WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Adam Wiatkowski |
Tytuł | Porynówka |
Opis | Autor pisze o sobie: Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki. Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”. |
Gatunek | fantasy, groza / horror |
PorynówkaAdam WiatkowskiPorynówkaSołtys zamilkł na moment. Młodszy urzędnik ziewał co chwilę i z wysiłkiem obserwował dach stojącego w ciemnościach domku. – Ech, wy, ludzie ze świata. Co wy w ogóle macie? – dociekał sołtys. – Głód, nędza i te bezrobocie. Po to moi chłopi mają pchać się do waszej cywilizacji? Nie, bo tu, pośrodku mokradeł, mają to, na co pracowali tam, za wodą, przez całe życie. Kiedyś uciekli z tamtego świata. Właśnie tu. Opuścili biedę, głód i wojny. – Tak, tak. Zimą śnieg tu nie pada, a w kwietniu kosicie zboże. Kogo chcecie oszukać? – zadrwił inspektor. Powieki wyraźnie ciążyły mu ze zmęczenia. – Mnie możecie, młodego też, ale przybędą inni. Oni odkryją wasze tajemnice. Podatków nie chce wam się płacić, ot co, więc bajkami niech mi pan głowy nie zawraca… – Toż widział pan, panie inspektorze, zboże na polach. Podobno człowiek uwierzy, jeśli zobaczy. Ale was, urzędników, jak sądzę, ciężko do czegokolwiek przekonać – odparł dyplomatycznie i przeciągnął się gwałtownie. Głośno chrupnęło w stawach. – Coś tam zobaczyłem, może to zboże, a może nie? Nie jestem powołany do zajmowania się waszymi cudami. Interesują mnie podatki. A właśnie, gdzie spać będziemy? – zmienił temat. – Noc już w pełni, a na polu z żabami nocować nie zamierzam. Chłopak z zaciekawieniem spojrzał na sołtysa. Dość miał bezczynnego czekania i gapienia się w dach. Mielżewski pomruczał, myśląc nad lokum dla nieproszonych gości. – No cóż, jest jeden opuszczony domek. Wprawdzie nie zadbany jak inne, ale spać się tam da. – A czyj to dom? – spytał grzecznie Olborski. – Dawnego sołtysa. Jego szkielet pływa gdzieś sobie po bagnach, więc chata mu do niczego nie będzie potrzebna – zadrwił i zobaczył, jak inspektor po słowie szkielet z trudem przełknął ślinę. Izba była przestronna, choć zakurzona. Najwidoczniej nikt w niej nie sprzątał od śmierci Brzeckiego. Nawet po zdjęciu białych prześcieradeł, dostrzegli szary pył, kryjący grubą warstwą meble. Inspektor przejechał opuszkiem palca po lakierowanej poręczy bujanego fotela. – Co za brud! – zawył. Pochłonięty oburzeniem zgrzytnął zębami. – Patrz na to. Co to jest? Zawsze mogli dać nam sienniki w oborze. Przecież w takim barłogu tylko świnie nocują. Olborski kaszlnął ostro, gdyż zdarta przez Rosjanina pościel z łoża wysypała mu pod nos dywan szczypiącego kurzu. – Otworzymy okna. Przez noc przewietrzymy izbę… Inspektor nie słuchał chłopaka. Najpierw pootwierał pomniejsze drzwiczki w brązowiej szafie, potem wyszarpał z niej ciężkie szuflady. Oprócz otwartej pułapki na myszy i resztek spleśniałego sera, niczego tam nie znalazł. W regale, stojącym przed oknem, też nic ciekawego nie było. Podniósł pustą doniczkę o szerokiej podstawie, tkwiącej na próchniejącym, pomalowanym na biało parapecie. Nic. – Czegoś pan szuka? – ziewnął i przeciągnął się Olborski. – Ach, cholera. Nic tu nie ma. Myślałem, że znajdę tu jakieś pamiątki po Brzeckim. Pewnie dawno wynieśli. Ciekawe tylko dokąd? – za brudną szybą dostrzegł tarczę złotego księżyca. Miał wrażenie, że tańczą na nim dwa małe pajączki, mieszkające w pajęczynie uczepionej okna. – Może zniszczyli? – Może… może…, choć dobrze byłoby to sprawdzić. – Sprawdzić? Po co się mieszać, inspektorze? Dostaniemy zaległe pieniądze i odpływamy stąd. Nie zamierzam dłużej tu tkwić. – Nie marudź, dzieciaku. Nie odpłynę, zanim nie zbadam tej cholernej wsi – przekrwione oczy inspektora buzowały wściekłością i zmęczeniem. – Pokaż mi lepiej te plany. Zdezorientowany chłopak z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął trzy wymięte, pożółkłe kartki. Inspektor podszedł z nimi do okna i poświecił kagankiem. – No tak. To plan zagospodarowania – stwierdził. – Sześćdziesięciu trzech chłopa. Kto by przypuszczał? A to ciekawe – obniżył głos. – Spójrz. W Porynówce mieszka sześćdziesięciu trzech, ale nad bagnami stoi zabudowanie. Z mapy wynika, że jest zamieszkałe – potarł palcami o zakurzony podbródek. – Sołtys coś wspominał w gospodzie – starał się przypomnieć Olborski. – Pamięta pan? Coś o jakimś Antku, czy jakoś tak. – Racja – ponownie objął wzrokiem złoty księżyc. – Zaraz, chyba pan nie myśli… – Nie dociekaj, dzieciaku. Która godzina? – spojrzał na poirytowaną twarz chłopaka. Ten z zewnętrznej kieszeni wyciągnął poręczny zegarek, otwierany jak muszla małża, z długim, miedzianym, doczepionym łańcuszkiem. – Dwudziesta druga pięćdziesiąt. – Dobrze – powiedział cicho Rosjanin. – Dwie godziny snu, potem zbadam wieś. – To chyba nie jest najlepszy pomysł. O tej porze? – lekko oszołomiony Olborski podszedł do okna. – Noc jeszcze wczesna. Teraz kmiecie śpią jak susły, więc nie zaszkodzi trochę powęszyć – splótł ręce i rozejrzał się po izbie. – I nie biadol, dzieciaku, wiem, co robię. Olborski przebudził się gwałtownie w środku nocy. W mroku dostrzegł potężne dyle podtrzymujące strop. Przewrócił się z boku na bok, przetarł spocone czoło, poprawił koszulę i w końcu usiadł. Nie mógł spać. Panował zaduch, a wilgotne kalesony przyległy do nóg. Wzrok powoli oswajał się z ciemnością. Dostrzegł kontury mebli, na ziemi rozrzucone prześcieradła. – Inspektorze, śpi pan? – zapytał cicho, wręcz sennie, ziewając. – Inspektorze – podniósł głos i próbował szturchnąć starszego urzędnika, który padł ze zmęczenia na łożu obok niego, jakiś czas temu. Ręka zanurkowała w miękkiej poduszce. Wtedy sobie przypomniał. Inspektor miał wybrać się na nocny rekonesans. Więc cholernik nie kłamał, pomyślał. On naprawdę poszedł zbadać wieś… Z myśli wyrwały go refleksy światła. Wpadły momentalnie przez szybę w zdezelowanej framudze, rozdarły mrok i załamanymi falami skakały po izbie. Usłyszał podniecone głosy mężczyzn, spieszących gdzieś wąską ścieżką przed domem. Byli co raz bliżej. Idą tu, pomyślał. Łomot w drzwi był potężny. Po chwili drugi, jeszcze silniejszy. – Urzędnik! – usłyszał donośny krzyk Macieja. – Otwiera pan. Problem wielki jest. Chłopak wyskoczył zwinnie z łoża. Serce łomotało jak szalone. Nie naciągnął nawet spodni, tylko stojąc w kalesonach i jedwabnej białej koszuli, powoli odryglował drzwi. Na ganku stał Maciej z dwoma kompanami. Natychmiast zaświecili urzędnikowi kagankami w oczy. Nie mieli zadowolonych min. – Co jest? – Olborski odruchowo zasłonił przedramieniem twarz. – Nie świeć, człowieku… – Co nie świeć, co nie świeć? – prychnął wysoki chłop w przyciasnej czapce, pod którego uniesioną wysoko ręką dyndał kaganek na grubym łańcuchu. – Zbieraj się urzędnik i to szybko się zbieraj. – O co chodzi, ludzie? – chłopak postawił krok do tyłu. Chłopi podeszli do przodu, wpadając z ganka do sieni. – Pana przyjaciel leży i mamrocze pod bukiem – rzekł rozgorączkowany Maciej. – A bladyyy, panie. – Jak mąka! – wysunął się naprzód pryszczaty grubasek w brązowym kubraku i lnianych spodniach, mocno ściągniętych w pasie sznurem. – Prawda to, co Maciej mówi, urzędnik. Leży pod drzewem, mamrocze, no rozum odjęło chłopinie zupełnie. Olborski z rozchylonymi ustami wysłuchiwał ich lamentów. – Wkładaj pan gacie, buty i idziem. Szybko, biegiem – przestąpił z nogi na nogę ten w przyciasnej czapce. W zagajniku, jakiś rzut kamieniem za Porynówką, przed niewielkim bukiem leżał na w pół żywy Kostarin. Po opuszczeniu izby Maciej ciągle ględził o jego nabrzmiałych oczach, bladej twarzy i drgawkach. Gdy dotarli na miejsce, pryszczaty zauważył, iż nie dość, że zwariował, to jeszcze obślinił się niby chory umysłowo. – Jaki chory umysłowo? – prychnął podenerwowany chłop w przyciasnej czapce. – Za moją chatą jeden mieszka i wcale mu ślina z gęby nie leci. Ten, to raczej jak wściekły pies wygląda. Oj, widział ja parę takich psów w życiu… – Cisza! – krzyknął Olborski i przykucnął jakieś dwa łokcie z dala od inspektora. – Co mu jest, do jasnej cholery? Panie inspektorze, poznaje mnie pan? – spojrzał w przekrwione oczy Rosjanina. Inspektor nie odpowiedział. Wprawdzie coś mamrotał, lecz ani kmiecie, ani młody urzędnik nie potrafili rozszyfrować tego bełkotu. Za chwilę potok śliny spłynął mu z brody na marynarkę. – Trzeba sołtysa zawołać – pryszczaty ze zdenerwowania przebierał w miejscu nogami. – Nie ma innej rady. Młodzieniec zbladł i z trudem jęknął głosem przypominającym wycie rannego zwierzęcia. Przybliżył się do inspektora i złapał z całej siły kołnierz fraka. |
Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.
więcej »Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak