Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

1 2 3 10 »
– Źle się dzieje – Jędrek przymknął cichutko drzwi, jak sprawny włamywacz. – Bardzo źle – oznajmił przerażony, przechodząc chwiejnie z gołych desek na miękki dywan. Zza pazuchy wyciągnął siekierkę, dobrze skrytą pod kubrakiem, żeby to nikt przypadkiem nie zobaczył, jak cichaczem wyniósł ją z domu i pobiegł dróżką prosto do sołtysa. – Naostrzyłem – położył ją prosto w gąszcz papierów na biurku.

Adam Wiatkowski

Porynówka

– Źle się dzieje – Jędrek przymknął cichutko drzwi, jak sprawny włamywacz. – Bardzo źle – oznajmił przerażony, przechodząc chwiejnie z gołych desek na miękki dywan. Zza pazuchy wyciągnął siekierkę, dobrze skrytą pod kubrakiem, żeby to nikt przypadkiem nie zobaczył, jak cichaczem wyniósł ją z domu i pobiegł dróżką prosto do sołtysa. – Naostrzyłem – położył ją prosto w gąszcz papierów na biurku.

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror
Rok 1916. Gdzieś w Królestwie Polskim.
Ksiądz szeptał.
Czarne paciorki różańca przeskakiwały między palcami co dziesięć sekund, niczym trybiki precyzyjnie skonstruowanej maszyny.
W mrocznej chacie, na przetartym sienniku leżał sztywno mężczyzna w średnim wieku, ciasno owinięty bandażem na wysokości klatki piersiowej. Wysłuchiwał modlitwy z uwagą i prostotą godną szarego człowieka.
Tę cichą, powtarzaną regułkę w owych latach uważano za pewną śmierć. Gdy rozbrzmiały słowa: „I zbaw nas ode złego”, ranny człowiek wydusił stłumiony jęk. Powiernik Boga w przekrwionych oczach nieszczęśnika natychmiast dostrzegł czający się strach.
– Chcesz mi o czymś powiedzieć, synu? – zaniepokojony, przerwał modlitwę.
– Nie, ojcze – przymknął powieki.
– Mój synu. Widzę wyraźnie, że coś cię trapi. Chcesz iść do Królestwa naszego Pana z grzechem na duszy?
Z trudem poruszył prawą ręką i wstrzymał oddech, tylko na chwilę. Wreszcie otworzył szeroko oczy, spoglądając ze smutkiem na spowiednika.
– Niech mi ksiądz powie, tylko jedno. Czy wierzy ojciec w szatana?
Źrenice spowiednika rozciągnęły się szeroko.
– Szatana? Pytasz się o zło na ziemi, które sieje zniszczenie w postaci wojny? O Niemca, który przebił cię bagnetem? A może o tego biblijnego, który kusił Jezusa do grzechu?
– Tego biblijnego.
– Tak, wierzę. To bardzo silna wiara.
– To ona doprowadziła mnie do grzechu, wszystkich nas doprowadzi…
– Co mówisz synu? Cokolwiek zrobiłeś, Bóg może ci przebaczyć. Jeszcze masz czas na spowiedź – pełen niepokoju skwitował pospiesznie, mocno ściskając różaniec.
Zapadła cisza. Ksiądz czekał na słowa skruchy. Żołnierz leżał jak martwy; zbierał myśli i siły na ostatnią spowiedź. Jeszcze kilka chwil temu grzmiały echa dudniących armat, ale i one umilkły.
– Dobrze, powiem co mi na duszy leży. Byłem jeszcze młodym urzędnikiem w guberni pińskiej, bez doświadczenia i stażu. Jakoś w kwietniu otrzymałem zadanie. Miałem dowiedzieć się, dlaczego mieszkańcy jednej z polskich wsi nie płacili podatków. Natychmiast wysłano mnie w teren, ku mojej zresztą uciesze, bo zawsze to jakiś kontakt z ludnością. Towarzyszył mi rosyjski inspektor, Andrij Kostarin, który znał język polski równie dobrze jak własny. Sama wieś tkwiła gdzieś na rubieżach zapomnianej dziś puszczy. Jednak, gdy powiedziano mi, gdzie dokładnie leży, zacząłem mieć pewne obawy. A zwała się Porynówka.
Rok 1897. Gdzieś na bezkresach Polesia.
Dmuchnęło chłodem.
Opary mgły spowiły drzewa zagnieżdżone w moczarach. Przez ten zatopiony świat płynęła leniwie łódka, rozdzierając wydatnym dziobem mgielną zawiesinę. Czasem nieprzyjemnie zakołysała się, ale po chwili wracała do swojej, zdawałoby się bezpiecznej, pozycji.
Bagna ciągnęły się chyba w nieskończoność. Mroczne i niebezpieczne. Trudne do przebycia.
Chłop był wesoły, dziarski, jeszcze niestary. Spod słomianego kapelusza wymykały się jasne włosy. Odziany w brązowy kubrak, uzbrojony w długi ostrugany drąg, którym odpychał się od mulistego dna, wprawiając w ruch starą brązową łódkę.
– Panowie, a skąd ja wiosła wezmę? – odpowiadał co chwilę urzędnikom na żądania, by posłużył się bezpieczniejszym niż drąg środkiem napędowym. – Nigdy ja ich nie używał. Nie było potrzeby.
– Nie wierzę, że nie ma innej drogi, chłopie – Kostarin, doświadczony urzędnik, pod wąsem wypatrywał lądu. Bez rezultatu.
– Panie, żadnej, a żadnej. Tyle lat w Porynówce żyję, a jeszcze o żadnej suchej, nawet drobnej dróżce nie słyszał. Jak żem powiedział na brzegu, przez bagnisko tylko łódką przepłyniem. Tak zawsze było. Zawsze łódką. Choć stara, ale trzyma się mocno…
– Zaraz, jak to? – drugi z urzędników; młody, nieco wystraszony charakteru przeprawy, w modnym ubiorze, przerwał chłopskiemu gondolierowi. – Żadnej drogi? Nawet leśnej ścieżki? Jak roztopy miną, na pewno suchy lad się znajdzie.
– A gdzie tam. Jak żem na brzegu powiedział, tu zawsze bagnisko było, odkąd najstarsze ludzie we wsi pamiętają. Skąd się to wzięło? Nie wiadomo. Ale zawsze tu zielona woda była, tataraki, trzciny i wielkie drzewa bez liści. A sama wieś na wyspie leży. A wielka ta wyspa, panie. Nawet zboże hodujem. I nigdy żadnej suszy, klęsk, czy wojen. Taka to nasza osada porządna. Pewnie Bóg pilnuje naszej wyspy. Tak, to wielka wyspa. Ha, zaraz, jak wielka, to może duża jak Anglia. Co? Dobrze gadam? Nie myślcie, panowie urzędniki, że ja o Anglii nie słyszał. Często pływam do tej waszej cywilizacji, skąd gazety przywożę. O tam, są pod waszym siedziskiem. Ja to światowy człowiek, oczytany…
– Daleko jeszcze? – Kostarin nie mógł znieść towarzystwa gadatliwego chłopa. Uparcie wypatrywał lądu.
– A nie, już niedaleko. Zaraz przez plątaninę drzew przepłyniem, potem prosto i za chwilę będzie brzeg. Tylko teraz mi łódki nie przewróćcie, bo tu najgłębiej. A jak wpadniem, to żywych stąd nas pewnie nie wyciągną. Za wiele na dnie wodorośli. Patrzcie, drągiem już dna nie sięgam. Ale spokojnie, dopłyniem.
Kostarin przełknął ślinę. Z niesmakiem pomyślał o sinym topielcu wyłowionym przez carskie wojsko. Zerknął na młodego urzędnika. Ten tylko wzruszył ramionami.
– No co, taki przydział. Nie ruszaj się, to może żywi dotrzemy na miejsce.
Płynęli czas jakiś w milczeniu. Chłop pogwizdywał wesoło jakąś melodię, którą musiał na brzegu usłyszeć. W końcu mgła zaczęła uwalniać widok potężnych pni. Dziób chybotliwej łódki przecinał dywan jasnozielonych glonów. Spróchniałe pnie podmywała woda, a całą przestrzeń wokół przesiąkał zapach bagna. I ta cisza niepojęta. W łysych koronach nie szumiały liście, nigdzie nie czuwały ptaki.
Wreszcie, gdy mgła odeszła, a półmrok się rozproszył, jasne było, że są u kresu podróży.
Łódka zaryła o błotnisty brzeg. Cicho, niemal bezdźwięcznie, wtopiła się dziobem w muł. Zostawiła ślad, który wkrótce zostanie zmyty.
– No, cali i zdrowi – chłop przeżegnał się i porzucił drąg. Zwinnie wyskoczył za burtę. -Panowie urzędniki w takim strojach przypłynęli, że to nasze dziewuchy zaraz za wami uganiać się będą – zażartował.
Na ganku pobliskiej chaty siedzieli pokracznie na krzesłach dwaj staruszkowie i ćmili fajki. Nie wytrzymali. Ryknęli śmiechem.
– Stachu, słyszałeś? – ten po lewej, w przekrzywionej czapce, zwrócił się do zamyślonego towarzysza. – Słyszałeś, co ten konus Maciej wygaduje?
– A słyszałem, Janku – odparł mu, pykając fajkę. – Niby to nasze dziewuchy za tymi dwoma uganiać się mają.
Maciej kroczył w ich stronę z plikiem gazet pod pachą. Zmarkotniał, gdy dwaj starcy prześcigali się w wyrzucaniu szyderstw na jego temat.
– A wy tam cicho lepiej, bo jak drągiem gwizdnę, to ostatnie zęby wylecą. Ja tu ważnych gości do sołtysa prowadzę!
– Stachu, słyszałeś? Ten konus chyba nam grozi?
– A słyszałem. Mocny w gębie to on był zawsze. Że to niby do światowych ludzi pływa. Pfu – splunął gęstą flegmę na podłogę ganku. – I żebym cię tu dziś więcej nie widział, konusie jeden. Ja broń z czasów powstania w spiżarni chowam, a ten mnie swoim drągalem straszy.
Gadali coś jeszcze do siebie, pykali fajki, rechotali, ale Maciejowi nie w myśl było zadzierać z nimi, zwłaszcza teraz, gdy tak ważni goście raczyli zagościć na oderwaną od świata wyspę.
– Niech panowie urzędniki nie przejmują się tymi dwoma. Oni zawsze tak przyjezdnych witają – poinformował oszołomionych mężczyzn, ciągnąc ich do chaty sołtysa.
Zabudowania straszyły tuż przy wodach bagniska; skromne drewniane chlewiki kryte słomą. Zwierzęta leniwie kręciły się wokół zagród.
– Panowie urzędniki – rzekł Maciej, słysząc pomruki niezadowolenia, wywołane typowo wiejskim klimatem. – Tu tylko zwierzynę trzymamy. Dalej, dalej pójdziemy, tam za drzewa. Tam łąki i sady. A jakie domy, panowie, takich to nawet miastowi nie mają.
– To tak zwierzęta bez opieki się pasą? – wtrącił oszołomiony młodzieniec. – Prawo tego zabrania.
Chłop nie przejął się okrutnymi przepisami prawa. Dreptał ospale w stronę ściany młodziutkich buków.
– Co tu się stać może? Zwierzyna poucieka? Niech się pasie bydło swobodnie. Panowie, my tu wolność mamy, każdy robi to, co się mu podoba, oczywiście zgodnie z prawem. A sołtys nasz w naukach uczony i zna się na rzeczy. My mądrzy ludzie, gazety przywożę, to każdy wie co na świecie się dzieje. A ludzie uczciwi i zaradni, nie to co wsiowi od was, zabobonni i głupi. Panowie, za tymi krzakami będzie już polana z naszymi domostwami.
Gdy przeszli przez gaik, dostrzegli rozsądnie rozlokowaną wieś. Na łące, pośród kwiecistych sadów, pobudowano chaty. Maciej miał rację, takich domów to nawet miastowi nie znali. Dwupiętrowe mieszkania z dębowych bali, modne okiennice, rzeźbione drzwi, dachy kryte dachówką. Każdy innej wielkości, inaczej zdobiony. Za nimi olbrzymie połacie pól mieniło się kolorem złota. To zboże lśniło.
1 2 3 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.