Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 13 14 15 16 17 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

– Jesień, mój książę? Jak to: jesień? – Fulko miał minę piechura dotkniętego bolesnym owrzodzeniem stóp po dwustumilowym marszu. – Pierdolę to! – wydarł się na księcia – Ja się nie zgadzam. Staje mi tylko raz w roku, w wiosenne zrównanie dnia z nocą, a to miało być jutro. Proszę, odkręć to, książę. Chcę znowu wiosnę. Nie będę czekał kolejne pół roku.
Ryszard ze smutkiem pokręcił głową. Znana mu była niecodzienna przypadłość Fulka.
– Niestety, dzielny rycerzu, nie potrafię ci pomóc. Ale nie załamuj się, pół roku szybko minie, a na następną równonoc dostaniesz ode mnie parę dni wolnych, żebyś mógł się przygotować przed i odpocząć po. No już, żadnego burczenia pod nosem. Wracaj do swoich.

Biedny Fulko opuścił namiot żałośnie pochlipując. Ryszard dał znak swej Radzie; wstali i wyszli na zewnątrz. Rycerze już czekali.
– Słuchajcie mnie teraz uważnie, kmioty – rzekł książę do zgromadzonych – Co z wami? Parę drobnych niedogodności, a już głupiejecie! Czy tak postępują sławni bohaterowie literaccy?
Z tłumu dobiegło Radę gniewne buczenie dezaprobaty. Przegina – pomyślał Tristan – Jeszcze chwila, parę takich zdań, i będziemy musieli wybierać nowego przywódcę wyprawy.
– Spodziewaliście się może, że wszystko pójdzie gładko, jak kiedyś, gdy wasze czyny tworzyły Historię? – pytał Ryszard – Otóż nie. Nie będzie już Historii przez duże H. Śnięty Graal sprowadzony z odległej przyszłości przez maniakalnego czarodzieja Merlina rozpieprzy wszystko, co znaliście i do czego zdążyliście się przyzwyczaić. To właśnie Graal tak namieszał, że nie wiemy, gdzie jesteśmy. Ale on nie musi nic robić, wystarczy, że tu jest. Zmiany nadejdą same, prędzej, czy później. Myślicie, że powodem tej wyprawy jest jakaś głupia profanacja kawałka mebla należącego do dwunastu półgłówków?
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Uczynna gwardia książęca w porę powstrzymała Sir Lancelota du Lac przed Ryszardobójstwem.
– Mam głęboko w dupie pretensje Artura – niewzruszenie kontynuował władca – i fochy jego urażonego rycerzyka. Bo jeśli nic nie zrobimy, nikt nie będzie pamiętał nie tylko Camelotu i jego rycerzy, ale i was, bohaterowie wszelkich krain i czasów! Nie będzie Historii, nie będzie epok, wielkich wydarzeń, wielkich rzezi z grozą wspominanych przez stulecia, nie będzie nic! Zostanie tylko brzydki jak krowia kupa Graal, nakręcany przez psychopatę Merlina i głupawa rzeczywistość postmodernistyczna we wszystkich pieprzonych aspektach. I tylko my możemy się temu przeciwstawić! Tylko my możemy zapakować Graala w karton, szczelnie zakleić i posłać z powrotem w jego śmierdzące czasy! Tylko my możemy dorwać Merlina i pałą wybić mu z głowy igraszki z dziejami! Czy pójdziecie za mną?
Reakcja słuchaczy raczej nie przypominała entuzjastycznej aprobaty. Ale książę odniósł wrażenie, że chyba się zgodzili.

Opuszczając zgromadzenie Ryszard nakazał adiutantowi przyprowadzić do namiotu Braciszka Tucka.
– Jakie jest twoje zdanie, mnichu? – zapytał go – Jesteś jedynym wykształconym człowiekiem w Drużynie, który być może mógłby wyjaśnić, co właściwie się stało.
– A profesor?
– Siedzi w kącie i opłakuje swój przenośny odtwarzacz DVD, który przestał działać. Krzyczy, że nie będzie mógł oglądać ulubionych pornoli, i że się zabije. Rozumiem go, bez kablówki umrę tu z nudów. Do rzeczy. Czy to naprawdę prawdziwe średniowiecze?
– Takie, jakie opisują w dwudziestowiecznych podręcznikach? Nie, nie sądzę, książę. Merlin, bo zgadzam się, że to jego dzieło, nie dąży do normalizacji. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, że chce jak najbardziej oddalić świat od pierwotnej ścieżki rzeczywistości. Możemy więc wyzbyć się obaw o zgrzebności, prymitywizmie, wielkich, nieprzebytych puszczach, nielicznych drogach, małych forteczkach zagubionych tu i ówdzie oraz skromnych, łatwych do pokonania książęcych drużynach. Czuję, że raczej będzie przeważał mit. Czeka na nas świat legend, smoków, potworów, czarnej i białej magii, niebotycznych zamków i mrowia bohaterów. Zaginione ludy? Obcy bogowie? Czarowne krainy? Czemu nie. Ale żeby to miały być legendy w czystej formie, w to nie wierzę. Nasz drogi Merlin to psychopata z totalnym bajzlem w głowie, więc już niebawem znów ujrzymy wokół nas anachronizmy, nasze komputery zaczną działać, a nad głowami pojawią się samoloty. Sądzę, mój książę, że wkrótce odzyskasz swoją kablówkę.
– Myśl o kablówce wlewa otuchę w moje serce, jednak perspektywa nieznanych i nieoczekiwanych zagrożeń budzi moją obawę! – książę mimowolnie wpadł w patos – Mimo to dziękuję ci z całego serca, pustelniku. Twe rozumowanie wydaje się słuszne.

W tym miejscu przytaczamy rozmowę zarejestrowaną przez ukryty magnetofon, umieszczony w hotelowym pokoju przez agentów czasowych polujących na nielegalnego tempodealera.
[…]
– …denerwuje mnie już ten DOOM, a to przez kompletny brak realizmu – [niezidentyfikowany rozmówca dealera, prawdopodobnie średniowieczny rycerz wysokiego rodu] – W prawdziwym świecie jak przypieprzę porządnym toporem we wrota, to rozpadają się w kawałki, a w DOOM-ie wywalam w ścianę cały magazynek i nic, najmniejszej rysy. Może następnym razem przyniesiesz coś nowego, bardziej realistycznego, jakąś grę z dwudziestego pierwszego wieku, no wiesz, DVD, Pentium V, 128 bitów, AGP razy szesnaście, itd.?
– Che, che, che – roześmiał się dealer przez bezdźwięczne „ch”, po czym dodał, już dźwięcznie – Ha, ha, ha. Żartujesz sobie.
– Jestem śmiertelnie poważny – odparł rycerz. Coś metalicznie brzęknęło, prawdopodobnie miecz wysuwany z pochwy.
– Hej, daj spokój! Nic nie wiesz? Cały numer polega na tym, że nie będzie dwudziestego pierwszego wieku; nie jest przewidziany w tym wariancie rzeczywistości! Po DOOM-ie powstały jeszcze dwie, może trzy rozpierdalanki, fakt, z o niebo lepszą grafiką, ale prawdziwy skok jakościowy nie nastąpił nigdy! Dziury w ścianach po pociskach, owszem, lecz jakoś mało w nich realizmu. Nie zdążyli zaimplementować obsługi trójwymiarowych tekstur, posypały się plany standaryzacji rozszerzeń instrukcji multimedialnych… zresztą, po co ja to mówię, i tak nie zrozumiesz. A potem nastąpiło wielkie bum! To wina jakiegoś gościa, który przez przypadek zaplątał się w twoich czasach. Ale dość o tym, interesy czekają. Bierzesz ten Myth? Naprawdę niezłe, mówię ci, a muzyka taka, że włosy na jajcach staną ci dęba. I nie ma tej pieprzonej ekonomii, więc nie wystarczy zgromadzić megaarmii i rozgnieść przeciwnika – albo dobrze pogłówkujesz, albo idziesz do piachu. Jeśli ci się spodoba, załatwię ci następnym razem drugą część, jest podobno jeszcze lepsza. No to jak, bierzesz? […]
Tu kończy się nagranie.

Jak głosi rozpowszechniana różnymi kanałami plotka, tajemniczym rycerzem był sam Ryszard Lwie Serce, który po rozmowie z przemytnikiem stwierdził, iż zmieni historię, aby mógł zaistnieć dwudziesty pierwszy wiek, bo chciał wypróbować jakąś naprawdę realistyczną grę. My oczywiście uważamy, że to ohydna potwarz i straszliwe łgarstwo, gdyż tak sławny i renomowany władca jak Ryszard nie mógł kierować się równie niskimi i banalnymi pobudkami, podejmując świętą misję poszukiwania Graala.
Choć niektórzy sądzą inaczej.

Najpilniejszą rzeczą do zrobienia stało się zapewnienie Drużynie prowiantu. A nie było rzeczą łatwą wyżywić pięciuset rycerzy przyzwyczajonych do nieustannego napychania kołduna, wbrew temu, co się niektórym pisarzom fantasy wydaje.
Po pierwsze, w najbliższej okolicy prawie nie było chłopskich zagród, które można byłoby złupić.
Po drugie, nieliczne gospodarstwa, które znaleziono, były tak biedne, że nie było czego łupić.
Po trzecie, jak na legendarne średniowiecze przystało, lasy i pola obfitowały niemal wyłącznie w zwierzęta legendarne, których przydatność do spożycia była mocno wątpliwa.
I po czwarte, typowe zwierzęta jadalne okazały się zbyt szybkie jak na niewprawnych, spasłych, głośno chrzęszczących ciężkimi zbrojami myśliwych, pozbawionych nowoczesnego sprzętu.
Wobec powyższych okoliczności książę Ryszard rozkazał strzelać absolutnie do wszystkiego, co przebiera łapami albo macha skrzydłami, bez zważania na ekologię czy zdrowy rozsądek. Do stwierdzenia ewentualnej jadalności lub też toksyczności upolowanego mięsa wybrał ochotników spośród Drużyny. Na korzyść księcia należy przyznać, że w wyborze nie kierował się osobistymi sympatiami czy antypatiami. Po prostu brał, jak leci.

Dziesięć pogrzebów później Drużyna miała już nieźle obstukany jadłospis. Manticora była dobra, ale trzeba ją było trzykrotnie gotować, za każdym razem starannie zlewając wodę. Gryf, poza móżdżkiem, był raczej niestrawny. Smażony zielony smok był pyszny, brunatny zaś smakował jak krowie łajno. Jednorożca trzeba było przed pieczeniem dobrze natrzeć ziołami i ostrymi przyprawami. Bazyliszek powodował u jedzących interesujące drgawki i malowniczy obrzęk, niestety szybko ustępujący. Zaraz po zgonie. Ghula należało obficie popijać samogonem, by zneutralizować trupie jady. Odkrywca przepysznych pulpetów ze strzygi został odznaczony przez Ryszarda, niestety pośmiertnie, bo chwilę potem degustował wiwernę. Zdecydowanie niejadalną.
« 1 13 14 15 16 17 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.