Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Leon Brand
‹Zelotka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLeon Brand
TytułZelotka
OpisAutor pisze o sobie: Warszawiak przyjezdniak. Chronicznie chory na fantastykę, odmawia leczenia.
Gatunekpost-apo, SF

Zelotka

Leon Brand
« 1 2 3 4 5 10 »

Leon Brand

Zelotka

– Zawsze jest kilka zadań trudnych – perorowała Haprit. – Kilka bardzo trudnych i jedno na poziomie profesora akademii, powiedzmy: na dziś nierozwiązywalne. Nie ma od kogo ściągnąć wyniku. Prawdziwi profesorowie wymarli.
Poczułam, że twarz robi mi się zimna, bo nagle zrozumiałam, do czego to zmierza i dlaczego tu jesteśmy. Wpisałam wyniki pod wszystkimi zadaniami. W swoim teście i w teście Mirisa. Skąd mogłam wiedzieć, że są trudne?
• • •
Nie dali za wygraną. Dostałam kolejne testy. A potem następne. Schodziło się coraz więcej osób, które próbowały przyłapać mnie na oszustwie. Oczywiście, że oszukiwałam. Mówiłam to od początku.
Zadanie: Dla sześciu punktów położonych na płaszczyźnie… Dobra. Wdech… wydech. A potem na układzie współrzędnych prosta i druga prosta. I punkt przecięcia.
– Tu – mruknęłam, oddając kartkę.
Kiwali głowami, rozmawiali, wychodzili, żeby podyskutować.
Miris z początku pytał, czy możemy pójść do domu, ale odkąd dali mu kaszę z mięsem i posadzili w ciepłym kącie, siedział tylko, wyglądając przez wysokie okno. W końcu zasnął.
Dwie godziny później nasza sytuacja się nie zmieniła.
– Nie wiem, czego szukacie – powiedziałam, oddając kolejną stronę zadań. – Ale to wszystko, co dostaniecie. Widzę te rozwiązania i koniec.
Mówiłam najspokojniej jak potrafiłam, ale pod maską obojętności, panicznie szukałam sposobu, żeby nie dać podstaw do oskarżenia o wiarę w nadprzyrodzone. Haprit wzięła ode mnie test i położyła na stole, nawet na niego nie patrząc, a potem wypowiedziała zdanie, którego się obawiałam.
– Rozumiesz, że nie możesz wrócić do domu, prawda?
Oczy zaszły mi łzami. Pewnie, że mnie nie wypuszczą. Jestem zagrożeniem porządku. Zamkną mnie w piwnicy i poczekają, aż lód zrobi swoje.
¬– Jesteś zbyt cenna. – Haprit spojrzała na zgromadzonych w pomieszczeniu.
Cenna? Kłamliwe szuje! Chociaż… nagle zajaśniała mi w głowie myśl.
– Wypuśćcie Mirisa.
– Niby czemu? Nie możemy tego zrobić.
– Ależ możecie!
Haprit tylko się uśmiechnęła.
– No to uwolnijcie mnie. Nie możecie mnie aresztować.
– Do domu? Zealo… – Moje imię w jej ustach brzmiało jak nazwa gatunku jakiegoś robaka. – Wiem, że twój ojciec odmówił przeniesienia się bliżej słupa. Lód zabrał wasz dom. Z nim w środku…
– Gówno cię obchodzi mój ojciec! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Słyszysz? I gówno o nim wiesz!
Nadzorca zrobił krok do przodu, ale Haprit powstrzymała go dyskretnym gestem. Znów rozejrzała się po zgromadzonych.
– Może i tak – mówiła nadal spokojnym tonem. – Ale nie wypuścimy na ulicę kogoś, kto potrafi robić takie obliczenia, a nie ma formalnie domu i może umrzeć, nawet przypadkiem, każdej nocy.
– Nie potrafię robić żadnych obliczeń – wyszeptałam. – Nie możecie tego pojąć?
Haprit westchnęła.
– Z całego świata zostaliśmy tylko my i ruiny tego miasta. To wyższa konieczność. Jeśli jej nie rozumiesz, to wykonasz moje polecenia bez zrozumienia.
Spojrzałam na profesorkę i pustogłowych specjalistów wystających zza niej jak szereg ucharakteryzowanych bałwanów. Wszyscy z jednej formy. Brody, wąsy, czerwone nosy. Rękawiczki bez palców. Wielkie futra na plecach, grube buciska. No i tępe łby.
– Moja obecność tutaj niczego nie zmieni. Nie będziecie mogli sprawdzić gołego wyniku czegoś, czego sami nie umiecie policzyć. A nie weźmiecie go chyba… na wiarę, co?
Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc, jak oczy im się rozszerzyły i od razu spojrzeli na Haprit.
– Może czas się pogodzić z tym, że wszystko stracone – dodałam.
– Zmarnowaliście miejsce, w którym się urodziłam. Ja nie zamierzam dać sobie zmarnować tego, co jeszcze mi zostało.
Przysięgam, że zamierzałam wstać, a potem wyjść, lecz profesorka oparła dłonie na blacie ławki i zbliżyła do mnie twarz.
– Dopóki będziesz dla nas pracowała, Zealo, twój brat nie będzie wchodził na platformę. Będzie jadł ciepłe i spał w cieple.
Popatrzyłam na Mirisa. Sukinkoty!
– Nie będzie skrobał oleum? – zapytałam.
– Nie zdał testu. Oficjalnie musi dostać żółtą kartę i być wpisany na listę skrobaczy. Tak się jednak codziennie złoży, że będzie potrzebny w dziale aprowizacji. Daleko od ściany słupa. Słowo.
Haprit jedno oko miała zupełnie innego koloru. Bardziej brązowe. A może był to tylko refleks światła? Jedno szkło w jej okularach było porysowane, a oprawka sklejona tuż przy uchu. Obraz rządu świata. Jaki świat, taki rząd. I odwrotnie.
Podeszłam do okna. Wieżowiec zapewne sięgał kiedyś pod chmury, ale gdy produkcja surowców ustała, cierpliwy wiatr po prostu rozmontował w okolicy wszystko, co było wyższe niż kilka pięter. Siedzieliśmy teraz w budynku, który dumnie górował nad płożącym się miastem, niczym złamany ząb nad szczerbatą szczęką. W dole, środkiem ulicy sunęły żałobne sanie ciągnięte przez wielkiego, pokrytego długim futrem bantu. Zbierali zwłoki z budynków i pakowali je na zmarzniętą stertę, która potem miała być wrzucona do kolejnego masowego grobu. Kolekcjonowali ciała już chyba tylko dlatego, że grabarz miał płacone z miejskiego budżetu, choć coraz częściej odzywały się głosy, że lepiej by było zjeść bantu i wykorzystać futro. Zwłoki na mrozie się nie rozkładały, a mnóstwo kalorii marnowało się niepotrzebnie na wykuwanie grobów w lodzie. Nie mieliśmy żadnych szans. Już od dawna. Niechcący parsknęłam, opluwając okno przed sobą.
– Niech będzie. – Usłyszałam swój własny głos.
Wytarłam szybę mankietem wełnianej kurtki. Tam, gdzie nocowaliśmy, ślina od razu by zamarzła. Co z tego? Zostanę tu do końca życia. Naciągnęłam czapkę na oczy, żeby nikt nie widział, że płaczę.
• • •
– Nie chciałem – powiedział Miris, kiedy wyprowadzili nas na zewnątrz.
Próbowałam mu tłumaczyć, że to nie jego wina, ale nie byłam w tym tak dobra jak mama, bo znowu się rozpłakał. W końcu, kiedy nadzorca obiecał mu cukierki i że będziemy się widywali, Miris podał mu rękę, a następnie dał się odprowadzić do budynku ochronki.
Drugi funkcjonariusz kazał mi iść przed siebie ulicą. Mijaliśmy różnych ludzi, starych i młodych, poowijanych we wszystko, co dało się znaleźć. Odganialiśmy biedaków handlujących wszystkim, co mogło dać choć odrobinę ciepła: materiałami, papierem, futrami zwierząt – parzuchów, karputów, nawet małych lodowników – z których można szyć skarpetki, rękawiczki, albo po prostu upychać pod bielizną.
Pod pokrytą szronem ścianą krzywił się stragan z lekarstwem na odmrożenia. Choć nienaukowe myślenie było ścigane przez prawo od dawna, dziś nikt już nie ganiał za oszustami sprzedającymi świetne (słowo „cudowne” było zakazane) specyfiki. Trzeba by im udowodnić nieskuteczność, a nie było chęci ani środków do prowadzenia takich czynności. Zagubieni mieszkańcy kupowali więc maści i kamienie, które miały pokonywać choroby, często wydając na to ostatnie pieniądze. Podobno w obliczu każdej katastrofy wszystkim przynajmniej trochę odcina rozum. Chociaż, kto wie. Były chwile, gdy sama zaczynałam w to wszystko wierzyć.
– Ruszamy. – Nadzorca pchnął mnie lekko.
W tej samej chwili ziemia zatrzęsła się i ściana ruszyła w dół. Ale oprócz normalnej drogi słupa i smrodu, który się wydobył, wydarzyło się coś jeszcze. Tłum nagle rozpierzchł się pod mury budynków, a środkiem pędził spłoszony bantu, wzbijając białą chmurę lodu kolczastymi podkowami. Za nim, od jednej krawędzi drogi do drugiej obijały się żałobne sanie, do których był zaprzężony. Z jego nozdrzy dobywała się para, a zwierzęcy strach w oczach nie zapowiadał rychłego końca galopady. Coś się we mnie poruszyło. Czułam to pod sercem i w żołądku. Patrzyłam na wielkie, szarżujące cielsko bestii i zapadającą się za nim ścianę, nie mogąc się ruszyć. Nie! Nie chciałam się ruszyć, by nie stracić kontaktu z tym dziwnym wrażeniem, dopóki nie odpowiem sobie na pytanie, co to znaczy. Dosłownie w ostatniej chwili poczułam pociągnięcie i wepchnięto mnie w zaułek.
Sanie minęły nas, obijając się o stragan z futrami i gubiąc zmarznięte zwłoki, które głucho uderzyły o budynek, a potem gruchnęły na ziemię.
– Szybko! – Mój wybawca podstawił sobie żarnik na wysokość twarzy i w nikłym świetle tlącego się oleum zobaczyłam… Jaketana!
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.