Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dawid Zieliński
‹Głęboki Grób›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDawid Zieliński
TytułGłęboki Grób
OpisAutor pisze o sobie:
Z wykształcenia inżynier okrętownictwa, z serca i duszy – pisarz. Pisaniem zajmuję się od 10 roku życia, ale na poważnie zacząłem robić to dopiero kilka lat temu – z mniejszymi bądź większymi sukcesami. Do tej pory udało mi się opublikować kilka swoich opowiadań w magazynie „Fahrenheit”. Niniejsza publikacja na łamach „Esensji” jest już drugą. Staram się tworzyć klasyczną literaturę grozy, osadzoną w naszej codziennej rzeczywistości, rzadziej science-fiction czy fantasy.
Gatunekgroza / horror

Głęboki Grób – część 1

« 1 11 12 13 14 »

Dawid Zieliński

Głęboki Grób – część 1

Jednak niektóre z tych ciasnych, klaustrofobicznych pomieszczeń wciąż miały swych mrocznych rezydentów; skrzywione świadomości, pojmujące na swój wynaturzony sposób otaczający je świat, zamknięte nie tylko w czterech ścianach, lecz także w więzieniu ludzkiej cielesności.
Pojedyncza jarzeniówka, zabudowana w suficie izolatki o ścianach udekorowanych śladami dawno zaschniętych wymiocin i krwi, mrugała nierównomiernie, oświetlając siedzącego na łóżku w otoczeniu zerwanych pasów bezpieczeństwa mężczyznę. Pochylał się do przodu, przez co Karol jak na dłoni widział jego łysą głowę, oszpeconą szeregiem długich, wijących się blizn – pozostałości po licznych, nieudolnie przeprowadzonych trepanacjach. Poruszał palcami w bezkształtnej masie czerwonej tkanki, leżącej na materacu przed sobą, jakby widział w niej coś więcej i usiłował nadać właściwą, zrozumiałą tylko dla siebie harmonię. Kiedy podniósł głowę i spojrzał w jego stronę, Karol nie ujrzał twarzy człowieka, lecz krwawą maskę, z której łypało jedno tylko, niebieskie oko. Skóra w większości zdarta była równymi, niemal symetrycznymi paskami, odsłaniając drgające mięśnie i w zaledwie dwóch, może trzech miejscach zachowała się jeszcze nienaruszona.
Mężczyzna nie spuszczając z niego wzroku, poruszył obnażonymi szczękami, jakby chciał coś powiedzieć i trzymanym w dłoni skalpelem odciął pozostałe kawałki swojej twarzy. Ostrożnie odłożył je na materac, mieszając z resztą leżącej tam masy i mozolnie zaczął je dopasowywać. Trudno było powiedzieć, czy grymas, jaki wykrzywił jego oblicze miał być uśmiechem zadowolenia, czy tylko był to zwykły skurcz podrażnionych mięśni.
Byli także inni. Przyspieszył kroku, by możliwie szybko minąć ich izolatki i chociaż starał się nie patrzeć do środka, to i tak zobaczył więcej niż chciał. Więcej niż mógł znieść.
Widział człowieka, wciąż jeszcze przypiętego do łóżka, którego klatka piersiowa otwarta była na boki jak szkarłatny kwiat, a płaty skóry, mięśni i żeber podwieszono na szeregu pobrzękujących łańcuchów, by nie zamknęły się samoczynnie; w lśniących wnętrznościach, oprócz bijącego nadal serca i falujących płuc, wyraźnie poruszało się coś żywego, lecz unieruchomiony nieszczęśnik mógł tylko przypatrywać się bezwolnie, jak drąży sobie drogę w miękkiej tkance jego ciała.
Widział mężczyznę, podrygującego jak złapana ryba, nabitego na zwisający z sufitu, rzeźnicki hak; rozwidlone ostrze gładko przechodziło przez plecy i zakrwawione sterczało z mostka. Jego krzywo amputowane kończyny walały się po pomieszczeniu, podczas gdy z niezasklepionych kikutów nadal sterczały kawałki potrzaskanych kości.
Widział kulącą się w odległym rogu postać, która w drżących spazmatycznie dłoniach ściskała odkrojoną, górną część swej czaszki; obnażone, szare zwoje mózgu w mdłym świetle pulsowały miarowo, jak gniazdo wijących się na padlinie robaków.
Natknął się na człowieka, który zdołał w jakiś sposób wybić szybę swej celi i wydostać się na zewnątrz. Siedział na korytarzu pośród odłamków szkła odwrócony do niego tyłem i pochylał się nad zwłokami jakiejś kobiety, które najwyraźniej ściągnął z jednego z pobliskich łóżek. Kiedy Karol mijał go, na chwilę podniósł głowę i obrzucił go zobojętnianym spojrzeniem, żując coś beznamiętnie. Usta i policzki umazane miał krwią.
Aż w końcu dotarł do najgorszego z możliwych koszmarów. Dotarł do pomieszczenia, które było otwarte i poruszyło strunami jego pamięci.
Na zniszczonym, poplamionym łóżku, pomiędzy klamrami pasów bezpieczeństwa leżała okrągła, ostra jak brzytwa piła chirurgiczna i kilka skalpeli, jakby cierpliwie czekając na przybycie swego pacjenta. Nie musiał długo przyglądać się rozstawowi pasów, by zrozumieć, że idealnie pasuje do jego ciała. Gwałtowny strach ścisnął jego serce, kiedy zerknął na uchylone drzwi i dostrzegł zawieszoną na nich tabliczkę z wygrawerowanym numerem.
Takim samym, jaki widniał na naszywce jego zielonej, szpitalnej koszuli. 307-D.
Zęby na ostrzu piły sterczały ku górze jak wyszczerzone kły, lśniąc złowieszczo, kiedy oddychając szybko, Karol sięgnął pod włosy. Do ostatniej chwili kurczowo trzymał się nadziei, że może jednak się myli i nie znajdzie tam niczego niepokojącego. Przez krótki ułamek sekundy naprawdę zdążył już uwierzyć, że jego palce prześlizgują się tylko po skórze, ale zaraz potem zatrzymały się na podłużnym, bolesnym zgrubieniu, lekko ustępującym pod naciskiem, całkowicie burząc resztki jego wewnętrznego opanowania.
Zachwiał się i oparł plecami o ścianę, lecz nie potrafił odsunąć dłoni od ukrytej pod włosami blizny. Pospiesznie przesunął wzdłuż niej palcami; biegła wokół głowy, zataczając idealny, prawie symetryczny owal. Wciąż jeszcze dawało się wyczuć fakturę szwów i Karol doskonale wiedział dlaczego. Były przecież świeże.
– Muszę się stąd wydostać… – zakwilił, chwiejąc się na nogach. – Wypuście mnie! Muszę się stąd wydostać!
Zamachał w powietrzu rękoma, na oślep starając się chwycić czegoś, co pozwoliłoby mu złapać równowagę. Jednak w pobliżu stały tylko zasłane trupami łóżka; uderzył boleśnie udem w jedno z nich i odruchowo oparł na nim dłonie, by nie upaść. Pod wilgotnym materiałem wyczuł nienaturalną, jeżącą włosy na głowie sztywność i wrzasnął. Wiło się tam coś ciepłego.
Spod kraty doleciał mlaszczący, lepki odgłos i ze spienionych wód wypłynęło coś dużego, coś znacznie większego niż dłoń, lecz nie miał najmniejszej ochoty spoglądać w dół. Rzucił się biegiem przez korytarz, nie dbając o to, gdzie mogą prowadzić jego ściany, byle jak najdalej od sali 307-D. Tylko to się chwilowo liczyło.
Brudne, zakrwawione pomieszczenia tańczyły mu przed oczyma, zlewając się z poplamionymi ścianami korytarza w jeden chaos; w jeden wielki mętlik, wypełniony wystającymi spod prześcieradeł na łóżkach kawałkami gnijących ciał i przelewających się w dole wód cuchnącego szlamu. Krzyk, który od samego początku rozbrzmiewał wokół, dziwnie zsynchronizowany z przygasaniem świateł, zbliżał się coraz bardziej.
Karol dopadł w końcu jakichś drzwi i uderzył w nie impetem swego rozpędzonego ciała. Ustąpiłby bez oporu, otwierając się na boki i wypuszczając go na rozwidlenie korytarzy. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, nogi ugięły się pod nim i upadł na kolana wymiotując.
Chwilę leżał bez ruchu z czołem przyciśniętym do zimnych krat, wdychając ostry zapach wymiocin. Oczy miał zamknięte, by nie widzieć rzeczy, które mogły płynąć dołem. Atak gwałtownej paniki minął, ulatując jakby razem z zawartością żołądka i teraz oddychając ciężko modlił się tylko, aby w końcu obudził się w mokrej od potu pościeli, a wszystko to uleciało w niepamięć razem z milionem innych koszmarów. To przecież musiał być sen, nie potrafił tego inaczej wytłumaczyć; bardzo realny, namacalny jak żaden inny, ale wciąż tylko sen.
Natrętna, niepokojąca myśl wyskoczyła z zakamarków umysłu, kłując boleśnie w sam środek serca. A jeśli mylił się i było dokładnie odwrotnie? Jeśli to jego dom, Oliwia, bliźniaczki i cała reszta były tylko snem, z którego właśnie się obudził? Co wtedy?
Rozdzierające skrzypienie kół wytrąciło go z zamyślenia. Podniósł głowę. Znajdował się pośrodku rozwidlenia trzech korytarzy; drzwi, przez które wypadł, miał głucho zamknięte za plecami. Dwa odgałęzienia biegły w dalej w głąb szpitala, usłane kawałkami stłuczonego szkła, przewróconych krzeseł i łóżek, czy porzuconymi jak niepotrzebne zabawki, bezwładnie leżącymi ciałami. W trzecim, w kącie pomiędzy ścianą a zasłoniętym parawanem przejściem, stała odwrócona tyłem do niego dziewczyna, trzymając w zaciśniętej kurczowo dłoni statyw podpiętej do swego ramienia kroplówki. Za parawanem poruszały się jakieś cienie, wydając zgrzytliwe, szeleszczące dźwięki.
Korytarzem z naprzeciwka wolno toczył się w jego stronę wózek inwalidzki, ciągnąc za sobą krwawy, pozostawiany przez koła ślad. Leżał na nim korpus jakiegoś mężczyzny… tylko tak można było to określić; kończący się równo z linią bioder sprawiał wrażenie, że człowiek ten wyrasta wręcz z siedzenia wózka. Kiedy zatrzymał się niecały metr od niego, Karol dostrzegł, że ramiona mężczyzny w kilku miejscach przytwierdzone są do poręczy grubymi, masywnymi śrubami. Nie miał możliwości, by sięgnąć do kół i wprawić wózek w ruch.
Podniósł się, nie spuszczając wzroku z człowieka na wózku. Głowę trzymał odchyloną w tył, jednak mimo to dało się zauważyć zaszyte grubym, miedzianym drutem powieki.
– Skończyłeś… już? – zapytał chrapliwym, drażniącym uszy szeptem, z wyraźnym trudem poruszając spieczonymi wargami. – Załatwiłeś… sprawę?
Karol nie odezwał się, ze zgrozą przypatrując się tylko okaleczonemu mężczyźnie. Pokręcił niepewnie głową; nawet gdyby był w stanie wydać z siebie jakiś dźwięk, nie wiedziałby, co ma powiedzieć. To wszystko nie miało żadnego sensu.
– Twoją… książkę – wyjaśnił tamten; z ust pociekła mu strużka śliny. – Napisałeś już ją?
– Ja… nie…
– Pospiesz się… proszę. Nie potrafię już dłużej… znieść tego bólu… pospiesz się. Oni czekają.
– Oni? Jacy oni?
Lecz mężczyzna wypuścił tylko z przeciągłym sykiem powietrze i nie powiedział nic więcej. Jego wózek jak zaczarowany obrócił się w miejscu i potoczył dalej korytarzem, aż w końcu znikł mu z oczu. Karol przez chwilę widział jeszcze jego krzywy cień na jednej ze ścian, ale wkrótce i on się rozpłynął.
Niespodziewanie krzyk urwał się jak ucięty nożem, a mrugające dotąd światła rozjaśniły się nieco.
« 1 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Manuskrypt
— Dawid Zieliński

Pewne formy zła
— Dawid Zieliński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.