Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

« 1 32 33 34 35 36 »

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Tłum rzucał Dobrzycką na lewo i prawo. Delikatna kobieta plątała się między opętanymi szałem nagłej wściekłości i desperacji ludzi w kałuży własnych wymiocin i łez. Z jej podrażnionego sokami trawiennymi gardła wydobywał się żałosny, przerażający szloch. Próbowała się modlić, potem kląć, jednak nic nie pomagały zróżnicowane w treści wołania. Tłum, niczym fale podczas sztormu, zalewał ją i rzucał jej drobnym ciałem po całym placu. Próbowała się wydostać, biec, potem czołgać się, jednak tłum wściekle deptał jej głowę i plecy. Około pół minuty zajęło jej wstanie na nogi, by zaraz potem roztańczony tłum porwał ją ponownie. Wydawało jej się, że traci przytomność, ale do życia przywrócił ją porażający ból z przeciętej kosą dłoni. Potem upadła na bruk. Tłum znów kopał ją bezlitośnie. W bezmyślnym, automatycznym odruchu nadal walczyła o to, by odzyskać równowagę. Następny był potężny zawrót głowy, który pojawił się w momencie, gdy deska z czyjegoś płotu uderzyła ją w skroń, zostawiając boleśnie kłujące drzazgi. Wydawało jej się, że cios siwego mężczyzny o obłąkanych oczach był celowy. Upadła po raz trzeci. Podniosła się jednak. Ruszyła przed siebie, jeśli w ogóle można było mówić o jakimkolwiek kierunku. Stacja ósma, dziewiąta. Kobieta błagała o koniec. Nagle, jak spod ziemi, wyłoniła się Zawistnicka. Jej poobijana, krwawiąca twarz nie wyrażała nic. Nawet w momencie, w którym aż po rękojeść wbiła w szyję Dobrzyckiej przypadkowo znaleziony tasak.

Według planów Pieniaczyka, skoro Wielebny uporał się z kłopotliwym Pierwotnickim, należało się teraz uporać z samym Wielebnym. Świński, bezradny jak dziecko, nie stanowił chwilowo żadnego zagrożenia. Siedział na schodach ołtarza niczym znudzony ministrant podczas przedłużającej się wielkanocnej mszy. Tylko jego wzrok wyrażał absolutne niezrozumienie sytuacji, niemoc i zagubienie.
Pieniaczyk tymczasem przygotował się na atak. Gdy Wielebny rzucił się w jego stronę, ten starannie wziął zamach i wymierzył cios w głowę trupa. Jednak świeży i w dodatku w miarę postawny trup to nie to samo, co rozkładające się zwłoki, z którymi przychodziło mu walczyć wcześniej. Ten był bardziej wytrzymały – zachwiał się tylko, zaklął pod nosem i ciało odziane w czarną szatę, i koloratkę znów zaczęło kierować się w stronę chłopca. Ten uderzył ponownie. Potem jeszcze raz. Z głowy nie było co zbierać, jednak jakąś dziwną siłą rozpędu ciało nadal wlokło się w stronę chłopaka.
W tym momencie Pieniaczyk miał już dość litrów cudzej krwi, spływającej po jego ciele, mięśnie bolały go z wyczerpania, a z oczu zaczęły płynąć niepohamowanym strumieniem pierwsze tej nocy łzy przerażenia.
Potem zemdlał, pozwalając zwłokom Wielebnego rozszarpać swoje nieczujące już nic ciało.

Nie wiadomo jak długo trwałoby jeszcze zbiorowe szaleństwo żywych i martwych kukiełek. Ciemność zdawała się pochłaniać teraz wszystkich, łącznie z przerażonymi mieszkańcami. Wysysając z nich wszelkie ludzkie odruchy, których i tak zdawało się być w nich niewiele, zwracała jednego przeciw drugiemu, sąsiada przeciw sąsiadowi w odwiecznej, niecywilizowanej walce o ogień życia.
Nim jednak dane im zostało powybijać się nawzajem, amok przerwany został przez strzał.
Zadrżały szyby. Huk jeszcze przez kilka sekund odbijał się wyraźnym echem od wysokich ścian rynku.
Zarówno ludzie jak i trupy odwrócili głowy w kierunku, z którego dobiegł strzał i zastygli w wyczekiwaniu.
Na skraju rynku, u wylotu jednej z uliczek, stał mały, ale wyraźnie dobrze zorganizowany tłum.
Ledwo widoczny w bladym świetle latarni, wtopionym w opary wczesnoporannej mgły, zdawał się falować, niczym odległa fatamorgana w słońcu pustyni.
Z oddali dało się zauważyć hełmy na głowach przybyszów oraz długie lufy karabinów, wznoszące się ponad tłumem.
Wojsko. Upragniony ratunek.
Zaczęły się ciągnące się w nieskończoność sekundy nerwowego wyczekiwania, ludzie wbijali wzrok we mgłę, czekając na następny krok przybyłych żołnierzy. Nawet trupy, przynajmniej te „świeże”, o mózgach spełniających swoje najbardziej podstawowe funkcje, zwątpiły w tak oczywistą już wizję obfitego posiłku. Zastygły bez ruchu, na chwilę odrywając wzrok od swoich ofiar. Teraz już wszystkie pary oczu wpatrzone były w domniemanych zbawicieli.
Nagle, potężny, aczkolwiek chłodny i bardzo chropowaty głos, z siłą wzmocnioną przez megafon, rzucił krótkie hasło:
– Wszyscy, padnij!
Ludzie, gotowi teraz do największego posłuszeństwa, legli na bruku jak kłody. Część zasłoniła głowy, część nadal z wyczekiwaniem wpatrzona była w swoją prywatną Armię Zbawienia.
Kolejna sekunda.
Niektóre trupy wyczuły, co może wydarzyć się w ciągu następnych kilku chwil. Nim jednak rzuciły się na ziemię, by w pozycji horyzontalnej delektować się leżącym bezwładnie mięsem, w powietrzu zatrzymały je nadchodzące z niewyobrażalnym hukiem kule.
Cisza wyczerpanego masakrą Wielichamowa została nagle zgwałcona odgłosem tuzina karabinów maszynowych, plujących teraz pociskami w stronę bezwładnych znowu ciał.
Napotkany przez kule opór był niewielki. Naruszone zębem czasu trupy rozpryskiwały się po całej powierzchni rynku. Ściany, latarnie, okna – wszystko pokrywała świeża warstwa krwawej farby i rozszarpanego mięsa. Ciemność znów nabierała innych, coraz bardziej upiornych odcieni, zdawała się wzmagać, żywiąc się przerażeniem i okrucieństwem wielichamowskiej nocy.
Bezwładne kawałki ciał padały na przerażonych mieszkańców, a żałosne wycie unosiło się nad ich głowami przez dobrych kilkanaście sekund. Dłuższy był tylko huk karabinów maszynowych, które również jednak ostatecznie ucichły, przywracając ciszę i spokój resztkom Wielichamowa.

Świński. Można by rzec, że tylko jemu jednemu pozostała jeszcze konfrontacja z nadnaturalnymi siłami, które przywróciły do życia zmarłych i zmusiły go do takich, a nie innych zachowań tej przeklętej nocy.
Trzeźwość umysłu chłopaka zdawała się wracać bardzo powoli, jak stara, zmęczona życiem jarzeniówka na szkolnym korytarzu. To zapalała się, to gasła z rezygnacją, długo każąc czekać na pełną funkcjonalność.
Kiedy ten uciążliwy proces dokonał się już w niezbyt bystrym umyśle chłopaka ocena sytuacji wydawała się być łatwiejsza.
Otóż, jest pełen sił i zapału, jednak martwy na swój sposób Wielebny, przerażony, ale wciąż żywy Świński, jakieś dwa leżące po kątach trupy oraz duża przestrzeń opustoszałego kościoła.
Świński dokonał najprostszego i chyba najbardziej odpowiedniego w jego położeniu wyboru. Postanowił, korzystając z nieuwagi Wielebnego, zajętego teraz konsumowaniem ciepłego jeszcze ciała Pieniaczyka, wyślizgnąć się tą samą drogą, jaką dostał się do kościoła jakiś czas temu.
Wstał powoli, starając się nie wywołać przy tym żadnego dźwięku. W pustej, ogromnej jak na lokalne warunki sali kościoła było to niebywale trudne. Echo zdawało się czyhać w każdym metrze sześciennym powietrza, czekając na jakikolwiek odgłos, by wznieść go aż pod sklepienie pseudogotyckiej budowli.
Jednak w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia Świński musiał dać z siebie wszystko. Stał już na nogach, kierując się teraz w stronę drzwi od zakrystii. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Pierwotnicki mógł obudzić się lada chwila, pozostawiając go bez szans w nierównej walce i czyniąc ucieczkę niemożliwą.
Wszystko poszłoby zapewne całkiem nieźle gdyby nie odgłos strzału.
To, co dla zgromadzonych na rynku w charakterze wczesnego śniadania ludzi było wybawieniem, dla Świńskiego oznaczało coś zupełnie przeciwnego.
Wielebny, zgodnie z oczekiwaniami, oderwał się od wielkiej dziury w brzuchu swojej poprzedniej ofiary i próbując zlokalizować źródło strzału, przypomniał sobie o drugim daniu, dyskretnie próbującym się oddalić.
Rzucił się na nie z niespodziewaną sprawnością. Atakując wściekle zakrwawionymi zębami minął Świńskiego zaledwie o kilka centymetrów. Chłopakowi udało się odskoczyć na lewo, jednak na skutek uniku znalazł się w niedogodnej sytuacji. Wielebny oddzielał go od drzwi. Pierwotniaki, na szczęście cały czas po bożemu martwy, leżał na posadzce koło ołtarza.
Zanim zdążył dobrze się zastanowić, Świński podbiegł do ciała niedoszłego egzekutora i podniósł zakrwawiony kij, który wypadł z ręki Pierwotnickiego kilka minut wcześniej. Przyjrzał się długiemu, ciężkiemu drągowi. Jego własna krew również miała znaleźć się na tej drewnianej powierzchni, z której razem z krwią schodził powoli lakier.
Jednak czasu na refleksję nie było. Wielebny już szykował się do kolejnego ataku, zagradzając swoim trupim ciałem drogę do wyjścia. Jego donośne wycie, wyrażające zniecierpliwienie i bezmyślną agresję, echem odbijało się od ścian świątyni.
Jednak w tym momencie gdzieś niedaleko, prawdopodobnie na rynku, rozległa się potężnym hukiem seria z, jak można było stwierdzić, wielu karabinów.
Po raz kolejny huk zbił z tropu Wielebnego. O ile poprzednio pokrzyżowało to Świńskiemu plany, o tyle teraz nie zamierzał marnować wynikającej z zaskoczenia szansy.
Mając w pamięci bezskuteczne ataki Pieniaczyka na głowę trupa, postanowił zastosować inną technikę. Spojrzał na zmasakrowaną twarz księdza. Prawej strony głowy zdawało się w ogóle nie być, pusty oczodół wypełniały zmiażdżone fragmenty mózgu. Resztki zębów chwiały się w zdeformowanej żuchwie, a zaschnięta krew pokrywała siwe włosy i każdy centymetr kwadratowy skóry. Ruchy poobijanego ciała były chwiejne, jednak niebezpiecznie zwinne i szybkie.
Ciało ponownie ruszyło na Świńskiego. Drzwi od zakrystii znikły teraz z jego pola widzenia, zasłonięte przez szturmującego Wielebnego. Chłopak starał się nie uciec zbyt wcześnie, chociaż każdy jego mięsień, kierowany rodzącą się w mózgu paniką, wzywał do wykonania uniku. Głośne, gardłowe wycie, podobne do niedzielnych arii wykonywanych w tym samym miejscu za życia proboszcza, atakowało uszy chłopaka, zwiastując nadchodzącą konfrontację.
« 1 32 33 34 35 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.