Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 2 3 4 5 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

– Tak – odpowiedział inspektor.
Stary Jędrek wyjrzał na korytarz. Urzędnicy już wyszli. Wytarł dłonią mokre od potu włosy, pogładził palcami zarost na podbródku i podszedł do Mielżewskiego.
– I jak, panie sołtysie. Sprawa załatwiona?
– A gdzie tam – poprawił uciskający szyję kołnierz fraka. – Będą węszyć. Cholera, będą węszyć.
– Co robimy? Mam naostrzyć siekierę?
– Nie – skwitował spokojnie. – Powęszą, nic nie znajdą i odpłyną.
– Ale…
– Nie – tym razem zareagował groźnie. – Nigdy tu żaden inspektor nie przypłynął. Pewnie coś w Pińsku podejrzewają.
Jędrek pokiwał głową z uznaniem.
– Jak uważasz, sołtysie. Jak uważasz.
Tuż po wyjściu z domu i wkroczeniu na wąziutką dróżkę, Olborski zwrócił się do zamyślonego Kostarina.
– Jak sądzisz, dali się nabrać?
– A gdzie tam. Cholera, będą kłopoty. Mówię ci, młody, będą kłopoty.

Tuż po tym, jak tarcza blaknącego słońca znikła za horyzontem, a niebo utonęło w morzu ciemności, przed drzwiami gospody kilku mężczyzn zapaliło świece. Dziesiątki świec wciśnięto w ciężkie, masywne świeczniki. Rozstawiono je wokół ułożonego z drewnianych plastrów placyku, przypominającego parkiet o kwadratowej powierzchni. Księżyc, przykryty zasłoną nocy, nie był obecny wśród rozhulanego towarzystwa w Porynówce. Tylko płomienie rosnące z knotów rzucały jasność i niespokojnie drgały w rytm przytupów mieszkańców osady.
Załatwiono nawet muzyków, dmących w trąbki z pełną parą, siedzących na niewielkiej, zbitej z listew platformie. Trudno ich nazwać orkiestrą. Raczej gromadą amatorów muzyki w wojskowych mundurach. Prowizoryczne instrumenty, niektóre stare, inne zniszczone, wyglądały w ich dłoniach jak powyginane rury. Jednak grało i huczało. Wystarczająco głośno na biesiadną potańcówkę.
Niewielki kaganek oświetlał ławę wyniesioną z gospody. Siedzieli przy niej, nieco z dala od huczącej orkiestry, inspektor z Olborskim, pilnie studiując zawartość stosów utworzonych z dokumentów.
– Tu coś mam – stwierdził bez emocji młodzieniec. – Może się przydać.
– Pokaż – mroczna mina inspektora zdradzała oznaki zmęczenia. Przygasający kaganek rzucał cień, falował na wąsatej twarzy. – Co to jest? Aha… – skupił w sobie ostatnie siły, zacisnął mocno powieki. – Nooo, jak poszukasz to znajdziesz. A myślałem, że do niczego nie jesteś przydatny…
– Przykro mi, ale nie porządkujemy dokumentów – czyjś ponury głos, zagłuszony przez brzęczenie instrumentów, przestraszył zmęczonego Rosjanina.
Za plecami zatroskanych urzędników rozległo się mlaskanie błota. Z ciemności wyłonił się uśmiechnięty osobnik. Niski, krępy, zarumieniony, w meloniku i lnianej koszuli. Założył ręce do tyłu, kaszlnął i spojrzał w oczy odwróconych w jego stronę zaskoczonych urzędników.
Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
– Nie porządkujemy – ciągnął zaczęte zdanie – bo nam to do niczego nie jest potrzebne. Wrzucam papiery do szafy. Potem otwieram inna szafę i zapełniam od nowa. Monotonna robota.
Podszedł do ławy, przy której wyglądał jak grubaśny skrzat. Inspektor, który w biurze uchodził za człowieka przeciętnego pod względem wzrostu, przewyższał nieznajomego o ponad głowę.
– Miło mi, miło – grubasek wysunął rękę, jakby to on komuś odpowiadał. – Jestem Biernek, tak do mnie mówią. Tutejszy ekonom. Sołtys kazał pokazać wam zaległości podatkowe. Tylko tyle zdołałem przytaszczyć z szaf. Tyle tam dokumentów, niektóre dawno przegniły.
– Miłooo… – zająknął się młodzieniec. – Przypominam sobie. Sołtys Mielżewski coś o panu wspominał…
– Doprawdy? Jak milo, oj miło. Już zostałem przedstawiony. Strzępić języka nie będę. Nie lubię tego.
Ekonom nagminnie mrugał oczami, w czym inspektor dopatrzył się przepracowania umysłowego w źle oświetlonym miejscu. Wydymał usta, napełniał powietrzem pulchne policzki i ciągle się uśmiechał, jak spokojne niemowlę po sytym posiłku.
– Jakiś pan czerwony na twarzy – zauważył Kostarin. – Wszystko w porządku? – zatroskał się, po czym przetarł rękawem pot z gęstych brwi.
– A w porządku, dziękuję. To przez wilgoć. O tej porze idzie na naszą wieś dziwny swąd z bagien. Z tamtej strony – odwrócił się i wyciągnął przed siebie rękę, wskazując na majaczącą w ciemnościach ścianę lasu. – Czasem śmierdzi tak nieznośnie, że wytrzymać się nie da. Oj nie da. Ale dzisiaj tylko wilgoć ciągnie.
Urzędników dusiło gęste, gorące powietrze. Ciepły ubiór, przydatny za bagnami, na wyspie stanowił uciążliwy balast.
– Lepiej się przyzwyczajcie, panowie. Duchota tu olbrzymia. Ale tylko czasem i w nocy o dziwo. W dzień da się żyć. Klimat miły i ciepły, czasem deszczyk popada, co tylko człowieka orzeźwi. Wtedy praca lepiej idzie – uśmiech od ucha do ucha wydawał się wymuszony.
W jednej chwili nastała cisza. Po raz pierwszy od przybycia na wyspę usłyszeli melodię drobnych stworzeń, zamieszkujących wysokie, nieskoszone trawy wokół osady.
– Cicho jakoś. Grać przestali – młodzieniec namierzył ciekawskim wzrokiem orkiestrę.
– Więcej pieśni nie znają – poinformował ekonom. – Potańczyli ludzie do woli. Jutro praca czeka na polu – jego chichot przerodził się w śmiech szczery i głośny. – Tak, popracują sobie na polu. Popracują.
– A ty będziesz siedział i żarł kiełbasę. Znam takich jak ty – wyrzucił mu szczerze inspektor.
– Ja? – jęknął, wstrzymał niepohamowany śmiech. – Ja mam obowiązki, tu, na miejscu. Osady pilnować, księgi podliczać. Oj, pracy mam dużo. A na pole nie pójdę. Nigdy. Ja wykształcony ekonom, mi nie przystoi z chłopstwem pracować. Ja szlachcic. Kiedyś mieszkałem w pięknej rezydencji, miałem służbę i ładne kobiety. To były czasy. Ale tu też dobrze…
– A co, nastąpił koniec sielanki dla arystokraty? – wtrącił inspektor. – Przyszedł car i zabrał burżujom majątki.
– Nie, nie – Biernek zbladł nagle. – Ja uciekłem po powstaniu. Murawiew mi dom spalił. Jego ludzie majątek zabrali. Mówili, że pomagałem powstańcom, a to nie prawda. Więc uciekłem, tu, na wyspę. Lepsze to niż zsyłka. Potem się okazało, że tu prawdziwy raj. Tylko kobiet nie ma – przybliżył się do urzędników, spojrzał uważnie we wszystkie strony i szepnął. – Tak między nami, tu same stare jędze mieszkają. To jedyny, poza smrodem, minus tej wyspy. Ale plusów więcej – podniósł głos. – Rachunek prosty. W Porynówce żyje się dobrze – znowu wyskoczył uśmiech na pyzatej buzi, odsłaniający szereg zadbanych zębów.
Inspektor jęknął cicho i wziął głęboki oddech. Nie zamierzał dłużej prowadzić dialogu z ekonomem. Najpierw chłop, a teraz dumny szlachcic, pomyślał. Wygadane towarzystwo na tej wyspie mieszka.
– Bierz to i to – rozgorączkowany, kazał młodzieńcowi zabrać pożółkłe dokumenty z blatu. Z trudem zdjął surdut i rozpiął guzik pod kołnierzykiem białej koszuli. Poczuł ulgę. – Na co czekasz, idziemy stąd. Ruszaj się! – poganiał chłopaka.
– To panowie już idą? – Biernek zdjął melonik, odsłaniając łysinę otoczoną warstewką rzadkich, lepkich od potu włosów.
– Tak, na nas pora. Zabieramy to. Resztę możesz sprzątnąć.
– Oj, jaka szkoda – ekonom nie krył rozczarowania. – I znów zanosić. Tyle papierów. Najpierw w jedną, potem w druga stronę, aż plecy zabolą. Ale lepiej zanieść, pan Mielżewski będzie zadowolony – po tych słowach pospiesznie zaczął zbierać papiery ze stołu.
Urzędnicy ospale zmierzali w stronę karczmy.
– Widział pan, jak ten Biernek, tylko na samą myśl o sołtysie, zaczął żwawiej się ruszać? – odezwał się młodzieniec.
– To prawda. Coś się lękają tego sołtysa. Albo budzi tak wielki szacunek, w co wątpię, albo trzyma ich tu twardą ręką. Podejrzana sprawa.

Noc zgęstniała, chłód także. Na wschodzie ryknęła jakaś nieśpiąca krowa, z zachodu zawył przejmujący wiatr. Zgaszono świece, uprzątnięto stoły, w krzaki wylano cebry z pomyjami. Z pieca przegnano kocura Norberta. Porynówka usnęła.
– To się nazywa spokój – sołtys nabrał do płuc rześkiego powietrza, zamknął oczy i założył za szyję splecione ze sobą dłonie. – Takiej ciszy nie znacie, wy, inspektorzy ze świata.
– Nie, panie Mielżewski – Kostarin zatoczył wzrokiem koło po rozwidnionych pochodniami mosiężnych, bukowych drzwiach ładnie otynkowanej bielą gospody. – Nie ma to jak gwar nocnego miasta. Oświetlona elektrycznością Moskwa. Widział pan kiedy takie cuda? Tylko tam, gdzie są cywilizowani ludzie, człowiek potrafi odnaleźć spokój. Na tym odludziu pośrodku bagien, z gromadą kmieci u boku, nie ma nic prócz znudzenia. Praca na polu i wmawianie sobie, że ten wasz utopijny system ma prawo działać.
« 1 2 3 4 5 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.