna Zawistnicka, matka Świńskiego czy pan Tomiak. Kilkoro dzieci, cudem ocalonych przez swoje matki, przyglądało się małym trupom kolegów, którzy mając mniej szczęścia, leżeli dookoła jako stygnący jeszcze pomnik niedawnej masakry.
Nerwowe spojrzenia kierowały się teraz na żołnierzy, dalej stojących nieruchomo na skraju rynku oraz na martwych współtowarzyszy, którzy w każdej chwili mieli ponownie stanąć na nogach, będąc już po drugiej, niezrozumiałej jeszcze stronie śmierci.

Pierwsza na nogi podniosła się Zawistnicka. Odzyskawszy zmysły na tyle, na ile było to możliwie po wydarzeniach ostatnich minut, wstała ciężko i z dzikim okrzykiem zaczęła wlec się w stronę żołnierzy.
Kulejąc i potykając się o ciała martwych jeszcze Wielichamowian i zmasakrowanych zombie, wołała ochrypłym, płaczliwym głosem:
– Kochani! Zbawcy! Bóg was nam zesłał!
Pozostali mieszkańcy, ośmieleni nagłym, lecz jakże naturalnym dla Zawistnickiej wystąpieniem, również zaczęli podnosić się z mokrej od krwi ziemi. Matki z płaczem tuliły swe dzieci, większość miała łzy w oczach, inni z niedowierzaniem rozglądali się dookoła.
Tylko Zawistnicka, wpatrzona w żołnierzy jak w Chrystusa na krzyżu co niedzielę między dwunastą a pierwszą po południu, szła prostu ku nim z pieśnią pochwalną na ustach.
I wtedy właśnie koszmar na chwilę powrócił.
Wśród podnoszących się z ziemi ludzi dała się wyróżnić jedna osoba.
Jej ruchy były bardziej chaotyczne, wręcz kukiełkowe, gdy opierając się na krwawiącej dłoni próbowała o własnych siłach stanąć na nogach. Głośne sapanie zwróciło uwagę pozostałych Wielichamowian.
Twarz ocalonej zasłaniały gęste, jasne włosy, teraz zlepione krwią i brudem ostatniej nocy. Niezrozumiałe słowa wydobywały się z popękanych ust.
Jednak najbardziej nietypowym, odrażającym i śmiertelnie przerażającym pozostałych ludzi widokiem był ogromny tasak wystający z szyi Dobrzyckiej.
Odpowiedź, jak przeżyła masakrę trupów, była oczywista. W czasie, gdy salwa zmiotła z powierzchni rynku wszystkich zombie, dziewczyna była jeszcze martwa, leżąc gdzieś pośród pozostałych mieszkańców Wielichamowa. Takich jak ona miało być więcej.
Stanęła o własnych, trupich już siłach na posiniaczonych nogach i podniosła głowę, ukazując przekrwione białka i zaschniętą krew w okolicach oczu, nosa i ust. A krew na twarzy żywego trupa nie może być zaschnięta. Wszyscy domyślali się, że dziwnym grymasem, wykrzywiającym twarz katechetki, jest potężny głód. Jeden po drugim odsuwali się od niej, jakby bojąc się, że to właśnie ich wybierze spośród topniejącego z każdą chwilą tłumu. Nikt nie ośmielił się nawet krzyknąć, by ostrzec pozostałych.
Jednak ewentualne ostrzeżenia szybko okazały się być niepotrzebne. Dobrzycka ruszyła przez tłum, jakby nie zauważając znajdujących się w zasięgu jej trupich dłoni ludzi. Cel był jeden, wyraźny, powoli sunący przez plac w stronę wciąż nieruchomego oddziału wojska.
« 1 33 34 35 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.