Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 7 8 9 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

Olborski wyhamował na widok rozgorączkowanej rzeczy chłopstwa. Stali za wsią, wszyscy na coś oburzeni; był tam drewniany kościółek, niemal kłaniał się złotemu polu. Natychmiast dostrzegł Kostarina, obleganego przez kilku mężczyzn w sukmanach. Próbowali go ocucić, czy coś mu powiedzieć. Rosjanin wciąż wyglądał jak żywy trup, na nic nie reagował. Chłopak poczuł, jak ktoś ściska mu dłoń i ciągnie w kierunku kościółka. Był to Maciej.
– Jest, jest – krzyknął Maciej po chwili. – Cały i zdrowy. Żyje!
Poruszyło to zebranych, Maciej zwolnił uścisk.
– Niech mówi! – zawył do tłumu. Ludzie powoli milkli.– Wiesz może, co się z Kazimierzem stało? – spojrzał ze smutkiem na chłopaka. – Jak wiesz, to mów, bo jeśli prawdą będzie, co powiesz, to zaraz powiesimy łotra!
Przerażenie potrząsnęło młodym urzędnikiem, wyszeptało najgorsze przeczucia. Zerknął na Kostarina. Najchętniej porwałby go i uciekł, biegł ile sił, jak najdalej, prosto do łódki, a potem odpłynął do domu, do Pińska.
– Urzędnik, czekamy – zniecierpliwiony Stach przebierał w miejscu nogami.
Chłopak nerwowo obserwował tłum, ale nie dostrzegł w nim ani sołtysa, ani Jędrka. Został, kłuty przeczuciem o jakimś spisku i podstępie. Żałował, że pobiegł za chłopem, ale teraz, będąc bez wyjścia, musiał mówić. Powiedział więc prawdę, o tym co zobaczył i usłyszał w lesie, o diable, sołtysie i starym karczmarzu.
– Więc to prawda – krzyknął ktoś z tłumu.
– To psubrat… – dodał inny, a następne zdania zagłuszyła wrzawa.
Było dosyć chłodno, powiewał przejmujący wiatr, słońce zaszło za ciemną chmurkę. Gromada pognała do wsi, chłopi wyrzucali przekleństwa, wywijali pięściami, podwijali rękawy szarych koszul. Dwóch podtrzymywało Kostarina, dlatego wlekli się opieszale. Chłopak prosił o wyjaśnienia, na próżno.
Mieszkańcy wsi wznieśli okrzyki nienawiści przed domem sołtysa. Za oknem ktoś uchylił firankę, potem zasłonił, jakby spojrzał ukradkiem na rozgardiasz i, nie dostrzegając w hałaśliwej zbieraninie żadnych sensacji, wrócił do codziennych zajęć.
– Wyłaź, sołtysie, wyłaź natychmiast! Wiemy, że tam jesteś! – wykrzyczał chłop najbliżej płotu. Powtórzyła te słowa zgarbiona baba, a inni dodali podrzędne przekleństwa.
Drzwi na ganku uchyliły się leciutko, potem szeroko rozwarły. Hałaśliwcy przed płotem zamilkli. Pojedyncze pomruki i nienawistne spojrzenia wyciekały z tłumu, kiedy na ganek wyszedł sołtys, dumny i opanowany. Poprawił frak, wolno kroczył wąziutką dróżką, biegnącą wzdłuż ogródka zasypanego żółtymi kwiatkami. Zatrzymał się przed bramką i jakby nigdy nic zapytał:
– Co się stało, co tu robicie? – głos lekko zadrżał, ale po odchrząknięciu ton powrócił do wrodzonej powagi. – Na polu powinniście być, zboże kosić, plony zbierać…
– Już ty dobrze wiesz, po co tu jesteśmy, sługo szatana! – krzyknął Stach.
Kilku przeskoczyło płot, bez trudu pochwycili sołtysa. Ten, pod silnym naporem, postawił tylko mały krok do tyłu, zachowując dostojeństwo.
– To wielki błąd z waszej strony – mówił z co raz większym przerażeniem. – Zastanówcie się.
Chwycili sołtysa za gardło, wygięli ramiona i zaczęli sznurem wiązać nadgarstki. Próbował zachować honor do końca, ale nie potrafił, łzy same spłynęły, gdy ujrzał, jak nad głowami gawiedzi, popychana lasem rąk, pełzła lina zakończony pętlą. Olborski zachwiał się na wiotkich nogach, dławiony myślą o dyndającym wisielcu. Sołtys odganiał słowami zuchwałe chłopstwo, nie przystał na walkę.
– Raj tu macie – wycharczał, z trudem hamując łzy. – Tam, za bagnami byliście nikim… – umilkł po tym, jak pałka trzasnęła go w łeb.
Związanego zawlekli pod kościół. Wypatrzyli wysokie drzewo. Rzucało cień na świątynię, prężąc z dumą potężny pień.
Mielżewski odzyskał przytomność. Szyja poczerwieniała od szorstkiej liny. Skrępowanymi dłońmi próbował rozerwać więzy, ale to na nic. Ledwo poruszał palcami, wiązanie trzymało mocno, ściskając nadgarstki z niebywałą siłą.
Nikt nie zauważył, jak uchylają się wrota drewnianego kościółka. Ze środka wyszedł stary Jędrek i splunął przed siebie. W ręku zaciskał trzonek siekierki. Ostrze błyszczało w niewyraźnym słońcu, a on długimi krokami zbliżał się do zbiegowiska.
– Zostawcie go, słyszycie, psy?! – zatrzymał się w szerokim rozkroku. Szczęką wykonał niewyraźny ruch. Sprawiał wrażenie odpornego na wrzaski, okrzyki i groźby.
Zwrócili na niego uwagę, podobnie jak dzika sfora psów wygląda ofiary. Przyczajona, niebezpieczna, gotowa do ataku. Kilku chłopów oderwało się do masy i gwałtownym chodem ruszyło w stronę karczmarza. Większość trzymała rolnicze narzędzia, ale widać w nich było jakąś obawę, może nie przed samym Jędrkiem, ale zamiarem wobec niego i nieczystą myślą, która w całym swym okrucieństwem ich zniewoliła.
Olborski ciągle szarpał kogoś za rękaw i próbował dowiedzieć się o szczegółach zajścia. Każdy mówił – nie teraz, albo – nasza to sprawa. Zlitował się Maciej, którego nachodził co chwilę.
I kiedy tak wściekli chłopi podążali w kierunku Jędrka, Maciej opowiedział co zaszło i skąd to zamieszanie. Nie spuszczał wzroku z niewielkiej gromady, idącej przed siebie, prosto na karczmarza, nie da się ukryć, przerażonego.
Chłopak szybko załapał. Wystarczyło, że Maciej wspomniał o Kazimierzu, którego odnalazł na skraju lasu, całego we krwi. Ranny chłop zdążył opowiedzieć mu o nocnych zajściach, o tym, jak chłopak rozmawiał z diabłem, o sołtysie, Jędrku i jakimś układzie z czartem. Potem zmarł, nagle, na rękach Macieja, jakby siła woli podtrzymywała w nim życie tylko po to, by zdążył opowiedzieć kilka makabrycznych zdań. Maciej przywlókł Kazimierza do wsi, powtórzył jego słowa i tak to chłopów rozsierdziło, że zaczęli szukać Olborskiego, żeby ten potwierdził historię. Nawet Kostarinem szarpali, by coś powiedział, ale na próżno.
– Niech spoczywa w pokoju – przeżegnał się Maciej, a oczy zaszkliły się od łez.
Nikt jednak nie miał odwagi zapuścić się w las i szukać Antka. Diabeł jak diabeł mówili, nie boją się go, bo Bóg nad wsią czuwa i zło przepędzi. Kiedyś ten pomiot opuści chatę i wtedy go dopadną, pobiją, obetną rogi, kopyta, ogon czy co tylko tam ma.
W tym czasie Jędrek szarpał się z dwoma chłopami, coś im mówił i tłumaczył. Poruszał ustami, lecz na tle wrzawy był niemy. Wywijał siekierką, grożąc tym dwóm odważnym, najbliżej jego. W szamotaninę zapatrzyło się kilku chłopów, stojących z tyłu, nastroszonych, gotowych do pomocy. Nad ich głowami sterczały drzewce, a na ich szczytach długie zagięte ostrza kos albo igielne widły. Kiedy oręż rolników spadł szpicą w kierunku karczmarza, rezerwa chłopska rozpoczęła natarcie. Ruszyli jak grenadierzy gotowi do ostatecznego ataku. Karczmarz zrozumiał, że sam z jedną siekierką niewiele wskóra i nie przekona wyjącej sfory. Strzelił trzonkiem krępego natręta, kiedy ten próbował rozerwać mu kubrak; kmieć padł głucho na ziemię, chwytając się za łeb. Drugiego odepchnął i pożegnał kopniakiem. Szarżująca rezerwa gnała co raz szybciej. Ostrza broni błysnęły, tłum z tyłu zamilkł, sołtys rozwartymi oczami obserwował zajście. Karczmarz odwrócił się, chciał gnać przed siebie, ale nie zdołał poruszyć zwiotczałymi nogami. Olborski zamknął oczy, kiedy kosy pocięły starego, a widły zatopiły się głęboko, podziurawiły korpus, przemieniając go w sito.
Napastnicy odeszli do tyłu, tylko trochę, z podziwem dla swojej odwagi. Jakaś baba krzyknęła, inna pobladła. Sołtys rozpłakał się, łzy zdławiły słowa, a pozbawiony możliwości obrony, znieruchomiał. Stary Jędrek konał jak zarzynany wieprz, z otworów sączyła się krew, wypełzła z ust i ściekła na ziemię. Nastroszył jeszcze brwi, zacisnął pięści i padł z jękiem. Patrzono, jak życie w jego oczach gaśnie, powoli odchodzi do innego świata. Wreszcie gałki były martwe, mętne, nie było w nich żadnej iskry człowieczeństwa. Zimna biel.
Chłopi ośmieleni tym występkiem, widząc, jak sługa szatana umarł, poczuli w sobie nieograniczoną złość i siłę zdolną niszczyć najgorsze zło. Diabeł nie był już im straszny, w końcu zabili bez trudu jego wyznawcę. Chłopy spoglądali na zakrwawione ostrza broni, dumni z tak brutalnych narzędzi. Baby dumne ze swych chłopów, poklepywały po plecach bezwzględnych zabójców, dając im rozgrzeszenie, twierdząc, że to nie grzech kogoś takiego zabić, bo tylko zło w nim siedziało, czyste zło. W tym zgiełku było coś niepokojącego. Mieszkańcy wyspy dotychczas poświęcali życie folgom i radosnej pracy, a teraz wyszła z nich zwierzęcość. Zapewne oczekiwała odpowiedniego momentu do ukazania kłów i taki moment znalazła. Chłopi okrzykami nienawiści wydobyli z siebie naturalną reakcją obronną na zło, skrywaną przed światem przez wiele lat.
Lina twarda jak drewno wyginała sołtysowi nadgarstki. Klęczał bez żadnej nadziei na ratunek. Usta mu zadygotały, kiedy widły przesunęły się ku niemu, a w płazach kos dostrzegł swoje przygnębiające spojrzenie. Młody urzędnik stał bezradnie i obserwował tłum. Nie miał odwagi zaprotestować. Chciał mieć święty spokój, a wtrącanie się do spraw obcej mu wsi mogło okazać się przykre w konsekwencjach, bo jeszcze wezmą i uznają go za winnego, potraktują jak następną ofiarę, za samo spotkanie z diabłem.
– Coś pecha do naszej wsi sołtysy mają! – przemówił Stach, czym tylko rozbawił gromadę. – Poprzedni utonął, a ten zawiśnie!
« 1 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.