Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 2 3 4 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

– Nie, nie, niemożliwe – młody urzędnik przetarł oczy. – Co to? Jak, chłopie…
Rosyjski towarzysz nie zdołał wykrztusić słowa. Maciej prychnął, dumny i zadowolony.
– Wy urzędniki takich cudów u siebie nie macie. Mówiłem, że nad naszą osadą to sam Bóg musi czuwać – dreptał leśną dróżką, opadającą lekko w dół.
– Nie do wiary! – przebudził się z letargu inspektor. – Zboże w kwietniu? To cuda jakieś!
– A cuda, cuda. Ludzie tu nawet zimy nie znają. Jak im mówię, że w tej waszej cywilizacji śnieg pada, to tylko rechot słyszę.
Prowadził ich, zadumanych, w stronę dębowych chat. Wszystko było jak z bajki, tylko jakoś ludzi nigdzie nie spotkali. W końcu dotarli do centrum – tu mieszkał sołtys. W budynku opasanym czerwonym płotem i zadbanym ogródkiem.
– Panowie urzędniki – krzyknął Maciej, dobijając się do drzwi z obszernego ganku. – Sołtysa nie ma. Pewnie w gospodzie siedzi. My zawsze przed pracą na uciechy chodzimy – wyszedł rozbawiony.
Ciągnął ich teraz na koniec wsi. Tam znajdowała się karczma „Pańskie oko”. Był to jedyny murowany budynek w Porynówce. Gospodarz „Pańskiego oka”, stary Jędrek, wytarł ręce o płócienny fartuch, a na widok Macieja i jego towarzyszy zawołał.
– Szybko żeś się uporał u obcych. A ci dwaj to kto? Przypłynęli z tobą, Macieju?
Chłop rozejrzał się uważnie. Dostrzegł rozśpiewane towarzystwo tkwiące za dwoma olbrzymimi ławami, syto zastawionymi piwem. W głębi pomieszczenia dymił kominek, ogrzewał spasionego jak wieprz kocura Norberta, który jak zawsze, o tej porze, drzemał na jednym z kafli pieca.
– A słyszysz ty mnie, czy ci już całkiem we łbie się od tej cywilizacji poprzewracało?
– Słyszę, słyszę cię Jędrku. Sołtysa wypatruję. Ci panowie to urzędniki ze świata. W jakieś sprawie do niego przybyli.
– Urzędnicy? – zdenerwowany gospodarz zdjął fartuch i cisnął go na piec, tuż obok mruczącego kocura. – Nie mają co robić w tym świecie, tyko ludzi nachodzą. Dwa lata temu, jak dobrze pamiętam, byli tu jacyś. Nudzi im się chyba za bagnami. Czekaj, Macieju, zaraz sołtysa sprowadzę. I zostaw gazety. Poczytam później, czy tam w świecie znów jaka wojna nie wybuchła.
Otworzył drzwi tuż za ladą, prowadzące do jednej z komór. Po chwili wyszedł z wysokim, przystojnym, ubranym w czarny frak mężczyzną. Urzędnicy dostrzegli w nim człowieka światłego i wykształconego. Ten natychmiast zauważył obcych w gospodzie.
Młody urzędnik ukłonił się przed nim nisko i przedstawił.
– Nazywam się Andrzej Olborski, a to najwyższy inspektor, Andrij Kostarin. Jesteśmy z urzędu gubernialnego. Czy mam przyjemność z Wacławem Brzeckim, sołtysem tych włości?
Wysoki mężczyzna w czarnym fraku mruknął pod nosem. Próbował coś sobie przypomnieć. Zaprzestał temu i spojrzał na węszącego wzrokiem Kostarina.
– Nie, nie jestem Brzecki. Nazywam się Witold Mielżewski, a zwą mnie sołtys, tak od sprawowanej funkcji.
– Jak to? – Rosjanin natychmiast z wewnętrznej kieszeni surdutu wyszarpał dokument. – Tu jest napisane Brzecki. Brzecki, sołtys Porynówki. Co z nim?
– Panowie, po co te nerwy? – Mielżewski zerknął na Jędrka. Gospodarz knajpy z niepokojem sięgał po fartuch. – Przejdźmy do mojego domu. Tam wszystko sobie wyjaśnimy.
Gdy wychodzili, sołtys rzekł do Macieja.
– A poroznoś gazety. I tym razem nie zapomnij o Antku. Wprawdzie mieszka nad bagnami, ale to nie znaczy, że nie ma prawa otrzymywać prasy.
– Tak jest, sołtysie – zawołał chłop i przeciął nożem sznur wiążący stertę gazet.

Na górnym piętrze domu sołtysa mieścił się przestronny gabinet. Zabytkowy kredens, obite metalowymi zdobieniami biurko, dywany przedstawiające sceny z polowania na niedźwiedzia, obrazy. Taki dobytek, w dodatku schludnie rozmieszczony, wprawił w zachwyt młodzieńca. Na starszym urzędniku nie zrobił wrażenia.
– W ładnych warunkach mieszkacie, gospodarzu – westchnął Olborski.
Nie odpowiedział. Powolnym krokiem podszedł do barku, wyjął z niego trzy szklanki i czerwoną butelkę samowaru. Uważnie rozlał trunek do naczyń, nie spuszczając wzroku z ciekawskich urzędników.
– Pijcie, żałować nie będę. Sam pędziłem. I jeśli łaska, można jakieś dokumenty zobaczyć? Ja z natury nie ufam każdemu.
Usadowił się na wygodnym fotelu, wyjął jakieś papiery z szuflady biurka i przeczytał dokumenty urzędników rzucone na blat.
– No tak, zgadza się.
Kostarin nie zamierzał dłużej czekać.
– Jako najwyższy inspektor podatkowy chcę wiedzieć… Nie, żądam wręcz wyjaśnienia tej zawiłej sprawy. Rozochociło się tu wam. Raportów nie zdajecie. Podatków nie płacicie. No i gdzie jest prawdziwy sołtys. Gdzie jest Brzecki?
Mielżewski na wybuch złości zareagował spokojnie. Trzymał papiery, przymknął powieki, zmarszczył czoło.
– Z pana, inspektorze Kostarin, to jakiś nerwowy człowiek jest – stwierdził.
Młodzieniec był trochę zdezorientowany. Nie zmierzał się wtrącać.
– A co do Brzeckiego – ciągnął wątek sołtys. – Poszukajcie na bagnach. Ryby wprawdzie dawno go oskubały, ale szkielet można jeszcze odnaleźć.
– Szkielet? – chłopaka przeszyły drgawki.
– Tak. Brzecki zmarł jakiś czas temu. Nieszczęśliwy wypadek, o którym wołałbym nie wspominać tuż po śniadaniu. Chłopi, nie wiedząc co zrobić z trupem, wrzucili go w bagniska. Zawsze tak postępują z odmieńcami.
– Jakimi odmieńcami? – zareagował nerwowo Kostarin.
– Ludźmi innej wiary niż katolicy. Brzecki przybył z guberni moskiewskiej. Był wiary prawosławnej. Dla chłopów katolików z Porynówki to wystarczający powód, by pozbyć się gnijącego ciała odmieńca.
– I nikt nie zgłosił wypadku? To jakiś absurd! Pop i nowy namiestnik mogli w każdej chwili przypłynąć. Wystarczyło zawiadomić – teraz Olborskiego poniosły nerwy.
– Zgłaszać? A po co? Urzędnicy nie odwiedzali nas od dwóch lat. Szkoda na nich czasu, a chłopom ze wsi nie przetłumaczysz, że car chce mieć ich wszystkich pod kontrolą. Są za bardzo przyzwyczajeni do wolności, żeby zgłaszać każdy wypadek w urzędzie. Może zameldować mieli jeszcze o wspaniałych zbiorach? Rozgłosić wieści, że zimą śnieg tu nie pada? Albo to, że są katolikami, choć za bagnami sami prawosławni mieszkają? Oj, nie cieszyliby się wolnością długo.
Młody urzędnik, po tych nerwowych słowach gospodarza, bezradnie rozłożył ręce, chwycił inspektora za ramię i zaraz obaj znaleźli się za drzwiami. Jak najdalej od rządcy włościami.
– I co teraz? – szepnął chłopak, sprawdzając, czy sołtysa nie zaciekawi ich rozmowa.
– A co do cholery ma być? – syknął ze złości Rosjanin. – Zbadamy tę ich wieś i sprawdzimy, co to za cuda się dzieją, choć mam wrażenie, że ktoś chce ukryć przed nami prawdę. Widziałeś ty kiedyś zboże na polach w kwietniu?
– Nie, ale..
– Nie ma żadnego ale. Zajmę się tą sprawą i sprawdzę, co się tu wyprawia. Pewnie zabili Brzeckiego, a teraz strugają wariatów, rozumiesz? – zerknął jeszcze na Mielżewskiego. Ten siedział spokojnie i czytał. – Rozumiesz?
– Tak, rozumiem.
– No. Teraz szczerz zęby i udawaj, że wszystko w porządku.
Wrócili do gabinetu.
– I jak tam rozmowa urzędników? – Mielżewski podniósł oczy znad dokumentów.
– Tak tylko ustalaliśmy, czy można to puścić w ramach regulaminu – inspektor szturchnął łokciem Olborskiego.
– A tak, tak – chłopak wypalił bez zastanowienia. – Załatwimy jakoś tę sprawę.
– To świetnie, panowie – wstał i uściskał im dłonie. – Niech lud żyje w spokoju. Podatki zaległe zapłacimy, pieniądze to nie problem. Nasz ekonom, pan Michał Biernek, dostarczy wam wszystkie księgi rozrachunkowe. Przecież nikt z nas nie chce mieć problemów, i to przez jakieś podatki, prawda? – urzędnicy nieśmiało pokiwali głowami. – Tak przy okazji, zostałem sołtysem w demokratycznych wyborach. Spytajcie, kogo chcecie, nie jestem samozwańcem. No, skoro problem rozwiązany, to wracamy do karczmy. Dziś festyn. Cała wieś zbierze się na głównym placu.
Rozległo się głośne pukanie. Po chwili w drzwiach stał stary Jędrek.
– Panie gospodarzu – rzekł, zamykając drzwi. – Stoły już ustawione…
Mielżewski podniósł rękę w geście dającym do zrozumienia karczmarzowi swoją gotowość.
– Przepraszam was na chwilę. Chciałbym słowo na osobności z Jędrzejem zamienić. Traficie sami do karczmy?
« 1 2 3 4 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.