Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 2 3 4 5 6 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

Sołtys zamilkł na moment. Młodszy urzędnik ziewał co chwilę i z wysiłkiem obserwował dach stojącego w ciemnościach domku.
– Ech, wy, ludzie ze świata. Co wy w ogóle macie? – dociekał sołtys. – Głód, nędza i te bezrobocie. Po to moi chłopi mają pchać się do waszej cywilizacji? Nie, bo tu, pośrodku mokradeł, mają to, na co pracowali tam, za wodą, przez całe życie. Kiedyś uciekli z tamtego świata. Właśnie tu. Opuścili biedę, głód i wojny.
– Tak, tak. Zimą śnieg tu nie pada, a w kwietniu kosicie zboże. Kogo chcecie oszukać? – zadrwił inspektor. Powieki wyraźnie ciążyły mu ze zmęczenia. – Mnie możecie, młodego też, ale przybędą inni. Oni odkryją wasze tajemnice. Podatków nie chce wam się płacić, ot co, więc bajkami niech mi pan głowy nie zawraca…
– Toż widział pan, panie inspektorze, zboże na polach. Podobno człowiek uwierzy, jeśli zobaczy. Ale was, urzędników, jak sądzę, ciężko do czegokolwiek przekonać – odparł dyplomatycznie i przeciągnął się gwałtownie. Głośno chrupnęło w stawach.
– Coś tam zobaczyłem, może to zboże, a może nie? Nie jestem powołany do zajmowania się waszymi cudami. Interesują mnie podatki. A właśnie, gdzie spać będziemy? – zmienił temat. – Noc już w pełni, a na polu z żabami nocować nie zamierzam.
Chłopak z zaciekawieniem spojrzał na sołtysa. Dość miał bezczynnego czekania i gapienia się w dach.
Mielżewski pomruczał, myśląc nad lokum dla nieproszonych gości.
– No cóż, jest jeden opuszczony domek. Wprawdzie nie zadbany jak inne, ale spać się tam da.
– A czyj to dom? – spytał grzecznie Olborski.
– Dawnego sołtysa. Jego szkielet pływa gdzieś sobie po bagnach, więc chata mu do niczego nie będzie potrzebna – zadrwił i zobaczył, jak inspektor po słowie szkielet z trudem przełknął ślinę.

Izba była przestronna, choć zakurzona. Najwidoczniej nikt w niej nie sprzątał od śmierci Brzeckiego. Nawet po zdjęciu białych prześcieradeł, dostrzegli szary pył, kryjący grubą warstwą meble.
Inspektor przejechał opuszkiem palca po lakierowanej poręczy bujanego fotela.
– Co za brud! – zawył. Pochłonięty oburzeniem zgrzytnął zębami. – Patrz na to. Co to jest? Zawsze mogli dać nam sienniki w oborze. Przecież w takim barłogu tylko świnie nocują.
Olborski kaszlnął ostro, gdyż zdarta przez Rosjanina pościel z łoża wysypała mu pod nos dywan szczypiącego kurzu.
– Otworzymy okna. Przez noc przewietrzymy izbę…
Inspektor nie słuchał chłopaka. Najpierw pootwierał pomniejsze drzwiczki w brązowiej szafie, potem wyszarpał z niej ciężkie szuflady. Oprócz otwartej pułapki na myszy i resztek spleśniałego sera, niczego tam nie znalazł. W regale, stojącym przed oknem, też nic ciekawego nie było. Podniósł pustą doniczkę o szerokiej podstawie, tkwiącej na próchniejącym, pomalowanym na biało parapecie. Nic.
– Czegoś pan szuka? – ziewnął i przeciągnął się Olborski.
– Ach, cholera. Nic tu nie ma. Myślałem, że znajdę tu jakieś pamiątki po Brzeckim. Pewnie dawno wynieśli. Ciekawe tylko dokąd? – za brudną szybą dostrzegł tarczę złotego księżyca. Miał wrażenie, że tańczą na nim dwa małe pajączki, mieszkające w pajęczynie uczepionej okna.
– Może zniszczyli?
– Może… może…, choć dobrze byłoby to sprawdzić.
– Sprawdzić? Po co się mieszać, inspektorze? Dostaniemy zaległe pieniądze i odpływamy stąd. Nie zamierzam dłużej tu tkwić.
– Nie marudź, dzieciaku. Nie odpłynę, zanim nie zbadam tej cholernej wsi – przekrwione oczy inspektora buzowały wściekłością i zmęczeniem. – Pokaż mi lepiej te plany.
Zdezorientowany chłopak z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął trzy wymięte, pożółkłe kartki. Inspektor podszedł z nimi do okna i poświecił kagankiem.
– No tak. To plan zagospodarowania – stwierdził. – Sześćdziesięciu trzech chłopa. Kto by przypuszczał? A to ciekawe – obniżył głos. – Spójrz. W Porynówce mieszka sześćdziesięciu trzech, ale nad bagnami stoi zabudowanie. Z mapy wynika, że jest zamieszkałe – potarł palcami o zakurzony podbródek.
– Sołtys coś wspominał w gospodzie – starał się przypomnieć Olborski. – Pamięta pan? Coś o jakimś Antku, czy jakoś tak.
– Racja – ponownie objął wzrokiem złoty księżyc.
– Zaraz, chyba pan nie myśli…
– Nie dociekaj, dzieciaku. Która godzina? – spojrzał na poirytowaną twarz chłopaka.
Ten z zewnętrznej kieszeni wyciągnął poręczny zegarek, otwierany jak muszla małża, z długim, miedzianym, doczepionym łańcuszkiem.
– Dwudziesta druga pięćdziesiąt.
– Dobrze – powiedział cicho Rosjanin. – Dwie godziny snu, potem zbadam wieś.
– To chyba nie jest najlepszy pomysł. O tej porze? – lekko oszołomiony Olborski podszedł do okna.
– Noc jeszcze wczesna. Teraz kmiecie śpią jak susły, więc nie zaszkodzi trochę powęszyć – splótł ręce i rozejrzał się po izbie. – I nie biadol, dzieciaku, wiem, co robię.

Olborski przebudził się gwałtownie w środku nocy. W mroku dostrzegł potężne dyle podtrzymujące strop. Przewrócił się z boku na bok, przetarł spocone czoło, poprawił koszulę i w końcu usiadł. Nie mógł spać. Panował zaduch, a wilgotne kalesony przyległy do nóg.
Wzrok powoli oswajał się z ciemnością. Dostrzegł kontury mebli, na ziemi rozrzucone prześcieradła.
– Inspektorze, śpi pan? – zapytał cicho, wręcz sennie, ziewając. – Inspektorze – podniósł głos i próbował szturchnąć starszego urzędnika, który padł ze zmęczenia na łożu obok niego, jakiś czas temu.
Ręka zanurkowała w miękkiej poduszce. Wtedy sobie przypomniał. Inspektor miał wybrać się na nocny rekonesans. Więc cholernik nie kłamał, pomyślał. On naprawdę poszedł zbadać wieś…
Z myśli wyrwały go refleksy światła. Wpadły momentalnie przez szybę w zdezelowanej framudze, rozdarły mrok i załamanymi falami skakały po izbie. Usłyszał podniecone głosy mężczyzn, spieszących gdzieś wąską ścieżką przed domem. Byli co raz bliżej. Idą tu, pomyślał.
Łomot w drzwi był potężny. Po chwili drugi, jeszcze silniejszy.
– Urzędnik! – usłyszał donośny krzyk Macieja. – Otwiera pan. Problem wielki jest.
Chłopak wyskoczył zwinnie z łoża. Serce łomotało jak szalone. Nie naciągnął nawet spodni, tylko stojąc w kalesonach i jedwabnej białej koszuli, powoli odryglował drzwi. Na ganku stał Maciej z dwoma kompanami. Natychmiast zaświecili urzędnikowi kagankami w oczy. Nie mieli zadowolonych min.
– Co jest? – Olborski odruchowo zasłonił przedramieniem twarz. – Nie świeć, człowieku…
– Co nie świeć, co nie świeć? – prychnął wysoki chłop w przyciasnej czapce, pod którego uniesioną wysoko ręką dyndał kaganek na grubym łańcuchu. – Zbieraj się urzędnik i to szybko się zbieraj.
– O co chodzi, ludzie? – chłopak postawił krok do tyłu. Chłopi podeszli do przodu, wpadając z ganka do sieni.
– Pana przyjaciel leży i mamrocze pod bukiem – rzekł rozgorączkowany Maciej. – A bladyyy, panie.
– Jak mąka! – wysunął się naprzód pryszczaty grubasek w brązowym kubraku i lnianych spodniach, mocno ściągniętych w pasie sznurem. – Prawda to, co Maciej mówi, urzędnik. Leży pod drzewem, mamrocze, no rozum odjęło chłopinie zupełnie.
Olborski z rozchylonymi ustami wysłuchiwał ich lamentów.
– Wkładaj pan gacie, buty i idziem. Szybko, biegiem – przestąpił z nogi na nogę ten w przyciasnej czapce.

W zagajniku, jakiś rzut kamieniem za Porynówką, przed niewielkim bukiem leżał na w pół żywy Kostarin. Po opuszczeniu izby Maciej ciągle ględził o jego nabrzmiałych oczach, bladej twarzy i drgawkach. Gdy dotarli na miejsce, pryszczaty zauważył, iż nie dość, że zwariował, to jeszcze obślinił się niby chory umysłowo.
– Jaki chory umysłowo? – prychnął podenerwowany chłop w przyciasnej czapce. – Za moją chatą jeden mieszka i wcale mu ślina z gęby nie leci. Ten, to raczej jak wściekły pies wygląda. Oj, widział ja parę takich psów w życiu…
– Cisza! – krzyknął Olborski i przykucnął jakieś dwa łokcie z dala od inspektora. – Co mu jest, do jasnej cholery? Panie inspektorze, poznaje mnie pan? – spojrzał w przekrwione oczy Rosjanina.
Inspektor nie odpowiedział. Wprawdzie coś mamrotał, lecz ani kmiecie, ani młody urzędnik nie potrafili rozszyfrować tego bełkotu. Za chwilę potok śliny spłynął mu z brody na marynarkę.
– Trzeba sołtysa zawołać – pryszczaty ze zdenerwowania przebierał w miejscu nogami. – Nie ma innej rady.
Młodzieniec zbladł i z trudem jęknął głosem przypominającym wycie rannego zwierzęcia. Przybliżył się do inspektora i złapał z całej siły kołnierz fraka.
« 1 2 3 4 5 6 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.