Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiatkowski
‹Porynówka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiatkowski
TytułPorynówka
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiatkowski, rocznik 1982. Zamieszkały w Czarnej Białostockiej. Ukończyłem studia historii, wkrótce polonistyki na Uniwersytecie w Białymstoku, obecnie jestem na podyplomowych studiach menedżerskich. Debiutowałem opowiadaniem „Ochrana” w zbiorze „Śmierć na dobry początek”. Wielbiciel historii i fantastyki, w swojej twórczości niemal zawsze wykorzystuję te dwa elementy. Obecnie piszę powieść nowelową „Anioł Śmierci”, która jest częścią stworzonego przeze mnie cyklu apokaliptycznej-fantastyki.
Do napisania Porynówki zainspirował mnie serial „Lost”.
Gatunekfantasy, groza / horror

Porynówka

« 1 6 7 8 9 10 »

Adam Wiatkowski

Porynówka

Ilustracja: <a href='mailto:a_wawrzaszek@wp.pl'>Artur Wawrzaszek</a>
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Antek zastygł w skupieniu, zasłonił twarz dłońmi i lekko się pochylił. Gdzieś nad nim świsnęło powietrze, schłodziło młodą twarz urzędnika, poruszyło liśćmi. Źdźbła trawki uniosły się i opadły, woda bagien zawrzała. Potem odgłosy ustały, wiatr odleciał, nastał spokój.
Tylko Antek już nie był Antkiem, lecz wysokim mężczyzną, też starym, o zapadłych powiekach, szlachetnych rysach twarzy. W chłodnym skupieniu obserwował chłopaka. Nie był już zwariowanym staruszkiem z ochotą do śpiewu i żartu. W jego oczach było coś niezwykłego, płynęła z nich jakaś smutna tajemnica. Dopiero po chwili urzędnik dostrzegł siedemnastowieczny kontusz i długie, srebrne, sięgając za ramiona włosy.
– Matko przenajświętsza – pisnął cichutko przybysz. – Kim ty jesteś, na Boga?
– Nazywam się Pronobis, jestem diabłem – odpowiedział ten drugi natychmiast.
Chłopak próbował dostrzec rogi, w końcu to atrybut diabła. Pronobis natychmiast zauważył krzątające się tu i tam spojrzenie.
– Nie trudź się, rogów nie mam, przynajmniej przez kilka dni, zanim odrosną. Piłuję je co jakiś czas, a powstały z nich proszek wrzucam do kotła. Zaważyłem, że jest z tego doskonała mikstura lecznicza – na wysokości oczu poruszył palcami, zamiast pazurów miał dobrze oszlifowane paznokcie.
Młodzieniec z trudem przyjmował do widomości widok przed oczyma. Diabeł bez rogów, tajemnicze siły, mikstury. Nie mieściło to się w jego światopoglądzie. Z drugiej strony odczul ulgę. Ulgę przed śmiercią, bo skoro diabeł istnieje, to i Bóg musi. O ile to wszystko jest prawdą, a nie jakimś koszmarem czy mistyfikacją.
– Nie wierzę – zaprzeczył chłopak. – Nie wierzę. To jakaś bzdura. Wypuść mnie stąd – rozpłakał się jak małe dziecko, płakał jak nigdy wcześniej, bo do takich łez nie było okazji.
Ni stąd, ni zowąd zaszeleściło poszycie odległych krzaków, a w nich zamajaczyła wysoka postać i pomknęła w las. Urzędnik dobrze wiedział, że to pognał przestraszony Kazimierz.
– A niech mnie! – syknął wściekle Pronobis. – Kto tam był? Nie zauważyłem go!
Nie czekał na odpowiedź Olborskiego, tylko jak wiatr przemknął mu nad głową, błyskawicznie, prawie niedostrzegalnie. Zaszeleściło niewidoczne poszycie drzew, spłynęły brzmienia cichutkich tupotów na gałęziach. Łoskoty cichły, cichły, szeptały coraz wątlej, aż zgasły.
Urzędnik przypuszczał, że diabeł załatwi Kazimierza i zaraz wróci rozprawić się z nim. O dziwo, odzyskał władzę w nogach, potrafił postawić jeden krok, potem drugi, trzeci, z taką dziecięcą radością, jakby właśnie nauczył się chodzić. Zamierzał uciec jak najprędzej, prosto w las, z dala od diabła i przeklętej Porynówki. Odnajdzie łódź i odpłynie, na pewno zdąży. Wyrwał z ziemi pochodnię z bladziutkim już płomykiem i pognał w knieje.
Biegł na oślep co tchu, nasłuchując uważnie kroków, szelestu liści i niebezpieczeństwa. Z trudem przebierał nogami, omijał potężne pnie, nie myśląc nawet, by spojrzeć w mapę, chociaż bezużyteczną, ale zawsze to jakiś desperacki punkt odniesienia. Biec, biec – podpowiadała mu myśl, ale z drugiej strony jeszcze natrafi na diabła. A tak, już w gąszczu jest bezpieczny. Diabeł nie wyczuł Kazimierza, dlaczego miałby jego? Tak, zatrzymał się, stał i myślał.
– A więc tu jesteś! – usłyszał głos, jakby dochodził zewsząd. Serce omal nie wylazło przez gardło, zakłuło, a potem chciało rozsadzić żebra. Może i zdążyłby się odwrócić, ale dostał czymś twardym w potylicę, usłyszał głuchy puk, zabolało, strumyk krwi wyciekł, mgiełka przed oczami zaległa, ale zaraz odleciała. Zmusił siłą woli organizm do posłuszeństwa, przetrwał kryzys i błyskawicznie obejrzał się za siebie.
Nad uchem świsnęła mu zimna stal. Chłopak padł odruchowo na brzuch, chcąc uniknąć zderzenia z pewną śmiercią. Napastnikiem trochę zachwiało, ale zaraz sprawnie się pozbierał i wymierzył kolejny cios. Urzędnik zaniemógł, siły go opuściły. Przed jego oczyma do ciosu siekierą zamierzył się stary Jędrek.
– Wszędzie cię szukałem, psie! – warknął. – Po lesie sobie hasamy, co?
Blask przygasłego ognika z leżącej na ziemi pochodni odbił się refleksem o taflę siekierki. Chłopak znieruchomiał i czekał. Widział, jak trzonek robi młyńca, a ostra krawędź szczerzy paskudny uśmieszek. W mig przemknęła mu przed oczami historia pewnego człowieka z pewnej książki, choć tytuł powieści i nazwisko bohatera gdzieś umknęło. Przypomniał sobie scenę, podczas której zabójca próbuje uśmiercić przerażonego człowieka, ale zawsze coś mu przerywało wymierzenie ciosu, jakaś gadka-szmatka czy niepotrzebne zwroty akcji. Pomyślał, że tylko w książkach dzieją się takie rzeczy, tylko tam oprawca zwleka tak długo i jakimś cudem ofiara wychodzi cało z opresji. Ale to tylko książka, rzeczywistość jest zupełnie inna. Stary Jędrek nie zamierzał na nic czekać, tylko rąbnąć małą siekierką po łbie, może raz, może kilka, aż niewyobrażalny ból przeszyje ciało, aż ustanie bicie serca.
Kiedy wziął zamach, przestrzenią wokół zawładnął niewyobrażalnie głośny krzyk. To musiał być wrzask Kazimierza. Od tego hałasu Jędrek się wzdrygnął i zapatrzył w ciemność. Ta chwila wystarczyła, by oberwał w krocze, upuścił siekierę i z piskiem przysiadł. Wyszeptał jakieś przekleństwo, obmacując mech w poszukiwaniu trzonka. Urzędnik okrzepł i zebrał powracające siły. Kopnął raz jeszcze, aż stary upadł na plecy. Chłopak przeturlał się na tlącą pochodnię. Zgasił ją, a gdy zagasła ostatnia iskierka, zapadła czerń, jakiej nigdy nie widział. Mimo bólu i ciemności wstał i pobiegł co tchu. Co chwilę wpadał na pień, żeby nie roztrzaskać głowy wystawił przed siebie ręce, jakby grał w ciuciubabkę. Nie usłyszał żadnych kroków, tylko cisza, błoga cisza. I to było najgorsze, bo w każdej chwili mogła prysnąć i znów coś napatoczy się pod nogi. W zamyśleniu natrafił na zwalony pień, zaczepił nogą, poleciał na twarz. Pokoziołkował przed siebie i wpadł do głębokiego dołu czy wykrotu. Tego rodzaju sprzymierzeniec lepszy jest niż żaden. Odszukał drżącą ręką gałęzie, warstewki mchu, zakopując się pod takim poszyciem. Choć patyczki kuły, a suche drobne igliwie wdzierało się za ubiór, poczuł ulgę. Wtedy organizm zareagował w wiadomy dla siebie sposób. Wolny od zagrożenia odebrał resztki wątłych energii. Olborski stracił przytomność, a może zasnął? Pamiętał tylko, że śnił o czerni. Czerni nie do zapamiętania.

Zaspany jeszcze kogut wskoczył na sztachetę płotu. Zwlekał z pianiem, jakby odmierzał czas i dokładnie wiedział, kiedy ogłosić pobudkę, przeganiając ostatnie podrygi nocy. Nie poderwał z łóżek żadnego z mieszkańców Porynówki. Już przed pianiem koguta wylegli z domów, a taki dryg do porannej pobudki na wyspie mógł oznaczać tylko jedno. Nieszczęście.
Olborski ocknął się nagle. Wydarzenia ostatniej nocy wolno wylegały z dna umysłu, jeszcze wstrzymywane przez resztki czarnego snu. Rozpalona od bólu potylica i odczucie zastygłej krwi przywróciły obawy. Natychmiast, odruchowo, zamknął oczy i wstrząsnął nim deszcz, bo miał wrażenie, że napastnik czyha nad jego plecami, aż ten się obudzi, a potem łomotnie siekierą, dokańczając nieudanej nocnej roboty. Nic takiego nie miało miejsca, co pozwoliło nieszczęśnikowi na głęboki wdech. Przez dywan leśnego poszycia przekopał się jak kret, leniwie i na oślep. Zaburczało w żołądku, organizm żądał ciepłego posiłku, a nie kolejnej przygody.
Wieś prześwitywała między bukami. Zamierzał otrzepać się z kłującego igliwia, pozbierać, ukraść coś do jedzenia, potem znaleźć łódkę i zostawić całą tę Porynówkę czartowi. Zapomniał o Kostarinie, martwił się teraz o własny tyłek.
Po cichu wpadł do izby. Przymknął cichutko drzwi i wyjrzał przez okno. Zadziwiająca cisza i spokój. Nie dosłyszał porannego gwaru plotkujących bab, nikt nie podążał w kierunku pola, jakby życie stąd uszło.
– Zabieramy się stąd, inspektorze – szepnął, rozsadzany szansą możliwej ucieczki. Aż zadrżał z podniecenia.
Z niedowierzaniem spojrzał na pusty siennik, zaniemówił i przysiadł. Inspektora w izbie nie było; albo gdzieś go wynieśli, albo sam wyszedł. Innej możliwości nie widział. Mógłby wprawdzie dochodzić przyczyn i zacząć rozglądać po wsi, ale nie miał na to sił i chęci. Miotały nim sprzeczne uczucia, raz strach z obawą, za chwilę odpowiedziała odwaga z powinnością. Co wybrać – szukać inspektora czy uciekać? Pomyślał o diable, wybrał ucieczkę.
Tylko chwilę cieszył się samotnością, bo podłoga na ganku skrzypnęła i ktoś wpadł do środka, hałasując przy tym niemiłosiernie; potrącił metalowe wiadro i zaklął, potem zaczął wołać do chłopaka, jakby wiedział, że on tam jest. Olborski postanowił schować się za piecem i poczekać, aż rozgorączkowany chłop odejdzie. Poczucie obowiązku i troski o inspektora znów w nim zwyciężyło, więc odpowiedział na wołania.
– Jezu przenajświętszy! – wysapał kmieć. – Już ludziom rozum odebrało. Wszędzie pana szukamy, od rana, bez skutku. Matko przenajświętsza! Ludzi będą wieszać! Za mną i to prędko!
Chłop wyleciał pierwszy, a oszołomiony chłopak za nim. Zapomniał o diable, chęć poznania przyczyny tej histerii wzięła górę. Biegł co tchu, z trudem i ociężale, głody i zły. Mógł tylko obserwować plecy kmiecia, zwinnie mknącego za wieś; oddalał się z niebywałą szybkością.
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.