Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 5 6 7 8 9 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

– Który tam po nocy lezie jak stary dziad? – zapytał nagle mężczyzna na pieńku, nie odrywając wzroku z beczkowatego naczynia.
Chłopak z trudem przełknął ślinę. Wychylać się z zarośli nie miał odwagi.
– Który? – powtórzył gospodarz i zaśmiał się poważnie. – Sołtys przecież zabronił tu chodzić. Powiedział, że kto tu przyjdzie, ten zginie. No co tam? Język ucięło, czy jak? Bać się starego Antka? Ech ludzie, ludzie…
Grozy w tych słowach nie było, raczej żartobliwy ton. Chłopak uznał, że ma do czynienia z dziwakiem chętnym do nocnych przyśpiewek. Postanowił odpowiedzieć.
– To ja. To tylko ja – ciągle tkwił w zaroślach, potęgując w sobie odwagę.
– Kto? – podniósł ton. – Po głosie nie poznaję.
– Grzegorz – wypowiedział imię, które mu ślina na język przyniosła. We wsi mieszkał człowiek o tym imieniu. Być może stary da się nabrać?
– Jaki Grzegorz? Nie znam żadnego Grzegorza – rechotał pod nosem, siedział spokojnie, klepnął otwartą dłonią o kolano.
– No ze wsi. Drogę pomyliłem. Nic tu po mnie.
– Wyłaź stamtąd – stary warknął przeraźliwie chłodno. Trwożna tonacja mogłaby samą dźwięcznością drzewa uśmiercać. – Wiem, kim jesteś. Przypłynąłeś z tym ruskim durniem, który przylazł tu wczoraj – zaśmiał się ochryple i dosypał do kotła. – Chłopi nie mają ochoty tu przyłazić, tacy durni nie są.
Spod tułowia chłopaka uciekał grunt, jakby się ruszał, gdzieś mknął, tracił wrodzoną stałość. Krzak zaszumiał i rozchylił się. W jednej chwili nieruchoma z przeznaczenia natura ożyła. Wystawiła urzędnika na pokaz.
– To moja ziemia – oznajmił z dumą starzec. – Nie masz prawa tu przebywać.
Olborski w niedostrzegalnej panice poszukiwał odpowiednich słów, ale jedyne co przyszło mu do głowy to ucieczka. Uciec nie mógł. Wprawdzie zdołał wstać, lecz ciało miał cięższe od kowalskiego młota, z trudem utrzymywał równowagę.
– Dlaczego nie mogę się ruszyć? Kim ty jesteś? – za dużo słów na raz z przeszło mu przez gardło z trudem.
– Kim? – znów złośliwy śmiech. – Antek jestem, głupi urzędniku.
Olborski myślał, przerażony, niepewny najbliższej przyszłości. Zwojami mózgowymi płynęły podpowiedzi co do możliwych zachowań, ale mrowie myśli prowadziło donikąd. Trząsł się i głęboko oddychał.
– Zachowujesz się jak stara baba – Antek wstał z pieńka i postawił kilka równych kroków przed siebie. Założył ręce do tyłu i z uwagą obserwował urzędnika.
Był niewysoki, w kubraku niestarannie uszytym, a siwe gacie co chwilę zjeżdżały z tyłka. Poważne rysy twarzy i skwaszona mina nie wyrażały sympatii wobec gościa. Podszedł do ściany chałupy, wyciągnął zapaloną pochodnię. Poświecił przed siebie. Usta urzędnika drgały z przerażenia, kiedy zbliżył ogień.
– He… – strzyknął mu ślinę pod nogi. – Baba! Trzęsiesz się jak baba!
– Jak mam się nie trząść? – zaprotestował. – Nie mogę się ruszyć.
– A po coś tu lazł? To moja ziemia – umknął z oczu chłopaka, stanął za jego plecami i tam pozostał.
Niepewność narastała. W każdej chwili urzędnik mógł paść rażony czymś długim i ostrym. Najpewniej wykrwawiłby się na śmierć.
Antek wyszedł niespodziewanie, właściwie to tylko postał chwilę za plecami Olborskiego i wrócił pod pieniek. Wbił trzon pochodni w ziemię i zaczął myśleć. Chłopak odetchnął, poukładał w myślach całe zajście, przypomniał sobie, że stary mówił coś o nocnej wizycie Kostarina. Wyrzucił natychmiast swoje oburzenie i żądał wyjaśnień.
– Więc tak się nazywał ten Rusak? Lazł niepotrzebnie, wsadzał nos w nieswoje sprawy – odpowiedział tajemniczo Antek. Wcisnął lewą dłoń do kieszonki kubraka, skąd wyjął garść proszku i wsypał do bulgoczącej kipieli. Zamieszał ostrożnie drewnianą łyżką. – Nic mu nie zrobiłem. Ukazałem tylko prawdę. Potem zaciągnąłem pod wieś. Tylko tyle.
Spłoszone uczucia podpowiadały najgorsze myśli. Stary ględził o jakiejś prawdzie, wyglądał na wariata i tak się zachowywał. Pewnie wlał Kostarinowi do gardła trochę tego świństwa z kotła. Od tego zachorował. To najrozsądniejsze wytłumaczenie, ale tak naprawdę na tej wyspie nic by go nie zdziwiło, nie po tym, co zdążył zobaczyć.
– Bredzisz – powiedział szyderczo urzędnik. – Jesteś zwykłym wariatem. Wiem, dlaczego tu jesteś.
– Doprawdy? – siedzący nie przejawiał poruszenia burkliwymi słowami, przyjął je spokojnie.
– Tak! Dla takich jak ty nie ma miejsca w normalnym świecie. Od razu trafiłbyś do szpitala. Doskonale o tym wiesz, dlatego mieszkasz na moczarach. Nikt cię tu nie znajdzie – poczuł się pewnie, kiedy wygarnął staremu. Odczuł dumę, bo się postawił, choć nie mógł drgnąć. Antek mógłby go zatłuc na miejscu, mimo to, nie miał nic do stracenia, jak pogodzona z losem ofiara.
– Ciekawe rzeczy opowiadasz – stonowany głos zabrzmiał ponuro. – Ale nie masz racji, urzędniku. Wprawdzie mieszkam tu, na bagnach, z dala od innych… Co ja ci będę tłumaczył, skoro i tak za chwilę umrzesz.
Chłopak najchętniej gdzieś by się schował i nie pokazywał. Zaczął żałować wcześniejszych słów, bo te mogły sprowokować starego. Przypomniał sobie o Kostarinie i jego dziwnej przypadłości, nie chciał skończyć w ten sam sposób.
– Zaraz, jak to umrę? Nie wyglądasz na mordercę – ironiczny śmiech zmieszał się z dawką goryczy.
– Sołtys powiedział mi o wszystkim, zawsze mówi i informuje, bo ma ze mną pewien układ, o którym lepiej żebyś nie wiedział. Urzędnicy zawsze odpływali w spokoju, nie włóczyli się nocą po lesie i nie zadawali zbędnych pytań. Załatwiali sprawy i tyle. I kto na tym ucierpiał? Nikt. Tym bardziej, że urząd odzyskiwał zaległe podatki. A tak, proszę. Zjawił się Ruski, namieszał i trzeba za to zapłacić. Wprawdzie Jędrek miał cię załatwić, ale nie widzę problemu, żebym to ja tego nie zrobił. No co tam, co tak struchlałeś? – podźwignął się z pieńka i zaczął się za czymś rozglądać.
Chłopak nie stracił przytomności, a powinien, bo zbladł jak nigdy. Ale dziwna wola życia odezwała się w duszy i namawiała go do przetrwania. Antek zajrzał za pieniek, na chwilę wskoczył do sieni, a potem bezradnie klepnął dłońmi o uda.
– A niech to – wycedził zdegustowany. – Gdzieś zapodziałem siekierę.
– Poczekaj, nie wiem co tu się dzieje, ale obiecuję, że nikt nie dowie się o tobie, o układzie, czymkolwiek on jest. Przysięgam, nikomu nie powiem – gorący pot oblewał kilkoma strumykami plecy. Koszula, ciasno zapięta pod szyją, paliła. Frak ciążył niczym metalowa skorupa.
– He, he… Może i ja ci wierzę – zarechotał szyderczo. – Ale kto uwierzy, że ten Ruski jest na coś chory?
Chłopak zdziwił się i zmarszczył brwi, stary od razu to zauważył.
– Bo widzisz – ciągnął dalej. – Sołtys nie jest głupi, gdyby powiedział, co naprawdę mu się przytrafiło, a ta wieść odpłynęła za bagna, mielibyśmy tutaj tłum urzędników i ciekawskich maniaków. W takim stanie nie możesz go zabrać, bo specjaliści natychmiast poznają się na rzeczy i będą dociekać. A to akurat dla mnie nie jest na rękę. Pozostajesz ty. Sam nie możesz wrócić, bo zaczną cię wypytywać, co stało się z inspektorem. Jak widzisz, nie mam wyboru, muszę cię zabić.
– Ale zaraz, zaraz – zaprotestował chłopak. – Coś wymyślę, nikomu nie powiem, przysięgam. Powiem, że inspektor utonął w bagnie. Tak, tak właśnie powiem, nikt tu nie przypłynie, obiecuję.
Antek chwycił się za boki jak do tańca i pokręcił głową z niedowierzania. Cmoknął i rzekł:
– No, może i ja ci wierzę, ale powiedz – postawił kilka drobnych kroczków. – Po co miałbym ryzykować? Po co? Lepiej mi podpowiedz, jak mam cię zabić, nie chcę byś darł gardło i mieszkańców pobudził. Może utopić, co?
Chłopak szukał rozsądnego wyjaśnienia, konkretnego argumentu, mocnego i dającego nadzieję.
– Jeśli mnie zabijesz, dowiedzą się o naszym zaginięciu. Wyślą kogoś innego, już oni znajdą tę wyspę, oj znajdą.
Antoś zastygł w zadumie z podziwu dla tego wywodu, ale tylko na chwilę i zarechotał.
– Łatwiej będzie przepędzić nieświadomych niczego inspektorów niż ryzykować, że się wygadasz albo naślesz tu swoich koleżków. Wy do wszystkiego jesteście zdolni.
Olborski zrezygnowany wypuścił powietrze. Myślał o śmierci, bólu i moczu, który wąziutką strużką ściekał mu lewą nogawką.
– Zanim to zrobisz, powiedz chociaż, kim jesteś? Nie wierzę w czary, ale to, co zobaczyłem, wprawia mnie w zdumienie. Na pewno to wszystko z twoją osobą ma związek – być może pochlebstwami coś wskóra?
– Sprytnie, urzędniku – zatarł ręce. – Ale od razu ci powiem, nie trudź się, bo to jak grochem o ścianę. Zginiesz i tak. A jeśli chcesz ujrzeć moje prawdziwe oblicze, to cóż, niech ci będzie.
« 1 5 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.