Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dawid Zieliński
‹Głęboki Grób›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDawid Zieliński
TytułGłęboki Grób
OpisAutor pisze o sobie:
Z wykształcenia inżynier okrętownictwa, z serca i duszy – pisarz. Pisaniem zajmuję się od 10 roku życia, ale na poważnie zacząłem robić to dopiero kilka lat temu – z mniejszymi bądź większymi sukcesami. Do tej pory udało mi się opublikować kilka swoich opowiadań w magazynie „Fahrenheit”. Niniejsza publikacja na łamach „Esensji” jest już drugą. Staram się tworzyć klasyczną literaturę grozy, osadzoną w naszej codziennej rzeczywistości, rzadziej science-fiction czy fantasy.
Gatunekgroza / horror

Głęboki Grób – część 1

« 1 10 11 12 13 14 »

Dawid Zieliński

Głęboki Grób – część 1

Po drugiej stronie łóżka Oliwia spała głęboko z bujnymi włosami rozsypanymi na poduszce, a jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm miarowego, spokojnego oddechu. Była odwrócona do niego plecami i w ciemności dostrzegał jedynie smukły kontur jej ciała pod cienką kołdrą. Na stoliku po jej stronie co dwie, trzy sekundy mrugała dioda dziecięcego monitora; bateriożernego rodzaju telefonu, który na bieżąco przekazywał dźwięki z pokoju bliźniaczek, dzięki czemu gdyby któraś z nich obudziła się i zaczęła płakać, natychmiast by to usłyszeli.
3:07.
Na widocznym przez okno skrawku nocnego nieba konstelacja Oriona pobłyskiwała niemrawo, doskonale widoczna jak zawsze o tej porze roku. Podniósł się i podszedł do balkonowych drzwi, by lepiej przyjrzeć się fantastycznej panoramie wszechświata; gwiazdy fascynowały go od dziecka i od dawna planował kupno profesjonalnego teleskopu, ale zawsze brakowało mu do tego czasu. Sięgnął do klamki łudząc się, że może rześkie, nocne powietrze pomoże mu poczuć się lepiej i odpędzi wiszące nad głową koszmary, ale w tej samej chwili kątem oka złowił jakiś ruch po drugiej stronie pokoju.
Odwrócił się i w jednej chwili zamarł z uniesioną dłonią jak sparaliżowany, kiedy dostrzegł padające spod prowadzących na korytarz drzwi blade, jasne światło. Coś poruszyło się w tym blasku; cień kogoś, kto stał po drugiej stronie i nasłuchiwał, a teraz oddalił się pospiesznie, by nie zostać zauważonym. Miękkie, jakby rozważnie stawiane kroki szybko ucichły gdzieś w głębi domu.
Zerknął nerwowo na Oliwię, czując, jak krew pulsuje mu w skroniach, lecz ona wciąż pogrążona była we śnie; światło rzucało wokół nieznaczny poblask, napełniając pokój igrającymi cieniami i oświetlało delikatnie jej twarz. Chciał szepnąć jej imię, zrobić cokolwiek, co sprawiłoby, że otworzy oczy i spojrzy w stronę drzwi, utwierdzając go, że to, co widzi, istnieje naprawdę i nie jest tylko wytworem jego nękanego powracającą chorobą umysłu.
Nie potrafił jednak wydusić z siebie żadnego dźwięku. To nie światło go przerażało; bał się tego, co mogło ze sobą nieść.
Zrobił kilka kroków w stronę osobliwej, prostokątnej aureoli, jaką blask utworzył wokół kształtu drzwi; ciepła jeszcze niedawno noc nagle wydała mu się potwornie zimna, jakby upalne lato w mgnieniu oka przeistoczyło się w srogą zimę. W ciszy słyszał tylko równomierny oddech Oliwii i swoje własne, bijące jak oszalałe serce. Wyświetlacz zegarka na nocnym stoliku wciąż pokazywał 3:07.
Kiedy zatrzymał się przed drzwiami, mrużąc przyzwyczajone do ciemności oczy, wiedział już, że nie ma odwrotu. Chwilę jeszcze w skupieniu obserwował, jak blade, drgające lekko światło prześlizguje mu się po wyciągniętej dłoni; niemal czuł jego dotyk na skórze, delikatny jak muśnięcie oddechem.
Sięgnął do klamki.
Oliwia drgnęła niespokojnie przez sen i mruknęła coś, czego nie zrozumiał. Na jej spokojnej dotąd twarzy pojawił się grymas bólu.
Nie, to nie był ból. Ona krzyczała, uwięziona gdzieś w otchłaniach targającego nią koszmaru.
Nabrał głęboko powietrza i otworzył drzwi. Blask błyskawicznie wdarł się do środka i otoczył go bezszelestnie, odcinając zupełnie od reszty świata. Kontury sypialni, własnego domu, czy śpiącej Oliwii rozmyły się i znikły, zanim zdołał wykonać jakikolwiek ruch.
Znowu był w szpitalu.
Wszystko, co go otaczało, wydawało mu się doskonale znane, jakby widział to zaledwie wczoraj, ale jednocześnie też przeraźliwie obce. Obce były brudne, pomalowane na martwy odcień zieleni ściany, poznaczone ciemnymi zaciekami i odłażącą farbą. Obce były pordzewiałe, przykryte poplamioną pościelą łóżka na kółkach, stojące w dwóch rzędach wzdłuż biegnącego po łuku i ginącego w oddali korytarza. Obcy był unoszący się w powietrzu smród; niemożliwy do zniesienia, odbierający siły odór rozkładających się zwłok.
Odwrócił się, lecz za sobą miał tylko zamknięte głucho drzwi do własnej sypialni; tylko one pozostały takie, jakimi je znał, wciąż udekorowane wzorem, który wybrał wraz z żoną, kiedy wprowadzali się do domu. Nie miały tylko klamki.
– Oliwia! – krzyknął, łomocząc w nie dziko pięściami, chociaż doskonale wiedział, że jest to bezcelowe; był tu uwięziony, dokładnie jak przed dwoma laty. – Oliwia, obudź się… proszę!
Odpowiedziało mu jedynie echo jego mknącego w głąb korytarza głosu, odbijającego się od ścian, lawirującego po szpitalnych salach, igrającego w ciasnych kanałach wentylacyjnych, przez co można było odnieść wrażenie, że krzyk ten wydobywa się nie z jednego, lecz z kilku ściśniętych strachem gardeł.
„To się nie dzieje, naprawdę, muszę w to uwierzyć. To się nie może dziać!”
Lecz mimo to wciąż tkwił na zimnej, spełniającej rolę podłogi kracie, ubrany jedynie w zieloną szpitalną koszulę ze zbyt długimi rękawami, które dzięki temu łatwo dawały się zawiązać na plecach, gdyby zaszła taka konieczność. Poniżej, w płytkim betonowym kanale z cichym mlaskaniem przelewał się brunatny szlam; w jego spienionych wodach co chwilę dawały się dostrzec jakieś większe kawałki czegoś szarego i połyskującego, czego nie potrafił zidentyfikować i, prawdę mówiąc, był pewien, że nawet nie chce tego wiedzieć. Z niewielkich, rozmieszczonych co kilka metrów otworów tryskała monotonnie ciemnoczerwona ciecz, zwilżając nieco pręty krat. Kilka kropel wystrzeliło na tyle wysoko, by upaść na jego bose stopy. Były ciepłe. Strząsnął je z obrzydzeniem.
Przez cały czas ktoś przeraźliwie krzyczał.
W półmroku, rozświetlonym co kawałek migotliwym światłem zwieszających się z sufitu lamp, niewyraźnie rysowały się kształty spoczywających na łóżkach, przykrytych prześcieradłami ciał. Tylko w kilku, zatrważająco nielicznych przypadkach przypominały sylwetkę leżącego człowieka. Na wielu z nich bowiem tam, gdzie powinna znajdować się głowa, materiał załamywał się pod przyprawiającymi o ciarki kątami, poznaczony jednocześnie ciemnobrązowymi, zaschniętymi plamami. Na innych ślady takie widniały na wysokości klatek piersiowych bądź kończyn; raz czy dwa dostrzegł, że prześcieradło opadało gdzieś w połowie torsu i dalej biegło gładko po powierzchni łóżka.
Powoli stawiając kolejne kroki, szedł przed siebie, zerkając to na wystające spod przykryć fragmenty sinych ciał, to na porzucone w nieładzie przedmioty; przewrócony wózek inwalidzki o skrzywionych kołach, statyw od kroplówki, zaropiałą strzykawkę. Pod jednym z dalszych łóżek dostrzegł podniszczoną przez ogień lalkę z wyrwanymi rączkami; wpatrywała się w niego porcelanowymi oczyma, które powinny być puste, a jednak przewiercały go na wylot niemym, podszytym wrogością wyrzutem. Kiedy oddalał się, mógł przysiąc, że wciąż czuje jej wzrok na swoich plecach.
Nie potrafił powiedzieć, ile zdołał przejść tym długim, ciągnącym się w nieskończoność korytarzem, kiedy niespodziewanie zza załomu wyłoniły się masywne, wahadłowe drzwi, zagradzając mu drogę. Tylko jedno ze skrzydeł wciąż tkwiło na swym miejscu; kiwało się miarowo, jakby popychane niewidzialną dłonią, co chwilę ze zgrzytem uderzając w żelazny próg. Ponad nimi mrugał wymalowany na przeszklonej, podłużnej lampie czerwony napis. „ODDZIAŁ TERAPEUTYCZNY, SEKCJA D”, głosił.
Sekcja D. Najbardziej ciężkie, nie poddające się tradycyjnym metodom leczenia przypadki chorób psychicznych, często wymagające bezpośrednich, chirurgicznych interwencji na stosownych częściach ciała pacjenta. Nie miał pojęcia, skąd o tym wiedział. Może usłyszał podczas swego ostatniego pobytu w szpitalu i zakopał w podświadomości, by wykorzystać w stosownym momencie? To i tak było bez znaczenia. Nie miał przecież innej drogi, a nieustający, rozdzierający krzyk przywoływał go hipnotycznie. Gdzieś wewnątrz siebie Karol czuł, że musi iść jego śladem, zanim na dobre ucichnie.
Ostrożnie przeszedł nad leżącym na podłodze drugim skrzydłem. Kiedy siłą odruchu zerknął w dół, ze spienionych wód przelewających się pod kratą, na moment wypłynęła obcięta w nadgarstku dłoń; zatańczyła na powierzchni jak zaczarowana, popychana nurtem brudnego szlamu, sprawiając wrażenie, że po prostu kiwa mu na pożegnanie, po czym znikła w jednym z licznych odpływów.
Po drugiej stronie korytarz nadal biegł po łuku, jakby cały szpital zataczał gigantyczną pętlę, lecz łóżek było znacznie mniej. Stały nierówno pod ścianami, nieraz przekrzywione tak, że tarasowały drogę, porozdzielane wejściami do szpitalnych, ciągnących się po obu stronach sal. Jednoosobowe, przypominające więzienne cele pomieszczenia wyłożone były od wewnątrz miękką, układającą się w prostokątny wzór gąbką, jednak mimo to wstawione do nich mosiężne łóżka posiadały regulowaną uprząż. W miejscach takich jak to żadne zabezpieczenia nie były zbędne.
Większość sal była opustoszała i za obszernymi oknami, przez które sanitariusze mogli zaglądać do środka podczas obchodów, panowała ciemność, skrywająca porzucony sprzęt i zniszczenia spowodowane nadgorliwością niektórych pacjentów. W brudnych szybach Karol widział wykrzywione odbicie swej twarzy i widok ten przeraził go. Własnych, zapadniętych, przekrwionych oczu nad wychudzonymi policzkami i zlepionych w strąki włosów nie widział bowiem od przeszło dwóch lat.
« 1 10 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Manuskrypt
— Dawid Zieliński

Pewne formy zła
— Dawid Zieliński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.