Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Wojtaś
‹Szansa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Wojtaś
TytułSzansa
OpisAutor pochodzi z Lublina, z wykształcenia jest filozofem, a pisanie traktuje jako rozmowę z samym sobą (czasami ciekawą, często irytującą, ale zwykle wartą zachodu).
Gatunekrealizm magiczny

Szansa

1 2 »
– Pana wystąpienie sprawiło mi prawdziwą przyjemność. Te ich obrażone twarze… – zaśmiał się i zaklaskał w dłonie jak dziecko. – Mój Boże, ludzie przejmują się domkami z kart, zamiast zajmować się czymś naprawdę ważnym. Miał pan absolutną rację, większość po prostu bawi się nadal w Indian. Zamienili strzelby z patyków na notesy naukowców i sztalugi artystów. Duże dzieci, które nigdy nie dorosną. I jak tu mówić z nimi o czymkolwiek istotnym?

Tomasz Wojtaś

Szansa

– Pana wystąpienie sprawiło mi prawdziwą przyjemność. Te ich obrażone twarze… – zaśmiał się i zaklaskał w dłonie jak dziecko. – Mój Boże, ludzie przejmują się domkami z kart, zamiast zajmować się czymś naprawdę ważnym. Miał pan absolutną rację, większość po prostu bawi się nadal w Indian. Zamienili strzelby z patyków na notesy naukowców i sztalugi artystów. Duże dzieci, które nigdy nie dorosną. I jak tu mówić z nimi o czymkolwiek istotnym?

Tomasz Wojtaś
‹Szansa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Wojtaś
TytułSzansa
OpisAutor pochodzi z Lublina, z wykształcenia jest filozofem, a pisanie traktuje jako rozmowę z samym sobą (czasami ciekawą, często irytującą, ale zwykle wartą zachodu).
Gatunekrealizm magiczny
Spoglądając przez okno pociągu, zastanawiałem się, czy moja praca ma sens. Jechałem na konferencję naukową, nie widząc go ani w niej, ani w referacie, który miałem wygłosić. Najprościej mówiąc, przeżywałem kryzys wiary w humanistykę, którą się zajmowałem; chociaż tak naprawdę miałem kryzys wiary we wszystko.
Dojechałem do Krakowa. Przez chwilę kręciłem się po dworcu, jakby w nadziei, że nogi podejmą za mnie decyzję i wrócę najbliższym pociągiem do domu; wsiadłem jednak do taksówki i pojechałem na miejsce konferencji. Wszystko odbyło się jak za sprawą nieodłącznego scenariusza – jazda taksówką po mieście, narastające mdłości (czyżby stres?), wejście w ostatniej chwili na aulę, w której odbywały się obrady, i zajęcie miejsca pod obstrzałem ciekawskich spojrzeń. Tak zwykle wyglądają moje konferencyjne wypady: mieszanka chaosu, braku przekonania i zniechęcenia. Jednak tym razem pojawił się nowy element – padał rzęsisty deszcz, a jako że nie wziąłem parasola, siedziałem teraz zziębnięty i mokry, spoglądając na rosnącą u stóp kałużę.
Rzuciłem okiem na obecnych. Większość była w okolicach sześćdziesiątki i po habilitacji; młodzi stanowili zdecydowaną mniejszość. Konferencja trwała już kilkanaście minut (nie chciało mi się nawet spojrzeć na zegarek, żeby sprawdzić, ile się spóźniłem), bo toczyła się dyskusja, z której – jak mogłem przypuszczać – absolutnie nic nie wynikało. Konie w kieracie, które nigdy nie widziały prawdziwego świata – przemknęło mi przez myśl.
W przerwie na kawę wczułem się w konferencyjną atmosferę. Wdałem się w całkiem przyjemną pogawędkę o niczym, wymieniłem wizytówkami i bibliograficznymi ciekawostkami. W sumie poznałem ciekawych ludzi, więc nie było tak źle. Jednak nie mogłem pozbyć się natrętnego wrażenia, które zwykle dopada mnie na konferencjach, że to wszystko prowadzi donikąd; ot, przelewanie z pustego w próżne za pieniądze podatników.
W czasie drugiej części obrad przykuło moją uwagę pewne wystąpienie. Referent przywodził na myśl generała na emeryturze bądź lokaja z przedwojennych filmów – stateczny sześćdziesięciolatek, wyróżniający się pedantycznością ubioru i wysławiania się. Zwrócił moją uwagę, bo mówił o tym, co i mnie dręczyło, a czynił to, używając inteligentnych ironii i aluzji. Słuchając go, miałem niezłą frajdę, bo jak spostrzegłem, połowa obecnych nie rozumiała przesłania, a druga – której się to udało – zdawała się być obrażona.
Kiedy zakończył się pierwszy dzień obrad i wszyscy ruszyli na kolację, miałem zamiar zamienić z referentem parę słów. Zastałem go jednak pochylonego nad siedzącym w wózku inwalidzkim starszym mężczyzną, z którym rozmawiał z ożywieniem na jakiś temat. Nie chcąc przeszkadzać, obróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę jadalni. Prócz głodu czułem ochotę na kieliszek dobrego wina. A na rozmowę, jak miałem nadzieję, znajdzie się jeszcze okazja.
• • •
Drugiego dnia znowu bym się spóźnił. Nie nastawiłem pobudki w telefonie, bo nie przypuszczałem, że przegadam ze współlokatorem z hotelowego pokoju pół nocy, zastanawiając się, czy Deckard z „Blade Runnera” jest replikantem.
Kiedy wpadłem zdyszany na aulę, spotkała mnie niespodzianka. Osoby, które miały wygłaszać referaty przede mną, nie dojechały, i musiałem z biegu wchodzić na mównicę. Prawdę powiedziawszy, nawet mnie to ucieszyło, bo im dłużej czekam na wystąpienie, tym większą mam zwykle przed nim tremę.
Wszedłem na podwyższenie, rozłożyłem przed sobą notatki, wziąłem głęboki oddech i zakląłem w duchu. Jak zwykle odczułem sztuczność sytuacji, spotęgowaną świadomością, że tak naprawdę nikt nie będzie słuchał wystąpienia, a pytania będą zadawane nie z ciekawości, lecz po to, by uczynić zadość konferencyjnej ceremonii. Poczułem się tak samo głupio, jakbym mówił do ściany lub lustra.
Po paru minutach odgrywania roli modelowego referenta (czułem się jak marionetka w teatrze lalek, którą oglądają rozkapryszone dzieci) zmiąłem notatki i zrobiłem dłuższą pauzę. Omiotłem wzrokiem zebranych i westchnąłem. Miałem ochotę skończyć i zejść z mównicy, ale coś mnie przy niej trzymało. Przekora, zmęczenie, a może kaprys? Wziąłem głęboki oddech i próbując nikogo nie obrazić, zacząłem mówić o tym, co mnie dręczyło (brak wiary w akademicką humanistykę).
Kiedy skończyłem, pewien profesor wstał z wrażenia, ale dostrzegając, że schodzę z mównicy, usiadł z powrotem. Nie chciało mi się z nikim gadać. Nie było sensu. Wyszedłem z auli w dziwnym stanie. Tak jakbym podświadomie podjął jakąś ważną decyzję. Byłem spokojny i opanowany, ale gdzieś w głębi duszy czułem, że drżę i boję się czegoś. Usiadłem na schodach i zamknąłem oczy.
– Przepraszam… – usłyszałem po chwili i spostrzegłem stojącego nade mną mężczyznę, którego referat zwrócił moją uwagę. – Chyba się nie znamy. Nazywam się Michał Korbet – podał mi dłoń i uśmiechnął się. – Muszę panu pogratulować. Celne i odważne wystąpienie. Szkoda tylko, że tak rzadko ktoś jest na tyle inteligentny i rozsądny, żeby… Ale nie o tym chciałem… Pana wystąpienie bardzo poruszyło hrabiego Starnickiego. Myślę, że zwrócił pan na niego uwagę, bo porusza się na wózku inwalidzkim. Czy przyjmie pan od hrabiego zaproszenie na obiad?
Zatkało mnie. Wydukałem coś, co w moim przekonaniu miało być podziękowaniem, i zostałem z wizytówką w ręku. Hrabia? Jeszcze nigdy nie jadłem obiadu z hrabią.
• • •
Pod umówionym adresem pojawiłem się punktualnie o trzynastej. Stanąłem przed ogrodzeniem, za którym majaczył stary, spowity bluszczem jednopiętrowy dom, zastanawiając się, czego może oczekiwać ode mnie hrabia.
– Przepraszam… – usłyszałem nagle za plecami. Odwróciłem się i ujrzałem policjanta. – Czy pan tu mieszka? – zapytał z wahaniem.
– A dlaczego pan pyta?
– Bo widzi pan… – policjant się zaczerwienił. – Wiem, że to dziwnie zabrzmi, bo jestem dzielnicowym, ale nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na ten dom. Tak jakby wcześniej go tu nie było.
– Nie, nie mieszkam tu. To dom hrabiego Starnickiego – powiedziałem, pokazując bezwiednie wizytówkę podarowaną przez Korbeta. Policjant spojrzał na nią, podziękował i ruszył przed siebie.
Ta absurdalna sytuacja wytrąciła mnie nieco z równowagi, ale nie namyślając się długo, zbliżyłem się do furtki i nacisnąłem przycisk domofonu. Po chwili usłyszałem:
– Proszę wejść. Furtka jest otwarta.
Wszedłem na teren posesji i ruszyłem w stronę domu. W progu pojawił się Korbet i zaprosił mnie gestem do środka.
– Hrabia Starnicki pana oczekuje.
W jego zachowaniu zauważyłem pewną zmianę. Wydawał się oficjalny. Zaprowadził mnie korytarzem do salonu i poprosił, żebym usiadł na sofie. W międzyczasie nie zamieniliśmy ani jednego słowa. Zachowywał się tak, jakby był kimś mało ważnym, lokajem lub sługą.
Kiedy zostałem sam, rozejrzałem się po wnętrzu i poczułem jak w XIX-wiecznej powieści. Salon wyglądał jak wyjęty z wyobraźni przeciętnego czytelnika romansów – pełen starych, stylowych mebli, obrazów i zabytkowej broni wiszącej na ścianach. Jak na mój gust, było w tym coś z kiczu, ale nie mnie osądzać gusta arystokracji.
Kiedy zacząłem się już nudzić, w drzwiach pojawił się pchany przez Korbeta wózek inwalidzki, na którym ujrzałem mocno posuniętego w latach mężczyznę. Był to bez wątpienia hrabia Starnicki.
– Serdecznie pana witam! – rzucił wesoło, unosząc dłonie w przyjaznym geście. Pierwszą myślą, gdy go ujrzałem, była ta, że hrabia nie dożyje następnej wiosny. Był naprawdę bardzo stary. Świadczyło o tym nie tylko jego zasuszone oblicze i plamy wątrobowe na rękach, ale również powolne i drżące ruchy, a nade wszystko spojrzenie zmęczonego człowieka, który wiele przeżył i wie, że może w każdej chwili umrzeć. I który znajduje w tej wiedzy pocieszenie.
– Niech pan siada – rzekł z uśmiechem, kiedy wstałem z sofy i dygnąłem na powitanie niczym uczniak. – Szkoda marnować sił dla takiego starca jak ja… Michale, podaj nam aperitif – zwrócił się do Korbeta. Potem wstał chwiejnie i podał mi dłoń: – Miło mi, Ignacy Starnicki.
Po czym usiadł obok na sofie.
– Pana wystąpienie sprawiło mi prawdziwą przyjemność. Te ich obrażone twarze… – zaśmiał się i zaklaskał w dłonie jak dziecko. – Mój Boże, ludzie przejmują się domkami z kart, zamiast zajmować się czymś naprawdę ważnym. Miał pan absolutną rację, większość po prostu bawi się nadal w Indian. Zamienili strzelby z patyków na notesy naukowców i sztalugi artystów. Duże dzieci, które nigdy nie dorosną. I jak tu mówić z nimi o czymkolwiek istotnym?
1 2 »

Komentarze

01 XII 2009   22:02:33

Ciekawy tekst - mało dynamiczny, pełen niedopowiedzeń, ale intrygujący. Nasuwa mi się kilka możliwych interpretacji tego, co spotkało bohatera, a to, jak sądzę, dobrze świadczy o opowiadaniu :)

08 I 2010   14:33:18

Zgadzam się, że tekst daje pole do wielorakich interpretacji. Dla mnie jednak zbyt rozmyty, za mało wyrazisty. Poza tym sztuczki typu jest a za chwilę nie ma zbyt wyeksploatowane. Ile lat ma główny bohater? Podejrzewam, że jest w wieku większości referentów, około 60, ale nie dopatrzyłam się tej informacji. Głównym plusem jest atmosfera, specyficzny klimat.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Viral-Karma
— Tomasz Wojtaś

Nigdy nie budź śpiących słów
— Tomasz Wojtaś

Dom marzeń
— Tomasz Wojtaś

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.